niedziela, 28 czerwca 2015

1. Karma zmienia się co siedem lat?


Jak obiecałam, tak mamy. Pierwszy rozdział. Specjalnie powiedziałam wcześniej, że go wrzucę, bo inaczej w życiu bym się do tego nie zmusiła. Jest już szósta, a ja ciągle mam mnóstwo rzeczy do spakowania. Jutro wyjeżdżam na opka, wracam w niedzielę wieczorem, a drugi rozdział wciąż nie jest dokończony, więc nie wiem, kiedy uda mi się go skończyć. Mam nadzieję, że się wam spodoba i przepraszam, jeśli jest może odrobinę niedopracowany.

+ nowy wpis do zakładki 'Postacie'!

Iii akcja! Lecimy z tym postem!


~.~.~

            - Jestem!
            Zapisałam szybko plan książki, nad którym zaczęłam pracować na początku wakacji , czyli jakiś tydzień temu. Nie wyglądał zbyt imponująco, ale jak skupić się na tworzeniu, gdy twój rozczochrany, świeżo upieczony student  zachłysnął się wolnością i bez przerwy znajduje coś interesującego do robienia. Nawet takim pesymistom jak on lato uderzyło do głowy.
            Obserwowałam niecierpliwie Dana flegmatycznie zdejmującego trampki. Nie mogłam się doczekać, aż wszystkiego się dowiem.
            - No powiesz coś wreszcie? - niemal podskakiwałam na kanapie, obserwując zbliżającego się do mnie chłopaka.
            - Spokojnie, wyglądasz jak surykatka - uśmiechnął się szeroko brunet. - Najpierw ty.
            - Co ja? - zmarszczyłam brwi. - Ja nie jestem teraz ważna, musisz mi wszystko opowiedzieć i... - zamknęłam się na widok koperty w dłoniach Smitha. - Co to jest?
            - Wracając, wpadłem do ciebie, żeby sprawdzić skrzynkę. Codziennie tam zaglądasz, więc pomyślałem, że cię wyręczę.
            - O Boże - jęknęłam, gdy wyciągnął przesyłkę w moją stronę. - Nie chcę tego.
            - Oczywiście, że chcesz - Smith wcisnął mi list. - No już czytaj.
            - Nie, ty czytaj - odrzuciłam wiadomość z powrotem.
            - Alice, nie zachowuj się jak dziecko - mimo surowego tonu, przy błękitnych oczach pojawiły się zmarszczki rozbawienia.
            Z przeciągłym jękiem przyjęłam zabezpieczone kartki.
            - Jak będę mdlała, to pilnuj, żebym nie wyrżnęła o podłogę - poprosiłam chłopaka, rozrywając kopertę. – A jak będę płakać, to musisz karmić mnie czekoladą przez następny tydzień i oglądać ze mną bajki.
            - Jasne, a jeśli cię pożre, to z twoich resztek wyprawię ładny pogrzeb - dostrzegłam jak Dan przewraca oczami.
            Wystawiłam język w jego stronę i z zaciśniętymi powiekami otworzyłam wiadomość od dyrekcji naszego uni. Policzyłam do trzech, a potem otworzyłam oczy. Niepewnie przebiegłam wzrokiem po rzędach liter, wstrzymując oddech.
            - I? - tym razem to Smith wykazał się niecierpliwością.
            - Jadę - szepnęłam, czując jak moje serce zaczyna walić na alarm o żebra.
            Zawiadomić płuca, potrzebny tlen! Dłonie - drżenie pełne ekscytacji! Zarządzenie mózgu! Alarm! Alarm! To nie ćwiczenia! A teraz zmasowany atak na najbliższy obiekt miłosny!
            - Jadę! O mój Boże Dan! - rzuciłam się z piskiem na szyję niebieskookiego. - Jadę do Paryża!
            Zaczęłam obsypywać całą piegowatą twarz pocałunkami. Jak dobrze, że zgolił to swoje rude brodzisko. Przez nią ciągle miałam popękane usta.
            - Cieszę się - mruknął brunet z twarzą zmarszczoną jak kot i zamkniętymi oczami. - Ale możesz już przestać mnie ślinić?
            - Przepraszam - cmoknęłam na koniec czubek nosa i odsunęłam się od swojej ofiary. - Trochę moich bakterii może ci nie zaszkodzi - dodałam z szerokim uśmiechem.
            Smith parsknął głośno i przyciągnął mnie do siebie.
            - Myślę, że nawet lubię twoje bakterie...
            Ostatnio stanowczo za często używał tego swojego niskiego, chrapliwego tonu, zbyt sugestywnego, żebym mogła mu się oprzeć. Ćwiczenie śpiewania codziennie wieczorem zaczęło przynosić efekty.
            - To obrzydliwe - mruknęłam z ustami na jego ustach.
            - Sama zaczęłaś.
            Nawet nie wiem, kiedy chłopak położył mnie na kanapie, całując leniwie, ale jakoś wcale mi to nie przeszkadzało. Mimo, że ta jednoznaczna sytuacja oraz kierunek w którym zmierzała były mi już doskonale znane, postanowiłam nie przerywać jeszcze miłej chwili . Udam, że nie zauważyłam.

