Hej, to ja, ktoś mnie
jeszcze pamięta? Dawno mnie nie było, w moim życiu trochę się pozmieniało,
trochę na lepsze, trochę na gorsze, ale zanudzać was nie będę.
Chcę tylko powiedzieć,
że... Nie wiem, czy historia Dalice doczeka się kontynuacji. Nie wiem co mam
robić. Czuję się rozdarta. Bardzo bym chciała, ale jednocześnie wiem, że
nigdzie dzięki temu nie dotrę. Poza tym nie jestem pewna, czy po tak długiej przerwie,
wciąż będzie chcieli mnie czytać. Kocham was i jest mi ciężko. Wciąż nie mogę
zdecydować, ale bez względu na to co postanowię, pamiętajcie, że ze zleceniami
zawsze możecie do mnie przyjść. Będę starała się was zadowolić, o co byście nie
prosili.
Co do poniższej
historii. Jest to kontynuacja tak zwanego Gangsta!Bastille, które wszystkim chyba przypadło do gustu, ponieważ miałam mnóstwo próśb o jego dalszą część.
Chcieliście to macie. Zbliżenie na głowę Dana w okropnym świecie pełnym brutalnej nienawiści. Czy coś ze, znanego nam wszystkim, wrażliwego chłopca jeszcze w nim zostało? Mam nadzieję, że wam się spodoba, nawet jeśli miałam
sporą przerwę w pisaniu i powrót nie był łatwy.
Czekam na komentarze!
Jakie są wasze wrażenia? Czego oczekujecie w związku z tym ff? Co w ogóle u was słychać kochani?
PS: Jest po pierwszej w nocy, a ja oglądam film dokumentalny "Naga prawda o pośladkach". Dlatego (logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy) nawaliłam gifów do trzeciej rano.
+ wreszcie doprowadziłam do porządku zakładkę ARTY
+ wreszcie doprowadziłam do porządku zakładkę ARTY
~.~.~.~
tuż za krawędzią
„rozdarcie
grzesznika
między
dobrem a złem
boleśniejsze
jest
niż
kuszenie świętego
bo
skrzydła wyrwać łatwiej
niż
przyszyć na powrót do pleców
i
błękit ubrudzić czernią
niż z
czerni błękit wydobyć
i lżej
potępiać anioły
niż
diabła zacząć wychwalać
więc
boli
konstrukcja
świata
jest
taka
że
boleśniejsze jest moje rozdarcie
bo
zgubić się łatwiej
niż się odnaleźć”
niż się odnaleźć”
Dan otworzył oczy.
Ciemność
napierała na niego z każdej strony. Koszmary zaciskały się ciasną pętlą na szyi. Wspomnienia gładziły lodowatymi palcami po plecach.
Chłopak
usiadł, klaszcząc odruchowo w dłonie dwa razy i mrok uciekł od oślepiającego
blasku lampy pod sufitem. Brunet przyzwyczajał się do światła przez kilka
sekund. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jego koszulka jest mokra, a oddech
urwany. Przeszłość dopadła go po raz kolejny.
Smith
zanurzył palce we włosach. Zegarek wskazywał 5:42 rano. Za
dwadzieścia minut budzik odezwie się jak codziennie, jednak Dan był
szybszy i od razu wyłączył alarm.
Wszedł
do łazienki, wyłożonej czarną glazurą. Lubił połączenie ciemnych barw
z bielą. Im mniej kolorów tym lepiej.
Woda
z prysznica jak zawsze była idealnie ciepła. Chłopak wstrzymał oddech i przez
chwilę stał nieruchomo pod strumieniami, spływającymi po jego twarzy. Koszmary
migotały pod powiekami, mieszając się z jednostajnymi uderzeniami kropli o
skórę.
-
Daniel.
Chłopiec
z brązową czupryną zamknął oczy i skurczył się w sobie, mając cichą nadzieję,
że wysoki mężczyzna jednak nie dostrzegł jego obecności.
-
Nie będę powtarzał.
Zimny
głos wydobył Dana zza posągu wilka, stojącego pod ścianą w salonie. Brunet
czasami się tam chował, żeby obserwować pracującego ojca. Tej nocy żałował, że
się tu znalazł.
-
Dlaczego nie śpisz?
Jane oczy przypominały lodowiec. Nawet gdy się uśmiechały, pozostawały zimne.
-
Przepraszam – skarcony brunet spuścił głowę.
-
To nie jest odpowiedź na moje pytanie. Wyprostuj się. Stoisz jak koślawe
źrebię.
Dan
wyprężył się niczym struna, zaciskając zęby. Orzechowe oczy pokojówki Anette
przyglądały mu się z niepokojem. Kobieta siedziała na krześle z dłońmi na
kolanach. Była jedną z niewielu przyjaciółek małego Smitha w wielkiej
posiadłości rodziny. Niełatwo było znaleźć tu rówieśników.
-
Chciałem zobaczyć co się dzieje – odpowiedział dziesięciolatek, powstrzymując
drżenie głosu.
Bał
się gniewu ojca, jednak rozczarowanie w jego oczach za każdym razem napawało
bruneta jeszcze większym, niemal paraliżującym przerażaniem. Jedyne czego
pragną, to żeby tatko był z niego dumny. Zawsze chodziło tylko o to.
-
Dobrze – kącik ust mężczyzny uniósł się ledwo zauważalnie. – Widzisz Anette?
Chłopiec jest ciekawski – ciepła dłoń poczochrała ciemne włosy. – Myślisz, że
będą z niego ludzie?
-
Oczywiście – odparła pokojówka.
Dan zastanawiał się, dlaczego kobieta ma w oczach łzy. Zwykle, w jego towarzystwie,
była pogodna i miła. Brunet nie chciał, żeby była smutna.
-
Ile miałeś lekcji strzelania?
Głos
mężczyzny wyrwał dzieciaka z zamyślenia.
-
Piętnaście.
-
Czyli jesteś już prawie zawodowym strzelcem.
Mały
Smith nie usłyszał żadnego słowa pochwały od śmierci mamy, dlatego uśmiechnął
się z zadowoleniem, słysząc komplement. Nie przepadał za tymi zajęciami. Gra na
fortepianie stanowczo bardziej mu odpowiadała, ale wiedział, że w jego
otoczeniu kładziono duży nacisk na umiejętność posługiwania się bronią, więc
przykładał się do wszystkich monotonnych zajęć. Musiał być przecież najlepszy.
-
Pokaż ojcu, co potrafisz – rozkazał mężczyzna.
Chłopiec
posłusznie przyjął pistolet od ojca.
-
W co mam strzelać?
Niemal
identyczne błękitne spojrzenia mierzyły się nawzajem przez chwilę. Jedna para
oczu była wielka i wciąż taka niewinna. Druga beznamiętna i wyrachowana.
Tak
podobne, a nadal tak różne.
Wreszcie
pan Smith spokojny krokiem podszedł do An. Uniósł dłoń. Jego palec wskazujący wylądował na środku czoła dziewczyny. Pokojówka przymknęła oczy.
-
Tutaj.
-
Ale… - Dan odezwał się niepewnie, marszcząc brwi. – To Anette…
-
I co w związku z tym.
-
Nie chcę do niej strzelać – brunet schował broń za plecy, jakby bał się, że
sama mu wystrzeli.
Wzrok
wysokiego mężczyzny sprawił, że chłopiec cofnął się z przerażenia kilka kroków.
