poniedziałek, 2 lutego 2015

34. Kogoś brakuje?

Studniówka udana, poprawiny jeszcze lepsze, a teraz szlaban na komputery i harówka przez następne dwa tygodnie
(żartuję, muszę dokończyć moje małe ff, prawda?)

Mam nadzieję, że rozdział się spodoba i czekaaaaaaaaaam na komentarze!

Na dzisiaj Dan w tym idiotycznym stroju











~.~.~.~

PIĄTEK


            Na lekcjach albo przysypiałam, albo denerwowałam się przed występem, albo myślałam o Danie. Wspomnienie snów pulsowało boleśnie w mojej głowie, a brzuch bolał z nerwów. W dodatku musiałam wysłuchiwać smutnego wywodu Moniki, która była bardzo rozczarowana, że nie powiedziałam jej o występie. Ten rudzielec robił się coraz bardziej pewny siebie.
            Cały dzień poprawiałam ukradkiem kolejne wersy mojej pracy na jutro. Wciąż mi się nie podobała. Wciąż nie była idealna. Zawsze miałam takie zdanie o utworach swojego autorstwa, ale dzisiaj poczucie beznadziei do reszty wytrąciło mnie z kruchej równowagi, której trzymałam się kurczowo w ostatnim czasie. Każde słowo, które wypowiadałam w myślach sprawiało, że miałam ochotę rzucić czymś w ścianę.
            Wyszłam ze szkoły, rozglądając się w poszukiwaniu Wilczej Dziewczyny lub swojego chłopaka. Właściwie nie wiedziałam nawet czy mam prawo wciąż tak o nim mówić. Może to był już mój ex-chłopak? Jak niby nazwać stan separacji, kiedy nie jest się małżeństwem? Ciche dni? Brzmi idiotycznie...
            Nie spotkałam ani Wilczycy, ani rozczochrańca. Natknęłam się natomiast na pewnego blondyna. Czekał pod uniwerkiem, oparty o swój drogi samochód, przyglądając się wszystkim ze znudzonym wyrazem twarzy. Miałam cichą nadzieję, że może mnie nie zauważy. Narzuciłam na głowę kaptur granatowej bluzy. Rano było już naprawdę ciepło, ale teraz zerwał się nieprzyjemny wiatr, który radośnie postanowił przenieść wszystkie moje włosy na twarz. Zirytowana, próbowałam wyjąć blond kosmyki z ust, żeby się nie udusić, kiedy usłyszałam rozbawiony głos.
            - Pisareczka nie ma samochodu?
            Westchnęłam z rezygnacją. Próba ukrycia się spełzła na niczym. Pewnie byłabym beznadziejnym ninja...
            - Hołduję zasadzie zdrowego trybu życia - mruknęłam, zakładając włosy z uszy, dzięki czemu chociaż na chwilę odzyskałam pełne widzenie.
            Ian odsunął się od auta, żeby podejść w moją stronę.
            - Może dzisiaj wyjątkowo zrezygnujesz ze swoich reguł? Podwiozę cię - zaproponował wesoło. - Ta bluza nie wygląda na ciepłą, a ja nie chcę, żebyś po moim heroicznym wyczynie i masakrycznym poświęceniu dla sprawy, się rozchorowała.
            Faktycznie czułam chłód przenikający przez gruby materiał. Wiedziałam, że powinnam rano wziąć kurtkę, ale po przebudzeniu byłam w tak fatalnym stanie, że nawet o niej nie pomyślałam.
            W dodatku włosy znów wylądowały na mojej twarzy. Odgarnęłam je niecierpliwym gestem.
            - Och, niech ci będzie - burknęłam wreszcie.
            Wsiadłam do samochodu, ignorując ciekawskie spojrzenia kilku znajomych z zajęć. Zadowolony chłopak zajął miejsce za kierownicą.
            - To dokąd panią zawieźć mym czarnym rumakiem?
            - Sądziłam, że jesteś na tyle dobrze poinformowany, że znasz miejsce mojego zamieszkania - odparłam kąśliwie.
            Blondyn uśmiechnął się pod nosem i po prostu czekał w milczeniu na moją odpowiedź. Wreszcie, znudzona milczeniem, podałam Clarkowi swój adres. Zadowolony pisarz ruszył spod mojej szkoły, mrucząc cicho silnikiem. Miałam wrażenie, że maszyna, w której się znalazłam jest równie arogancka, co jej właściciel.