            Przed końcem roku na naszej uczelni pojawił się pomysł wymian studenckich z innymi państwami. Idea, powszechnie znana na całym świecie, była już od dłuższego czasu stosowana na kierunkach nauk ścisłych i wojskowych. Studenci sztuki oraz humaniści nie mieli do tej pory takiej możliwości, dlatego pomysł został przez nas przyjęty z niecierpliwą ekscytacją. Niewiele myśląc, złożyłam swoje podanie, sądząc, że i tak nie miałam szans, żeby przyjęli mnie do wąskiego grona szczęściarzy.
            A jednak coś mi się w życiu udało.
            Na początku roku akademickiego jechałam na dwa miesiące do Paryża.

            - Danny - westchnęłam, głaszcząc włoski na karku, pochylającego się nade mną chłopaka. - Gdzie jest moja koszulka głąbie?
            Smith zerknął na mój goły brzuch i czarny stanik, a na jego policzkach pojawiły się rumieńce.
            - Ummmm - rozejrzał się niepewnie po najbliższym otoczeniu. - Tutaj...?
            Spojrzałam na stolik do kawy i faktycznie - zwinięty materiał zawisł na krawędzi ławy, a następnie, jakby onieśmielony naszym wzrokiem, spadł na podłogę.
            Wybuchłam śmiechem.
            - Nie myśl, że zdarcie ze mnie ciuchów sprawi, że o tobie zapomnę - odepchnęłam wiszącego nade mną chłopaka.
            - Ja... - brunet przygryzł wargę, ale nie mógł powstrzymać uśmiechu. - Właśnie bardzo się staram, żebyś nie chciała o mnie zapomnieć
            Trzepnęłam ciemną czupryną, czemu towarzyszył męski chichot i nałożyłam bluzkę. Poprawiłam włosy, sadowiąc się wygodnie naprzeciwko chłopaka.
            - No mów - zażądałam, krzyżując nogi w kostkach. - Jak spotkanie?
            - A nie moglibyśmy najpierw dokończyć? - westchnął ze zrezygnowaniem niebieskooki.
            - Danny! - pisnęłam teatralnie z obudzeniem. - Masz dzisiaj stanowczo za dobry humor, chcę wiedzieć co jest jego powodem.
            - Może fakt, że moja dziewczyna jest obok mnie ze swoją śliczną uśmiechniętą buźką? - Dan podrapał się po karku, a potem spojrzał na mnie spod rzęs.
            Przygryzłam wargę na widok błękitnego spojrzenia.
            - Matko, przestań mi tak słodzić, bo się rozpuszczę - kopnęłam udo bruneta, wiedząc doskonale, że trochę się zgrywa. - Chcę wiedzieć wszystko o tym dziwnym gościu. Przyznaj, miał czterdzieści lat, przyszedł na spotkanie w garniturze jak na rozmowę kwalifikacyjną, a jego ciemne włosy są przetkane pasmami siwizny.
            Mimo oczywistej kpiny w głosie, a nawet użycia wyrażenia z każdego podrzędnego romansidła dla dojrzałych kobiet, wiedziałam, że obawy, które wypowiedziałam na głos naprawdę nękały mojego małego pesymistę.
            - Właściwie - Dan podrapał się po głowie. - Właściwie to ten czterdziestoletni nauczyciel jest starszy ode mnie jedynie o rok i nie lubi, gdy ludzie mówią na niego Chris, więc używa pseudonimu Woody...  Nosi koszulki i trampki. I jest jednym z milszych perkusistów, jakich spotkałem na swojej drodze.
            - Oh - pokiwałam głową z uznaniem. - Czyli...
            - Czyli znalazłem sobie towarzysza. Tylko, że...
            - Hmm? - oparłam czoło o ramię chłopaka z ulgą na myśl, że wszystko wreszcie się układa.
             Myślę, że jest wariatem.
            - Dlaczego? - natychmiast spojrzałam ostro na Dana, nie rozumiejąc, po czym tak surowo ocenia człowieka po pierwszym spotkaniu.
            - Bo naprawdę się cieszy na myśl o naszej współpracy.
            Widziałam, jak na twarzy Smitha powoli pojawia sie szeroki uśmiech, a oczy rozbłyskują błękitnymi iskierkami. Mój mały pesymista codziennie potrafił zachwycić mnie sobą od nowa.
            - Wiesz, chyba po ostatniej imprezie udało mi się zachować jedno wino - zasugerował brunet. - Białe, specjalnie dla ciebie.
            Lubiłam jego wąskie usta. Na początku odrobinę mnie irytowały, ale po kilku spotkaniach zakochałam się w nich tak, jak w całej reszcie. Nigdy nie sądziłam też, że komuś mogą podobać się koślawe nogi i nadkruszone zęby. Miłość bywa zaskakująca.
            - I jeszcze niby będę miała u ciebie zostać na noc, hm? - niemal nieświadomie pogłaskałam ostry zarys szczęki.
            - Zdziwiłbym się, gdybyś odmówiła.
            Mój pan Smith robił się bezczelny. To było coś nowego, ale nie mogłam powiedzieć, że tego nie polubiłam.
            - Zostanę - uśmiechnęłam się, gdy Dan pochylił się w moją stronę.
            - Mogę? - szepnął, kiedy już czułam mrowiące oczekiwanie ust na pocałunek.
            Cóż miałabym na to odpowiedzieć?
            - Możesz.
            Lubiłam jego wąskie usta.