Tato nie znosił, gdy ktoś mu się przeciwstawiał. Potrafił wymyślić najgorszą,
najbardziej bolesną i poniżającą karę, o której Danny nie śnił nawet w
najgorszych koszmarach, byle tylko upokorzyć swoją ofiarę. Płacz, błaganie,
obietnice mogły jedynie pogorszyć sprawę. Ojciec zawsze był górą. Był lepszy od
wszystkich.
Może
właśnie dlatego chłopiec tak bardzo go nienawidził.
-
Nie będę powtarzał Danielu.
Błękitne
oczka spojrzały na przyjaciółkę. Blond kosmyki opadały kobiecie na twarz, a
palce zacisnęły się na materiale sukienki.
-
Ja nie chcę – mały Smith zaskomlał jak skopane szczenię.
-
Danny – głos Anette drżał, ale był spokojny i ciepły, jak zawsze. – Wszystko
będzie w porządku. Nie bój się. Po prostu zniknę. Tylko traf. Nie spudłuj.
Brunet
zacisnął zęby. Wycelował spoconą dłonią. Idealnie. W sam środek gładkiego czoła. Wystrzelił.
A potem zemdlał.
A potem zemdlał.
To
była jego pierwsza śmierć.
***
To
była jego pierwsza śmierć.
Dan
wyszedł spod prysznica, owijając się białym ręcznikiem w pasie.
Kilka
lat po tym, jak sprawił, że Anette zniknęła, kiedy nie mdlał już zaraz po tym
jak kogoś uśmiercał, spytał ojca, dlaczego kazał mu to zrobić.
-
Właściwie chciałem tylko sprawdzić, czy mnie posłuchasz – odparł mężczyzna, nie
podnosząc wzroku znad papierów. – Ale kiedy zobaczyłem, z jaką łatwością ci to
przychodzi, doszedłem do wniosku, że będziesz moją kolejną, doskonałą bronią.
Chłopak
wytarł zaparowane lustro i spojrzał na swoją twarz. Była taka jak każdego
zwyczajnego dnia. Śmierć nigdy nie odciskała swoich śladów na jego skórze.
Tylko
koszmar. Tylko to jedno wspomnienie pojawiało się za każdym razem. W głowie
pozostawał nagi i podatny na wpływy martwych.
***
-
Dokąd idziesz?
Brunet
obejrzał się na Woody’ego.
-
Na spacer – odpowiedział zwięźle Smith.
-
Iść z tobą?
Dan
odwrócił się do drzwi i nacisnął klamkę.
-
Nie.
Na
dworze jak zwykle padało. Wczoraj, gdy wrócili do Londynu również lało. Czarne ściany rezydencji wydawały się być jeszcze ciemniejsze niż zwykle, ale las
dookoła wciąż był spokojny i cichy. Zgrabne krople lądowały na
zielonych liściach dębów i po skocznej wędrówce lądowały na wilgotnej ziemi,
przyjmującej każdy najmniejszy dar nieba. Dzięki naturalnemu parasolowi,
stworzonemu przez drzewa, kaptur wystarczająco chronił przed wiosenną mżawką.
Smith zasunął bluzę, ale dżinsową kurtkę pozostawił rozpiętą.
Szum
deszczu uspokajał skołatane myśli jak dźwięk fortepianu lub wody, szumiącej pod
prysznicem. Chłopak nie był do końca pewien, jak długo błądził w mokrej
zieleni. Stopy, wybijające na chodniku miarowy rytm,
działały hipnotyzująco. Labirynt brukowanych ścieżek lasu wyprowadził
zagubionego wędrowca na ulicę. Błękitne spojrzenie rozejrzało się niepewnie i
ruszyło poboczem, nie zwracając uwagi na nieliczne samochody, mknące śliską
jezdnią.
Wszystko,
byle tylko nie myśleć.
Dan
dotarł do przystanku, na którym właśnie zatrzymał się autobus. Niewiele myśląc,
wskoczył do czerwonego pojazdu. Był pewien, że dojedzie nim do centrum. A nawet
jeśli trafi w inne miejsce, nie miało to znaczenia.
Byle
chociaż na chwilę zapomnieć kim był.
Ludzie
zajęci swoim własnym życiem nie zwracali uwagi na bruneta w kapturze,
wyglądającego przez okno. Nikt nie widział krwi barwiącej długie palce. A może
tak naprawdę wcale jej tam nie było? Mimo, że już dawno została zmyta, Smith
wciąż czuł jej zapach. Autobus dotarł centrum, zgodnie z przewidywaniami
chłopaka. Zabójca wysiadł i przez chwilę przyglądał się tłumowi Londynu.
Chociaż
na chwilę zapomnieć kim jest.
Nogi
same poniosły go do jednego z niewielu miejsce, w którym czuł się bezpiecznie.
Nie musiał nikogo udawać. Nie musiał się tłumaczyć. Zastanawiać się nad każdym
ruchem, słowem. Mógł być sobą, a nie posłuszną maszyną, stworzoną przez ojca.
Wszedł
do sklepu muzycznego.
Przywitał
go znajomy zapach plastikowych opakowań, lakieru na drewnianych półkach i kręcącego w nosie kurzu..
Zamykające się drzwi odcięły szum świata, ukrywając chłopaka w kryjówce pełnej
pięknych, niesłyszanych dotąd dźwięków i nieodkrytych artystów.
***
Przeszukiwanie
każdego zakamarka sklepu tak pochłonęło Dana, że brunet prawie nie zwrócił
uwagi na telefon wibrujący w tylnej kieszeni czarnych spodni.
Pewnie
idiotom już się nudzi.
-
Oi? – odebrał, czytając spis piosenek na płycie Modest Mouse.
-
Gdzie jesteś?
Dłoń,
trzymająca komórkę zacisnęła się na odbudowie. To nie byli jego przyjaciele.
-
W sklepie muzycznym.
Niecierpliwe
milczenie mężczyzny po drugiej stronie uzmysłowiło Smithowi, że ojciec oczekuje
dokładnego adresu. Brunet natychmiast się poprawił, podając dokładne dane
swojego położenia.
-
Mój znajomy będzie tam za piętnaście minut. Ma do ciebie sprawę.
Myśl o zbezczeszczeniu jego prywatnej świątyni czarnymi interesami,
sprawiła, że chłopak odruchowo przeciwstawił się woli przełożonego.
-
Mógłbym pojechać do niego – zaproponował ostrożnie.
-
Nie.
Dan
westchnął, słysząc zerwanie połączenia. Odłożył krążek, który właśnie zamierzał
przesłuchać i usiadł w jednym z foteli, zerkając na zegarek w telefonie. Na
widok piątej po południu, uniósł brwi. Wydawało mu się, ze spędził tu zaledwie
kilka minut, a niedługo będą zamykać sklep. Może to i
lepiej.
Podniósł
się ciężko i podszedł do kasy, po drodze zgarniając z jednej z półek stertę
płyt, które wcześniej wybrał.
-
Nie mogę ich dzisiaj kupić, ale przyjdę jutro – odezwał się do rudej dziewczyny
przy kasie. – Mogę je tu zostawić?
-
Jasne – uśmiechnęła się kasjerka. – Widzę, że nie próżnowałeś w poszukiwaniach.
Cały dzień zastanawiałam się, kiedy zrezygnujesz – na jej policzkach pojawiły
się rumieńce. – To znaczy… Nie to, że cię obserwowałam, czy coś…
Brunet
uniósł kącik ust, ale jego palce wystukiwały o blat nerwowy rytm. Jeszcze
dziesięć minut.