            - Co w szkole? - spytał chłopak.
            - Ummm - zerknęłam niepewnie na kierowcę. - Nic ciekawego się nie wydarzyło...
            Nie spodziewałam sie tak zwyczajnej konwersacji. Kiedy widzieliśmy się po raz ostatni, wybiegłam za Wilczycą, zostawiając chłopaka samego w kawiarni. Sądziłam, że będzie wypytywał o dziewczynę. Myślałam, że zacznie od występu lub tematu Dana. Ale on rozpoczął rozmowę zwykłym pytaniem, jakby codziennie odbierał mnie z uczelni.
            - Jestem pewien, że coś zwróciło twoją uwagę.
            Zatrzymaliśmy się na światłach. Przez chwilę obserwowałam kobietę z wózkiem, przechodzącą przez przejście.
            - Sala numer 141 pachniała dziś fiołkami - mruknęłam, przyglądając się siatkom z zakupami w dłoni matki. - Co było dziwne, bo zawsze pachnie tam olejkiem do pielęgnacji drewna. Nasz profesor bardzo dba o swoje biurko. Potem okazało się, że poszedł na dwutygodniowe zwolnienie, a jego miejsce zajęła jakaś trzydziestoletnia kobieta.
            Ian parsknął śmiechem.
            - Czemu mnie nie nawet nie dziwią twoje spostrzeżenia? - spytał.
            - A co u ciebie? - zmieniłam nagle temat.
            Zdałam sobie sprawę, że wiem o pisarzu prawie tak niewiele jak o Wilczej Dziewczynie.
            - Pokłóciłem się dzisiaj trochę z ojczulkiem - stwierdził wesoło chłopak. - Nic ciekawego, często się zdarza.
            - Dlaczego? - zaciekawiłam się.
            - Różnica poglądów - zbył mnie blondyn. - Chce, żebym wyjechał za granicę.
            - A ty nie chcesz? - uniosłam brwi.
            Oddałabym wiele za możliwość zwiedzenia innego świata.
            - Dobrze mi tutaj - burknął Ian. - Mogę pojechać gdzie tylko chcę, kiedy chcę i w każdy możliwy sposób. Ale lubię Londyn. Nie chcę go zostawiać.
            - Twój tato chce cię wysłać na jakieś studia? - podgłośniłam bezczelnie radio, bo nie lubiłam tych niezrozumiałych szmerów, dochodzących z głośników. Jak muzyka ma grać, to niech gra, a nie szepcze. - Do pracy? Po co?
            - Uważa, że za granicą skupię się na pisaniu książki. Jego zdaniem, podróżując, uzyskam niezbędne doświadczenie, które pozwoli mi stać się pełnowartościowym pisarzem.
            - Dziwny tok rozumowania - przygryzłam wargę.
            - No właśnie - przytaknął Clark. - Dlatego się kłócimy.
            - Mimo wszystko chyba ci zazdroszczę - wyznałam, stukając cicho placem w szybę. - Chciałabym mieć tyle możliwości.
            Później dyskusja potoczyła się lekko. Rozmawialiśmy o naszych planach, ulubionych autorach, zainteresowaniach poza pisarstwem. Starannie omijaliśmy wszystkie drażniące tematy i na krótką chwilę ramiona przestały mnie boleć od ciągłego napięcia. Oczy, zamiast biegać w popłochu od twarzy do twarzy, znów przyglądały się pochmurnemu niebu.
            Dotarliśmy na miejsce szybciej niż powinniśmy.
            - Dzięki - uśmiechnęłam się, wyskakując z samochodu. - Do zobaczenia jutro?
            Ian pokiwał głową.
            Mieszkanie powitało mnie zapachem obiadu.
            Normalnego obiadu. Ciepłego. Bogatego w składniki odżywcze, niezbędne ludziom do prawidłowego funkcjonowania.
            Kiedy po raz ostatni miałam okazję zjeść coś takiego?
