czwartek, 18 września 2014

13. Dom artysy i moja Jaskinia

               Przez chwilę chciałam zawrócić i wymknąć się z pomieszczenia niezauważona, ale ciemność szeptała przez szparę w drzwiach, sprawiając, że zrobiłam krok do przodu. Stałam w niewielkim holu. Na wieszakach znajdowało się kilka płaszczy, pod ścianą w równym rządku stały męskie buty.
               - Dobrze, że wreszcie jesteś.
               Drgnęłam, gdy usłyszałam spokojny głos, dochodzący z głębi mieszkania. Był niski i mocny, z ledwo wychwytywalną chrypą. Należał do starca, który nie miał zamiaru łatwo poddać się działaniu czasu.
               - Eee... - odezwałam się niepewnie. - Dobry wieczór?
               - Wchodź, wchodź...
               Nie chciałam korzystać z zaproszenia. Nigdy nie widziałam pana Grant'a. Dan mówił jednak, że facet jest całkiem miły, gdy umie się zaskarbić sobie jego życzliwość.
               - Ja przepraszam, że tak bez zapowiedzi - powiedziałam przez ściśnięte gardło, robiąc kilka kroków w stronę światła, dochodzącego z sąsiedniego pokoju. - Po prostu światło na korytarzu zgasło i...
               - Czekałem na ciebie.
               Zatrzymałam się tuż przed przymkniętymi drzwiami. Przez sporą szparę widziałam fragment białej ściany. Poczułam zapach farb i terpentyny.
               - Na mnie? - spytałam cicho.
               - Na kogoś, kto ma duszę artysty - odparł mężczyzna. - Masz duszę artysty dziewczynko?
               - N-nie wiem.
               - Zaraz się przekonamy. No wchodźże! Ile mam czekać?
               Mogłam się jeszcze wycofać. Mogłam uciec i udawać, że nigdy mnie tu nie było. Ale chyba byłam zbyt zaciekawiona tajemniczym właścicielem kamienicy.
               Popchnęłam drzwi i znalazłam się w ciasnym salonie. A może raczej pracowni malarskiej. Na każdej możliwej do wykorzystania powierzchni były powieszone obrazy. Zamalowane płótna opierały się rzędami o ściany. Wszędzie rozstawiono sztalugi z niedokończonymi pracami. Na środku znajdował się wygodny stołek i wielki stół pokryty najróżniejszymi rodzajami farb, kredek, pasteli, ołówków, pędzli i innych przyrządów do malowania, o których nie miałam pojęcia. Żarówki w pomieszczeniu doskonale imitowały światło dzienne.
               Na stołku siedział wysoki mężczyzna, z pędzlem w wysuszonej dłoni. Jego ciemne, mądre oczy, wpatrujące się we mnie uważnie, sprawiły, że przez chwilę miałam ochotę cofnąć się z krzykiem. Spojrzenie mężczyzny było zbyt wilcze. Zbyt podobne do koszmaru.
               - Tak myślałem, że to ty - powiedział z zadowoleniem pan Grant. - Witam artystkę w moich skromnych progach.
               Zatoczył pędzlem niewielki łuk, prezentując mieszkanie, a ja przyjrzałam się obrazom. Różniły się techniką wykonania, ale w każdym można było wyczuć dłoń tego samego malarza. Bardzo uzdolnionego malarza. Wszystkie prace charakteryzowały się płynnymi ruchami pędzla i przyciemnionymi barwami, jakby zostały stworzone po zmroku. Chociaż nie znałam się na sztuce, każdy obraz był według mnie zachwycająco piękny. Moja sympatia do ich autora od razu odrobinę wzrosła. Jakoś łatwiej zaakceptować czyjeś dziwne zachowanie, gdy ma się do czynienia z artystyczną duszą.
               - Chyba niewielka ze mnie artystka przy panu - mruknęłam,
               Mężczyzna parsknął rozbawiony. Gdy spojrzałam na niego ponownie, w oczach gospodarza pojawił się lekki uśmiech. Teraz już zupełnie nie przypominał Wilczej Dziewczyny. Miałam do czynienia po prostu... ze zwykłym facetem
               Twarz pana Grant'a była nienaturalnie blada i poznaczona licznymi oznakami starości. Mężczyzna wyglądał na jakieś 57 lat. Miał suchą skórę na łokciach i dłoniach, a na czarnej koszulce widniały kolorowe plamy z farby. Siwe włosy zaczesał do tyłu. Co dziwne ze starością było mu do twarzy. Zupełnie jakby wymalował sobie taką urodę i miał władzę nad każdym szczegółem, każdą zmarszczką i ułożeniem białego włosa.
               - Sztuka to tworzenie - odparł malarz. - Nie ma artystów większych i mniejszych. Każdy, kto tworzy coś z niczego jest artystą.
               - Równie dobrze można powiedzieć, że nie ma lekarzy lepszych i gorszych - zauważyłam, poprawiając nerwowo rozsypującego się koka. - Każdy kto leczy jest lekarzem. Nieważne jak leczy...
               - Medycyna i sztuka to dwie całkiem inne rzeczy młoda panno - zaprotestował pan Grant surowo, ale bez złości. - Nie mieszajmy tych dwóch światów.
               - W medycynie nie ma miejsca na wyobraźnię - przyznałam, zaciskając palce na pasku torby.
