piątek, 27 lutego 2015

38. "I hear you by my side"

Moi kochani...
Po pierwsze:
Została założona grupa dla autorów ff o Bastille oraz ich czytelników, na którą serdecznie zapraszam! Możecie tam publikować również swoje opowiadania, jeśli nie macie blogów. Dostępny dla każdego, chcącego podzielić się swoją wizją czterech dorków lub poczytać pomysły kogoś innego! (link)
Po drugie:
Punkt kulminacyjni moi drodzy. Został mi do opublikowania już tylko jeden rozdział i epilog. Dodatkowo, jest to chyba mój najdłuższy rozdział z WD. Tak mi źle z tym, że docieramy już do końca, a jednocześnie cieszę się, że dobrniemy do Happy (lub też nie) Endu!

Polecam podejść do rozdziału tak, żebyście mogli jednocześnie czytać i słuchać muzykę z yt ;)

Nie będę już męczyć swoim bablaniem. Zostawiam was z występem pana Daniela Smitha!




~.~.~.~

           7:48
            Dan wstał nagle ze swojego kącika pod ścianą i podszedł do wejścia na scenę, zasłoniętego przed wzrokiem klientów przez kotarę, składającą się z wielu pasm materiału, przez które można było wyjrzeć na salę, samemu pozostając niezauważonym.
            Ralph i Coop byli już gotowi, żeby wnieść sprzęt. Jakiś mały, nieznany nikomu zespół Years & Years grał ostatnią piosenkę. Dzieciaki były w sumie całkiem niezłe, ale to tylko pogarszało sprawę. Dan wiedział, że niedługo będzie musiał stanąć na tej scenie sam. Całkiem sam.
            Jezu.
            Teraz żałował, że wypił całą butelkę wina. Przydałaby się.
            Ralph podszedł do pleców przyjaciela.
            - Dan musisz ułożyć swoje notatki. Walają się po całym pokoju.
            Rozczochraniec kiwnął głową, gdy do pomieszczenia wpadła dziewczyna w delikatnej, białej sukience z koronkowymi rękawami i płaszczem w dłoni. W głowie Smitha od razu pojawiło się pytanie "Jak ona utrzymuje się na szpilkach?". Przecież Alice przewracała się nawet w trampkach na prostej drodze.
            Ale ta Alice wcale nie wygląda jak jego mała pisarka.
            Warkocz przerzucony na bok oraz jasny makijaż ukryły roztrzepaną dziewczynę a ukazały grację blondynki w całej jej okazałości.
            - Odstawiła się - mruknął Ralph, który również dostrzegł nową klientkę kawiarni.
            Strój Killean niemal raził przy luźnych bluzach, koszulkach i swetrach reszty gości, dlatego nie tylko Smith zwrócił uwagę na zagubioną piękność. Blondynka rozglądała się chwilę w poszukiwaniu przyjaciółki, aż wreszcie dostrzegła Monicę przy jednym ze stolików. Uśmiechnęła się promiennie i podeszła do rudowłosej, grzebiąc przy telefonie.        
            Kilka sekund później komórka ukryta w kieszeni Dana zawibrowała, informując, że SMS wreszcie dotarł do swojego odbiorcy, a Alice już odczytywała wiadomość. Przygryzła dolną wargę i wpatrywała się w dwa słowa na ekranie jeszcze przez jakiś czas, a ukryty przed jej spojrzeniem chłopak wstrzymał oddech.
            Wreszcie blondynka niemal rzuciła wszystko na nieświadomą niczego Monicę i z niepokojem wypisanym na twarzy udała się na zaplecze, odprowadzana ukradkowymi spojrzeniami przez znaczną część klientów. Dan wycofał się do pokoju, czekając, aż dziewczyna wejdzie drugim wejściem. Sophie gdzieś się ulotniła. Ralph i Coop zaczęli wynosić sprzęt na scenę.
            7:53