            Wpadłam do kuchni, przyciągana przez odgłos skwierczącego tłuszczu na patelni. W maleńkim pomieszczeniu zastałam Monicę z puszystym kokiem na czubku głowy, obracającą na patelni polędwiczki oraz George'a, ubranego w tęczowe bokserki i luźny podkoszulek, który w skupieniu kroił pomidory do sałatki. Miałam wrażenie, że chłopak jest tak skoncentrowany, żeby nie odkroić sobie palca, że zaraz przez przypadek wsadzi nóż w oko. Z radia leciała popołudniowa audycja. BBC zawsze wiedziało, co puszczać.
            - Wow - wyrwało mi się.
            Rudowłosa poderwała się i obdarzyła mnie uśmiechem.
            - Hejka... Doszłam do wniosku, że jesteś niedożywiona i ktoś powinien o ciebie wreszcie zadbać - stwierdziła. - Przyszłam chyba w samą porę, bo ten tu - wskazała drewnianym sztućcem na bruneta - nie zauważyłby nawet, gdybyś umarła we własnym łóżku.
            - Bez przesady! - oburzył się mój przyjaciel. - To moja mała dziewczynka, akurat o nią umiem zadbać.
            - Znam cię od ponad dziesięciu lat, ale do tej pory nie widziałam cię chyba przy garach - stwierdziłam cicho z kamienną twarzą.
             - No daj spokój Alice! - jęknął chłopak. - Przecież czasem mi się zdarza! Wszystkie durne baby są w zmowie - rzucił pod nosem, wracając do swojego zajęcia.
            Uśmiechnęłam się, a Monica zachichotała pod nosem. Podeszłam do przyjaciela i cmoknęłam jego czarną czuprynę. Po chwili odsunęłam się jednak szybko, wykrzywiając twarz. Nie znosiłam tego odoru.
            - Sorry, przed chwilą byłem na balkonie... - rzucił brunet, nie odrywając wzroku od warzyw.
            - Myślałam, że rzuciłeś palenie - westchnęłam.
            - Rzuciłem, kiedy nie było mnie na to stać.
            Wyjęłam z szafki talerze, żeby przygotować stół do posiłku.
            - Znalazłeś pracę? - zdziwiłam się, rozkładając naczynia.
            - Nie. Ale niedługo znajdę.
            Prychnęłam, sięgając po sztućce.
            - Nie wątpię - rzuciłam kąśliwie.
            - Alice, masz musztardę? - zapytała Monica, zdejmując polędwiczki na talerz.
            - Nie mam. Nie przepadam za nią.
            Granatowe oczy spojrzały na mnie z paniką. Usiadłam obok George'a, przeczesując włosy. Mimo radości, jaką wywołała perspektywa obiadu z przyjaciółmi, byłam wykończona.
            - Przepraszam - mruknęłam. - Mogę pobiec szybko do sklepu...
            - Jest na drzwiczkach - przerwał mi Hayden. - Lubię musztardę, to ją kupiłem.
            Rudowłosa odetchnęła z ulgą. Wyjęła z lodówki słoiczek z żółtawą zawartością oraz śmietanę. Oba składniki wylądowały na pustej patelni. Czując zapach mięsa i tworzącego się sosu, który wędrował leniwie w małym pomieszczeniu, poczułam burczenie w brzuchu. Żeby zapchać czymś pusty żołądek, złapałam listek sałaty lodowej z miski.
            - Ejj - warknął George. - Nie pozwalaj sobie.
            Wyglądał na bardzo niezadowolonego. Parsknęłam śmiechem i sięgnęłam jeszcze po kostkę fety. Słony ser został co prawda zgnieciony przez niezgrabnego kucharza, ale nawet w takiej postaci smakował doskonale.
            - No co za bezczelność! - oburzył się brunet.
            Zaśmiałam się i uciekłam od brudnego noża, który w każdej chwili mógł wylądować na mojej twarzy. Z tym debilem nigdy nic nie wiadomo.
            Poszłam do łazienki, żeby umyć ręce, ale po drodze natknęłam się na kanapę i zanim zdążyłam się powstrzymać, już leżałam na niej z zamkniętymi oczami. Odgłosy krzątaniny w kuchni uspokajały i podnosiły na duchu. Myśli o jutrzejszym dniu oraz Danie na chwilę dały mi spokój.