               - Oh, zdziwiłabyś się moja droga - roześmiał się mężczyzna. - W medycynie tylko wyobraźnia pozwala cokolwiek osiągnąć.
               Nie odpowiedziałam. Może właśnie dlatego zrezygnowałam ze swojego poprzedniego kierunku na studiach? Moja wyobraźnia najwyraźniej nie obejmowała krojenia ludzi, zaglądania im do gardeł i diagnozowania chorób.
               Przyjrzałam się obrazowi, który przedstawiał ogromną łąkę. W oddali rósł potężny, ciemny las, przerażający swoją czarną sylwetką. Na granatowym, wieczornym niebie rozbłysła błyskawica. Miałam wrażenie, że zaraz usłyszę ogłuszający grzmot. Przez wysoką trawę, w stronę mrocznych drzew szła powoli mała figurka dziewczyny w białej sukience. Jej długie, jasne włosy unosił porywisty wiatr, a fałdy sukni furkotały wokół chudego ciała. Niemal poczułam fale powietrza uderzające ją w twarz. Dziewczyna była jedynym jasnym elementem obrazu. Wydawała się oddalać i maleć z każdą chwilą, zmierzając w stronę niebezpieczeństwa, jakby przyciągana przez ogromną, dziką siłę. Z całej pracy emanował dziwny niepokój.
               - Pozwól, że zgadnę - odezwał się nagle malarz. - Twoje imię nie zawiera litery "r".
               Skinęłam głową zaskoczona nagłą zmianą tematu.
               - Zaczyna się pewnie na "a" i brzmi jak miękki syk.
               Kolejne potwierdzenie.
               - Ale twoje nazwisko zawiera coś bardzo śmiercionośnego. A jednocześnie za śmiercią, którą niesie, kryje się słabość. [kill-zabijać; lean-słabość]
               - Skąd pan wie? - zmarszczyłam brwi, bo gość miał stuprocentową rację.
               - Potrafię zgadnąć jak ktoś się nazywa na podstawie jego wyglądu i zachowania - stwierdził pan Grant z kamienną twarzą.
               - Naprawdę? - moje brwi powędrowały do góry. - Jak pan to robi?
Z gardła mężczyzny wydostał się cichy chichot.
               - Twój chłopak powiedział mi jak się nazywasz - powiedział.
               Poczułam, że moje policzki robią się czerwone, gdy zdałam sobie sprawę, że dałam się nabrać.
               - Miło cię wreszcie poznać Alice Killean - facet zszedł ze stołka i wyciągnął twardą dłoń w moją stronę. - Nazywam się Harry Grant.
               Uścisnął moją zimną dłoń. Miał długie palce, wysuszone przez czas i terpentynę.
               - Za to pana nazwisko oznacza pomoc, niesioną innym [grant-darowizna] - zauważyłam.
               - Co jest dość ironiczne, bo ja potrzebuję twojej pomocy - uśmiechnął się szeroko mężczyzna, odsłaniając równiutki garnitur zębów. Proteza.
               - Jeśli będę w stanie, to chętnie pomogę - obiecałam, unosząc kąciki ust.
               Zadowolony pan Grant pokiwał głową i wrócił do swojego miejsca pracy. Spojrzał na płótno z zamyśleniem, jakbym przestała go interesować. Sztaluga stała tyłem do mnie, więc nie mogłam dostrzec obrazu, któremu przyglądał się staruszek.
               - Powiedz mi Alice - odezwał się nagle mężczyzna. - Co sądzisz o moich pracach?
               Rozejrzałam się po raz kolejny.
               - Są bardzo piękne - wyznałam, zbliżając się do jednego z rzędów obrazów. - Ale trochę samotne.
               - Samotne? - ciemne spojrzenie zatrzymało mnie w miejscu.
               - Pańskie obrazy są piękne, ale zamknięte, jak motyle przybite szpilką do tekturki w szklanej gablotce. Zachwycające, ale nic nie warte bez życia...
               Czułam się dziwnie, wypowiadając te słowa. Zwykle nie dzieliłam się z nikim swoimi przemyśleniami, nie licząc filozoficznych rozmów z Danem. Coś w tym człowieku sprawiało jednak, że ten sposób rozmowy wydawał się być jedynym właściwym. W dodatku bardzo chciałam zadowolić go swoją odpowiedzią. Miałam wrażenie, że każde pytanie to sprawdzian.
               Pan Grant spojrzał na mnie zamyślony.
               - Chyba masz rację - stwierdził, ku mojemu zaskoczeniu, nie wdając się w dyskusję po raz kolejny. - I tu pojawia się moje pytanie: co mam zrobić ze swoimi obrazami? Malowanie przestało sprawiać mi przyjemność. Po tylu latach czuję się pusty i bezwartościowy jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący.
               Rozpoznałam cytat z biblijnego Hymnu o Miłości.
               - Próbował pan je sprzedać? - spytałam, po krótkim zastanowieniu. - Myślę, że gdyby był pan sławny, kosztowałyby krocie, ale nawet jako nieznany artysta, sporo może pan na nich zarobić.
               Pan Grant prychnął. Odpowiedź niezaliczona.
               - Nie potrzebuję pieniędzy i tak niedługo umrę! - warknął.
