niedziela, 12 lipca 2015

Najcichszy chłopiec świata [30k + Flashback]

Dzisiaj kierujemy obiektyw na George'a i Alice! [potrzebuję jakiejś nazwy na ich paring...]
Z okazji trzydziestu tysięcy wyświetleń, czyli jakiejś niewyobrażalnie kosmicznej liczby, zdecydowałam się przybliżyć wam początki znajomości, która zaowocowała przyjaźnią na całe życie. Mam nadzieję, że zyska wasze zainteresowanie, a dzieciaki zdobędą sympatię.
Open'er był najlepszym wyjazdem mojego życia i bardzo dziękuję wszystkim, którzy życzyli mi dobrej zabawy. Mimo tylu zachwycających koncertów, dalej jednak uważam, że koncerty bastoli nie mają sobie równych!


Jak wszędzie G, to wszędzie G!


~.~.~

            George stracił pracę z wiosny już po kilku tygodniach. Na uczelni oczywiście oblał część egzaminów, więc w sierpniu powinna czekać go poprawka. Wszystkie moje pytania zbywał machnięciem dłoni, po czym znikał na imprezach. Nie chciał rozmawiać o swojej przyszłości, ani problemach z nią związanych. Żył chwilą. Najwyraźniej aż do teraz.
            Mój przyjaciel siedział w wannie, wypełnionej odrobiną wody. Zaróżowionej wody. W wannie, do której prowadził trop z kilku kropel krwi. Chłopak był w mokrej koszulce, a krople z jego włosów skapywały na twarz. Niewidzące spojrzenie wbił w jakiś niewidzialny dla mnie punkt. Nie poruszał się. Nie zareagował na moją obecność w żaden sposób. Zupełnie jakby...
            Podbiegłam do bruneta, omijając kałużę pełną szkła. Nigdy nie sądziłam, że sceny, wyjęte prosto z horrorów, mogą pojawić się również w prawdziwym życiu zwykłych studentów.
            - George idioto - potrząsnęłam ramieniem przyjaciela, czując jak narasta we mnie panika. - Obudź się, proszę.
            - Zstaw mn - mruknął niewyraźnie chłopak, nawet na mnie nie patrząc.
            Odetchnęłam z ulgą, odganiając łzy sprzed oczu. Od jakiegoś czasu bałam się, że w końcu coś naprawdę mu się stanie i kiedyś zastanę go po prostu... Martwego.
            - Proszę cię - znów zaczepiłam śpiącego George'a. - Ta woda jest lodowata, siedzisz tu całą noc? Czy to jest krew?
            - Powiedziałem zostaw! - warknął Hayden i machnął ręką, strącając do wanny puszkę, stojącą na krawędzi.
            Brązowy płyn wymieszał się z różem.
            - George... - jęknęłam bezradnie.
            - Daj mi spokój.
            Zacisnęłam zęby na widok łez, spływających po wilgotnych policzkach. Zupełnie jakby znów był tym zranionym dzieckiem, którego poznałam wieki temu. Ciałem bruneta wstrząsnął szloch.
            - Wszystko będzie dobrze G.
            Wyciągnęłam korek z wanny, spuszczając brudną mieszankę do ścieków.
            - Zdejmiesz koszulkę, czy ci pomóc? - spytałam, sięgając po prysznic.
            - Alice - zielone oczy przez chwilę patrzyły na mnie trzeźwo, ale potem znów zostały przesłonione mgłą.. - Czy ty bardzo mnie nienawidzisz?
            - Oczywiście, że nie - odparłam spokojnie, odklejając mokre ubranie od umięśnionego ciała.
            - Dlaczego? - wychrypiał chłopak, podnosząc ociężale ramiona, żebym mogła go rozebrać. - Jestem dla ciebie taki okropny.
            - Masz trochę trudny okres w życiu, to wszystko.
            Lodowata skóra napawała mnie przerażeniem. Wargi oraz palce Haydena nabrały sinego odcieniu, więc już od dawna musiały moczyć się w zimnej, cuchnącej wodzie. Nie mogłam się na niego teraz gniewać.
            - Skąd ta krew? - spytałam, odkręcając ciepłą wodę.
            George spojrzał na dłonie poznaczone licznymi nacięciami.
            - Chciałem pozbierać szkło - ton jego głosu brzmiał jak u zagubionego dziecka, które ktoś wyrwał z drzemki. - Przepraszam, że stłukłem butelkę.
            - To nic, ciepła woda? - polałam ramię bruneta i po otrzymaniu potwierdzenia, zaczęłam myć przemarznięte ciało. - Głowa do tyłu - odchyliłam odrobinę brodę chłopaka, żeby móc przepłukać mu włosy. - Nie powinieneś siedzieć całą noc wannie, jeszcze się przeziębisz.
            Chłopak nie odpowiedział, ale przypatrywał mi się uważnie, aż do chwili, w której kazałam mu wstrzymać oddech, żeby obmyć twarz z łez. Nie pokazywałam zbyt wielu emocji. Przynajmniej taką miałam nadzieję. Wolałam nie pokazywać przyjacielowi paniki, którą odczuwałam. Mój mały George mógł sobie coś dzisiaj zrobić, a ja nie odebrałam wieczorem telefonu. Przez moją ignorancję mógł się skrzywdzić. Mógł...
            - Nie obwiniasz się, prawda?
            Dłoń trzymająca prysznic drgnęła. Oczy chłopaka wciąż były nieprzytomne, ale mimo alkoholu mieszającego w głowie, brunet nadal potrafił przejrzeć mnie na wylot.
            - Jasne, że nie - zakręciłam wodę. - No już, wyskakuj.
            Tęczowe bokserki wymagały zmiany, więc otuliłam plecy Haydena ręcznikiem i poszłam do salonu po nową bieliznę i ciepłe ubrania. Zastałam go z nogami podkulonymi pod drżącą brodę. Wydawał się być taki mały. Nawet palce u jego stóp był podkurczone. Od kilku lat nie widziałam go w takim stanie. Myślałam, że tamte problemy, które męczyły go jako dziecko, a potem nastolatka skończą się, gdy dorośnie, ale teraz straciłam tę pewność.
            Kazałam nałożyć chłopakowi suche majtki, a kiedy się przebierał, stanęłam do niego plecami i zaczęłam ścierać wódkę przyniesionym wcześniej mopem.

            - Pójdziemy teraz do mojego pokoju, a ja przyniosę bandaże okay? - mówiłam lekko, wycierając włosy brunetowi, ubranemu już w dresy, koszulkę i grubą bluzę.