***

            Ian właśnie miał opuścić parking, gdy pod siedzeniem pasażera rozległa się cicha muzyka. Blondyn zatrzymał samochód i wygrzebał spod fotela dzwoniącą komórkę. Na ekranie wyświetlała się znajoma, uśmiechnięta twarz z podpisem "Dork". Chłopak przez chwilę gapił się na telefon w milczeniu. Wreszcie nacisnął zieloną ikonkę i przyłożył słuchawkę do ucha.
            - Halo? - odezwał się, nadając głosowi pewność siebie, której tak naprawdę wcale nie czuł.
            Nie wiedział do końca, dlaczego odebrał połączenie.
            Po drugiej stronie linii nikt nie odzywał się przez dłuższy czas.
            - Halooo? - powtórzył Clark, stukając niecierpliwie w kierownicę. - Wiem, że tam jesteś...
            - Dlaczego odbierasz jej telefon?
            Ton tego całego Dana brzmiał nieprzyjacielsko, ale pisarz wyczuł w nim nutkę wahania.
            - Zostawiła go w moim samochodzie pod fotelem. Właśnie teraz to odkryłem.
            - W twoim...
            - Samochodzie - dokończył uprzejmie Ian, jakby rozmawiał z osobą opóźnioną umysłowo. - Podwoziłem ją do domu.
            - Acha - mruknął cicho chłopak po drugiej stronie.
            - Jesteście pokłóceni, prawda? - zapytał blondyn, grzebiąc w samochodowym schowku. - Chciałeś się z nią pogodzić przez telefon?
            - To nie twoja sprawa - burknął szatyn.
            - Może i nie moja - odparł pogodnie Clark. - Ale to takie trochę żałosne, co?
            - Chrzań się - głos Dana był coraz bardziej zdenerwowany.
            Chłopak znalazł swoją ulubioną płytę i włożył ją do odtwarzacza, uśmiechając się szeroko.
            - Zdenerwowałem cię? Przepraszam najmocniej.
            - Czego ty ode mnie chcesz?
            Ian przestał się uśmiechać. Oparł się o fotel, odchylając głowę.
            - Czego chcę...? - powtórzył, zadając to pytanie również sobie. - Nie wiem. Może nie chcę, żeby ktoś zabijał dusze artystów, tak jak ty.
            Dan milczał. Starszy chłopak westchnął i wyjrzał przez okno. Słońce wyglądało z zza chmur, a po chwili nakrywało się nimi, jakby nie mogło zdecydować, czy wyjść, czy jednak jeszcze trochę pospać.
            - No wiesz, ja jestem pisarzem, ty, z tego co wiem, piosenkarzem. Oboje mamy w sobie jakiś pierwiastek kreatywności. Myślę, że nie będzie przesadą powiedzieć, że ludzie, tacy jak my, mają szersze spojrzenie na świat niż inni. Kiedy spotkałem Alice, od razu wiedziałem, że ona widzi rzeczy całkiem inaczej niż pozostali. Jestem pewien, że ty też to wiesz.
