piątek, 12 czerwca 2015

Zlecenie - Tuż za krawędzią (part 2.)

Hej, to ja, ktoś mnie jeszcze pamięta? Dawno mnie nie było, w moim życiu trochę się pozmieniało, trochę na lepsze, trochę na gorsze, ale zanudzać was nie będę. 
Chcę tylko powiedzieć, że... Nie wiem, czy historia Dalice doczeka się kontynuacji. Nie wiem co mam robić. Czuję się rozdarta. Bardzo bym chciała, ale jednocześnie wiem, że nigdzie dzięki temu nie dotrę. Poza tym nie jestem pewna, czy po tak długiej przerwie, wciąż będzie chcieli mnie czytać. Kocham was i jest mi ciężko. Wciąż nie mogę zdecydować, ale bez względu na to co postanowię, pamiętajcie, że ze zleceniami zawsze możecie do mnie przyjść. Będę starała się was zadowolić, o co byście nie prosili.
Co do poniższej historii. Jest to kontynuacja tak zwanego Gangsta!Bastille, które wszystkim chyba przypadło do gustu, ponieważ miałam mnóstwo próśb o jego dalszą część. Chcieliście to macie. Zbliżenie na głowę Dana w okropnym świecie pełnym brutalnej nienawiści. Czy coś ze, znanego nam wszystkim, wrażliwego chłopca jeszcze w nim zostało? Mam nadzieję, że wam się spodoba, nawet jeśli miałam sporą przerwę w pisaniu i powrót nie był łatwy.
Czekam na komentarze! Jakie są wasze wrażenia? Czego oczekujecie w związku z tym ff? Co w ogóle u was słychać kochani?

PS: Jest po pierwszej w nocy, a ja oglądam film dokumentalny "Naga prawda o pośladkach". Dlatego (logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy) nawaliłam gifów do trzeciej rano.

+ wreszcie doprowadziłam do porządku zakładkę ARTY




~.~.~.~


  

tuż za krawędzią
„rozdarcie grzesznika
między dobrem a złem
boleśniejsze jest
niż kuszenie świętego
bo skrzydła wyrwać łatwiej
niż przyszyć na powrót do pleców
i błękit ubrudzić czernią
niż z czerni błękit wydobyć
i lżej potępiać anioły
niż diabła zacząć wychwalać
więc boli
konstrukcja świata
 jest taka
że boleśniejsze jest moje rozdarcie

bo zgubić się łatwiej
           niż się odnaleźć”