-
Lubisz Rationale? – nieznajoma przeglądała stertę krążków. – Masz całkiem
niezły gust – dodała z uznaniem.
-
Dzięki – tym razem uśmiech chłopaka był szerszy.
-
Jak chcesz, jutro mogę ci pokazać jeszcze parę płyt, bo też słucham takiej
muzyki – rzuciła dziewczyna, chowając zakup Smitha pod ladą. – Jestem Michelle.
-
Dan – brunet uścisnął drobną dłoń. – Swoją drogą macie już może nową płytę Flo?
Chelle zagryzła wargę. Rozejrzała się konspiracyjnie, sprawdzając, czy nikt ich nie
podsłuchuje, a potem pochyliła się w stronę fana piosenkarki.
-
Premiera jest dopiero za cztery dni – powiedziała zniżonym głosem. – Ale w
magazynie już czekają.
Błękitne
oczy rozbłysły, słysząc wiadomość.
-
Myślisz, że mógłbym ją dzisiaj…
-
Myślę, że tak.
Para
wpatrywała się w siebie w milczeniu przez kilka chwil.
-
Przyniosę ją – stwierdziła Chelle.
-
Jesteś cudowna – w kącikach oczu Dana pojawiły się mikroskopijne zmarszczki mimiczne. – Postawię ci jutro kawę! Jeśli chcesz oczywiście…
Kasjerka
pokiwała z zadowoleniem głową, zakładając włosy za ucho, a następnie oddaliła
się w stronę magazynu.
Brunet
dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie będzie mógł umówić
się z Michelle na kawę. Tacy jak on nie powinni zbliżać się do takich jak ona.
Tacy jak on zbliżają się tylko do tych, których czas się skończył. Zwiastun końca.
Smith
jęknął cicho, przeczesując włosy palcami w typowy dla siebie, nerwowy sposób. Nie powinien był tu przychodzić
-
Daniel Smith?
Chłopak
spojrzał na mężczyznę po trzydziestce. Krótkie, ciemne włosy i kilkudniowy zarost.
Brunet był pewien, że gdzieś już go widział.
-
Tak to ja.
Minęło
dopiero dziesięć minut.
-
Tom Meighan – facet miał mocny uścisk dłoni i złośliwy błysk w oku. – Powiem
ci, że takie włosy mogą stanowić spore utrudnienie w twoim fachu. Są bardzo
charakterystyczne.
-
Jak na razie nie zawiodły – mruknął Dan, zerkając dyskretnie w stronę magazynu.
– Zaraz zamykają. Może wyjdźmy na zewnątrz.
-
Spoko.
Mimo
później godziny słońce, które musiało pojawić się w ciągu dnia, wciąż raziło po
oczach, więc chłopak nałożył okulary przeciwsłoneczne. Po kilku godzinach wpatrywania się w niewielkie literki na płytach, pod powiekami miał piasek.
Soczewki wydawały się być stanowczo za suche. Dlaczego ten cholerny koleś
musiał pojawić się tu akurat dzisiaj.
-
Widzisz sprawa polega na tym, że córka mojego przyjaciela została zgwałcona
jakieś pół roku temu.
Smith
słuchał, kupując kawę przez okienko w przydrożnym sklepie. Właśnie tego teraz
potrzebował.
- Mała dopiero co skończyła osiemnaście lat, a już ma uraz do
końca życia, a facet dostał dwa miesiące, czaisz? – spojrzał na bruneta,
jakby chciał usłyszeć słowa pełne oburzenia z jego strony. – Tak nie powinno
być i właśnie dlatego postanowiłem, że ktoś powinien skopać dupsko temu
skurwielowi.
Takie
historie były dla Dana codziennością. O wiele bardziej interesowało go kim był
jego nowy zleceniodawca. Wreszcie coś mu zaświtało.
-
Już wiem skąd cię znam – mruknął Dan, popijając podwójne espresso. – Kasabian.
Tom uśmiechnął się zawadiacko, jakby ciągle miał szesnaście lat.
-
A śpiewam tam od czasu do czasu – przyznał lekko. – To co, zrobisz to dla mnie?
-
Kim on jest?
-
Typowy gówniarz. Dziewiętnaście lat, zero perspektyw na przyszłość, ciągle
chodzi nawalony i rucha wszystko co się rusza. Myślę, że jest też wplątany w
narkotyki. Tylko wujaszek prawnik załatwił mu krótszy wyrok, ale z tego co
wiem, wcale nie pochwala zachowania tego dzieciaka.
Chłopak
już wyciągał telefon. Jeśli ojciec przysłał do niego Meighana, to znaczy, że i
tak nie może zdecydować, czy chce przyjąć robotę, czy nie.
-
Jak się nazywa? – spytał szukając odpowiedniego numeru w komórce.
-
Martin Jackson.
-
Na jutro przygotuj dziesięć tysięcy. Przyślę po nie kogoś. Nominały
studolarowe.
Suma
nie była zbyt wygórowana, ale cel nie stanowił większej trudności a i
znajomości gościa zaniżyły cenę.
-
Dzięki - wokalista poklepał bruneta po ramieniu. - Jesteś równym gościem, daj
temu smarkaczowi to, na co zasłużył. Zawsze będziesz mile widziany na
koncertach.
Dan
kiwnął głową na pożegnanie dzwoniąc do Kyle'a.
-
Potrzebuję transportu - powiedział, gdy przyjaciel odebrał. - Przyjedź na
Victoria Street pod komendę.
-
Masz kłopoty? - głos Simmonsa był rozleniwiony, pewnie znów spał na hamaku,
korzystając z braku zajęć.
-
Nie, po prostu przyjedź - odparł zniecierpliwiony brunet, patrząc na budynek
policji. - Powiedz chłopakom, żeby szykowali się na akcję. Zaraz zadzwonię do
Woody'ego i powiem jaki sprzęt ma przygotować.
-
Ale jutro są jego urodziny - jęknął brodacz. - Nie możemy tego przełożyć?
Mieliśmy zacząć imprezę o północy. Kupiłem mu nawet prezent!
-
Niestety musi poczekać do rana - westchnął Dan. - To zlecenie od kumpla ojca.
-
Oh. Skoro tak - mruknął brunet po drugiej stronie telefonu. - Ale załatwmy to
szybko.
-
Jak zawsze - Smith uniósł kącik ust mimo, że przyjaciel nie mógł tego dostrzec.
Rozłączył
się bez pożegnania i natychmiast wybrał inny numer.
-
Cześć Johny - przywitał się ze swoją wtyczką w policji. - Jesteś na służbie?
Świetnie.
Johny miał dostęp do głównej bazy danych na komendzie i chętnie
dzielił się z rodziną Smithów każdą potrzebną im informacją, chociażby
adresem zamieszkania Martina Jacksona oraz klubem, w którym już
kilka razy został zatrzymany za posiadanie śladowej narkotyków, bójki i gwałt w
stanie nietrzeźwości. W zamian wystarczył niewielki odsetek z zarobków.
- Świetnie, prześlij mi jego zdjęcie, kartotekę i wszystkie dane - chłopak
pomachał do nadjeżdżającego przyjaciela. - Dzięki wielkie.
Wskoczył
do czarnego bmw i po raz ostatni zerknął na wielki budynek, pod którym beztrosko planował zbrodnię. To zabawne, że nikt z mundurowych,
znajdujących się na komendzie nawet nie domyślał się istnienia płatnego
mordercy, gawędzącego sobie pod ich miejscem pracy na temat przestępstwa.