***

            Ze wszystkich upojeń alkoholowych, najbardziej preferuję to białym winem. Piwa trzeba wypić o wiele więcej, a poza tym nie jest tak szlachetne, jak sfermentowane winogrona.
            Nawijałam na palec krawędź koszulki Dana, w której spałam, przyglądając się ciemnemu niebu za oknem. Świat nie wirował, jak zwykle opisują to w książkach. Świat stał się miększy. Jakby wszystkie jego ostre krawędzie zostały zaokrąglone, jakby cały przykrył się przezroczystym płótnem, rozmazując kanciaste kształty. Zmysły również były błogo przygłuszone. Wszystko działo się powoli. Przeniesienie wzroku z szyby na sufit trwało rozkosznie długo. Człowiek przestawał być ciałem, a stawał się płynnym tworzywem, bez ograniczającej powłoki. Pędzące myśli ulatywały w przestrzeń.
            Słuchałam szumu prysznica, dochodzącego z łazienki. Brzmiał jak melodia deszczu, usypiająca i kojąca zdezorientowane zmysły.
            Dopiero pojawienie się Dana z wilgotną czupryną wyrwało mnie z dryfowania na granicy snu i jawy. Zmęczony chłopak przyglądał mi się przez chwilę. Zawsze to robił, kiedy czekałam na niego w łóżku. Pijana, pokazałam brunetowi język i przeturlałam się brzuch, prawdopodobnie bez jakiegokolwiek śladu gracji. To nic, Smith już dawno przyzwyczaił się do moich niezgrabnych ruchów, które stawały się jeszcze bardziej widoczne po kilku lampkach wina. Po kilku chwilach wykonywana skomplikowanej operacji, dostałam się pod białą kołdrę i umościłam wygodnie, gotowa do snu.
            - Wiesz, tak się zastanawiałem, kiedy zaczęliśmy być razem? - rzucił Dan, kładąc się obok mnie.
            Zmarszczyłam całą twarz, myśląc intensywnie. Daty były zwykle działką rozczochrańca. Ja nie miałam do nich głowy. W dodatku mój telefon, leżący na podłodze obok łóżka, zaczął wibrować, co całkiem mnie rozproszyło.
            - Wydaje mi się, że 7 grudnia - doszłam do wniosku, próbując sięgnąć po komórkę.
            Dzwonił George.
            - Dziesięć minut temu zaczął się 7 lipca – uwaga piosenkarza została rzucona mimowolnie, ale spowodowała, że zamarłam z kciukiem przy ikonce zielonej słuchawki.
            Jeśli Hayden odzywał się do mnie po północy mogło to oznaczać tylko, że jest pijany i bardzo mu się nudzi albo potrzebuje podwózki. W obu przypadkach nie miałam ochoty go ratować. Szczególnie po tym co powiedział mój chłopak. Wyciszyłam powiadomienie.
            - To słodkie - stwierdziłam, kładąc się na ramieniu bruneta. - Wytrzymałeś ze mną już siedem miesięcy.