            - Oczywiście, że wiem - westchnął Smith. - Ale co to ma...
            - Chcesz zatrzymać ją tylko dla siebie.
            Stanowczość Iana zbiła z tropu chłopaka dziewczyny. Właściwie, oskarżenie zostało rzucone tak nagle, że nawet blondyn przez chwilę milczał. Wreszcie dotarło do niego, dlaczego początkujący piosenkarz, tak bardzo go irytował.
            - Ja... - odezwał się Dan.
            - Nie możesz chować jej przed światem. Nieodkryty talent zawsze umiera śmiercią naturalną i nie zostaje po nim nawet najmniejszy dowód istnienia.
            Znów milczenie.
            - Jeśli naprawdę ją kochasz, to daj jej spokój chociaż do jutra. Ona musi teraz skoncentrować się na sobie.
            - O której będzie miała występ? - zapytał cicho chłopak.
            - O 7. Ale nie sądzę, żebyś mógł tam wejść. Tylko osoby zaproszone.
            - Jesteś zaproszony?
            Głos Dana był całkowicie pozbawiony jakichkolwiek emocji.
            - Miałem tam występować - Ian wzruszył ramionami. - Więc pewnie mnie wpuszczą.
            - Miałeś...?
            - Tsaa... - blondyn zaczął przyglądać się paznokciom wolnej dłoni, starając się nadać swojej postawie jak najwięcej arogancji, nawet jeśli piosenkarz nie mógł tego zobaczyć. - O 7. Ale oddałem swoje miejsce pewnej dziewczynie, żeby mogła zdążyć na ważne dla siebie wydarzenie.
            - Oh.
            Clark czuł się dziwnie, rozmawiając z właściwie obcą osobą przez telefon dziewczyny, którą ledwo znał. Nie przeszkodziło mu to jednak zrezygnować ze swojej szansy na rzecz Alice. Po prostu raz na jakiś czas miał ochotę komuś pomóc. A ta mała pisareczka wydawała się być przerażająco zagubiona. Niektórym ludziom chce się pomóc, nawet nie znając ich imienia. Ona była właśnie taką osobą.
            - Dlaczego to zrobiłeś? - spytał Dan.
            - Nie wiem - odpowiedział mężczyzna, zgodnie z prawdą. - Po prostu na to zasługuje, nie sądzisz? Każdy chce jej pomóc.
            - Tak. Zasługuje na wszystko... Ja tylko... Umm... Nie mów jej o naszej rozmowie, dobra? - poprosił Smith.
            - Nie powiem - zgodził się Ian.
            Połączenie zostało przerwane przez chłopaka po drugiej stronie linii. Pisarz sprawnie usunął połączenie z listy na telefonie i wysiadł z auta.
            Chyba powinien zwrócić pewnej dziewczynie jej własność.