Dan otworzył oczy.
            Ciemność napierała na niego z każdej strony. Koszmary zaciskały się ciasną pętlą na szyi. Wspomnienia gładziły lodowatymi palcami po plecach.
            Chłopak usiadł, klaszcząc odruchowo w dłonie dwa razy i mrok uciekł od oślepiającego blasku lampy pod sufitem. Brunet przyzwyczajał się do światła przez kilka sekund. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jego koszulka jest mokra, a oddech urwany. Przeszłość dopadła go po raz kolejny.
            Smith zanurzył palce we włosach. Zegarek wskazywał 5:42 rano. Za dwadzieścia minut budzik odezwie się jak codziennie, jednak Dan był szybszy i od razu wyłączył alarm.
            Wszedł do łazienki, wyłożonej czarną glazurą. Lubił połączenie ciemnych barw z bielą. Im mniej kolorów tym lepiej.
            Woda z prysznica jak zawsze była idealnie ciepła. Chłopak wstrzymał oddech i przez chwilę stał nieruchomo pod strumieniami, spływającymi po jego twarzy. Koszmary migotały pod powiekami, mieszając się z jednostajnymi uderzeniami kropli o skórę.
            - Daniel.
            Chłopiec z brązową czupryną zamknął oczy i skurczył się w sobie, mając cichą nadzieję, że wysoki mężczyzna jednak nie dostrzegł jego obecności.
            - Nie będę powtarzał.
            Zimny głos wydobył Dana zza posągu wilka, stojącego pod ścianą w salonie. Brunet czasami się tam chował, żeby obserwować pracującego ojca. Tej nocy żałował, że się tu znalazł.
            - Dlaczego nie śpisz?
            Jane oczy przypominały lodowiec. Nawet gdy się uśmiechały, pozostawały zimne.
            - Przepraszam – skarcony brunet spuścił głowę.
            - To nie jest odpowiedź na moje pytanie. Wyprostuj się. Stoisz jak koślawe źrebię.
            Dan wyprężył się niczym struna, zaciskając zęby. Orzechowe oczy pokojówki Anette przyglądały mu się z niepokojem. Kobieta siedziała na krześle z dłońmi na kolanach. Była jedną z niewielu przyjaciółek małego Smitha w wielkiej posiadłości rodziny. Niełatwo było znaleźć tu rówieśników.
            - Chciałem zobaczyć co się dzieje – odpowiedział dziesięciolatek, powstrzymując drżenie głosu.
            Bał się gniewu ojca, jednak rozczarowanie w jego oczach za każdym razem napawało bruneta jeszcze większym, niemal paraliżującym przerażaniem. Jedyne czego pragną, to żeby tatko był z niego dumny. Zawsze chodziło tylko o to.
            - Dobrze – kącik ust mężczyzny uniósł się ledwo zauważalnie. – Widzisz Anette? Chłopiec jest ciekawski – ciepła dłoń poczochrała ciemne włosy. – Myślisz, że będą z niego ludzie?
            - Oczywiście – odparła pokojówka.
            Dan zastanawiał się, dlaczego kobieta ma w oczach łzy. Zwykle, w jego towarzystwie, była pogodna i miła. Brunet nie chciał, żeby była smutna.
            - Ile miałeś lekcji strzelania?
            Głos mężczyzny wyrwał dzieciaka z zamyślenia.
            - Piętnaście.
            - Czyli jesteś już prawie zawodowym strzelcem.
            Mały Smith nie usłyszał żadnego słowa pochwały od śmierci mamy, dlatego uśmiechnął się z zadowoleniem, słysząc komplement. Nie przepadał za tymi zajęciami. Gra na fortepianie stanowczo bardziej mu odpowiadała, ale wiedział, że w jego otoczeniu kładziono duży nacisk na umiejętność posługiwania się bronią, więc przykładał się do wszystkich monotonnych zajęć. Musiał być przecież najlepszy.
            - Pokaż ojcu, co potrafisz – rozkazał mężczyzna.
            Chłopiec posłusznie przyjął pistolet od ojca.
            - W co mam strzelać?
            Niemal identyczne błękitne spojrzenia mierzyły się nawzajem przez chwilę. Jedna para oczu była wielka i wciąż taka niewinna. Druga beznamiętna i wyrachowana.
            Tak podobne, a nadal tak różne.
            Wreszcie pan Smith spokojny krokiem podszedł do An. Uniósł dłoń. Jego palec wskazujący wylądował na środku czoła dziewczyny. Pokojówka przymknęła oczy.
            - Tutaj.
            - Ale… - Dan odezwał się niepewnie, marszcząc brwi. – To Anette…
            - I co w związku z tym.
            - Nie chcę do niej strzelać – brunet schował broń za plecy, jakby bał się, że sama mu wystrzeli.
            Wzrok wysokiego mężczyzny sprawił, że chłopiec cofnął się z przerażenia kilka kroków. Tato nie znosił, gdy ktoś mu się przeciwstawiał. Potrafił wymyślić najgorszą, najbardziej bolesną i poniżającą karę, o której Danny nie śnił nawet w najgorszych koszmarach, byle tylko upokorzyć swoją ofiarę. Płacz, błaganie, obietnice mogły jedynie pogorszyć sprawę. Ojciec zawsze był górą. Był lepszy od wszystkich.
            Może właśnie dlatego chłopiec tak bardzo go nienawidził.
            - Nie będę powtarzał Danielu.
            Błękitne oczka spojrzały na przyjaciółkę. Blond kosmyki opadały kobiecie na twarz, a palce zacisnęły się na materiale sukienki.
            - Ja nie chcę – mały Smith zaskomlał jak skopane szczenię.
            - Danny – głos Anette drżał, ale był spokojny i ciepły, jak zawsze. – Wszystko będzie w porządku. Nie bój się. Po prostu zniknę. Tylko traf. Nie spudłuj.
            Brunet zacisnął zęby. Wycelował spoconą dłonią. Idealnie. W sam środek gładkiego czoła. Wystrzelił.
            A potem zemdlał.
            To była jego pierwsza śmierć.