***

            Wpadłam za skromne drzwi i niemal zderzyłam się z wychodzącym właśnie zespołem. Poczułam na sobie spojrzenie trójki roześmianych chłopaków, ale nawet się tym nie przejęłam, bo...
            Czy on nie mógł się uczesać ten jeden raz w życiu?
            Podeszłam powoli do przyglądającego mi się Dana. Milczenie znów objęło nas swoimi zimnymi ramionami, ale tym razem byłam silniejsza od ciszy.
            - Przepraszam - powiedziałam, wzdychając z ulgą.
            Jak dobrze było wreszcie powiedzieć to na głos.
            - Naprawdę przepraszam Danny - słowa zaczęły ulatywać ze mnie jak powietrze z przekłutego balona. - Za wszystko. Za to, że cię okłamywałam, że nie mówiłam całej prawdy, że chciałam zrezygnować z własnych marzeń, chociaż obiecywałam ci coś innego - mówienie sprawiało mi ból. - I przepraszam, że nie było mnie przy tobie, kiedy tego potrzebowałeś. Że nie byłam taką dziewczyną, na jaką zasługujesz...
            Nagle szatyn przyciągnął mnie do siebie i przytulił tak mocno, że prawie się zamknęłam, ale udało mi się wydusić przeprosiny do końca, nawet jeśli łzy, cisnące mi się do oczu, zniekształciły głos.
            - I przepraszam, że kłamałam nawet na karteczce, którą wrzuciłam ci pod drzwiami jak ostatnia idiotka - wyjęczałam, chowając nos w zagłębieniu w szyi Smitha. - Kłamałam, pisząc, że nie proszę o wybaczenie. Wybacz mi Danny, błagam. Obiecuję, że to się nigdy nie powtórzy.
            - Tak strasznie cię kocham - szepnął chłopak, całując mnie w głowę.
            Pierwszy raz od tygodnia poczułam, że przestaję się bać. Przestałam bać się przyszłości. Przestałam martwić się o Dana. Był ze mną i kochał mnie, i na Boga ja też go kochałam, więc co mogło pójść źle?
            Ciepłe objęcia napełniały spokojem. Delikatne dłonie, głaszczące po głowie oczyszczały zmęczony umysł. Znajome westchnięcie przy uchu rozgoniło obłoki złych snów.
            Cisza znów była piękna.
            - Wybaczysz mi Danny?
            - Jasne, że tak głupolu.
            Odsunęłam się szatyna, tylko po to, żeby chwilę później poczuć na sobie drżące usta.
            - Kocham cię - mruknęłam między kolejnymi pocałunkami.
            7:58
            Zdążyłam.

***

            Uśmiechnęłam się do przyjaciółki, zajmując swoje miejsce. Kochana Monica przyniosła mi na zmianę trampki i czarną, skórzaną ramoneskę, żebym nie musiała męczyć się na wysokich szpilkach.
            Z kolei Dan, który wyszedł na scenę, gdy zawiązywałam sznurówki, zupełnie nie martwił się o buty, ponieważ wystąpił jedynie w białych skarpetkach. Uśmiechnęłam się na ten widok. Chłopak usiadł przy keyboardzie, jakimś cudem nie potykając się o żaden z kabli. Jego policzki wciąż były czerwone po naszym pocałunku i nic nie zapowiadało zmiany na lepsze. Pani Sophie skomentowałaby to pewnie słowami:
            "Ach te młodzieńcze emocje! Zawsze dopadają człowieka w najmniej odpowiednim momencie!"
            - Cześć - powiedział niepewnie, patrząc prosto na mnie, jakby udawał, że znów siedzimy we dwójkę w jego sypialni. - Jestem Dan Smith i zaśpiewam kilka piosenek...
            Kiwnęłam głową w stronę mojego kochanego rozczochrańca, próbując dodać mu odwagi. Dan odpowiedział pewnym uderzeniem w klawisze.
            Zgodnie ze wcześniejszymi planami "Alchemy" rozbrzmiało pierwsze. Mimo, że tym razem tekst piosenki nie był przeznaczony dla mnie, poczułam nieprzyjemny ucisk w żołądku. Chyba już zawsze będę kojarzyć ten utwór z naszą kłótnią. Reszta widowni wykazała jednak spore zainteresowanie nowymi dźwiękami. Cieszyłam się, że mój prywatny piosenkarz zdobył sympatię części klientów kawiarni, nawet jeśli sam Smith był całkowicie pochłonięty grą i za wszelką cenę starał się ograniczyć kontakt wzrokowy z publicznością.
            Utwór dobiegł końca. Chłopak podniósł nieśmiało wzrok i uśmiechnął się niepewnie, a ja byłam pewna, że wszystkie dziewczyny ze stolika za mną właśnie zakochały się w uroczym Danie.
            - Idę do łazienki - mruknęła Monica.
            Skinęłam głową, wpatrując się w muzyka.
            - Następna piosenka jest... - szatyn urwał speszony, gdy napotkał mój wzrok. - Nosi tytuł "The Ride".
            Jeszcze nigdy jej nie słyszałam