***

            - Alice, no weź się obudź... - George szturchał mnie jednym palcem w ramię.
            Dlaczego on robił to tak boleśnie?
            Otworzyłam oczy i ujrzałam machającego do mnie idiotę.
            - No już - jęknęłam. - Przecież wstałam.
            Zerwałam się z kanapy, zanim okropne dźgnięcie ze strony mojego przyjaciela zostało powtórzone.
            Na stole w kuchni stały już talerze z ryżem, sałatką grecką oraz wspaniałymi polędwiczkami w sosie śmietanowo-musztardowym. Cała trójka usiadła już przy stole, gdy w mieszkaniu rozległ się dzwonek.
            - Otworzę - zaproponował George.
            Kiwnęłam głową, zanurzając widelec w ryżu, oblanym sosem. Czułam, że to będzie najlepszy posiłek ostatniego tygodnia. Monica popijała grzecznie sok jabłkowy, czekając na powrót bruneta, ale uśmiechała się radośnie, widząc mój apetyt, więc uznałam, że nie obrazi się, jeśli zacznę trochę wcześniej.
            - Alice, czemu przyszedł do ciebie jakiś blondynowaty lizus? - zapytał Hayden, wchodząc do pomieszczenia.
            Spojrzałam na współlokatora z ustami wypchanymi sałatą i mięsem.
            - Ian? - wymemłałam zdziwiona.
            - Nie wiem - chłopak wzruszył ramionami. - Mówi, że zostawiłaś telefon w jego samochodzie.
            - Uchm...
            Przełknęłam szybko wielką porcję jedzenia. W moich oczach pojawiły się łzy, kiedy biedny przełyk próbował przepchnąć gorące mięso do żołądka. Popiłam szybko sokiem i pobiegłam do drzwi.
            - Hej - uśmiechnął się lekko czekający tam chłopak. - Nie wiem jakim cudem znalazł się pod twoim fotelem...
            Pisarz wręczył mi moją komórkę.
            - Pewnie wypadła mi z kieszeni - westchnęłam, przyjmując własność. - Dzięki wielkie. Emmm... Jak właściwie ją znalazłeś pod siedzeniem?
            - Chciałem do ciebie zadzwonić - odparł Clark, wzruszając ramionami.
            Obróciłam aparat w dłoniach i zerknęłam nerwowo na gościa. Dziwnie było go widzieć w progu mojego mieszkania.
            - Przecież przed chwilą się widzieliśmy... - zauważyłam.
            - No to co.
            Szczere spojrzenie zbijało mnie z tropu. Ten mężczyzna zachowywał się dziwnie. Nawet jak na artystę.
            - Chcesz... Ummm... Wejść? - spytałam z grzeczności. - Właśnie jemy obiad - wskazałam kciukiem za siebie.
            - Chętnie - uśmiechnął się szeroko blondyn, przekraczając próg mojej Jaskini.
            Zagryzłam wargę i poczekałam, aż zdejmie buty. Miałam nadzieję, że Ian odmówi, również z grzeczności, ale najwyraźniej mój nowy znajomy odebrał zaproszenie w całkiem inny sposób. Próbowałam ignorować ciekawskie spojrzenia pisarza, gdy przyglądał się ścianom, na których były zapisane wszystkie moje myśli.
            - To Ian - przedstawiłam chłopaka, kiedy weszliśmy do kuchni. - Monica i George.
            Nastąpiła krótka chwila wymiany uścisków dłoni. Moja przyjaciółka od razu wróciła do swojej nieśmiałości, która zawsze ujawniała się w obecności nieznajomych. Z kolei Hayden przybrał na twarz maskę swojej arogancji, jak samiec alfa, wyczuwający w powietrzu konkurencję.
            Usiedliśmy wszyscy przy stole. Blondyn dostał swój posiłek i przez kilka chwil nikt się nie odzywał. Potem jednak Clark zaczął wychwalać danie (a nawet sałatkę) i rozmowa już sama się potoczyła. Znałam Iana od niedawna, ale podziwiałam jego zdolność do kreowania dookoła siebie atmosfery, na jaką akurat miał ochotę. Potrafił sprawić, że ktoś spali się ze wstydu, zginie z niezręczności lub będzie czuł się, jakby blondyn był jego najlepszym przyjacielem. Cieszyłam się, że pisarz wybrał tym razem ostatnią opcję.
            Śmiałyśmy się z jego żartów i nawet George parsknął pod nosem raz czy dwa. Było całkiem w porządku. Po obiedzie Monica poczęstowała nas ciastem, które sama upiekła.
            Ale mimo wszystko...
            Wciąż było mi niewygodnie. W tej radosnej atmosferze coś mnie uwierało, coś przeszkadzało, brzęczało koło ucha jak natrętny komar.
            A może nie coś. Może właśnie brak czegoś.
            Czegoś mi brakowało.
            Kogoś.