Wbrew
pozorom ludzie znikają bardzo łatwo. Wystarczy tylko wiedzieć jak się do tego
zabrać.
-
Woody? - Dan przecierał oczy, mówiąc do telefonu. - Akcja będzie w klubie.
Standardowa metoda. Zaraz będziemy.
Wrzucił
komórkę do skrytki przy siedzeniu pasażera i oparł się o fotel, wzdychając
ciężko.
-
Kurwa, a miał być taki piękny, spokojny wieczór - mruknął Kyle.
-
Z ust mi to wyjąłeś – westchnął Smith.
***
Siedział
na balkonie, paląc papierosa. Machał nogami, zwisającymi między prętami
barierki i opierał czoło o jeden z nich. Jego ludzie byli zmęczeni. On był
zmęczony. W ostatnim miesiącu mieli siedem zleceń. Wbrew pozorom bardzo dużo.
Samo poznanie celu i planowanie pożerało mnóstwo czasu i energii, akcja trwała
czasami zaledwie kilka minut. Powinni zwolnić tempo, bo niedługo mogą popełnić
jakiś błąd.
Pomyślał
o Michelle, która wróciła z magazynu ze świeżutką kopią nowego albumu Flo i nie
zastała nikogo przy kasie. Jutro ją przeprosi i wytłumaczy, że jednak nie
będzie mógł spotkać się z nią na kawę. Później wyjedzie gdzieś za miasto,
słuchając nowych płyt.
Trzymając
końcówkę papierosa w zębach, podniósł się powoli i usiadł przy pianinie w
sypialni. Instrumenty były rozstawione w każdym kącie rezydencji, żeby Dan
zawsze mógł przypomnieć sobie, jak to jest być zwyczajnym człowiekiem.
- How am I gonna get myself back home? I... I... I...
Niebo
za oknem z granatu powoli przeistaczało się w czerń. Zupełnie jak myśli Dana.
Obrazy w głowie zostały przesłonięte ciemną mgłą. Dzień dobiegał końca, a wraz
z nim gasło światło w sercu chłopaka. Na jego miejscu pojawił się mrok.
Bestia
wyruszyła na łowy
***
We are the last people standing at the end of the
night...
- Wszystkiego
najlepszego Woody! - Kyle poklepał przyjaciela, gdy na samochodowym zegarku
wybiła północ. - Dam ci prezent na jutrzejszej imprezie urodzinowej!
Dan
również złożył życzenia solenizantowi, ale potem zamilkł, wyglądając przez okno
w ciemną noc.
This is just another night and we've had many of
them...
Akcja nie była trudna.
Weszli różnymi wejściami. Namierzyli Martina przy barze, Kyle usiadł obok
niego, tak żeby kamery nie dostrzegły kieliszków, Dan zajął miejsce po drugiej
stronie, odrobinę oddalony od chłopaka i zamówił to samo co ofiara.
Nadpił odrobinę alkoholu i niezauważalnie wrzucił
maleńką tabletkę, która natychmiast zaczęła syczeć.
How am I gonna get myself back home? I... I... I...
Woody
i Will zawołali barmana po drugiej stronie, w tym samym momencie Kyle wydał z
siebie dźwięk nadepniętego kota, zwracając na siebie uwagę Martina, a brunet
podmienił kieliszki.
Dan odszedł, popijając obrzydliwego niebieskiego drinka. Simmons zniknął w
tłumie tańczących i dał się porwać zabawie, natomiast pozostała dwójka zespołu
rozmawiała z ze znudzeniem, nie zwracając uwagi na chłopaka, który wstał,
chwiejąc się niebezpiecznie.
There's light in my bedroom but it's dark
Martin poczuł mdłości i
nagłe osłabienie. Powietrze stało się ciężkie i duszące, więc jedyne o czym
ofiara była w stanie myśleć to możliwość zaczerpnięcia chociaż odrobiny
świeżego tlenu.
Scattered around on the floor, all my thoughts
Chłopak poderwał się z
miejsca. Nikt oprócz Dana, siedzącego przy pustym stoliku, nie zwrócił na niego
uwagi. Kolejny gość, który wypił za dużo lub dał sobie w żyłę.
To the morning we're cast out but I know I'll land
here again
Smith zamieszał w
drinku, nie mogąc zmusić się do wypicia mdlącego płynu. Smakowało jak cukier
rozpuszczony w w słabym spirytusie. Nie przyglądał się już swojemu celowi.
Doskonale wiedział co się teraz stanie.
Jackson wybiegnie na dwór, coraz bardziej się zataczając. Nogi zaczną mu drżeć,
a potem przestaną utrzymywać ciężar pocącego się ciała. Wzrok zawiedzie i
chłopak za kilka minut będzie leżał sparaliżowany na ziemi. Jeszcze
przez chwilę każdy kto go minie, pomyśli, że facet śpi. W międzyczasie
serce przestanie pracować, a następnym krokiem będzie obumarcie mózgu.
Kiedy ktoś wreszcie zauważy, że Martinowi może coś się stało...
The birds are mocking me
They
call to be heard
Będzie
już za późno.
***
The
birds are mocking me
They
curse my return
Dan podniósł się leniwie
w chwili, gdy gdzieś na dworze jego ofiara zamknęła oczy na zawsze. Zignorował
dziewczynę proszącą go o przyłączenie się do jej przyjaciółek. Postawił
kołnierz skórzanej kurtki i wyszedł na zewnątrz bocznym wyjściem,
żeby zapalić papierosa.
Chwilę
później Woody i Will opuścili klub tymi samymi drzwiami, za którymi zniknął
Martin, a Kyle podszedł do baru, przypadkiem strącając łokciem kieliszek z
resztką drinka ich martwego już celu. Brodacz zamówił sobie jeszcze jedną
kolejkę alkoholu, wypił całość jednym haustem i zniknął w męskiej łazience.
Nikt
nie dostrzegł ich pośród setek bawiących się osób. Nikt nie powiązał ich ze
śmiercią Martina Jacksona, spowodowaną przedawkowaniem. Świat tak łatwo godził
się ze zniknięciem nic nieznaczącego człowieka.
How am I gonna get myself back home? I, I, I'm lost.
Trójka
mężczyzn czekała na Simmonsa w aucie, zaparkowanym kilka przecznic dalej,
milcząc. Przywódca oparł się o nagłówek fotela, zamykając oczy.
W ustach miał nieprzyjemnie słodki posmak. W głowie nieprzyjemnie gorzkie
myśli. Nieprzyjemne kontrasty zdominowały całą jego postać. Od
głębokich sińców pod oczami niewspółgrających z bladą cerą, aż po
przeciwieństwo drżącego małego palca lewej dłoni oraz spokojnego oddechu.
Wewnętrzna walka z samym sobą powoli go zabijała.
-
Jestem! Musiałem jeszcze pójść do łazienki! - Kyle wpadł do auta z uśmiechem
ukrytym pod bujnym zarostem. - A wy co tacy ponurzy? Chodźmy świętować urodziny
naszego Woodstera!
- Dołączę do was później - mruknął nagle Dan i wyszedł bez wyjaśnienia z auta, odprowadzony zdziwionymi spojrzeniami.
Dusił się.