            - It’s us against the cause man they can bloody well avoid us
            Down those narrow leafy roads which seem deserted just for us

***

            Oczy Alice rozbłysły. Była mądrą dziewczyną, od razu domyśliła się, że utwór jest przeznaczony tylko i wyłącznie dla niej.

            - We’ll charge on down the hill with gravity on our side as it carries us away
            You’ll take me along for the ride

            Był o ich nocnej przejażdżce przez Londyn, gdy żadne nie spodziewało się tego, co miało wkrótce nastąpić.

            - I- I- I can’t see the world around me now
            I can’t tell a word from the trees but I hear you by my side

            O koszmarach oraz o ukojeniu, jakie przynosiła mu obecność pisarki. Tylko przy niej złe myśli znikały i wszystko wreszcie było w porządku.

            - And there’s darkness all around me now
            I can’t feel nothing but the breeze but you’re with me for the ride
            The ride

            Na twarzy Alice pojawiły się rumieńce i lekki uśmiech. To właśnie z tego uśmiechu czerpał siłę, żeby móc przeciwstawić się Wilczej Dziewczynie ze swojej głowy. To właśnie ten uśmiech sprawiał, że Smith dokonywał rzeczy, o których wcześniej bał się marzyć.

***

            Nigdy nie sądziłam, że widok Dana na scenie sprawi mi taką radość. Chłopak właśnie spełniał swoje piękne sny, a ja miałam możliwość obserwowania błysku w jego błękitnych oczach. Bez względu na to, jak zakończy się ten wieczór oboje osiągnęliśmy to, czego od dawna podświadomie pragnęliśmy. Wiedziałam, że mimo przerażenia, rozczochraniec był szczęśliwy.

            - So we’ll head on through the common leaving empty drinks behind
            Going blindly through the darkness, then I part of the first time
            It’s the first of Summer evenings, of taking drinks outside
            Of the grass between my fingers, with you sitting beside-side-side

            W tych słowach rozpoznałam opis naszego leniwego popołudnia, które spędziliśmy na trawniku pana Granta. Szatyn śpiewał o najszczęśliwszych momentach ostatnich dni przeplatanych z nieustającym strachem nocy.

            - I- I- I can’t see the world around me now
            I can’t tell a word from the trees but I hear you by my side
            And there’s darkness all around me now
            I can’t feel nothing but the breeze but you’re with me for the ride

            Ale mimo obecności złych chwil, piosenka była najpiękniejszym miłosnym wyznaniem, jakie mogłam otrzymać.

            - And there’s darkness all around me now
            I can’t feel nothing but the breeze but you’re with me for the ride

            - Kocham cię - powiedziałam bezgłośnie.
            Dan uniósł w odpowiedzi brwi, a kąciki jego ust ledwo dostrzegalnie zadrżały w uśmiechu.

            - I’m riding right beside
            Beside, beside
            Badadadada-badadada...