***

            To była jego pierwsza śmierć.
            Dan wyszedł spod prysznica, owijając się białym ręcznikiem w pasie.
            Kilka lat po tym, jak sprawił, że Anette zniknęła, kiedy nie mdlał już zaraz po tym jak kogoś uśmiercał, spytał ojca, dlaczego kazał mu to zrobić.
            - Właściwie chciałem tylko sprawdzić, czy mnie posłuchasz – odparł mężczyzna, nie podnosząc wzroku znad papierów. – Ale kiedy zobaczyłem, z jaką łatwością ci to przychodzi, doszedłem do wniosku, że będziesz moją kolejną, doskonałą bronią.
            Chłopak wytarł zaparowane lustro i spojrzał na swoją twarz. Była taka jak każdego zwyczajnego dnia. Śmierć nigdy nie odciskała swoich śladów na jego skórze.
            Tylko koszmar. Tylko to jedno wspomnienie pojawiało się za każdym razem. W głowie pozostawał nagi i podatny na wpływy martwych.

*** 

            - Dokąd idziesz?
            Brunet obejrzał się na Woody’ego.
            - Na spacer – odpowiedział zwięźle Smith.
            - Iść z tobą?
            Dan odwrócił się do drzwi i nacisnął klamkę.
            - Nie.
            Na dworze jak zwykle padało. Wczoraj, gdy wrócili do Londynu również lało. Czarne ściany rezydencji wydawały się być jeszcze ciemniejsze niż zwykle, ale las dookoła wciąż był spokojny i cichy. Zgrabne krople lądowały na zielonych liściach dębów i po skocznej wędrówce lądowały na wilgotnej ziemi, przyjmującej każdy najmniejszy dar nieba. Dzięki naturalnemu parasolowi, stworzonemu przez drzewa, kaptur wystarczająco chronił przed wiosenną mżawką. Smith zasunął bluzę, ale dżinsową kurtkę pozostawił rozpiętą.
            Szum deszczu uspokajał skołatane myśli jak dźwięk fortepianu lub wody, szumiącej pod prysznicem. Chłopak nie był do końca pewien, jak długo błądził w mokrej zieleni. Stopy, wybijające na chodniku miarowy rytm, działały hipnotyzująco. Labirynt brukowanych ścieżek lasu wyprowadził zagubionego wędrowca na ulicę. Błękitne spojrzenie rozejrzało się niepewnie i ruszyło poboczem, nie zwracając uwagi na nieliczne samochody, mknące śliską jezdnią.
            Wszystko, byle tylko nie myśleć.
            Dan dotarł do przystanku, na którym właśnie zatrzymał się autobus. Niewiele myśląc, wskoczył do czerwonego pojazdu. Był pewien, że dojedzie nim do centrum. A nawet jeśli trafi w inne miejsce, nie miało to znaczenia.
            Byle chociaż na chwilę zapomnieć kim był.
            Ludzie zajęci swoim własnym życiem nie zwracali uwagi na bruneta w kapturze, wyglądającego przez okno. Nikt nie widział krwi barwiącej długie palce. A może tak naprawdę wcale jej tam nie było? Mimo, że już dawno została zmyta, Smith wciąż czuł jej zapach. Autobus dotarł centrum, zgodnie z przewidywaniami chłopaka. Zabójca wysiadł i przez chwilę przyglądał się tłumowi Londynu.
            Chociaż na chwilę zapomnieć kim jest.
            Nogi same poniosły go do jednego z niewielu miejsce, w którym czuł się bezpiecznie. Nie musiał nikogo udawać. Nie musiał się tłumaczyć. Zastanawiać się nad każdym ruchem, słowem. Mógł być sobą, a nie posłuszną maszyną, stworzoną przez ojca.
            Wszedł do sklepu muzycznego.
            Przywitał go znajomy zapach plastikowych opakowań, lakieru na drewnianych półkach i kręcącego w nosie kurzu.. Zamykające się drzwi odcięły szum świata, ukrywając chłopaka w kryjówce pełnej pięknych, niesłyszanych dotąd dźwięków i nieodkrytych artystów.