Dusił
się we własnym ciele. Nie chciał być tym, kim był. Marzył tylko o wyjściu ze swojej głowy, o opuszczeniu siebie i ucieczce do świata, w którym mógłby
przestać bać się własnych myśli. Co z niego za morderca, skoro nie chciał
zabijać?
Robił to od osiemnastu lat. Nie wiedział nawet ile osób splamiło jego twarz krwią.
Bezmyślna broń w dłoniach kogoś potężniejszego, bardziej wyrachowanego. Kogoś,
kto jest w stanie poświęcić kilkadziesiąt tysięcy, setki tysięcy, aby pozbyć
się wybranej osoby. Smith czuł się przy nich jak
mały, zmanipulowany chłopiec, któremu nikt nigdy nie powiedział co
jest dobre, a co złe. Nie rozumiał jak ludzie mogą prosić o śmierć innego
człowieka. Otaczająca go rzeczywistość była przesiąknięta przerażającą dawką
nienawiści i tylko on jeden, najgorszy z nich wszystkich, to dostrzegał.
Nie
do końca pamiętał, jak znalazł się na dachu jednego z wysokich budynków.
Położył się na plecach i spojrzał w zachmurzone niebo. Jego mama zawsze lubiła
wysokości. Mówiła mu, że im bliżej była nieba, tym większą wolność czuła w
wietrze między włosami. Może gdyby nie umarła, Dan nie stałby się potworem,
którym jest teraz.
Ojciec
kochał tylko ją. Cztery miesiące po odejściu mamy kazał swojemu jedynemu synowi
zabić Anette, a potem uczynił z niego przydatnego mordercę na zlecenie. Może
gdyby żona zaprotestowała, wszystko potoczyłoby się inaczej. Może
dziesięciolatek nie musiałby nikogo zabijać.
-
Nie wiadomo co jest dla nas dobre - mruknął Dan pod nosem. - Gdybyśmy
wiedzieli, moglibyśmy tego nie zrobić.
Leżał jeszcze jakiś czas, przyglądając się gęstwinie chmur. Gwiazdy
zaglądały na ziemię przez niewielkie okna w skłębionych obłokach, jednak
zniechęcone widokiem samotnego chłopca na dachu, ukrywały się chwilę
później za czarną zasłoną.
Zimno
wciskało się pod kurtkę. Wiatr szukał każdej szczeliny w ubraniu, którą mógłby
wypełnić lodowatymi igiełkami mrozu. Mogłoby się wydawać, że brunet nie
wytrzyma chłodu przez dłuższy czas, jednak Smith znalazł ukojenie w
zdrętwiałych palcach i gęsiej skórce na skórze.
Mógł
przez chwilę udawać, że jest martwy.
***
Każde
miasto na świecie, niezależnie od wysokości budynków, od liczby ludności, czy
ilości samochodów w korku, jest domem nie tylko dla ludzi. Niektóre zwierzęta
przystosowały się do życia w cieniu człowieka tak doskonale, że przestały być
przez nas zauważalne.
Świergot
niewielkiego wróbla, stroszącego szare piórka na antenie, obudził Dana tuż przed
świtem. Błękitne spojrzenie spotkało się z koralikowym wzrokiem ptaka, jakby
niewielkie stworzonko chciało przywitać kolejny dzień wraz z brunetem. A może
myślało po prostu, że założy gniazdo w rozczochranych włosach...
Smith powoli uniósł się na łokciach. Ciekawe czy amputacja wszystkich
odmarzniętych kończyn okaże się niezbędna. Usiadł z trudem, pocierając
sine wargi, zamarzniętymi dłońmi. Co z tego, że zaczynał się lipiec? Noc na
wysokości nigdy nie będzie ciepła
Rozprostowaniu
nóg towarzyszyło nieprzyjemne strzykanie w kolanach. Śpiewny towarzysz chłopaka
zerwał się z anteny, odlatując w stronę nieba, po którym powoli rozpływał się
poranek. Za niskim murkiem, kilkadziesiąt metrów w dole, życie rozpoczynało się
po raz kolejny, odwracając wzrok od powoli wschodzącego słońca.
Dan
nie chciał opuszczać swojego prowizorycznego sanktuarium. Z dala od dźwięków
miasta, otoczony wiatrem, przyglądał się grze pastelowych barw na błękitnym
płótnie. Gdyby tak stać się częścią obrazu nieba? Gdyby tak skoczyć, a potem
odlecieć, jak wróbel?
-
Kto wie jakie są nasze limity? - Smith wychylił się przez ogrodzenie, sięgające
mu do kolan, żeby spojrzeć w dół. - Nie odkryjemy tego, dopóki ich nie
przekroczymy.
Skoczyć
skoczyć skoczyć skoczyć.
Och
jakie to kuszące. Jakie mogłoby być przyjemne. Łatwe. Wreszcie zakończyłoby
agonię wypalającą dziury w jego wnętrzu przez ostatnie osiemnaście lat.
-
Byłeś tu całą noc?
Dan
drgnął nieznacznie. Odwrócił się z kamienna twarzą, w stronę Michelle. Udał, że
widok rudej sprzedawczyni wcale go nie dziwi.
-
Czekałam aż wrócisz - dziewczyna obróciła w palcach album Flo, przyglądając się
brunetowi. - Ale zniknąłeś.
-
Przepraszam - chłopak przygryzł wargę, gorączkowo analizując możliwe przyczyny
nagłego pojawienia się rudzielca na dachu.
-
A teraz jeszcze chciałeś odebrać mi zabawę, skacząc z dachu - kontynuowała Chelle,
przewracając szarymi oczami. - Zawiodłam się Smith.
Skąd
znała jego nazwisko?
Odpowiedź
sama pchała mu się do głowy, chociaż wcale nie chciał jej poznawać.
-
Domyśliłeś się już? - dziewczyna przygryzła róg opakowania płyty, uśmiechając
się szeroko.
-
Tak.
-
Nigdy nie sądziłam, że moim celem stanie się inny morderca.
Czarne
oko lufy pistoletu spojrzało na Dana z kpiną taką samą, jaka widniała w
srebrnych tęczówkach. Chwilę potem ‘How Big How Blue How Beautiful’ zostało
wyrzucone beztrosko w powietrze, a następnie zniknęło za krawędzią budynku,
furkocząc jak odlatujący stąd wcześniej wróbelek. Chłopak poczuł żal na ten
widok.
-
Kto cię przysłał? - Smith trzymał dłonie w kieszeniach, żeby ukryć zaciśnięte
pięści.
- Nie gadaj - warknęła zirytowana nagle zabójczyni. - Wskakuj na
murek akrobato - machnęła bronią.
-
Czyli przerwałaś moją dobrze zapowiadającą się próbę samobójczą tylko po to,
żeby zdradzić mi swoją obecność? - spytał brunet, wchodząc na wąskie
ogrodzenie. - A teraz każesz mi skakać, chociaż przed chwilą sam miałem ochotę
to zrobić?
Od
wysokości pod stopami zrobiło mu się niedobrze. Miał wrażenie, że za moment
runie w przepaść. Kiedy perspektywa upadku stała się realna, nagle przestała
być tak kusząca, jak przed chwilą.
-
Chciałam, żebyś wiedział, że cię przechytrzyłam - rudy kucyk podskoczył, gdy
Chelle przechyliła głowę. - Skoro tak bardzo pragniesz skończyć z życiem, to chyba
nie robi ci to różnicy, co?
Dan
parsknął śmiechem, czując przypływ adrenaliny. Nie da się jej zabić.