            Delikatny trel, który rozpoczynał utwór znalazł się również na końcu. Opuściłam powieki, wsłuchując się w miękki głos. Chciałam słuchać go do snu co noc, aż do końca ży...
            Nagły fałsz przerwał moje błogie rozmarzenie. Nienaturalny dźwięk keyboardu sprawił, ze natychmiast otworzyłam oczy.
            Dan wpatrywał się sparaliżowany w coś za moimi plecami. Widząc przerażone błękitne spojrzenie i rozchylone usta szatyna, od razu domyśliłam się co zobaczę, gdy się obrócę.
            Sen chłopaka znów zmienił się w koszmar.
            A ja byłam jedynym murem pomiędzy wilkiem a jego zdobyczą.
            I tym razem nie miałam zamiaru odpuścić.

***

            Część klientów przyglądała się z zainteresowaniem zastygłemu w bezruchu piosenkarzowi, jednak większość wróciła już do swoich zajęć, traktując muzyka jak element wystroju.
            Smith nie odrywał wzroku od Alice, która uderzyła dłonią o stół, zrywając się z miejsca. Blondynka spojrzała na szatyna, jakby chciała zapewnić, że wszystko jest w porządku i wybiegła z lokalu za dziewczyną, która przed chwilą zniknęła, a Dan został znowu sam. Koszmar po raz kolejny odsunął od niego jego dziewczynę.
            Chłopak wiedział, że musi jakoś zareagować, ale tak jak w snach, poczuł się całkowicie bezradny. Przecież nigdy nie mógł zrobić nic oprócz bezczynnego przyglądania się rozwojowi sytuacji.
            Tylko, że tym razem to był realny świat. Nie było kajdan wokół nadgarstków, nie było mrocznych sił, które ściągały go w ciemność. Po raz pierwszy Dan miał pełną kontrolę nas swoim ciałem i decyzjami.
            Powoli podniósł się z krzesła i bez słowa skierował się na zaplecze.
            - Co ty robisz? - zdenerwował się Ralph.
            - Graj za mnie - poprosił Smith. - A potem przywieź nasze rzeczy do mnie.
            Czuł, jak serce zaczyna bić coraz szybciej, wypełniając żyły adrenaliną. Gdy nakładał buty, jego ruchy już nabrały nerwowego pośpiechu.
            - Stary wracaj tam - wokalista TKAK usiłował ratować resztkę zrujnowanego występu przyjaciela.
            - Nie mogę - westchnął Dan, nakładając kurtkę. - Wreszcie mogę jej pomóc, rozumiesz? Wreszcie mogę sam decydować.
            Wreszcie był stanie stanąć przed swoim koszmarem twarzą w twarz i wygrać lub przegrać.
            Nie czekając na odpowiedź Pelleymountera, szatyn przebiegł przez salę, odprowadzany zdziwionymi spojrzeniami, a następnie wyleciał z budynku, rozglądając się uważnie między budynkami.
            Kiedy szukał Alice, nic nie mogło już odciągnąć jego uwagi od problemu, który prześladował go od dawna. Dzięki temu  uświadomił sobie kilka ważnych faktów.
            Po pierwsze.
            Istniały dwie Wilcze Dziewczyny. Jedna w snach, druga na jawie, które nie miały ze sobą nic wspólnego oprócz wyglądu.
            Po drugie.
            Szatynka zawsze męczyła rozczochrańca tylko w koszmarach. Wizja Wilczycy powstała w jego głowie i to właśnie ona napawała go strachem. Przez cały ten czas chłopak bał się jedynie wytworów swojej wyobraźni. Każda obawa została wykreowana przez niego. Tylko i wyłącznie on był odpowiedzialny za swoje problemy. Nie mógł dłużej zrzucać winy na nieznajomą.
            Po trzecie.
            Obiektem ataków tej rzeczywistej dziewczyny tak naprawdę wcale nie był Dan. Tylko Alice.
            Po czwarte.
            Jeśli jego małej pisarce stanie się krzywda, jej cierpienie nie skończy się wraz z końcem snu.
            Po piąte.
            Killean dała się wciągnąć w pułapkę i teraz tylko Smith mógł jej pomóc.
            Po szóste?
            Kompletnie nie miał pojęcia, gdzie jej szukać.