***

            Dan rozłączył się i rzucił telefon na poduszki, gdzie spoczywały jego stopy. Przez jakiś czas przyglądał się obrazowi pana Granta, leżąc na łóżku. Nie był do końca pewien, jak właściwie się czuje.
            Wiedział tylko, że burczy mu w brzuchu. Tak, tego był pewien.
            Ale kuchnia z pustą lodówką były tak daleko. Chłopak miał wrażenie, że jego kończyny ważą tonę. Głowa była jeszcze cięższa. Miał ochotę zakopać się w pościeli i nie wychodzić aż do soboty. Przespać cały ten występ, cały wieczór, kolejną noc i wstać dopiero w niedzielę.
            Burlb
            Szatyn złapał się za brzuch. Cholerne przyziemne potrzeby. Czy nawet jego ciało nie rozumie, że Dan musi poużalać się nad sobą chociaż przez chwilę?
            Jasne, siedź i płacz nad swoim biednym losem, kiedy tamten drugi korzysta sobie z życia przy twojej dziewczynie.
            Smith drgnął, słysząc głos Wilczycy w głowie. Ostatnio nie chciała się zamknąć nawet na chwilę.
            - Daj mi spokój - burknął szatyn.
            Nie ma sprawy. Lubię patrzeć, jak marnujesz kolejne dni. Lubię przyglądać się twojemu strachowi , który powoli odsuwa cię od całego świata. Fajna rozrywka.
            Chłopak warknął i wstał gwałtownie. Zaczął przeklinać na całe mieszkanie, ale umilkł, gdy rozległo się stukanie. Podszedł do drzwi i po krótkim wahaniu, uchylił je niepewnie.
            - Witamy panie Smith - przywitał się, wyszczerzony od ucha do ucha, Ralph.
            Za nim stała kochana Sophie Foster i reszta członków TKAK. Rozczochraniec uśmiechnął się szeroko na widok znajomych twarzy.
            - Zabieramy pana na jedzenie - powiedziała Sophie, zamykając przyjaciela w uścisku. - Nie będziemy cię zmuszać do gotowania. Z resztą na pewno nie masz nawet czerstwej bułki w lodówce.
            Dan, ciągnięty przez dziewczynę zatrzymał się rozbawiony.
            - Daj mi chociaż się ubrać - zaprotestował. - Po za tym, nie trzymam w lodówce pieczywa.
            - Jedna chwała - blondynka machnęła ręką.
            Smith szybko się ubrał, złapał jeszcze portfel i telefon, a chwilę później szedł w wesołej grupce w stronę metra.
            - Jutro jest twój wielki dzień mój drogi - nawijała Sophie, trzymając Dana pod rękę. - Dlatego musimy trochę poświętować!
            - Sądziłem, że świętowanie jest zwykle po święcie - zauważył chłopak.
            - Stary, czy ty jeszcze się nie nauczyłeś, że ona zawsze gada durnoty? - spytał Ralph, idąc po drugiej stronie szatyna.
            Rozczochraniec roześmiał się i nałożył kaptur bluzy, kiedy zimny wiatr uderzył go w twarz. Cieszył się, że jego przyjaciele zjawili się akurat w chwili, gdy najbardziej ich potrzebował.
            Cała grupa zajęła miejsce w ulubionej knajpie z meksykańskim żarciem, napełniając lokal krzykiem i śmiechem. Zamówili swoje ulubione dania, a Dan dostał ukochane buritto i to na koszt reszty. Ralph i Sophie żartowali z występu Smitha, jakby to było zabawne wydarzenie. Jakby nie wiedzieli, że jutrzejszy dzień spędzał sen z powiek skrytego piosenkarza. Szatyn był im za to wdzięczny. Sprawili, że perspektywa samotnego stanięcia na scenie przestała być myślą, wywołującą mdłości.
            Dobrze spędzili ten dzień.
            Ale mimo wszystko...
            Danowi wciąż było niewygodnie. W tej radosnej atmosferze coś go uwierało, coś przeszkadzało, brzęczało koło ucha jak natrętny komar.
            A może nie coś. Może właśnie brak czegoś.
            Czegoś mu brakowało.
            Kogoś.