               Czerń oczu znów stała się zimna niczym opal. Spanikowana uniosłam odruchowo ręce, jakby mężczyzna trzymał w dłoniach pistolet i miał mnie na muszce. Bałam się, ze gość może stać się nieobliczalny.
               - Rozumiem, rozumiem - powiedziałam szybko. - A myślał pan o tym, żeby podarować komuś swoje obrazy? Albo zrobić wystawę... Nawet nie za pieniądze - dodałam szybko. - Chodzi jedynie o to, żeby dzielić się sztuką. Bez tego malowanie nie ma sensu. Przynajmniej tak mi się wydaje - wzruszyłam ramionami. - Nie znam się na tym. Po prostu tak samo mam z pisaniem.
               Drapieżnik w oczach staruszka zniknął. Znów stał się niegroźnym malarzem.
               Test zdany.
               - W takim razie, zacznę od ciebie - stwierdził mężczyzna. - Wybierz sobie któryś. Zobaczymy czy twoja teoria jest słuszna.
               Rozejrzałam się bezradnie po pomieszczeniu.
               - Mogę wziąć wszystkie? - jęknęłam.
               - Może na razie ogranicz się do jednego - poradził pan Grant.
               Naprawdę chciałam zabrać ze sobą każdy obraz, na który padło moje spojrzenie. Wszystkie bez wyjątku miały w sobie coś, co sprawiało, że chciałam gapić się na nie bez końca. Wreszcie jednak znalazłam to, czego szukałam. Podeszłam do ściany, która w przeciwieństwie do reszty nie była tak gęsto obwieszona obrazami. Dzieło, które spodobało mi się najbardziej przestawiało gwieździstą noc. Widziałam tylko niebo pełne gwiazd i małe dziecięce rączki, wyciągnięte w górę, jakby próbowały złapać któryś z błyszczących punkcików. Przyjrzałam się obrazowi z bliska, zadzierając odrobinę głowę. Część gwiazd wcale nie było gwiazdami, ale małymi świetlikami. Zdałam sobie sprawę, że patrzę na niebo z perspektywy właściciela rączek. Z obrazu emanował dziecięcy zachwyt otaczającym światem. Poczułam się jakby znów miała pięć lat.
               - To ten - szepnęłam, bojąc się, że jeśli powiem coś głośniej, dziecko przestanie być takie beztroskie i spojrzy na mnie pytającym wzrokiem, a chwila uchwycona na obrazie umknie razem z uciekającymi świetlikami.
               - Co to za pierścień?
               Drgnęłam i oderwałam spojrzenie od gwieździstego nieba. Pan Grant stał blisko mnie i przyglądał się łańcuszkowi na mojej szyi. Nie usłyszałam, jak podchodził. Cofnęłam się o krok i odruchowo dotknęłam ozdoby, przyglądając się szaremu oczku w pierścieniu.
               Jego chłodny dotyk zawsze uspokajał mnie w trudnych chwilach. Kiedy się denerwowałam, nakładam kółko na palec i kręciłam nim kilka razy. To był już odruch. Jak magiczne zaklęcie, odganiające smutek i tęsknotę.
               - Należał w młodości do mojej mamy - wytłumaczyłam. - Kiedyś nosiłam go bo mi się podobał. Nie miał dla mnie zbyt wielkiego znaczenia, był jedynie ozdobą, ale teraz... - uśmiechnęłam się lekko. - Przypomina mi dom.
               - Chyba nie jest zbyt wartościowy - zauważył mężczyzna.
               - Zależy dla kogo - wzruszyłam ramionami. - Chociaż ma pan rację. Mama kupiła go na targu staroci za kilka funtów.
               Malarz, wciąż nie odrywał wzroku od ozdoby, co sprawiło, że na moje policzki jak zwykle wypłynął rumieniec. Obróciłam się bokiem do staruszka i stanęłam na placach, żeby delikatnie dotknąć krawędzi wybranego przez siebie dzieła.
               - Czy powinnam za niego zapłacić? - spytałam. - Nie mam pieniędzy...
               - Mówiłem już, że nie potrzebuję pieniędzy - skwitował pan Grant.
               Obraz został zdjęty i już po chwili trzymałam w dłoniach chłodne płótno, przyglądając mu się z zachwytem.
               - Bardzo dziękuję - znów ściszyłam odrobinę głos, kiedy magia nocy opanowała moje serce po raz kolejny. - Naprawdę. Jest wspaniały.
               - To moje najwcześniejsze wspomnienie z dzieciństwa.
               Ciemne oczy również zerkały na pracę z ciepłem.
               - Wystarczy na dziś - powiedział nagle mężczyzna. - Miło było cię poznać. Przyjdź kiedyś, żebym mógł powiedzieć ci, czy twoja odpowiedź była poprawna.
               To chyba oznaczało, że powinnam już wyjść. Wzięłam obraz pod pachę i ruszyłam w stronę wyjścia. Otworzyłam drzwi zamaszystym gestem. Ciemność ukazała się w całej okazałości, niemal odbierając mi dech swoją potęgą.
               - Nie bój się ciemności - odezwał się pan Grant, stojąc za mną. - Ciemność to tylko brak światła. Dopiero, gdy opanowuje twoje serce i myśli staje się powodem do niepokoju. Dopóki nie dopuścisz mroku do siebie, nie ma się czego bać.
               Pokiwałam głową i odetchnęłam głęboko, usuwając ciemność ze swojej głowy. Zrobiłam zdecydowany krok do przodu i zanurzyłam się w czarnym korytarzu.