***

            Wybiegłam na ulicę z twardym postanowieniem, że tym razem dopadnę tę cholerną dziewczynę.
            Byłam wściekła.
            Nieznajoma zepsuła cały występ Dana. Wiedziałam, że po tym incydencie chłopak nie będzie chciał wychodzić na scenę przez najbliższe miesiące. A zapowiadało się już tak dobrze. Nie mogłam pozwolić, żeby uszło jej to na sucho.
            Chociaż biorąc pod uwagę lodowatą wodę, lejącą się z nieba, nikt, kto znalazł się na zewnątrz nie mógł liczyć na zachowanie chociaż skrawka ciała, nietkniętego przez ulewę. Zęby od razu zaczęły mi dzwonić. Żałowałam, że nie wzięłam chociaż marnej kurtki z krzesła. Ale nie mogłam już zawrócić. Wśród londyńskich parasolek dostrzegłam mokrą głowę z charakterystycznymi blond końcówkami. Po raz pierwszy udało mi się zlokalizować Wilczycę w tłumie. Nie mogłam stracić takiej szansy.
            Zaczęłam przepychać się w stronę znajomej sylwetki, starając się pozostać niezauważoną. Dziewczyna nie miała pojęcia, że ją śledziłam, aż do momentu, w którym jakiś chłopak zaproponował mi głośno suche miejsce pod swoją parasolką. No tak. Blondynka w krótkiej białej sukience musiała przyciągać uwagę.
            - Och chrzań się! - warknęłam na natręta, widząc Wilczycę, która natychmiast przyspieszyła kroku.
            Uderzałam ludzi łokciami, nie zwracając uwagi na przekleństwa. Nic się teraz nie liczyło. Chciałam tylko wreszcie zdjąć maskę tajemniczego koszmaru ostatnich dni.
            Szatynka skręciła w mniej uczęszczaną dzielnicę i niemal od razu zaczęła biec. Rzuciłam na taśmę ostatnie resztki energii, zmuszając mięśnie do szaleńczego sprintu. Otaczało nas coraz mniej osób i było coraz zimniej, ale nie dostrzegłam tego, bo już wyciągałam dłoń w stronę Wilczycy. Jak dziecko podczas zabawy w berka albo jak Harry Potter, łapiący znicz. Deszcz zalewał mi oczy, stopy ślizgały się w kałużach, płuca przestały pracować już kilka sekund temu, a ja czułam strach mojej uciekającej ofiary.
            Chwyciłam pukiel jasnych włosów.
            - Mam cię - wydyszałam, zatrzymując się gwałtownie.
            Dziewczyna wisnęła, gdy niemal przewróciłam ją, ciągnąc za schwytane kosmyki. Złapała się za głowę, a ja natychmiast puściłam zdobycz, odsuwając się na kilka kroków.
            Przez chwilę obserwowałam prostującą się nieznajomą. Deszcz lał się z  nieba jak na filmach, a ja wreszcie stałam z nią twarzą w twarz.
            - Dlaczego mnie goniłaś? - spytała zirytowana szatynka. - Myślałam, że chcesz mi coś zrobić.
            Cała moja pewność siebie opłynęła wraz z wodą, wpadającą do kanalizacji. Głos Wilczycy był dziewczęcy i całkiem zwyczajny. Ona sama przyglądała mi się jednak zwierzęcym spojrzeniem, którego tak nienawidziłam.
            - J-ja? - wysapałam. - Ja chcę ci coś zrobić? - wyrzuciłam ręce w górę, czując bezradną wściekłość. - Tak, chcę ci coś zrobić!
            - A co? - prześladowczyni Dana przechyliła głowę jak ciekawski pies.
            Otworzyłam usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Tak długo myślałam o tej chwili, a teraz wszystko szło niezgodnie z moimi oczekiwaniami.
            - Dlaczego prześladujesz mojego chłopaka? - spytałam wreszcie. - Dlaczego siedziałaś pod jego domem o 3 rano? Po co mówiłaś Ianowi, gdzie się uczę? Dlaczego zepsułaś Danowi występ? Czego od niego chcesz, przecież on nic ci nie zrobił!