            Usłyszałam rozbawione parsknięcie, a potem ciche westchnienie. Zgrabne palce rysowały wzory na moich plecach. On też nie był do końca trzeźwy.
            - Nie chcę, żebyś jechała - mruknął chłopak tonem obrażonego dziecka, a jego objęcie stało się nagle mocniejsze. - Zostań ze mną - nos muzyka zanurzył się w moich włosach.
            - To tylko dwa miesiące - zauważyłam, wsuwając dłoń pod koszulkę Smitha, żeby pogłaskać ciepłą skórę na brzuchu. - Ty też przecież wyjeżdżasz.
            Wspomniałam coś o konkursie, na który namówiliśmy małego pesymistę? Rozczochraniec poczłapał ze smutną miną na wstępne przesłuchanie, bez problemu przechodząc dalej, więc z jeszcze większa podkówką na twarzy zaśpiewał „Alchemy” na konkursie i... Wygrał bez problemu. Nie wiem już jak opisać poziom nieszczęścia chłopaka, gdy dowiedział się, że przez tydzień będzie koncertował w całej Anglii. Myślę jednak, że w głębi duszy skakał z radości i nie mógł się już doczekać. Cieszyłam się razem z nim, ale świadomość, że nie będę mogła mu towarzyszyć ze względu na nową pracę w bibliotece, odrobinę psuła mi humor.
            - Tydzień to nie dwa miesiące - zauważył brunet.
            Uniosłam się, żeby móc spojrzeć w błękitne oczy.
            - Naprawdę nie chcesz, żeby jechała? - spytała poważnie.
            Bałam się go zostawiać, żeby nie zrobił jakiegoś głupstwa, ale jednocześnie  wiedziałam, że historia oboje nauczyła nas czegoś na temat rezygnowania z marzeń.
            - Jasne, że chcę - burknął Dan. - Ale będę za tobą tęsknił.
            Uśmiechnęłam się i cmoknęłam chłopaka w kącik ust.
            - Jestem pewna, że będziesz za bardzo zajęty muzyką i pracą, żeby w ogóle o mnie pomyśleć - odparłam. - Chcę poznać tego twojego Woody'ego. Muszę wiedzieć w czyje ręce cię oddaję.
            - Myślę, że go polubisz, jest niemal twojego wzrostu.
            - Weźmiesz go w trasę? - spytałam, kładąc brodę na piersi Smitha.
            - Jeszcze nie wiem, zależy jak będzie się nam grało - muzyk wykrzywił odrobinę usta. - Wbijasz mi się w żebra.
            Poruszyłam szczęką, chrobocząc po kościach chudzielca, co wywołało krzyk oburzenia z jego strony oraz mój złośliwy chichot.
            - Dobranoc dorku - chciałam pocałować brunet, ale zamiast w usta, trafiłam w brodę. - Boże, upiłeś mnie - jęknęłam, przewracając się na poduszkę obok.
            - Przepraszam - nietrzeźwy Dan zachował większą zdolność do koordynacji ruchowej, więc nachylił się nade mną i musnął moje rozchylone wargi. - Dobranoc.