            Opatrywanie poranionych dłoni było łatwym zabiegiem, ale widząc stan Haydena nie mogłam wziąć się w garść. Ludzie uważali go za skończonego dupka bez przyszłości i jakichkolwiek manier. Ja znałam go dłużej niż wszyscy i wiedziałam jaki był naprawdę. A może... Tak naprawdę nawet sam chłopak nie do końca wiedział jaki jest?
            Czułam, że powinnam zainterweniować znacznie wcześniej, ale aż do tej pory nie do końca zdawałam sobie chyba sprawy z powagi sytuacji. Modliłam się w duchu, żeby kolejna bliska mi osoba nie poddała się własnej głowie. Wiosenny koszmar Dana już wystarczająco dał się nam we znaki.
            - Zastanawiam się czasem... - mruknął George, marszcząc brwi. - Dlaczego nigdy się w tobie nie zakochałem.
            Podniosłam wzrok na przyjaciela.
            - Nigdy nie pokochałem cię tak, jakbym mógł - ciągnął chłopak. - Zawsze byłaś dla mnie dobra, troszczyłaś się o mnie, pomagałaś, ale ja traktowałem cię jak siostrę przez wszystkie te lata - świeżo obandażowane dłonie zacisnęły się w pięści. - A teraz ty jesteś z Danem i cholernie go kochasz, a ja jestem zazdrosny, że poświęcasz mu cały swój czas, chociaż wcale nie chcę być zazdrosny i to wszystko jest tak kurewsko do dupy...
            Uśmiechnęłam się lekko i przytuliłam bruneta, cmokając mokrą głowę.
            - Daj spokój G, to, że mam Dana, nie znaczy, że całkiem o tobie zapomnę. Nawet o tym nie myśl idioto.
            - Wszyscy wokół mnie odchodzą - jęknął rozpaczliwie George, chowając twarz w moim ramieniu. - A ja przez cały czas jestem pijany i zamiast za wami nadążyć, tylko się cofam. Nawet teraz jestem pijany. Każdy znajduje coś co może pokochać, a ja wciąż się cofam. Myślisz, że nie umiem kochać? Nie chcę zostać sam Alice, boję się ciemności.
            Serce łamało mi się na widok trzęsących się ramion.
            - Jestem pewna, że potrafisz kochać  - szepnęłam. - Nie będziesz sam, pomogę ci, dobrze?
            - Niby jak? - w stłumionym przez moje ciało głosie odezwała się cicha nadzieja.
            - Na początek coś zjesz, a potem pójdziesz spać w normalnym łóżku - mój ton stał się rzeczowo trzeźwy, jak zawsze, gdy udawało mi się znaleźć rozwiązanie problemu. - Od razu mówię, koniec z piciem. Potem zajmiemy się studiami. Musisz poprawić w sierpniu, bo inaczej cię wyrzucą.
            George nie wyglądał na zadowolonego moją propozycją, ale nie pozostawało mu nic innego, niż skinąć głową na zgodę.
            - Świetnie - odetchnęłam z ulgą i poczochrałam ciemne włosy. - Zobaczysz, wszystko jeszcze się ułoży.
            - Jasne - chłopak odwrócił ode mnie wzrok.
            Zielone spojrzenie zagłębiło się w swoim niewidzialnym obiekcie ciągłych obserwacji, którego nawet ja nie potrafiłam dostrzec. Właśnie tam Hayden zawsze uciekał ze swoimi problemami. Zamykał się w sobie, a potem robił wszystko, żeby nikt tego nie dostrzegł.
            Wyszłam z sypialni, w głębi duszy wiedząc, że sprawa wcale nie została załatwiona i na pewno w bliskiej przyszłości pojawi się sporo kłopotów.
            Przygotowując kanapki z serem i oregano, przypomniałam sobie, jak oboje mieliśmy po dziewięć lat. Wtedy wszystko było mniej skomplikowane, ale może właśnie przez to, jeszcze trudniejsze do zrozumienia.

***

            Znudzona Alice odwróciła wzrok od czytanki, którą przerobiła samodzielnie już na poprzedniej lekcji. Nie znosiła Meli pojawiającej się w ich podręczniku za każdym razem, gdy omawiali gramatykę. Opowiadania z tą bohaterką były wyjątkowo nudne.
            Dziewięciolatka zerknęła na chłopca, siedzącego samotnie w pierwszej ławce.
            George Hayden. Najcichsze dziecko świata. Z wielkimi zielonymi oczami, ukrytymi za ciemną czupryną. Został przeniesiony na początku czwartej klasy i chociaż szkoła zaczęła się dwa miesiące temu, nie odezwał się dobrowolnie ani razu.
            Reszta grupy, jak to wśród uczniów bywa, już upatrzyła w nim sobie nowy obiekt kpin. Chłopcy przezywali go ,,Sznurojadem", bo kiedy nie chciał odpowiadać na pytania, zaczynał gryźć sznurek od kaptura bluzy, a przez ciągłe milczenie uznano, że ma zasznurowane usta. Mała Killean uważała, że to przezwisko nie należało do zbyt kreatywnych. Sama mogłaby wymyślić o niebo lepsze, ale postanowiła nie dzielić się tą informacją z innymi.
            Nie podobały jej się żarty, których George był ofiarą. Przyjaciele Alice wydawali się jednak czerpać z radość tego zajęcia, więc uczennica nigdy nie sprzeciwiała się 'zabawie' z cichym brunetem. Nigdy nie brała w niej także udziału.
            Wszystko zmieniło się, gdy chłopcy wrzucili Haydena do ubikacji dziewczyn.