            Nieznajoma przewróciła oczami.
            - Czy ty świata poza nim nie widzisz? - warknęła prawie jak wilk. - Tylko ten twój Dan, Dan, Dan... Co w nim jest takiego niesamowitego, że ślinisz się do niego bez przerwy?
            Zacisnęłam zęby. Nie miałam zamiaru dać się sprowokować.
            - A co w nim jest takiego niesamowitego, że tak się na niego uwzięłaś?
            - Nic w nim nie ma! - krzyknęła wreszcie dziewczyna. - On mnie w ogólnie nie obchodzi, rozumiesz?! Jest głupi, ciemnogranatowy i nudny!
            Nic z tego nie rozumiałam. Dlaczego Dan był ciemnogranatowy?
            - To... Po co ciągle go prześladujesz? - spytałam niepewnie.
            Może Wilczyca wciągała mnie kolejną gierkę?
            - Nie prześladuje jego! - twarz szatynki wygięła się nienaturalnie w ataku czystej furii. - Tylko ciebie!
            Okay. Okay, robiło się coraz dziwniej. I coraz zimniej.
            - Ale... - zmarszczyłam brwi. - Ale po co?
            - Bo jesteś złota - mruknęła dziewczyna, zaciskając pięści.
            - Jaka znowu złota? - zdenerwowałam się. - Mam dosyć tych twoich pieprzonych zagadek! Powiedz po prostu wprost, czego ode mnie chce i daj mi do cholery spokój!
            Nieznajoma rzuciła się na mnie tak nagle, że nie zdążyłam zareagować, kiedy...
            Pocałowała mnie?
            Znalazłam się w lodowatym uścisku przemokniętej dziewczyny, z gorącymi ustami na swoich ustach i absolutnym mętliku w głowie.
            To... Można chyba było uznać za mały zwrot akcji.
            Ciemnooka cofnęła się powoli i zmierzyła mnie swoim uważnym spojrzeniem. Gapiłam się na nią z otwartymi ustami, nie wiedząc jak zareagować. Dopiero moment, w którym Wilczyca rzuciła się do ucieczki sprawił, że otrząsnęłam się z szoku.
            I wpadłam w szał.
            - Jak mogłaś! - wrzeszczałam jak opętana na mknącą dziewczyną, bezskutecznie próbując po raz kolejny ją dogonić. - Nienawidzę cię! Wszystko ciągle psujesz! Nie miałaś prawa! Nienawidzę cię! Idź w cholerę!
            Potknęłam się o dziurę w jezdni i wylądowałam na asfalcie, zdrapując sobie kolana do krwi. Zaklęłam, jak chyba jeszcze nigdy, czując piekący ból, podsycany przez wodę, spływającą na rany.
            Złapałam jakiś kamień, leżący obok mnie i rzuciłam w stronę szatynki, chociaż wiedziałam, że nie miałam szans w nią trafić..
            - Mam nadzieję, że nigdy więcej cię nie zobaczę! - krzyczałam, klęcząc na drodze, niezdolna już do jakiegokolwiek wysiłku.
            Dopiero klakson nadjeżdżającego samochodu zgonił mnie z asfaltu. Przycupnęłam na murku, tworzącym ogrodzenie i wytarłam krew ściekającą po kolanach. Zimno przenikało mnie aż do kości. Musiałam mocno zaciskać zęby, żeby nie odgryźć sobie przypadkiem języka.
            Nienawidziłam tej dziewczyny.
            Nienawidziłam ludzi, którzy krzywdzili innych. Nieważne w jaki sposób ani w jakim celu.
            Wilczyca zraniła Dana i mnie. Nigdy nie powiedziałabym jej tylu złych słów, gdyby nie postępowała w tak okropny sposób.
            Ukryłam twarz w dłoniach. Po całym tym okresie martwicy i pustki, wreszcie poczułam, jak życie wypełnia każdą moją żyłę. Jak zaczyna tłoczyć się w tętnicach i jak wylewa się na zewnątrz w postaci gorących łez.
           