***

            Przeszukiwanie każdego zakamarka sklepu tak pochłonęło Dana, że brunet prawie nie zwrócił uwagi na telefon wibrujący w tylnej kieszeni czarnych spodni.
            Pewnie idiotom już się nudzi.
            - Oi? – odebrał, czytając spis piosenek na płycie Modest Mouse.
            - Gdzie jesteś?
            Dłoń, trzymająca komórkę zacisnęła się na odbudowie. To nie byli jego przyjaciele.
            - W sklepie muzycznym.
            Niecierpliwe milczenie mężczyzny po drugiej stronie uzmysłowiło Smithowi, że ojciec oczekuje dokładnego adresu. Brunet natychmiast się poprawił, podając dokładne dane swojego położenia.
            - Mój znajomy będzie tam za piętnaście minut. Ma do ciebie sprawę.
            Myśl o zbezczeszczeniu jego prywatnej świątyni czarnymi interesami, sprawiła, że chłopak odruchowo przeciwstawił się woli przełożonego.
            - Mógłbym pojechać do niego – zaproponował ostrożnie.
            - Nie.
            Dan westchnął, słysząc zerwanie połączenia. Odłożył krążek, który właśnie zamierzał przesłuchać i usiadł w jednym z foteli, zerkając na zegarek w telefonie. Na widok piątej po południu, uniósł brwi. Wydawało mu się, ze spędził tu zaledwie kilka minut, a niedługo będą zamykać sklep. Może to i lepiej.
            Podniósł się ciężko i podszedł do kasy, po drodze zgarniając z jednej z półek stertę płyt, które wcześniej wybrał.
            - Nie mogę ich dzisiaj kupić, ale przyjdę jutro – odezwał się do rudej dziewczyny przy kasie. – Mogę je tu zostawić?
            - Jasne – uśmiechnęła się kasjerka. – Widzę, że nie próżnowałeś w poszukiwaniach. Cały dzień zastanawiałam się, kiedy zrezygnujesz – na jej policzkach pojawiły się rumieńce. – To znaczy… Nie to, że cię obserwowałam, czy coś…
            Brunet uniósł kącik ust, ale jego palce wystukiwały o blat nerwowy rytm. Jeszcze dziesięć minut.
            - Lubisz Rationale? – nieznajoma przeglądała stertę krążków. – Masz całkiem niezły gust – dodała z uznaniem.
            - Dzięki – tym razem uśmiech chłopaka był szerszy.
            - Jak chcesz, jutro mogę ci pokazać jeszcze parę płyt, bo też słucham takiej muzyki – rzuciła dziewczyna, chowając zakup Smitha pod ladą. – Jestem Michelle.
            - Dan – brunet uścisnął drobną dłoń. – Swoją drogą macie już może nową płytę Flo?
             Chelle zagryzła wargę. Rozejrzała się konspiracyjnie, sprawdzając, czy nikt ich nie podsłuchuje, a potem pochyliła się w stronę fana piosenkarki.
            - Premiera jest dopiero za cztery dni – powiedziała zniżonym głosem. – Ale w magazynie już czekają.
            Błękitne oczy rozbłysły, słysząc wiadomość.
            - Myślisz, że mógłbym ją dzisiaj…
            - Myślę, że tak.
            Para wpatrywała się w siebie w milczeniu przez kilka chwil.
            - Przyniosę ją – stwierdziła Chelle.
            - Jesteś cudowna – w kącikach oczu Dana pojawiły się mikroskopijne zmarszczki mimiczne. – Postawię ci jutro kawę! Jeśli chcesz oczywiście…
            Kasjerka pokiwała z zadowoleniem głową, zakładając włosy za ucho, a następnie oddaliła się w stronę magazynu.