***

               Kiedy wreszcie znalazłam się w swoim ciasnym mieszkanku, zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo jestem zmęczona. Obraz ciążył mi w dłoniach, gdy stanęłam w salonie i rozejrzałam się po pomieszczeniu, próbując znaleźć dla mojego nowego nabytku jakieś godne miejsce. Spojrzałam na ścianę, pokrytą w całości różnymi drobiazgami i zmarszczyłam brwi.
               Coś się tu nie zgadzało. Czegoś było za dużo.
               Odstawiłam płótno na fotel i podeszłam do poprzyklejanych karteczek, breloczków, czy biletów. Nie potrafiłam stwierdzić co się zmieniło, ale byłam przekonana, że jest tu coś czego nie powinno być. Patrzyłam na tę ścianę codziennie i jej ogólny zarys dokładnie wyrył mi się w głowie, więc to "coś" drażniło moją podświadomość jak kamyk w bucie.
               Analizowałam ścianę centymetr po centymetrze. Wreszcie, wśród karteczek samoprzylepnych, których było tak wiele, że jedne zasłaniały drugie, dostrzegłam nową notkę, której nie byłam autorką.
Sięgnęłam po biały kwadracik i zerwałam go, żeby przyjrzeć się bliżej wiadomości. Na papierze zostało napisane tylko jedno słowo. Natychmiast rozpoznałam pismo Dan'a. Z resztą, kto inny mógłby zostawiać kartki na ścianach mojej Jaskini?
               - Oblivion - mruknęłam, wpatrując się w karteczkę. - O co ci chodzi Dan?
               Przytwierdziłam skrawek papieru na miejsce. Na razie ten wyraz nie miał dla mnie żadnego sensu. Nie miałam pojęcia, że w dalekiej przyszłości, po wielu wydarzeniach, o których teraz nawet mi się nie śniło, nabierze całkiem innego znaczenia.
Że będzie jednym z najważniejszych słów na świecie.