            Blondynka właśnie myła dłonie po lekcji plastyki i mruczała pod nosem piosenkę, której tekstu nauczyła się wczoraj. Nikogo nie było w pomieszczeniu, więc dziewięciolatka nie musiała się wstydzić lekkiego fałszowania.
            Ciche podśpiewywanie zagłuszyły wrzaski dzieciaków, które nagle otworzyły drzwi. Po chwili kilka osób wepchnęło małego chłopca do łazienki i zanim ofiara podniosła się z kafelkowej posadzki, została zatrzaśnięta w kiblu, razem z Alice, której obecności nie zauważył nikt z prześladowców Haydena.
            Jeśli ktoś dziecięce lata ma już dawno za sobą, prawdopodobnie nie pamięta, że  wieku dziewięciu lat, wepchnięcie do łazienki płci przeciwnej, szczególnie, gdy w owej łazience przebywały osoby rzeczonej płci, traktowane było jako największą zniewagę i utratę honoru. Nie ma więc nic dziwnego w tym, że kiedy George podniósł głowę, na jego policzkach widniały ślady łez upokorzenia. Na widok przyglądającej mu się dziewczynki, brunet natychmiast wytarł mokre ślady i zasłonił oczy za długimi kłakami, ale Alice zdążyła dostrzec w jego spojrzeniu ból zbyt wielki, żeby ciążył tak małej osobie.
            - Nie martw się - kucnęła z uśmiechem obok siedzącego na podłodze ucznia. - Zaraz im się znudzi, to otworzą.
            Brunet wzruszył ramionami, nie odzywając się, jak miał w zwyczaju.
            - Jestem Alice - blondynka wyciągnęła dłoń.
            Chłopiec zerknął na dziewczynkę.
            - Wiem - burknął.
            Odezwał się, to już coś, pomyślała mała Killean.
            - Jeśli chcesz możemy zostać przyjaciółmi - zaproponowała, pochylając się tak, żeby dostrzec coś pod buszem czarnych kosmyków.
            Każdy powinien mieć przy sobie bliską osobę, a on wydawał się być strasznie samotny.
            - Nie chcę.
            - Nie pozwolę im więcej zamykać cię w łazience - obiecała blondynka, niezrażona niepowodzeniem. - To moi koledzy i jak ich poproszę, to przestaną.
            - Kłamiesz.
            Alice fuknęła zirytowana, kiedy George odwrócił się do niej plecami, chowając głowę w podkulonych pod brodę kolanach.
            - Nie będziesz więcej płakał...
            - Ja nie płaczę! - pisnął brunet.
            Dziewięciolatka poklepała miękkie włosy, wiedząc doskonale, że chłopiec właśnie usiłował zdusić łkanie. Naprawdę nie chciała, żeby był smutny. Nikt nie zasługiwał na bycie traktowanym w ten sposób, nawet jeśli zachowywał się inaczej niż reszta grupy.
            - Nie płacz - poprosiła lekko. - Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.
            W tym momencie drzwi otworzyły się powoli, ukazując zainteresowane twarze klasowych kolegów oraz koleżanek Alice. Wszyscy byli ciekawi, dlaczego Sznurojad nie dobija się do drzwi jak zwykle.
            Na widok Killean głaszczącej czarną czuprynę i skulonego chłopaka, milczący czwartoklasiści ryknęli wspólnym wrzaskiem.
            - Zakochana para! Zakochana para!
            Blondynka od razu pokryła się rumieńcem i odruchowo odsunęła się od George'a, żeby pozwolić reszcie dalej się z niego naigrawać, ale wtedy przypomniała sobie o złożonej obietnicy.
            Dziewczynka stanęła między klasą a ofiarą szkolnej przemocy.
            - Zostawcie go w spokoju, on nic wam nie zrobił! - krzyknęła drżącym głosem.
            - Uuuu broni swojego chłopaka - odparł złośliwie Austin. - Lubisz Sznurojada, co? Też chcesz jeść sznurówki?
            Blondynka zacisnęła pięści. Jeszcze na poprzedniej przerwie ganiała się z Austinem podczas zabawy w berka, a teraz jej kolega tak po prostu się od niej odwrócił.
            - W-wal się Trist - warknęła na przyjaciela. - Wszyscy jesteście okropni i ja już wcale was nie lubię!

***

            - ...i żebyś nie pożyczała więcej moich brokatowych długopisów!
            Audrey dokończyła swoją tyradę i odwróciła się z powagą od Alice. Była sąsiadka z ławki blondynki odmaszerowała w stronę Marie, z którą aktualnie siedziała pod nieobecność chorej Lucy, zwykle zajmującej to miejsce.
            Na pierwszej lekcji Audrey powiedziała nauczycielce, że nie chce siedzieć z Killean, ponieważ ta dziobie ją pod biurkiem cyrklem i chociaż blondynka nie miała przy sobie rzeczonego przyrządu, łzy skarżącej się uczennicy zagwarantowały przesadzkę do nowej koleżanki i pozostawienie Alice samej w ławce i z pierwszą w życiu uwagą w dzienniku.
            Blondynka wpatrywała się z niedowierzaniem w blat swojego biurka, próbując pozbierać się po utracie wszystkich klasowych przyjaciół. Nie miała pojęcia, że zareagują w ten sposób po tym, jak zastąpiła im drogę do George'a. Zamiast wciągnąć chłopaka w krąg znajomych, sama została z niego wyrzucona. Nigdy nie miała problemów z nawiązywaniem kontaktów z rówieśnikami, dlatego sytuacja, w której się znalazła była dla dziewczynki czymś całkiem nowym i przerażającym. W dodatku brunet na drugi dzień nie odezwał się do niej ani słowem, więc Alice od czterech godzin nie miała się do kogo odezwać. Czuła się z tym coraz gorzej i z każdą kolejną minutą milczenia, coraz bardziej chciało jej się płakać.
            Wreszcie po piątej lekcji nie wytrzymała i podeszła do wychowawczyni, która właśnie chciała wyjść z klasy.
            - Proszę pani, boli mnie brzuch - mruknęła, spuszczając głowę. - Chcę do domu.
            - Jesteś pewna, że nie wytrzymasz do końca? Zostały dwie godziny i pójdziesz do domu.
            Blondynka potrząsnęła przecząco głową.
            - No dobrze, zadzwonię do twojej mamy z pokoju nauczycielskiego. Poczekaj pod szatnią, dobrze?
            Killean spakowała się i niemal wybiegła z klasy, nie patrząc na byłych kolegów, którzy i tak nie zwracali na nią uwagi.
            Nic dziwnego zatem, że nie dostrzegła zielonego spojrzenia, które obserwowało ją z uwagą.