***

            Chłopak wszedł do Dynamo, które było już prawie puste. Uśmiechnął się na widok zdenerwowanej kelnerki, ścierającej blat. Mimo, że dziewczyna miała spotkać się z nim kilka godzin wcześniej, jakoś nie mógł się na nią złościć.
            - Woody! - blondynka westchnęła ze skruchą na widok perkusisty. - Przepraszam, ten cholerny gnojek kazał mi zostać i nie dał mi nawet dojść do słowa - jęknęła, przecierając czoło przedramieniem. - Powiedział, że jak wyjdę wcześniej, to mogę w ogóle nie wracać...
            - Nie szkodzi - blondyn wzruszył ramieniem, zbywając przeprosiny swojej dziewczyny. - Impreza i tak jest dopiero jutro.
            Szósty lipca wypadał w czwartek, więc nie był to zbyt dobry termin na świętowanie urodzin.
            Chrissy uśmiechnęła się lekko i wróciła do pracy.
            - Zostały mi jeszcze trzy blaty, poczekasz przy wyjściu? - poprosiła chłopaka.
            - Jasne.
            Po dziesięciu minutach nudzenia się przed zapleczem baru, Triandafyllou wyszła już w typowym dla siebie stroju, czyli dżinsach i luźnym swetrze. Poczochrała krótkie włosy na głowie, żeby jej fryzura nabrała modnego nieładu i pocałowała blondyna na przywitanie, czego nie mogła uczynić podczas pracy.
            - Wszystkiego najlepszego - uśmiechnęła się szeroko, ciągnąc za jasne kosmyki Woodyego. - Teraz jesteś gorącą szesnastką plus dziesięć.
            Perkusista parsknął rozbawiony.
            - Będziemy świętować w brudnej uliczce, czy pójdziemy do mnie? - spytał chłopak.
            - Pójdziemy do mnie, mam dla ciebie prezent - Chrissy złapała dłoń blondyna i para ruszyła spokojnym spacerem.
            Chris nie mógł się już doczekać, aż opowie o dzisiejszym wydarzeniu.
            - Pamiętasz, jak zawsze mówiłaś, że w urodziny powinno zrobić się coś, co może odmienić naszą karmę, nawet jeśli wszyscy mówią, że zmienia się co siedem lat? - zagadnął luźno.
            - Uchym...
            - Kilka dni temu dostałem telefon od takiego gościa, który chciałby kiedyś założyć zespół i szuka ludzi, którzy mogliby w tym uczestniczyć. Chciał spytać o moich ucz nucz, ale dzisiaj, kiedy się z nim spotkałem, postanowiłem, że sam do niego dołączę.
             Blondynka ścisnęła palce perkusisty.
            - Ale nie zrezygnujesz z nauczania? - spytała zaniepokojona. - Wiesz, cieszę się, ale pamiętaj, że pieniądze same się nie znajdą.
            - Jasne, że nie. On też pracuje. Jako początkujący dziennikarz. Z resztą, nawet nie wiem czy to wyjdzie, ale powiem ci, że nieźle się zapowiada. Facet wygrał niedawno mały konkurs talentów i załatwili mu tygodniowe tour po całej Anglii. Słuchałem jego kawałków. Gość ma talent, a co lepsze, podoba mi się jego muzyka. Nazywa się Dan Smith.
            - Dan Smith... - Chrissy przygryzła wargę, zastanawiając się nad czymś intensywnie. - Wiem kto to! Występował u nas wiosną, ale w połowie gdzieś wybiegł i już nigdy nie wrócił. To było dziwne... Szef się wkurzył. Ale grał naprawdę dobrze - przyznała dziewczyna, po czym cmoknęła szorstki przez jednodniowy zarost policzek. - Będę waszą fanką numer jeden.
            - Załatwię ci wejściówki na koncert - zapewnił rozbawiony Woody. - Zobaczysz, rok, dwa i wystąpimy na Glastonbury!
            - Tak, tak, tak - odparła kąśliwie kelnerka, dając perkusiście kuksańca w żebra. - Znów wybiegamy w przyszłość, co?
            - Nawet pomarzyć nie dasz - naburmuszony Chris wygiął usta w podkówkę. - Nie martw się, ciebie też przyjmiemy. Będziesz naszą maskotką.
            - Tak jak na ostatnim meczu Playmouth?
            Para wybuchła śmiechem na wspomnienie dziewczyny przebranej w zielony strój.
            Dwudzieste szóste urodziny wypadły naprawdę nieźle.