            Brunet dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie będzie mógł umówić się z Michelle na kawę. Tacy jak on nie powinni zbliżać się do takich jak ona. Tacy jak on zbliżają się tylko do tych, których czas się skończył. Zwiastun końca.
            Smith jęknął cicho, przeczesując włosy palcami w typowy dla siebie, nerwowy sposób. Nie powinien był tu przychodzić
            - Daniel Smith?
            Chłopak spojrzał na mężczyznę po trzydziestce. Krótkie, ciemne włosy i kilkudniowy zarost. Brunet był pewien, że gdzieś już go widział.
            - Tak to ja.
            Minęło dopiero dziesięć minut.
            - Tom Meighan – facet miał mocny uścisk dłoni i złośliwy błysk w oku. – Powiem ci, że takie włosy mogą stanowić spore utrudnienie w twoim fachu. Są bardzo charakterystyczne.
            - Jak na razie nie zawiodły – mruknął Dan, zerkając dyskretnie w stronę magazynu. – Zaraz zamykają. Może wyjdźmy na zewnątrz.
            - Spoko.
            Mimo później godziny słońce, które musiało pojawić się w ciągu dnia, wciąż raziło po oczach, więc chłopak nałożył okulary przeciwsłoneczne. Po kilku godzinach wpatrywania się w niewielkie literki na płytach, pod powiekami miał piasek. Soczewki wydawały się być stanowczo za suche. Dlaczego ten cholerny koleś musiał pojawić się tu akurat dzisiaj.
            - Widzisz sprawa polega na tym, że córka mojego przyjaciela została zgwałcona jakieś pół roku temu.
            Smith słuchał, kupując kawę przez okienko w przydrożnym sklepie. Właśnie tego teraz potrzebował.
            - Mała dopiero co skończyła osiemnaście lat, a już ma uraz do końca życia, a facet dostał dwa miesiące, czaisz? – spojrzał na bruneta, jakby chciał usłyszeć słowa pełne oburzenia z jego strony. – Tak nie powinno być i właśnie dlatego postanowiłem, że ktoś powinien skopać dupsko temu skurwielowi.
            Takie historie były dla Dana codziennością. O wiele bardziej interesowało go kim był jego nowy zleceniodawca. Wreszcie coś mu zaświtało.
            - Już wiem skąd cię znam – mruknął Dan, popijając podwójne espresso. – Kasabian.
            Tom uśmiechnął się zawadiacko, jakby ciągle miał szesnaście lat.
            - A śpiewam tam od czasu do czasu – przyznał lekko. – To co, zrobisz to dla mnie?
            - Kim on jest?
            - Typowy gówniarz. Dziewiętnaście lat, zero perspektyw na przyszłość, ciągle chodzi nawalony i rucha wszystko co się rusza. Myślę, że jest też wplątany w narkotyki. Tylko wujaszek prawnik załatwił mu krótszy wyrok, ale z tego co wiem, wcale nie pochwala zachowania tego dzieciaka.
            Chłopak już wyciągał telefon. Jeśli ojciec przysłał do niego Meighana, to znaczy, że i tak nie może zdecydować, czy chce przyjąć robotę, czy nie.
            - Jak się nazywa? – spytał szukając odpowiedniego numeru w komórce.
            - Martin Jackson.
            - Na jutro przygotuj dziesięć tysięcy. Przyślę po nie kogoś. Nominały studolarowe.
            Suma nie była zbyt wygórowana, ale cel nie stanowił większej trudności a i znajomości gościa zaniżyły cenę.
            - Dzięki - wokalista poklepał bruneta po ramieniu. - Jesteś równym gościem, daj temu smarkaczowi to, na co zasłużył. Zawsze będziesz mile widziany na koncertach.
            Dan kiwnął głową na pożegnanie dzwoniąc do Kyle'a.