-
I tu się właśnie mylisz. Kto cię
nasłał?
Nie
była zabójcą doskonałym. Pozwoliłaby mu skoczyć. Nie ujawniłaby się do końca. To właśnie dyskrecja stanowiła największą cnotę zabójców.
-
Skacz - warknął rudzielec przez zaciśnięte zęby.
-
Zepchnij mnie - brunet wzruszył ramionami, wciąż nie wyjmując dłoni z kieszeni.
Stał
tyłem do krawędzi budynku. Po części dlatego, że chciał zachować arogancką postawę, po części, żeby nie patrzeć w dół.
-
Jak ci wpakuję kulkę w łeb, to...
-
Wszyscy domyślą się, że ktoś mnie zabił - dokończył spokojnie chłopak. – Jestem
synem Davida Smitha. Morderstwo syna znanego na całym świecie wytwórcy broni
nie obejdzie się bez skandalu. Znajdą cię.
Michelle wydała z siebie dźwięk pełen irytacji i zbliżyła się do Dana.
- Wiesz, teraz nie dziwię się, że twój ojciec zlecił mi to zabójstwo.
Ja też chciałabym się pozbyć tak aroganckiego dupka. Jesteś zepsutym…
Krótki
nóż, ukryty w kieszeni bruneta, wyskoczył, jakby nagle ożył i przeciął z sykiem
powietrze, kąsając dłoń, trzymającą pistolet. Rudzielec krzyknął, gdy broń
upadła na ziemię. Smith chwycił dziewczynę za gardło, powalając ją na ziemię.
-
Naprawdę byłaś niezła tam za ladą - mruknął, podnosząc swoją niedoszłą
zabójczynię za włosy. - Nabrałaś mnie. I to całkiem nieźle. Kawę jednak musimy
odwołać. Przykro mi.
Bez problemu przerzucił wrzeszczącą Chelle przez ogrodzenie.
Wisk
spadającej dziewczyny towarzyszył gorączkowym myślom Dana.
Dlaczego
ojciec nasłał na niego tak niedoświadczonego mordercę? Łatwość z jaką się jej
pozbył była wręcz śmieszną obelgą. Kolejny test? Zakodowana wiadomość? A
może...
Wiedział,
że jego syn będzie chciał wkrótce ze sobą skończyć?
Brunet
oklapł na chłodny beton i oparł się o ogrodzenie, chowając twarz w dłoniach. Od
skoku dzieliło go tak niewiele, a teraz mała ruda istota została zamieniona w
mokrą plamę, a on wciąż był tutaj.
Wciąż
tu był.
Zerwał
się na równe nogi.
Niedługo
pojawi się ktoś, chcąc sprawdzić miejsce, z którego Chelle dokonała
samobójczego skoku. Uderzenie z takiej wysokości o bruk zmasakrowało jej ciało na tyle, że nikt nie dostrzeże śladów walki, ale ciężko będzie mu się
wytłumaczyć ze swojej obecności.
Podbiegł
do drzwi i schodami dotarł dwa piętra niżej. Odetchnął głęboko, wychodząc na
korytarz. Budynek nie był jeszcze o tej porze przepełniony, ale Smith miał
szansę wtopić się w tłum. Idąc miarowym krokiem, zajrzał do pustego aktualnie
pokoju numer 1184 i złapał kupkę papierów z dziwnymi tabelkami.
Udając
zaaferowanego kolorowymi wykresami, kluczył między pracownikami, koncentrując
się na dotarciu do windy. Po naciśnięciu guzika przywołującego, zagadał do
mężczyzny, nerwowo wertującego spięte kartki.
-
Przepraszam, czy może pan dostarczyć to do pokoju 1184? - spytał uprzejmie,
lecz rzeczowo.
-
Tak, tak... - facet nawet nie zaszczycił Dana spojrzeniem. - 1184, 1184, wzrost
polisy spowoduje obniżenie...
Brunet
pokręcił z niedowierzaniem głową, wchodząc do ruchomego pomieszczenia.
Jadąc
kilkanaście pięter w dół, już wybierał numer do przyjaciela.
-
Kyle - uśmiechnął się pod nosem, słysząc stęknięcie po drugiej stronie
słuchawki. - Potrzebny mi szofer.
***
Znów
był w swojej sypialni.
Znów
siedział z papierosem w zębach, przyglądając się czarno-białym prostokątom.
Uderzył w klawisze, gdy myśli po raz kolejny wypełniły przemęczoną głowę.
Jego
świat skończył się dzisiaj na krawędzi wieżowca.
Od
dawna myślał o swojej śmierci. O śmierci, jako rozwiązaniu wszystkich
problemów. O śmierci, jako pogodzeniu się z samym sobą i zadośćuczynieniu za
krzywdy wyrządzone innym. Kiedy jednak od upragnionego końca dzielił go tylko
jeden mały kroczek, zdał sobie sprawę, jak bardzo boi się upadku.
Mimo,
że życie sprawiało mu ciągły ból, nie chciał odchodzić.
Był zagubiony. Nie wiedział, co powinno teraz kierować jego losami. Pozostał
zawieszony nad przepaścią, nie mogąc odwrócić wzroku od
ciemności kłębiącej się pod stopami. Chciał tylko
wreszcie odzyskać spokój.
A
skoro ani śmierć, ani życie nie były w stanie mu tego zagwarantować...
To
co musiał zrobić, żeby przestać nienawidzić samego siebie?
Zamknął
oczy, wsłuchując się w spokojne dźwięki pianina. Łzy skapywały z jego policzków
na kolana, jakby mogły oczyścić myśli bruneta z bólu.
Ekran
wyciszonego telefonu, leżącego na podłodze obok, rozbłysnął informując o próbie
nawiązania połączenia.
Dan
zignorował kolejne zlecenie.
Zbyt przerażony żeby żyć. Zbyt przerażony żeby umrzeć.
Samotnie zawieszony
w przestrzeni.
Jak na razie jedno z moich ulubionych zleceń! Jestem zachwycona tym, jak ujęłaś Dana. Nie oszukujmy się, zwykle jest przedstawiany jako sierota nie mogąca sobie z niczym poradzić, a tu nagła zmiana - bardzo mi się podoba! Ten charakter jakoś tak mi do niego pasuje. Jest niby arogancki i bezwzględny, ale jednocześnie wrażliwy i zagubiony we własnych myślach. Poza tym Kyle w swojej skórze, a to dodaje takiego... zrównoważenia, że tak powiem. Wiesz o co mi chodzi :)
OdpowiedzUsuńJak zwykle zwroty akcji i utrzymująca w napięciu fabuła, tak trzymać, Alice!
Ps. Z niecierpliwością czekam na kontynuację ;)
Też muszę się przyznać, że polubiłam takiego Dana, chociaż jednak w prawdziwym życiu cieszę się, że jest bardziej niesforny. Chociaż z nim to nigdy nie wiadomo do końca, może w ogóle nie jest taki, jak nam się wydaje? Możemy tylko spekulować.
UsuńOczywiście, Kyle swoim niezrównoważeniem utrzymuje równowagę w tym alternatywnym świecie i doskonale rozumiem co masz na myśli.
Bardzo dziękuję za pamięć i wsparcie! ❤
Alicja wróciła! ♡ Cieszę się, że znów mogłam przeczytać tekst Twojego autorstwa, a fakt iż jest to kontynuacja Gangsty Bastille cieszy mnie podwójne.