***

            Powoli szłam w nieznanym mi kierunku. Było tak cholernie zimno, ale to nie miało znaczenia. Kręciło mi się w głowie na różowo. Przestało padać. Atak powoli mijał i każda sekunda coraz boleśniej uświadamiała mi co właśnie zrobiłam. Wszystko zepsułam. Cały wysiłek, który włożyłam w rozdzielenie tej dwójki poszedł na marne. Oni i tak się pogodzili. Jak to w ogóle było możliwe? Może granatowy i złoty pasowały do siebie tak bardzo, że taki marny brąz jak ja, nie będzie w stanie ich rozłączyć?
            Telefon w mojej kieszeni zawibrował.
            Kolejny SMS z domu.

,,Wracaj. To już tydzień.
Martwimy się o ciebie"

            - Gówno prawda - warknęłam na ekran komórki. - Boicie się, że coś zrobię, prawda? Nigdy nie martwicie się o mnie. Zawsze myślicie tylko o moich czynach!
            Rzuciłam aparatem o chodnik i podeptałam obudowę, rozkopując ją na wszystkie strony.
            - Zobacz, zobacz mamo! - krzyknęłam ile sił w płucach. - Zniszczyłam kolejny telefon! I co mi zrobisz! Nakrzyczysz na mnie?
            Świat był niebieski. Jasny i intensywny. Pachniał poziomkami.
            - Nie nakrzyczę.
            Niebieskie barwy zniknęły. Obróciłam się i dostrzegłam zmęczoną kobietę. Za nią stali moi bracia. Całkiem przypadkiem zawędrowałam do własnego domu.
            Szaro.
            Było mi tak szaro.
            - Wszyscy mnie nienawidzą mamo - powiedziałam cicho, odgarniając mokre włosy z twarzy. - Kolory ciągle się zmieniają. Nie mogę odnaleźć spokoju.
            - Już dobrze kochanie - uśmiech rozjaśnił znajomą twarz na delikatny odcień wrzosów. - Kiedy weźmiesz leki, wszystko będzie w porządku.
            Spuściłam wzrok. Nienawidziłam, gdy po lekach było tylko biało i czarno. Nie było nawet szarości. Nie było żadnych uczuć. Ani tych złych ani tych dobrych.
            Bracia wzięli mnie pod ramiona i zaprowadzili do czarno-białego domu. Zawsze był czarno-biały.
            Moja złota pisarka odeszła chociaż na chwilę w zapomnienie.

***

            Nie wiedziałam, gdzie jestem.
            Tak bardzo skoncentrowałam się na dotarciu do Wilczycy, że nie przejmowałam się aktualnym położeniem.
            Zastanawiałam się, jak szybko dostanę hipotermii. Temperatura cały czas spadała, a ja wciąż latałam po mieście nasączona wodą jak gąbka. Dobrze, że chociaż przestało padać.
            - Kochanie, może cię ogrzeję? - spytał chrapliwy głos.
            - Nie dziękuję - mruknęłam, przyspieszając kroku, żeby oddalić się od idącego za mną mężczyzny.
            - Wyglądasz na samotną...
            - Nie jestem - odparłam, nie obracając się.
            Bałam się spojrzeć na nieznajomego. Nie dałam rady już biec, ale perspektywa snująca się za moimi plecami sprawiła, że już zbierałam siły na ucieczkę.
            W tym momencie rozpoznałam jeden ze sklepów. Jeśli skręcę w lewo, a na kolejnym skrzyżowaniu pójdę w prawo, powinnam...
            - Alice!
            Westchnęłam z ulgą, a łzy znów napłynęły mi do oczu.
            - Dan...
            Podbiegłam do chłopaka, nie myśląc już o niczym innym. Wpadłam w znajome ramiona, dygocząc z zimna.
            - Wszędzie cię szukałem, jak mogłaś wybiec taka goła?
            - P-p-p-przep-praszam - wydukałam, płacząc, szczękając zębami i robiąc Bóg wie co jeszcze.
            - No już w porządku, jestem tutaj. Nic ci nie grozi kochanie.
            Szatyn natychmiast zaczął zdejmować z siebie kurtkę i bluzę. Przyjęłam oba nakrycia w milczeniu, bo czułam już, jak nogi odmawiają mi posłuszeństwa.
            - Jezu Alice, jesteś cała sina - chłopak troskliwie nałożył mi na głowę oba kaptury. - Musimy przejść na większą ulicę, żeby złapać taksówkę, dobrze?
            Pozwoliłam się poprowadzić ciepłym dłoniom i już kilka minut później kuliłam się na tylnym siedzeniu śmierdzącego auta. Mimo troskliwych zabiegów ze strony Dana czułam się coraz gorzej. Piekła mnie skóra, serce biło niemiarowo, a oddech stał się nierówny, chociaż już dawno powinnam się uspokoić.
            - Zabierz mnie do domu - szepnęłam, chowając twarz w wilgotnej koszulce chłopaka. - Do mojej Jaskini.
            - Nie zasypiaj Alice - Smith potrząsnął moim ramieniem. - Nawet się nie waż.