~.~.~.~

No i co...? Myślicie, że jak tak bezczelnie wbijecie mi 1500 wyświetleń, to tak po prostu was oleję i nie wrzucę nowego rozdziału? Wiem, że miał pojawić się za kilka dni, ale jesteście tacy cudowni, że nie mogłam, no nie mogłam go nie wrzucić teraz.
Bardzo wam dziękuję i zapraszam do komentowania!

12 komentarzy:

  1. O MÓJ BOŻE DJFKFKFKDFKFJ
    Oblivion to najpiękniejsze słowo na świecie.
    Pan Grant artystą...
    Nie mogę się doczekać kolejnej rozmowy Dalice, w której zapewne wyjaśni się znaczenie słowa Oblivion pozostawionego na ścianie Alice (na 90% chodzi o piosenkę, ja to kurde wiem!).
    CHCĘ KOLEJNY ROZDZIAŁ! :C
    ~A (ta od zwieszonego telefonu w trakcie pisania komentarza)
    PS Przekonalas mnie do opublikowania swojego ff. Mam nadzieję że nie potraktuesz imienia głównej bohaterki jako plagiat. Po prostu od zawsze chciałam mieć na imię Alicja kurcze no, najpiękniejsze imię ever.
    allthisbadbloodhere.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oooooo nie powiem na razie, kiedy dokładnie pojawi się Oblivion, ani co będzie oznaczało dla Dana... życie nie jest takie proste :D
      Pozdrawiam A od zawieszonego telefonu i dziękuję za przeiły komentarz! z chęcią zobaczę twoje ff!
      Ja też lubię imię Alice/Alicja i mam takie szczęście, że emmm nazywam się Alicja xD

      Usuń
  2. Rany, ten rozdział był taki magiczny i artystyczny. Dosłownie! *.* Mam wrażenie, że jak czytałam każde słowo to oczy same mi się iskrzyły. Jeśli miałabym wymieniać, każde zdanie, które poruszyło moje serce, to musiałabym chyba przepisać prawie cały rozdział. Mam wielką słabość do takich artystycznych tekstów, oj i to bardzo. Teraz to już wiem na pewno, że jesteś stuprocentową artystką ♥
    ~Pat

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ojej, dziękuję! muszę przyznać, że pisanie tego fragmentu zajęło mi chyba najwięcej czasu jak do tej pory (tego i nastęnego rozdziału), dlatego jeszcze raz dziękuję i dziękuję, i dziekuję. Chyba roztopiłaś mi serce, naprawdę dziękuję, teraz idę coś zjeść z tej miłości...

      Usuń
  3. Magia *.* Uwielbiam słowo Oblivion :3 tak pięknie brzmi... Cudowny rozdział! xxJo

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. niewiem czemu ale kiedy Alice wchodziła do mieszkania Pana Granta miałam wrażenie, że zaraz okaże się jakimś seryjnym zabójcą hahah niewiem co jest nie tak z moją głową xd w każdym razie nie mogę doczekać się aż wyjaśni się tajemnica Wilczej Dziewczyny i aż Dan będzie mieć ten koncert <3 najlepsze ff.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahaha wiesz, też miałam takie myśli, gdy to pisałam. Sama nie wiedziałam, kim stanie się pan Grant (serio, ja nie panuję nad tym co piszę) i tak okropnie się stresowałam "matko będzie gwałcicielem, zabójcą, porwie ją, Alice moja biedna umrzy, Dan pomocy, co ja zrobię, co to będzie, matko matko matko"
      Ale w końcu pan Grant okazał się spoko gościem (chyba :>)
      I cieszę się, że się podoba, mam nadzieję, że jeszcze cię usłyszę kochana osobo ^^

      Usuń
  6. Nie mam zamiaru się rozpisywać, użyje tylko 2 słów: Niesamowicie piszesz <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja pójdę krok dalej i użyję tylko jednego: dziękuję <3

      Usuń
  7. Maaaamm prooobleeem...
    Duuuużyy prooobleem....
    Megaaa duużyy probleemm..
    Obieeecywalaaam...
    Na wszyyystkooo...
    ŻE nigdy nie popadne w żadne uzaleeżnienie...
    Ale zresztą ta 'używka' nie jest chyba (?!) tak bardzo groźna...


    Ehh..noo uzależniłam się od twojego opowiadania! To okropne a z drugiej strony to taka 'bezpieczna' kokainka *-*

    Kooochaaam ♡

    OdpowiedzUsuń