***

            Weszłam do mieszkania o dziewiątej rano, pisząc SMSa do Moniki o terminie spotkania grupy poetyckiej w wakacje. Kiedy jednak dostrzegłam ubłocone buciska rozwalone na korytarzu, zapomniałam o przyjaciółce. Wczoraj zmusiłam George'a do sprzątnięcia całego mieszkania, po tym jak narozwalał po pijaku i zrzygał się do umywalki w łazience. Zagroziłam chłopakowi, że jeśli jeszcze raz zastanę taki bałagan, wywalę go z domu. Po tym jak stracił pracę, a jego studia stanęły pod wielkim znakiem zapytania, wrócił do pijaństwa i rozpusty jeszcze gorszej niż wcześniej.
            - Hayden! - krzyknęłam, idąc do salonu. - Ty ostatni idioto, koniec tego dobrego! - w największym pokoju mojego mieszkania nie było nikogo, za to wszędzie walały się jakieś papierki i brudne ubrania. - Gdzie jesteś?! Nie myśl, że kac cię uratuje! Nie tym razem! To już koniec! Mam cię dosyć! - zawróciłam wściekła do łazienki. - Jeszcze dzisiaj masz się spakować i wynocha żerować na naiwniakach gdzie indziej! Myślałam, że masz choć odrobinę honoru, ale ty nawet najlepszą przyjaciółkę traktujesz jak...
            Urwałam po zapaleniu światła w niewielkim pomieszczeniu.
            Tu było jeszcze gorzej. Kilka pustych przewróconych butelek po piwie. Przezroczyste szkło rozbite w kącie, mieszające się z bezbarwnym płynem podpowiadało mi, że chłopak rzucił butelką wódki o ścianę. W wielkiej kałuży śmierdzącego alkoholu pływała komórka, na widok której mój żołądek zacisnął się w jeszcze większy supeł. W dodatku wszędzie był popiół i niedopałki. Nie byłam nawet pewna czy po papierosach. W łazience panował taki zaduch, że prawie się zakrztusiłam, otwierając drzwi.
Mimo wszystko, cały bałagan nie wstrząsnął mną tak, jak widok Haydena.
            - O Boże - szepnęłam, zaciskając dłonie na pasku torby. - George...

piątek, 26 czerwca 2015

Prolog - Kolejna Zwykła Historia

Najważniejsze na początku. Niesamowity wygląd bloga zawdzięczamy mojej niesamowitej przyjaciółce Martynie. Martyna stworzyła oba nagłówki, ten i wcześniejszy, który mogliście podziwiać przez cały okres Wilczej Dziewczyny. Jestem ci strasznie wdzięczna, bo wiem, że praca z tak zrzędzącą klientką jak ja musiała być piekłem. Koniecznie zajrzyjcie na jej tumblra, na którym umieszcza inne wspaniałe prace!

Jak sami widzicie, postanowiłam rozpocząć nową serię pt.: ,,Just Another Story”. Od razu mówię. Ta historia nie jest tak dobrze zaplanowana jak Wilcza Dziewczyna. Opowiadania będą powstawać dość spontanicznie, niekoniecznie regularnie. Oczywiście wymyślę fabułę, która pociągnę całą historię, ale będzie się ona bardziej skupiała na życiu Alice, Dana oraz reszty zespołu. Na starcie zaznaczam, że kariera Smitha, a potem całego Bastille nie będzie przedstawiona dokładnie tak, jak było w rzeczywistości, jednak będę starała się trzymać faktów. Chcę, żeby ta seria była raczej zabawą niż poważnym przedsięwzięciem. Cierpię ostatnio na wewnętrzne rozdarcie, jestem rozczarowana rzeczywistością, która kiedyś rysowała się przede mną w cudownych barwach, dlatego chcę czerpać przyjemność z pisania JAS, zamiast traktować go jak kolejny naprzykrzający się obowiązek. Mam nadzieję, ze coś z tego wyjdzie, a wy będziecie obserwować przygody bohaterów, tak jak robiliście to przy pierwszej serii. Nie zanudzając was dłużej, przedstawiam prolog do kolejnej zwykłej historii.