            Przez resztę podróży szatyn pilnował (czasami w dość brutalny sposób), żebym nie zamykała oczu na dłużej niż pięć sekund. Moje mieszkanie było otwarte, ale George'a nigdzie nie znaleźliśmy. Dan pomógł mi zdjąć sukienkę.
            - Co ci się stało? - zapytał na widok rozkrwawionych kolan.
            - Potknęłam się - wytłumaczyłam sennie.
            - Potem to opatrzymy - westchnął, wpychając mnie do łazienki. - Weź gorący prysznic.
            Rozczochraniec polecił mi co minutę dawać znak życia i cierpliwie czekał pod drzwiami, aż gorąca woda przywróci mojej skórze różowawy kolor. Mimo kąpieli wciąż czułam się zziębnięta i obolała.
            Potem Smith posadził mnie na łóżku, ubraną w grubą piżamę i zajął się moimi kolanami.
            - Nie będę cię już męczył pytaniami - stwierdził, wycinając plastry z wielkiej plastrowej taśmy, którą trzymałam w apteczce. - Ale jutro masz mi wszystko opowiedzieć, dobra?
            - Uchym...
            Przyglądałam się, jak chłopak z koncentracją nakleja opatrunek na moją skórę. Był kochany. Troszczył się o mnie, dbał i zawsze doskonale wiedział, czego potrzebuję. Jak ja do tej pory w ogóle bez niego żyłam?
            - No już, pod kołdrę - polecił szatyn. - I nawet nie myśl sobie, że pozwolę ci spod niej wyjść.
            Spojrzałam na rozczochrańca, podciągając okrycie aż pod nos.
            - Zostaniesz ze mną?
            Błękitne oczy uśmiechnęły się lekko. Zawsze uważałam, że żyły własnym życiem, demaskując emocje swojego właściciela, nawet gdy ten bardzo starał się je ukryć.
            - Jeśli będziesz chciała...
            Uniosłam w milczeniu kołdrę i poczekałam, aż Dan znajdzie się obok mnie, żeby wtulić się w niego plecami.
            - Lubię, gdy ze mną śpisz - powiedziałam zadowolona, wsłuchując się w monotonny szum, dobiegający z wnętrza mojej głowy.
            - Ja też lubię z tobą spać - odparł Dan, zanurzając nos w moich wilgotnych włosach.
            Ciepło powoli sączyło się przez pory skóry do wnętrza ciała, sprawiając, że wspomnienia dzisiejszego wieczoru stawały się niewyraźne.
            - Danny - mruknęłam, będąc już na granicy snu i jawy. - Co z twoim występem?
            Szatyn nie odpowiadał stanowczo za długo, ale byłam zbyt zmęczona, żeby to zauważyć.
            - To nieważne.
            - Przepraszam, że nie zostałam do końca - kontynuowałam sennie. - Musiałam złapać Wilczycę.
            - Udało ci się?
            Ciemność miała dzisiaj ciepłe, kuszące palce, gładzące mnie po policzkach. A może to był Dan?
            - Uchym. Okazała się nie być tym, za kogo ją uważaliśmy...
            - Jak to?
            Zasnęłam