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że naprawdę tęskniłam za tymi Twoimi zwykłymi słowami tworzącymi niezwykłą całość. Rany przez większość tekstu miałam wrażenie jakbym czytała fragment z jakiegoś bestselleru.
Tekst bardzo mi się podobał. Wywołał we mnie tyle uczuć i przemyśleń. To jak stworzyłaś postać Dana, to co siedzi w jego głowie jest niesamowite! Cały ten klimat, idealnie dobrane gify, no i te fragmenty z 'Get Home' którą podświadomie miałam ochotę dziś usłyszeć, ale nie zdawałam sobie nawet z tego sprawy xd
Uważaj tam sobie co chcesz ale jak dla mnie nie wyszłaś z wprawy ani trochę ;)
Jeśli chodzi o mnie to zawsze będę czytać Twoje prace, bo są coraz lepsze.
Myślisz, że takie pisanie nic Ci nie da? A co jeśli powiem Ci, że to forma praktyki i doskonalenia swojego stylu? Tak jak w Stuck In Love bohaterowie poprzez pisanie pamiętników ćwiczyli swoje umiejętności, dlaczego pisanie opowiadania nie mogłoby być czymś podobnym dla Ciebie? :3
Wróciłaaaaaaam!
UsuńHaha zawsze wiesz jak mi schlebić xd Leżę w łóżku jest 7 rano, spałam 2 godziny i szczerzę się jak głupia
Zastanawiałam się przez dłuższy czas, jaką piosenkę wybrać i doszłam do wniosku, że get home jest jedną z ładniejszych (a są brzydkie?!) i mniej docenianych utworów Bastille. Poza tym tekst idealnie pasuje do zagubienia Dana w tamtym świecie.
To ja Ci odpowiem, że stuck in love to jeden z moich ultra ulubionych filmów i po prostu ugh! Idę pisać. Nieważne, że obok śpi moja przyjaciółka, a ja chyba mam kaca.
Chyba mam...
Jak tam teraz o tym pomyślałam, to jestem pewna, że tak. Rany... Zobaczę jeszcze ile ludzi wciąż będzie o mnie pamiętać, bo może okaże się, że powrót nie ma sensu, że względu na brak publiki. Chociaż wiem, że zawsze będę mogła liczyć na te kilkanaście osób, z tobą na czele.
Btw jedziesz na jutrzejszy koncert?
Przeczuwam, że miałaś szaloną noc haha :D
OdpowiedzUsuńNie, oni nie mają brzydkich piosenek i wszystkie są ładne ♡ Get Home to jedną z moich ulubionych i jakoś dziwnie się z nią utożsamiam. I fakt pasuje idealnie do sytuacji Dana.
Natchnienie na kacu? Czemu nie, brzmi interesująco :D
Wiesz, czasami jest też tak, że ludzie czytają ale nie komentują no i trafia to do większej ilości ludzi niż nam się wydaje ;)
Chciałabym bardzo ale mieszkam pół Polski dalej i nie mam kasy ani towarzysza z którym mogłabym się wybrać do Warszawy.
Ale życzę Ci udanej zabawy♡ Mam nadzieje ze wszystkie planowane niespodzianki dla Bastille wypalą, pokochają polską publiczność i będą chcieli tu częściej przyjeżdżać :D A może kiedyś będę miała okazję ich zobaczyć na żywo.
Oj z pisania nic nie wyszło, bo zasnęłam :D
UsuńJa też uwielbiam Get Home. Kocham jechać nocą samochodem albo rowerem i słuchać delikatnego śpiewu. Ta piosenka chyba najbardziej kojarzy mi się z okładką Bad Blood. I z mostem nad zamgloną rzeką przy słońcu, które już zaszło, ale pozostawiło po sobie delikatny ślad na niebie. Ech, przy ich piosenkach wszystko jest piękniejsze.
Szkoda, że Cię nie będzie, chętnie bym cie poznała :/ Ale jestem pewna, że jeszcze będzie okazja i uda ci się ich zobaczyć!
Wyślę Ci na tumblra wiersz motywujący, który napisałam dla kuzynki ale może Ciebie też zmotywuje lub da choć trochę natchnienia ;)
UsuńOj racja, ich piosenki nadają niezwykłego klimatu wszystkiemu ♡
Też bym chętnie poznała tę cudną małą pisarkę (choć pewnie jesteś wyższa ode mnie ale ciii xd) Może kiedyś się uda :D może przyjadą i zrobią swój koncert, wtedy to już muszę tam być! ;3
Och wiersz był przepiękny, dziękuję za uchylenie mi rąbka swojego arsenału, będę czekać na więcej <3
UsuńMoże nie aż tyle wyższa! Mniej więcej taka jak Woody, czyli 172. Mam nadzieję, że następnym razem się zobaczymy, będę czekać z niecierpliwością
Po pierwsze - wiersz! Genialny ale to juz wiesz! Taki prawdziwy. Kocham go ❤
OdpowiedzUsuńPo drugie - Mały Dan, duzy Dan w sklepie muzycznym, ruda Michelle, Tom, no cud miod i orzeszki.
Po trzecie - opis Dana bijacego sie non stop z myslami ❤
Po czwarte - zlecenie Dana i Get Home? Nie wpasowalo sie lepiej. Powinni zrobic takk teledysk.i najlepsze jest to ze czytajac w glowie mialam muzyke i wyobrazalam sceny. To bylo zajebiste!
Po piate - zlecenie zabicia Dana - mega! Ale co ten ojciec? Co chcial?
Po szoste - ostatnia scena Dana grajacego...- morze łez... i to moich...
Chce wiecej! To jest naprawde super. W koncu Dan inny niz we wszystkich ff. I nawet mi to wszystko do niego pasuje!
ALKUUUUUUU to juz jutro! W koncu usciskam moją ukochaną pisarkę ❤❤❤❤❤
Dziękuje ci kochanie! Dopiero wychodzę z koncertowego szoku na tyle, żeby chociaż odpowiedzieć na komentarze (i zacząć pisać...), a już za 10 dni wyjeżdżam na jeszcze większą dawkę muzyki. Zabiegane, piękne wakacje. Pamiętaj, że ja tu czekam na twój ciąg dalszy! Co będzie z małą Alex????
UsuńALKU, TY BUŁKO!
OdpowiedzUsuńZbieram się od niedzieli (przeczytałam wtedy obie części Gangsta Bastille), aby napisać Ci jakiś ładny i sensowny komentarz. W moim przypadku - bywa z tym różnie, ale mam nadzieję, że uda się napisać cokolwiek składnego (jest takie słowo? ;O).
Ogółem - przeczytałam to zlecenie dwa razy. Wizja Dana i jego osobowość - zbudowana w sposób perfekcyjny poprzez zwykłe (a może i wcale takie nie-zwykłe?) słowa. Sprawiłaś, że Dan stał się bardziej ludzki niż w naszej wyobraźni. Nie to, żebym posądzała go od razu o bycie seryjnym mordercą na zlecenie, ale wiem, że często zapominamy (zresztą - ja również), że jest on przecież normalnym człowiekiem, który ma wady, swoje "humorki" i nie jest idealny. Z drugiej jednak strony nie pozbawiłaś go jego "danowatości", nie zabrałaś mu wrażliwości, osobowości i muzycznego talentu. Idealnie.