***

            Powolne kroki sprawiły, że Alice uniosła głowę. Była pewna, że to woźna, trzymająca klucze do boksów, w których znajdowały się szatnie każdej klasy.
            Okazało się jednak, że nadchodzącą osobą był brunet, trzymający w zębach sznurek od kaptura granatowej bluzy. Chłopiec zatrzymał się nad siedzącą blondynką i przez chwilę przyglądał się jej z dłońmi w kieszeniach. Wreszcie wypluł końcówkę grubej sznurówki i westchnął ciężko.
            - Dziękuję - mruknął, odwracając wzrok.
            Uczennica rozchyliła usta, zbyt zaskoczona żeby zareagować.
            - Nie wiem po co to zrobiłaś, skoro teraz oboje jesteśmy wyrzutkami - ciągnął Hayden. - Ale dziękuję.
            Kucnął przy dziewczynce, tak jak ona robiła to wczoraj i wyciągnął rękę w jej stronę.
            - Jestem George - powtórzył sytuację z poprzedniego dnia.
            Alice pociągnęła nosem, jednak na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech pełen ulgi.
            - Wiem - odparła, ale potrząsnęła dłoń bruneta.
            - Możemy jeszcze zostać przyjaciółmi? - spytał niepewnie chłopak.
            Killean kiwnęła głową z zapałem.
            - Twoja mama powiedziała, że nie może przyjechać, więc chyba sama będę musiała cię odwieźć.
            Para nowych przyjaciół spojrzała na wychowawczynię, która mimo butów na wysokim obcasie, podeszła do nich niemal bezszelestnie.
            Blondynka podniosła się lekko i otrzepała spodnie.
            - Chyba czuję się już lepiej - rzuciła z uśmiechem. - Myślę, że uda mi się wytrzymać do końca.

***
tydzień później

            - Hej Alice!
            Dziewczyna uśmiechnęła się na widok wyszczerzonej buźki przyjaciela. George zajął swoje miejsce w ławce obok blondynki i rzucił plecak na podłogę.
            - Chcesz dziś do mnie przyjść? - spytał podekscytowany chłopak.
            Odkąd zaczęli się przyjaźnić jego twarz znacznie się zmieniła. Uśmiech bruneta wywoływał z głębi zielonych oczu złośliwe iskierki, nadające dzieciakowi łobuzerskiego wyglądu. Killean zauważyła nawet, że kilka innych dziewczyn w klasie zaczęło oglądać się za George'em, gdy ten zbliżał się do ich wspólnej ławki.
            I chociaż czasem w zielonym spojrzeniu pojawiał się dawny strach, nowa przyjaciółka od razu robiła wszystko, żeby zniknął.
            - Uchym - blondynka skinęła głową zadowolona, że zobaczy dom Haydena. - Co będziemy robić?
            - Możemy pograć w gry na playstation albo pobawić się w domku na drzewie, albo zabrać z kuchni słodycze i zobaczyć kto na raz włoży najwięcej do buzi, albo pohuśtać się na hamaku, albo puszczać statki w basenie, albo zjeżdżać po poręczy schodów, albo...
            - Masz domek nad drzewie i basen?  - Alice przerwała gwałtownie wykład bruneta. - Dlaczego masz jesienią basen? Kąpiesz się w nim?
            - Basen jest w piwnicy - wytłumaczył pospiesznie chłopiec. - Nie jest duży, ale jest w nim ciepło i jak chcesz, możemy się wykąpać.
            Wyglądało na to, że sposób w jaki mieszkał George odrobinę różnił się od wyobrażenia blondynki.

***

            - Jesteś pewna, że to tu? - mama uniosła brew, na widok domu, przy którym zatrzymał się ich samochód.
            - Tak jest napisane na karteczce - Alice podała kobiecie notatkę pokrytą koślawym pismem Haydena.
            - No to chyba trafiłyśmy dobrze... - mruknęła pani Killean niepewnie. - W takim razie baw się dobrze, przyjadę po ciebie o ósmej dobrze?
            - Jasne - blondynka już odpinała pasy. - Pa mamuś!
            Wyskoczyła z auta i podeszła do bramy.
            Dom, a może lepiej byłoby użyć słowa apartament, miał trzy piętra i ogród, który z przodu musiał pełnić jedynie funkcję reprezentacyjną. Każdy, kto zdołał coś dostrzec przez wysoki żywopłot, mógł domyślić się, że za budynkiem mieści się właściwa część podwórka, prawdopodobnie kilka razy większa niż to co widać od ulicy. Skoro mieścił się tam domek na drzewach, Alice wywnioskowała, że miejsca na rośliny jest sporo.
            Dziewczynka nacisnęła domofon i poczekała, aż ktoś odbierze.
            - Rezydencja Haydenów - odezwał się poważny głos. - W czym mogę pomóc?
            - Dzień dobry - uczennica naciągnęła kurtkę na palce. - Alice Killean...?
            - Ach tak, zapraszam, zapraszam.
            Brama drgnęła i odsunęła się ociężale, wpuszczając blondynkę do środka. W jej stronę zbliżał się już brunet, biegnąc po kamienistej dróżce.

            Jak się później okazało, ojcem George'a był dyrektor szpitala i kilku mniejszych klinik, zaś jego mama pracowała jako chirurg w placówce, którą zarządzał pan Hayden. Przyjaciel dziewczynki miał dwóch braci na studiach oraz siedmioletnią siostrę. Cała rodzina wyglądała na wyjątkowo ambitną grupę i co dziwne, nawet ataki ze strony klasy nie przeszkodziły małemu brunetowi w zdobywaniu samych dobrych ocen. Jeszcze większy zaskoczeniem dla Killean okazał się fakt, że nikt z poznanych przez nią mieszkańców rezydencji nie miał pojęcia o kłopotach najmłodszego chłopca rodziny.

            - Boję się ciemności - powiedział George, kiedy jedli pianki na łóżku w domku na drzewie.
            Oczywiście domek ten nie był zwykłą kupą desek, a ekskluzywnym pałacykiem, zbudowanym kiedy najstarszy brat - Connor, był jeszcze dzieckiem.
            - Ja też - przyznała blondynka, zapychając się słodyczami. - Ale tylko trochę.
            - Masz czasem tak, że kiedy gdzieś jest dużo ludzi, to nagle wszystko robi się ciemne? - w zielonych oczach rozbłysnął płomień.
            - Umm - Killean przełknęła papkę w ustach. - Nie...
            - Oh - iskierki zgasły. - A ja tak mam, wiesz? Na przykład w klasie... Albo na przerwie... - chłopiec wyjrzał przez okno na liście ocierające się o szybki. - Jest tak głośno i ciasno, i wszyscy coś mówią, i krzyczą, i nagle robi się ciemno, i zimno, i... - dłonie George'a zacisnęły się w pięści, kiedy brunet odwrócił się w stronę przyjaciółki. - I ja nie wiem co mam wtedy robić. Nie mogę się nawet ruszyć. Ani krzyczeć. Tylko bardzo się boję. Nawet odetchnąć...
            Alice wpatrywała się w chłopaka ze zmarszczonymi brwiami, nie wiedząc jak zareagować.
            - Ale kiedy jestem sam wcale nie jest lepiej, bo ciągle boję się, że zaraz będzie ciemno. I chcę znaleźć kogoś, kto mnie uratuje, ale kiedy szukam tej osoby, znów jest tyle ludzi, i znów jest ciemno, i znów się boję - dolna warga Haydena zaczęła drżeć, tak samo jak dłonie, wkładające sznurek bluzy do ust. - Nigdy nikomu tego nie mówiłem...
            Killean objęła bruneta ramieniem.
            - Nikogo nie musisz już szukać, wiesz? - powiedziała przytulając przyjaciela. -Jeśli kiedyś będziesz bał się ciemności, możesz po prostu przyjść do mnie.
            Czoło George'a oparło się o ramię dziewczynki, wzdychając z ulgą.
            - Dziękuję.