PS: Pierwszy rozdział pojawi się w niedzielę.

gif na dziś


~.~.~.~



            Świat zmienia się w każdej sekundzie istnienia.
            To, co wydarzyło się przed chwilą już nigdy więcej się nie powtórzy. Chmury na niebie, które obserwowałam, nigdy nie ułożą się w ten sam wzór. Labiryntu żyłek na porwanym przez wiatr liściu nie spotka się na żadnym innym.
            Wraz z otaczającą rzeczywistością zmieniają się także ludzie.
            Nawet najbardziej błahe, nowe doświadczenie koduje w umyśle jakąś informację. Mózg czerpie wiedzę z każdego bodźca, atakującego organizm. Wszystko czego się nauczy wpływa na całokształt istoty, niezdającej sobie nawet sprawy z tego, jak intensywnie zmienia się jej ciało oraz umysł w każdym momencie życia.
            Zawsze mnie to pasjonowało. Lubiłam siadać na ławce w centrum i przez jakiś czas obserwować zmiany, zachodzące dookoła. Zgrabna kobieta w szpilkach, ołówkowej spódnicy i telefonem przy uchu maszerowała zdecydowanie w stronę stoiska taksówek. Bezdomny z siatką o tajemniczej zawartości odpoczywał na murku. Czwórka turystów, robiąca sobie zdjęcie. Dwie przyjaciółki z identycznymi bransoletkami na nadgarstkach, rozmawiające o czymś z przejęciem. Mężczyzna czekający na przystanku z gazetą pod pachą. Nawet gołębie drepczące niespiesznie pod nogami przechodniów.
            Kombinacja tych przypadkowych istot już nigdy więcej nie będzie taka sama. Ludzie nie wiedzieli, że są częścią idealnej układanki, która bez przerwy obraca niezliczonymi trybikami. Świat płynął z gracją przez czas, a my unoszeni jego prądem, stawaliśmy się równie perfekcyjni jak rzeka, która nas niosła.
            Obserwowanie procesów zachodzących z perfekcyjną płynnością przerwały mi wibracje telefonu.
            Na wyświetlaczu pojawił się napis "Dork" oraz adekwatne do niego zdjęcie.
            - Oi? - przytknęłam komórkę do ucha.
            - Nie wejdę - jęknął Smith zamiast powitania.
            Uśmiechnęłam się pod nosem.
            Może niektórzy zmieniali się trochę oporniej niż reszta,
            - Ile jeszcze razy będziemy to przerabiać? - westchnęłam, chociaż oczywiście nie byłam zła na chłopaka.
            - To bez sensu - upierał się brunet po drugiej stronie. - Od początku wydawał mi się podejrzany. Poszukam kogoś innego.
            - Smith przestań dramatyzować, przecież to normalny człowiek, nie zje cię...
            - Ale...
            - Nie ma żadnego "ale" Dan! - udawałam zdenerwowaną. - Jak za minutę nie znajdziesz się w środku, to przyjdę tam i osobiście się z nim spotkam! A potem powyrywam ci te twoje kudły z głowy i każę śpiewać na każdym konkursie karaoke, jaki znajdę w przeklętym Londynie!
            - Matko...
            W głosie rozczochrańca wyczułam rozbawienie. Często mu groziłam, więc za każdym razem musiałam być bardziej kreatywna. Nie łatwo wymyślić spontaniczny szantaż, barwnie oddziaływający na wyobraźnię.
            - Kocham cię, wiesz? - głos chłopaka stał się miękki.
            - Wiem - odparłam z uśmiechem. – Ja też cię kocham idioto. Nawet jeśli  będziesz łysy i miał zdarte gardło.
            - Cóż za poświęcenie - Smith parsknął śmiechem. - Do zobaczenia u mnie?
            - Jasne - skubałam wystającą ze spodni nitkę. - Nie mam ochoty świętować twojego zwycięstwa przy pijanym dupku, który zalągł mi się w mieszkaniu.
            Pożegnałam się z brunetem, życząc mu powodzenia i zerknęłam na chmurzące się niebo. Pewnie znów będzie padać.
            Kilka osób, które wcześniej stały się ofiarami moich przemyśleń, zniknęło. Pewnie nigdy ich już nie spotkam.
            Wstałam, sięgając po torbę. Poprawiłam niepotrzebne już okulary przeciwsłoneczne, w których odbijał się cały Londyn i ruszyłam w stronę domu Dana. Dobrze, że wymieniliśmy się zapasowymi kluczami. Odkąd George zatracił się w zabawie i nie chciał ze mną rozmawiać, nie miałam ochoty z nim przebywać dłużej niż to konieczne.
            Nie pozostawiłam na ławce żadnego śladu swojej obecności. Nikt nie zwrócił uwagi na zwyczajną blondynkę, idącą w sobie tylko znanym kierunku.
            Byłam jedynie kolejną zwykłą historią.