Uwielbiam Twój styl pisania i nie mogę się doczekać aż przeczytam kolejne Twoje opowiadania, wiersze. COKOLWIEK Twojego, byle Twojego. Pomimo tego, że czuję oraz widzę różnicę pomiędzy pierwszą i drugą częścią "Gangsta Bastille" - Ty i Twój styl pisania nadal trzymacie je w nierozerwalnej jedności. Pierwsza część wywołała we mnie łzy, dużo łez. Druga trochę mniej, ale też w wielu momentach się bez nich nie obyło. Potrafisz coś, co, moim zdaniem, jest w pisaniu najważniejsze - wywoływać emocje oraz pozostawiać jakiś ślad w umyśle i psychice czytelnika. Kilka dni temu zakładałam swoje brudne trampki na nogi, a w mojej głowie wirowały sceny (oczywiście - sceny z mojej wyobraźni) z tego właśnie opowiadania - to, jak Dan leży i patrzy w niebo na szczycie jakiegoś budynku, jak wykonuje 'misję' w klubie, jak gra na klawiszach, jak rozmyśla nad sobą i swoją egzystencją. Tak naprawdę wydaje mi się, że Dan i reszta bohaterów jest tutaj opakowaniem dla uniwersalnych wartości i ludzkich lęków. Przekazałaś coś ważnego i mądrego o nas samych - ludziach, a tym samym - ubrałaś to w członków Bastille (co jest gratką dla ich fanów). Po raz drugi powtórzę się - idealnie.
Czekam na Twoje kolejne literackie prace (i więcej snapowych konwersacji!) oraz nasze spotkanie, które (mam nadzieję, modlę się) nastąpi jeszcze podczas tegorocznych wakacji.
<3 <3 <3
Hahaha twoje wypowiedzi zawsze są poprzedzane przeprosinami i ostrzeżeniem przed twoją niefrasobliwością, a jednak zawsze piszesz/wypowiadasz się bardzo sensownie :D
UsuńRany znalazłaś w moich opowiadaniach więcej przesłań niż ja sama jestem w stanie dostrzec. Ale masz całkowitą rację... Może (co już wcześniej podkreślałam) ta 'seria' jest moją ulubioną ze względu na ukazanie Dana w tak przerażająco boleśnie rozdartym stanie. Można to uznać za ostre, niemal karykaturalne przedstawienie nas samych, codziennej bitwy ze światem i z samym sobą. Moim zdaniem człowiek całe życie walczy o to, aby pozostać dobrą osobą w pryzmacie moralnym, społecznym, ale również, aby móc spojrzeć na siebie własnymi oczami, bez odrazy i poczucia winy. Ten Dan jest ukazaniem tego, co mogłoby się stać, gdyby zło, czające się w każdym z nas jednak zwyciężyło. Nie jako dobrowolnie wyzwolona siła, lecz jako siłą narzucona konieczność, umożliwiająca przetrwanie. Ta historia jest rzecz jasna jedynie metaforą rzeczywistości, jednak uważam, że każdy może odnaleźć swoje miejsce w tej prywatnej wojnie kochanego Smitha.
Ja również dostrzegam różnicę pomiędzy pierwszą, a drugą częścią opowiadania. Tak jak na początku mówiłam, w czasie mojej nieobecności sama stoczyłam walkę z samą sobą i chociaż powoli staram się wyjść na prostą, ciągle targają mną sprzeczne emocje. Wiem, że z moich wypowiedzi na tych wszystkich forach, fejsbukach czy innych miejscach publicznych, wygląda to na... fangirlowy szał? Nie wiem jak to inaczej nazwać. Tak naprawdę to tylko ta część, którą pozwalam pokazywać światu. Tam w środku jest znacznie gorzej. Czuję się martwa, a jednocześnie boleśnie wypełniona burzą. Jakbym była pustynią, po której szaleje tornado. Chyba podświadomie przelałam swoje niepokoje na postać Dana. Może dzięki temu wydaje mi się tak znajoma...? Sama nie wiem co plotę. Spieszę się z pisaniem, bo muszę oddać komputer rodzicom, więc nawet nie zastanawiam się nad tym, co tu wygaduję.
Cieszę się, że moje opowiadanie wywarło na tobie jakiś wpływ, bo właściwie to jest mój jedyny wymóg odnośnie pisania. Chcę zmieniać ludzi i sprawiać, że będą myśleli o rzeczach, o których nie chcą myśleć. Jak Dan swoimi piosenkami.
luv ya! <3
Cóż, powiem Ci Alku tyle...
OdpowiedzUsuńAlbo nie, nie powiem.
Wybacz, nie wróciła mi jeszcze po koncercie umiejętność składania sensownych wypowiedzi.
Uwielbiam, kiedy piszesz, bo robisz to perfekcyjnie.
/kaczusia
Choć to zlecenie skłoniło mnie do wielu refleksji.
UsuńMoże dlatego podejmę teraz żałosną próbę skomentowania go.
Czytając, co chwilę czułam przypływ smutku. To wszystko było takie smutne.
Pięknie opisałaś myśli Dana. I to, jaką wersję jego życia tu zaprezentowałaś. To bardzo nietypowe. Wyjątkowe.
Świetny pomysł z motywem "Get Home".
Podoba mi się. Naprawdę.
/kaczusia
Znam ból pokoncertowej nieumiejętności przystosowania się do życia, więc doskonale rozumiem
UsuńDziękuję kochanie i bez względu na to, jak okrutnie to zabrzmi, cieszę się, że to opowiadanie wywołało w tobie przypływ smutku. To oznacza, że historia dobrze się spisała
Dobrze, że nie trafiłam na to opowiadanie przed OWF. Miałabym dziwne myśli patrząc na Dana, a tak to może do następnego koncertu mi przejdzie haha. Powiem Ci, że bardzo ciekawie piszesz, spodobało mi się to opowiadanie. Będzie ciąg dalszy? :)
OdpowiedzUsuńHahahaha może to tylko piosenkarz, może niebezpieczny morderca? Who knows? :D ale mogę Cię zapewnić, że mimo pisania wszystkich tych ff, to Dan na koncercie wciąż jest dla mnie TYM Danem, więc myślę, że i ty jakoś sobie poradzisz :D hmmm sama nie wiem, zdaję sobie sprawę, że ta seria cieszy się chyba największym powodzeniem, więc... Kto wie, może wymyślę jakiś ciąg dalszy.
UsuńTo było piękne.
OdpowiedzUsuńNie płakałam, ale byłam blisko. Zagubiłam się w Twoim opowiadaniu i naprawdę nie chciałam wychodzić. Pewnie kiedyś jeszcze tutaj wrócę.
Jestem taką osobą, na którą duży wpływ ma wszelkiego rodzaju sztuka. W tym opowiadania/cytaty/wiersze. Uwierzyłam w muzykę i zapragnęłam rozwijać się w tę stronę. Plus doceniłam znowu pisanie, które bardzo lubię.
Odebrałam to jako jedną wielką metaforę. Bardzo dużo ludzi żyje nieszczęśliwych. Z tego, że nie są tym, czym chcieli być. Nie osiągają tego, co chcieli.
Co nadal chcą.
To smutne.
Dziękuję Ci. Zabieram się za Wilczą Dziewczynę.
-Napoleon
Bardzo dziękuję, nawet nie wiesz ile znaczą dla mnie Twoje słowa. Staram się w opowiadaniach umieścić zawsze jakiś motyw, w którym niemal każdy może odnaleźć siebie lub znaną tej osobie sytuację. Mam nadzieję, że Wilcza Dziewczyna również przypadnie cie do gustu
Usuń