***

             Zaniosłam jedzenie z herbatą do pokoju.
            Mężczyzna, który jeszcze niedawno miał dziewięć lat, spał skulony pod kołdrą ze sznurkiem kaptura w ustach. Uśmiechnęłam się lekko, słysząc spokojny oddech bruneta. Dobrze byłoby znów zobaczyć go całkiem trzeźwego.
            George Hayden wcale nie był najcichszym chłopcem świata. George Hayden miał po prostu napady lęku w tłumie. Jednocześnie bał się samotności. Swój strach nazywał ciemnością, która przez kilka pierwszych lat naszej przyjaźni wydawała się powoli zanikać, ale potem, po piętnastych urodzinach chłopaka znów całkiem go pochłonęła. Brunet przestał wychodzić z domu, nie chciał się do mnie odzywać i zamykał się w sobie na całe dnie. Wtedy po raz pierwszy spróbował alkoholu, który okazał się być lekiem na każdy rodzaj mroku nękający jego serce. Wiele czasu spędziłam na bezskutecznych próbach zakończenia uzależnienia przyjaciela, jednak Hayden już tylko w upojeniu potrafił odnaleźć swój spokój i pewność siebie. Przestałam walczyć, ale nigdy nie spuściłam George'a z oczu. Aż do wczorajszej nocy.
            Która może okazała się być pierwszym krokiem do odzyskania wolności.
            - Zostaniesz?
            Hayden nie otworzył oczu, ale cała jego postawa sugerowała, że czeka na odpowiedź.
            Postawiłam śniadanie na szafce nocnej, po czym wsunęłam się pod kołdrę. Pomyślałam o Danie, z którym umówiłam się na wyjście, jednak doszłam do wniosku, że dzień dopiero się zaczął, więc nic się nie stanie jeśli spędzę odrobinę czasu z przyjacielem.
            Przytuliłam się do pleców George'a, jak robiłam to od lat, gdy nocą nie mógł zasnąć.
            Kiedyś byliśmy tego samego wzrostu. Teraz nawet Dan był od niego niższy o trzy centymetry, chociaż nikt nie dostrzegał tej różnicy ze względu na szopę Smitha. I mimo, że Hayden był wielkim osiłkiem, który chronił mnie przed niebezpieczeństwem, zawsze miałam wrażenie, że to właśnie ja byłam jego obrońcą.
            - Dopóki nie zaśniesz - obiecałam.

niedziela, 28 czerwca 2015

1. Karma zmienia się co siedem lat?


Jak obiecałam, tak mamy. Pierwszy rozdział. Specjalnie powiedziałam wcześniej, że go wrzucę, bo inaczej w życiu bym się do tego nie zmusiła. Jest już szósta, a ja ciągle mam mnóstwo rzeczy do spakowania. Jutro wyjeżdżam na opka, wracam w niedzielę wieczorem, a drugi rozdział wciąż nie jest dokończony, więc nie wiem, kiedy uda mi się go skończyć. Mam nadzieję, że się wam spodoba i przepraszam, jeśli jest może odrobinę niedopracowany.

+ nowy wpis do zakładki 'Postacie'!

Iii akcja! Lecimy z tym postem!


~.~.~

            - Jestem!
            Zapisałam szybko plan książki, nad którym zaczęłam pracować na początku wakacji , czyli jakiś tydzień temu. Nie wyglądał zbyt imponująco, ale jak skupić się na tworzeniu, gdy twój rozczochrany, świeżo upieczony student  zachłysnął się wolnością i bez przerwy znajduje coś interesującego do robienia. Nawet takim pesymistom jak on lato uderzyło do głowy.
            Obserwowałam niecierpliwie Dana flegmatycznie zdejmującego trampki. Nie mogłam się doczekać, aż wszystkiego się dowiem.
            - No powiesz coś wreszcie? - niemal podskakiwałam na kanapie, obserwując zbliżającego się do mnie chłopaka.
            - Spokojnie, wyglądasz jak surykatka - uśmiechnął się szeroko brunet. - Najpierw ty.
            - Co ja? - zmarszczyłam brwi. - Ja nie jestem teraz ważna, musisz mi wszystko opowiedzieć i... - zamknęłam się na widok koperty w dłoniach Smitha. - Co to jest?
            - Wracając, wpadłem do ciebie, żeby sprawdzić skrzynkę. Codziennie tam zaglądasz, więc pomyślałem, że cię wyręczę.
            - O Boże - jęknęłam, gdy wyciągnął przesyłkę w moją stronę. - Nie chcę tego.
            - Oczywiście, że chcesz - Smith wcisnął mi list. - No już czytaj.
            - Nie, ty czytaj - odrzuciłam wiadomość z powrotem.
            - Alice, nie zachowuj się jak dziecko - mimo surowego tonu, przy błękitnych oczach pojawiły się zmarszczki rozbawienia.
            Z przeciągłym jękiem przyjęłam zabezpieczone kartki.
            - Jak będę mdlała, to pilnuj, żebym nie wyrżnęła o podłogę - poprosiłam chłopaka, rozrywając kopertę. – A jak będę płakać, to musisz karmić mnie czekoladą przez następny tydzień i oglądać ze mną bajki.
            - Jasne, a jeśli cię pożre, to z twoich resztek wyprawię ładny pogrzeb - dostrzegłam jak Dan przewraca oczami.
            Wystawiłam język w jego stronę i z zaciśniętymi powiekami otworzyłam wiadomość od dyrekcji naszego uni. Policzyłam do trzech, a potem otworzyłam oczy. Niepewnie przebiegłam wzrokiem po rzędach liter, wstrzymując oddech.
            - I? - tym razem to Smith wykazał się niecierpliwością.
            - Jadę - szepnęłam, czując jak moje serce zaczyna walić na alarm o żebra.
            Zawiadomić płuca, potrzebny tlen! Dłonie - drżenie pełne ekscytacji! Zarządzenie mózgu! Alarm! Alarm! To nie ćwiczenia! A teraz zmasowany atak na najbliższy obiekt miłosny!
            - Jadę! O mój Boże Dan! - rzuciłam się z piskiem na szyję niebieskookiego. - Jadę do Paryża!
            Zaczęłam obsypywać całą piegowatą twarz pocałunkami. Jak dobrze, że zgolił to swoje rude brodzisko. Przez nią ciągle miałam popękane usta.
            - Cieszę się - mruknął brunet z twarzą zmarszczoną jak kot i zamkniętymi oczami. - Ale możesz już przestać mnie ślinić?
            - Przepraszam - cmoknęłam na koniec czubek nosa i odsunęłam się od swojej ofiary. - Trochę moich bakterii może ci nie zaszkodzi - dodałam z szerokim uśmiechem.
            Smith parsknął głośno i przyciągnął mnie do siebie.
            - Myślę, że nawet lubię twoje bakterie...
            Ostatnio stanowczo za często używał tego swojego niskiego, chrapliwego tonu, zbyt sugestywnego, żebym mogła mu się oprzeć. Ćwiczenie śpiewania codziennie wieczorem zaczęło przynosić efekty.
            - To obrzydliwe - mruknęłam z ustami na jego ustach.
            - Sama zaczęłaś.
            Nawet nie wiem, kiedy chłopak położył mnie na kanapie, całując leniwie, ale jakoś wcale mi to nie przeszkadzało. Mimo, że ta jednoznaczna sytuacja oraz kierunek w którym zmierzała były mi już doskonale znane, postanowiłam nie przerywać jeszcze miłej chwili . Udam, że nie zauważyłam.