8 komentarzy:

  1. Nie wiem czemu ale pomyślałam, że G. i Monica mogliby być parą xD

    Oj Ian tu miesza i to po całości ale w sumie to (drastycznie) uświadomił pewne sprawy Danowi. No trochę mi szkoda Dana ale ktoś to musiał zrobić i Ian idealnie się do tego nadawał. I zdziwiło mnie to, że odwołał swój występ, by Alice mogła zdążyć na koncert. Może Ian nie jest wcale negatywną postacią, nawet go polubiłam i skradł kawałek mojego serca tym uśmiechniętym gifem ;)

    Podoba mi się jak połączyłaś ich obecny stan uczuć. To pokazuje, jak bardzo te dorki kochane są do siebie podobne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie o tym nie myślałam. Ale śmiesznie by było, gdyby te dzieciaki zostały parą. O matko nawet taka Monica nie wytrzymałaby z G. XD

      Ian to Ian z nim nic nigdy nie wiadomo. Potrafi być strasznie irytujący, szczególnie w tym ff. Czasami mam ochotę go trzepnąć po tej głupiej łepetynie, ale w sumie zwykle, to bym go wytulała... Jest cudowny. Na swój sposób...

      Moje kochane dorki *wybuch feelsów* wczoraj o 2:35 skończyłam pisać całe WD i cały dzień to przeżywam ;-; zostało jeszcze mnóstwo poprawek, ale i tak... Historia Wilczej Dziewczyny dobiegła juz dla mnie końca. Teraz zostało tylko podzielić się tym z wami....
      *kolejny wybuch feelsów*

      Usuń
    2. Hahaha G. wykończyłby Monicę xD

      Można stwierdzić, że Ian przyjmuję tu czarną robotę jeśli chodzi o "uświadamianie" Dana hahaha xD

      Koniec? Ale, ale jak to? ;_; Ojejku, to dopiero będzie tu smutno jak to wszystko się skończy. Ledwie się zaczęło. Pamiętam jak rozdział z Danem pod prysznicem (lol) mnie zachęcił do przeczytania od początku, przez co też zakochałam się w Twoim FF i zostałam tu na dłużej ♥

      Usuń
    3. Hahahahhahahaha no tak, rozdział z Danem pod prysznicem stanowczo brzmi zachęcająco! :D
      Kurde serio bym chciała kontynuować to ff, mam już zaplanowane życie Dalice na 10 lat do przodu i tyle chcę wam jeszcze pokazac, ale do matury nie ma pewnie szans na zaczęcie czegoś nowego. Chociaż myślę, że raz na jakiś czas będę mogła coś tam wrzucić 😊
      Ale i tak zostało jeszcze sporo wd do publikacji, więc na razie nie ma co się rozwodzić nad przyszłością xd

      Usuń
  2. ahshjhdshwh HISTORIA DOBIEGA KOŃCA? Ale jak to ;-; ...
    Taak właściwie to chciałam Cię zapytać, tak z czystej ciekawości: te cytayt na... yy jakby to nazwać.. tytule (? xd) obok zdjęcia Dana i pod nim, są prawdziwe,czy wymyślone przez Ciebie? (:
    I, ugh, wybacz, nie umiem pisać dobrych komentarzy, wiec powiem tylko, że rozdział był świetny, tak jak i wszystkie inne, których nie komentuję, bo nie umiem wymyślać kreatywnych komentarzy xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie jeszcze spokojnie, zostało mi z 50 stron do opublikowania, więc na kilka kolejnych rozdziałów spokojnie wystarczy ;)

      I tak, oba cytaty (ten o Oblivion i ten o Sleepsong) są prawdziwe, tak jak niektóre fakty z tego ff. Wiele sobie wymyśliłam, ale część wyciągnęłam z wywiadów ^^

      I moim zdaniem nie ma podziału na dobre i złe komentarze. Kaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaażde słowo, które widzę pod rozdziałami sprawia, że asdhgcfxjhncwekjsdnfvcerkjdlsnvcrejdksfv-uję xD

      Usuń
    2. Wiesz co, to Ci powiem, że jesteś geniuszem, wszystko tak idealnie do siebie pasuje, że noooo nie mogę >.< i pisz tak, żeby starczyło jeszcze na wieeele rozdziałów :3

      Usuń
    3. Dziękuję, właściwie to po prostu spędzam stanowczo za dużo czasu na tumblrze i treafiam na taki 'smaczki' przypadkiem, a potem składam wszystko w całość i okazuje się, że nawet się lepi xd

      Usuń