            Przed końcem roku na naszej uczelni pojawił się pomysł wymian studenckich z innymi państwami. Idea, powszechnie znana na całym świecie, była już od dłuższego czasu stosowana na kierunkach nauk ścisłych i wojskowych. Studenci sztuki oraz humaniści nie mieli do tej pory takiej możliwości, dlatego pomysł został przez nas przyjęty z niecierpliwą ekscytacją. Niewiele myśląc, złożyłam swoje podanie, sądząc, że i tak nie miałam szans, żeby przyjęli mnie do wąskiego grona szczęściarzy.
            A jednak coś mi się w życiu udało.
            Na początku roku akademickiego jechałam na dwa miesiące do Paryża.

            - Danny - westchnęłam, głaszcząc włoski na karku, pochylającego się nade mną chłopaka. - Gdzie jest moja koszulka głąbie?
            Smith zerknął na mój goły brzuch i czarny stanik, a na jego policzkach pojawiły się rumieńce.
            - Ummmm - rozejrzał się niepewnie po najbliższym otoczeniu. - Tutaj...?
            Spojrzałam na stolik do kawy i faktycznie - zwinięty materiał zawisł na krawędzi ławy, a następnie, jakby onieśmielony naszym wzrokiem, spadł na podłogę.
            Wybuchłam śmiechem.
            - Nie myśl, że zdarcie ze mnie ciuchów sprawi, że o tobie zapomnę - odepchnęłam wiszącego nade mną chłopaka.
            - Ja... - brunet przygryzł wargę, ale nie mógł powstrzymać uśmiechu. - Właśnie bardzo się staram, żebyś nie chciała o mnie zapomnieć
            Trzepnęłam ciemną czupryną, czemu towarzyszył męski chichot i nałożyłam bluzkę. Poprawiłam włosy, sadowiąc się wygodnie naprzeciwko chłopaka.
            - No mów - zażądałam, krzyżując nogi w kostkach. - Jak spotkanie?
            - A nie moglibyśmy najpierw dokończyć? - westchnął ze zrezygnowaniem niebieskooki.
            - Danny! - pisnęłam teatralnie z obudzeniem. - Masz dzisiaj stanowczo za dobry humor, chcę wiedzieć co jest jego powodem.
            - Może fakt, że moja dziewczyna jest obok mnie ze swoją śliczną uśmiechniętą buźką? - Dan podrapał się po karku, a potem spojrzał na mnie spod rzęs.
            Przygryzłam wargę na widok błękitnego spojrzenia.
            - Matko, przestań mi tak słodzić, bo się rozpuszczę - kopnęłam udo bruneta, wiedząc doskonale, że trochę się zgrywa. - Chcę wiedzieć wszystko o tym dziwnym gościu. Przyznaj, miał czterdzieści lat, przyszedł na spotkanie w garniturze jak na rozmowę kwalifikacyjną, a jego ciemne włosy są przetkane pasmami siwizny.
            Mimo oczywistej kpiny w głosie, a nawet użycia wyrażenia z każdego podrzędnego romansidła dla dojrzałych kobiet, wiedziałam, że obawy, które wypowiedziałam na głos naprawdę nękały mojego małego pesymistę.
            - Właściwie - Dan podrapał się po głowie. - Właściwie to ten czterdziestoletni nauczyciel jest starszy ode mnie jedynie o rok i nie lubi, gdy ludzie mówią na niego Chris, więc używa pseudonimu Woody...  Nosi koszulki i trampki. I jest jednym z milszych perkusistów, jakich spotkałem na swojej drodze.
            - Oh - pokiwałam głową z uznaniem. - Czyli...
            - Czyli znalazłem sobie towarzysza. Tylko, że...
            - Hmm? - oparłam czoło o ramię chłopaka z ulgą na myśl, że wszystko wreszcie się układa.
             Myślę, że jest wariatem.
            - Dlaczego? - natychmiast spojrzałam ostro na Dana, nie rozumiejąc, po czym tak surowo ocenia człowieka po pierwszym spotkaniu.
            - Bo naprawdę się cieszy na myśl o naszej współpracy.
            Widziałam, jak na twarzy Smitha powoli pojawia sie szeroki uśmiech, a oczy rozbłyskują błękitnymi iskierkami. Mój mały pesymista codziennie potrafił zachwycić mnie sobą od nowa.
            - Wiesz, chyba po ostatniej imprezie udało mi się zachować jedno wino - zasugerował brunet. - Białe, specjalnie dla ciebie.
            Lubiłam jego wąskie usta. Na początku odrobinę mnie irytowały, ale po kilku spotkaniach zakochałam się w nich tak, jak w całej reszcie. Nigdy nie sądziłam też, że komuś mogą podobać się koślawe nogi i nadkruszone zęby. Miłość bywa zaskakująca.
            - I jeszcze niby będę miała u ciebie zostać na noc, hm? - niemal nieświadomie pogłaskałam ostry zarys szczęki.
            - Zdziwiłbym się, gdybyś odmówiła.
            Mój pan Smith robił się bezczelny. To było coś nowego, ale nie mogłam powiedzieć, że tego nie polubiłam.
            - Zostanę - uśmiechnęłam się, gdy Dan pochylił się w moją stronę.
            - Mogę? - szepnął, kiedy już czułam mrowiące oczekiwanie ust na pocałunek.
            Cóż miałabym na to odpowiedzieć?
            - Możesz.
            Lubiłam jego wąskie usta.

***

            Ze wszystkich upojeń alkoholowych, najbardziej preferuję to białym winem. Piwa trzeba wypić o wiele więcej, a poza tym nie jest tak szlachetne, jak sfermentowane winogrona.
            Nawijałam na palec krawędź koszulki Dana, w której spałam, przyglądając się ciemnemu niebu za oknem. Świat nie wirował, jak zwykle opisują to w książkach. Świat stał się miększy. Jakby wszystkie jego ostre krawędzie zostały zaokrąglone, jakby cały przykrył się przezroczystym płótnem, rozmazując kanciaste kształty. Zmysły również były błogo przygłuszone. Wszystko działo się powoli. Przeniesienie wzroku z szyby na sufit trwało rozkosznie długo. Człowiek przestawał być ciałem, a stawał się płynnym tworzywem, bez ograniczającej powłoki. Pędzące myśli ulatywały w przestrzeń.
            Słuchałam szumu prysznica, dochodzącego z łazienki. Brzmiał jak melodia deszczu, usypiająca i kojąca zdezorientowane zmysły.
            Dopiero pojawienie się Dana z wilgotną czupryną wyrwało mnie z dryfowania na granicy snu i jawy. Zmęczony chłopak przyglądał mi się przez chwilę. Zawsze to robił, kiedy czekałam na niego w łóżku. Pijana, pokazałam brunetowi język i przeturlałam się brzuch, prawdopodobnie bez jakiegokolwiek śladu gracji. To nic, Smith już dawno przyzwyczaił się do moich niezgrabnych ruchów, które stawały się jeszcze bardziej widoczne po kilku lampkach wina. Po kilku chwilach wykonywana skomplikowanej operacji, dostałam się pod białą kołdrę i umościłam wygodnie, gotowa do snu.
            - Wiesz, tak się zastanawiałem, kiedy zaczęliśmy być razem? - rzucił Dan, kładąc się obok mnie.
            Zmarszczyłam całą twarz, myśląc intensywnie. Daty były zwykle działką rozczochrańca. Ja nie miałam do nich głowy. W dodatku mój telefon, leżący na podłodze obok łóżka, zaczął wibrować, co całkiem mnie rozproszyło.
            - Wydaje mi się, że 7 grudnia - doszłam do wniosku, próbując sięgnąć po komórkę.
            Dzwonił George.
            - Dziesięć minut temu zaczął się 7 lipca – uwaga piosenkarza została rzucona mimowolnie, ale spowodowała, że zamarłam z kciukiem przy ikonce zielonej słuchawki.
            Jeśli Hayden odzywał się do mnie po północy mogło to oznaczać tylko, że jest pijany i bardzo mu się nudzi albo potrzebuje podwózki. W obu przypadkach nie miałam ochoty go ratować. Szczególnie po tym co powiedział mój chłopak. Wyciszyłam powiadomienie.
            - To słodkie - stwierdziłam, kładąc się na ramieniu bruneta. - Wytrzymałeś ze mną już siedem miesięcy.
            Usłyszałam rozbawione parsknięcie, a potem ciche westchnienie. Zgrabne palce rysowały wzory na moich plecach. On też nie był do końca trzeźwy.
            - Nie chcę, żebyś jechała - mruknął chłopak tonem obrażonego dziecka, a jego objęcie stało się nagle mocniejsze. - Zostań ze mną - nos muzyka zanurzył się w moich włosach.
            - To tylko dwa miesiące - zauważyłam, wsuwając dłoń pod koszulkę Smitha, żeby pogłaskać ciepłą skórę na brzuchu. - Ty też przecież wyjeżdżasz.
            Wspomniałam coś o konkursie, na który namówiliśmy małego pesymistę? Rozczochraniec poczłapał ze smutną miną na wstępne przesłuchanie, bez problemu przechodząc dalej, więc z jeszcze większa podkówką na twarzy zaśpiewał „Alchemy” na konkursie i... Wygrał bez problemu. Nie wiem już jak opisać poziom nieszczęścia chłopaka, gdy dowiedział się, że przez tydzień będzie koncertował w całej Anglii. Myślę jednak, że w głębi duszy skakał z radości i nie mógł się już doczekać. Cieszyłam się razem z nim, ale świadomość, że nie będę mogła mu towarzyszyć ze względu na nową pracę w bibliotece, odrobinę psuła mi humor.
            - Tydzień to nie dwa miesiące - zauważył brunet.
            Uniosłam się, żeby móc spojrzeć w błękitne oczy.
            - Naprawdę nie chcesz, żeby jechała? - spytała poważnie.
            Bałam się go zostawiać, żeby nie zrobił jakiegoś głupstwa, ale jednocześnie  wiedziałam, że historia oboje nauczyła nas czegoś na temat rezygnowania z marzeń.
            - Jasne, że chcę - burknął Dan. - Ale będę za tobą tęsknił.
            Uśmiechnęłam się i cmoknęłam chłopaka w kącik ust.
            - Jestem pewna, że będziesz za bardzo zajęty muzyką i pracą, żeby w ogóle o mnie pomyśleć - odparłam. - Chcę poznać tego twojego Woody'ego. Muszę wiedzieć w czyje ręce cię oddaję.
            - Myślę, że go polubisz, jest niemal twojego wzrostu.
            - Weźmiesz go w trasę? - spytałam, kładąc brodę na piersi Smitha.
            - Jeszcze nie wiem, zależy jak będzie się nam grało - muzyk wykrzywił odrobinę usta. - Wbijasz mi się w żebra.
            Poruszyłam szczęką, chrobocząc po kościach chudzielca, co wywołało krzyk oburzenia z jego strony oraz mój złośliwy chichot.
            - Dobranoc dorku - chciałam pocałować brunet, ale zamiast w usta, trafiłam w brodę. - Boże, upiłeś mnie - jęknęłam, przewracając się na poduszkę obok.
            - Przepraszam - nietrzeźwy Dan zachował większą zdolność do koordynacji ruchowej, więc nachylił się nade mną i musnął moje rozchylone wargi. - Dobranoc.

***

            Chłopak wszedł do Dynamo, które było już prawie puste. Uśmiechnął się na widok zdenerwowanej kelnerki, ścierającej blat. Mimo, że dziewczyna miała spotkać się z nim kilka godzin wcześniej, jakoś nie mógł się na nią złościć.
            - Woody! - blondynka westchnęła ze skruchą na widok perkusisty. - Przepraszam, ten cholerny gnojek kazał mi zostać i nie dał mi nawet dojść do słowa - jęknęła, przecierając czoło przedramieniem. - Powiedział, że jak wyjdę wcześniej, to mogę w ogóle nie wracać...
            - Nie szkodzi - blondyn wzruszył ramieniem, zbywając przeprosiny swojej dziewczyny. - Impreza i tak jest dopiero jutro.
            Szósty lipca wypadał w czwartek, więc nie był to zbyt dobry termin na świętowanie urodzin.
            Chrissy uśmiechnęła się lekko i wróciła do pracy.
            - Zostały mi jeszcze trzy blaty, poczekasz przy wyjściu? - poprosiła chłopaka.
            - Jasne.
            Po dziesięciu minutach nudzenia się przed zapleczem baru, Triandafyllou wyszła już w typowym dla siebie stroju, czyli dżinsach i luźnym swetrze. Poczochrała krótkie włosy na głowie, żeby jej fryzura nabrała modnego nieładu i pocałowała blondyna na przywitanie, czego nie mogła uczynić podczas pracy.
            - Wszystkiego najlepszego - uśmiechnęła się szeroko, ciągnąc za jasne kosmyki Woodyego. - Teraz jesteś gorącą szesnastką plus dziesięć.
            Perkusista parsknął rozbawiony.
            - Będziemy świętować w brudnej uliczce, czy pójdziemy do mnie? - spytał chłopak.
            - Pójdziemy do mnie, mam dla ciebie prezent - Chrissy złapała dłoń blondyna i para ruszyła spokojnym spacerem.
            Chris nie mógł się już doczekać, aż opowie o dzisiejszym wydarzeniu.
            - Pamiętasz, jak zawsze mówiłaś, że w urodziny powinno zrobić się coś, co może odmienić naszą karmę, nawet jeśli wszyscy mówią, że zmienia się co siedem lat? - zagadnął luźno.
            - Uchym...
            - Kilka dni temu dostałem telefon od takiego gościa, który chciałby kiedyś założyć zespół i szuka ludzi, którzy mogliby w tym uczestniczyć. Chciał spytać o moich ucz nucz, ale dzisiaj, kiedy się z nim spotkałem, postanowiłem, że sam do niego dołączę.
             Blondynka ścisnęła palce perkusisty.
            - Ale nie zrezygnujesz z nauczania? - spytała zaniepokojona. - Wiesz, cieszę się, ale pamiętaj, że pieniądze same się nie znajdą.
            - Jasne, że nie. On też pracuje. Jako początkujący dziennikarz. Z resztą, nawet nie wiem czy to wyjdzie, ale powiem ci, że nieźle się zapowiada. Facet wygrał niedawno mały konkurs talentów i załatwili mu tygodniowe tour po całej Anglii. Słuchałem jego kawałków. Gość ma talent, a co lepsze, podoba mi się jego muzyka. Nazywa się Dan Smith.
            - Dan Smith... - Chrissy przygryzła wargę, zastanawiając się nad czymś intensywnie. - Wiem kto to! Występował u nas wiosną, ale w połowie gdzieś wybiegł i już nigdy nie wrócił. To było dziwne... Szef się wkurzył. Ale grał naprawdę dobrze - przyznała dziewczyna, po czym cmoknęła szorstki przez jednodniowy zarost policzek. - Będę waszą fanką numer jeden.
            - Załatwię ci wejściówki na koncert - zapewnił rozbawiony Woody. - Zobaczysz, rok, dwa i wystąpimy na Glastonbury!
            - Tak, tak, tak - odparła kąśliwie kelnerka, dając perkusiście kuksańca w żebra. - Znów wybiegamy w przyszłość, co?
            - Nawet pomarzyć nie dasz - naburmuszony Chris wygiął usta w podkówkę. - Nie martw się, ciebie też przyjmiemy. Będziesz naszą maskotką.
            - Tak jak na ostatnim meczu Playmouth?
            Para wybuchła śmiechem na wspomnienie dziewczyny przebranej w zielony strój.
            Dwudzieste szóste urodziny wypadły naprawdę nieźle.

***

            Weszłam do mieszkania o dziewiątej rano, pisząc SMSa do Moniki o terminie spotkania grupy poetyckiej w wakacje. Kiedy jednak dostrzegłam ubłocone buciska rozwalone na korytarzu, zapomniałam o przyjaciółce. Wczoraj zmusiłam George'a do sprzątnięcia całego mieszkania, po tym jak narozwalał po pijaku i zrzygał się do umywalki w łazience. Zagroziłam chłopakowi, że jeśli jeszcze raz zastanę taki bałagan, wywalę go z domu. Po tym jak stracił pracę, a jego studia stanęły pod wielkim znakiem zapytania, wrócił do pijaństwa i rozpusty jeszcze gorszej niż wcześniej.
            - Hayden! - krzyknęłam, idąc do salonu. - Ty ostatni idioto, koniec tego dobrego! - w największym pokoju mojego mieszkania nie było nikogo, za to wszędzie walały się jakieś papierki i brudne ubrania. - Gdzie jesteś?! Nie myśl, że kac cię uratuje! Nie tym razem! To już koniec! Mam cię dosyć! - zawróciłam wściekła do łazienki. - Jeszcze dzisiaj masz się spakować i wynocha żerować na naiwniakach gdzie indziej! Myślałam, że masz choć odrobinę honoru, ale ty nawet najlepszą przyjaciółkę traktujesz jak...
            Urwałam po zapaleniu światła w niewielkim pomieszczeniu.
            Tu było jeszcze gorzej. Kilka pustych przewróconych butelek po piwie. Przezroczyste szkło rozbite w kącie, mieszające się z bezbarwnym płynem podpowiadało mi, że chłopak rzucił butelką wódki o ścianę. W wielkiej kałuży śmierdzącego alkoholu pływała komórka, na widok której mój żołądek zacisnął się w jeszcze większy supeł. W dodatku wszędzie był popiół i niedopałki. Nie byłam nawet pewna czy po papierosach. W łazience panował taki zaduch, że prawie się zakrztusiłam, otwierając drzwi.
Mimo wszystko, cały bałagan nie wstrząsnął mną tak, jak widok Haydena.
            - O Boże - szepnęłam, zaciskając dłonie na pasku torby. - George...