            - Potrzebuję transportu - powiedział, gdy przyjaciel odebrał. - Przyjedź na Victoria Street pod komendę.
            - Masz kłopoty? - głos Simmonsa był rozleniwiony, pewnie znów spał na hamaku, korzystając z braku zajęć.
            - Nie, po prostu przyjedź - odparł zniecierpliwiony brunet, patrząc na budynek policji. - Powiedz chłopakom, żeby szykowali się na akcję. Zaraz zadzwonię do Woody'ego i powiem jaki sprzęt ma przygotować.
            - Ale jutro są jego urodziny - jęknął brodacz. - Nie możemy tego przełożyć? Mieliśmy zacząć imprezę o północy. Kupiłem mu nawet prezent!
            - Niestety musi poczekać do rana - westchnął Dan. - To zlecenie od kumpla ojca.
            - Oh. Skoro tak - mruknął brunet po drugiej stronie telefonu. - Ale załatwmy to szybko.
            - Jak zawsze - Smith uniósł kącik ust mimo, że przyjaciel nie mógł tego dostrzec.
            Rozłączył się bez pożegnania i natychmiast wybrał inny numer.
            - Cześć Johny - przywitał się ze swoją wtyczką w policji. - Jesteś na służbie? Świetnie.
            Johny miał dostęp do głównej bazy danych na komendzie i chętnie dzielił się z rodziną Smithów każdą potrzebną im informacją, chociażby adresem zamieszkania Martina Jacksona oraz klubem, w którym już kilka razy został zatrzymany za posiadanie śladowej narkotyków, bójki i gwałt w stanie nietrzeźwości. W zamian wystarczył niewielki odsetek z zarobków.
            - Świetnie, prześlij mi jego zdjęcie, kartotekę i wszystkie dane - chłopak pomachał do nadjeżdżającego przyjaciela. - Dzięki wielkie.
            Wskoczył do czarnego bmw i po raz ostatni zerknął na wielki budynek, pod którym beztrosko planował zbrodnię. To zabawne, że nikt z mundurowych, znajdujących się na komendzie nawet nie domyślał się istnienia płatnego mordercy, gawędzącego sobie pod ich miejscem pracy na temat przestępstwa.
            Wbrew pozorom ludzie znikają bardzo łatwo. Wystarczy tylko wiedzieć jak się do tego zabrać.
            - Woody? - Dan przecierał oczy, mówiąc do telefonu. - Akcja będzie w klubie. Standardowa metoda. Zaraz będziemy.
            Wrzucił komórkę do skrytki przy siedzeniu pasażera i oparł się o fotel, wzdychając ciężko.
            - Kurwa, a miał być taki piękny, spokojny wieczór - mruknął Kyle.
            - Z ust mi to wyjąłeś – westchnął Smith.

***

            Siedział na balkonie, paląc papierosa. Machał nogami, zwisającymi między prętami barierki i opierał czoło o jeden z nich. Jego ludzie byli zmęczeni. On był zmęczony. W ostatnim miesiącu mieli siedem zleceń. Wbrew pozorom bardzo dużo. Samo poznanie celu i planowanie pożerało mnóstwo czasu i energii, akcja trwała czasami zaledwie kilka minut. Powinni zwolnić tempo, bo niedługo mogą popełnić jakiś błąd.
            Pomyślał o Michelle, która wróciła z magazynu ze świeżutką kopią nowego albumu Flo i nie zastała nikogo przy kasie. Jutro ją przeprosi i wytłumaczy, że jednak nie będzie mógł spotkać się z nią na kawę. Później wyjedzie gdzieś za miasto, słuchając nowych płyt.
            Trzymając końcówkę papierosa w zębach, podniósł się powoli i usiadł przy pianinie w sypialni. Instrumenty były rozstawione w każdym kącie rezydencji, żeby Dan zawsze mógł przypomnieć sobie, jak to jest być zwyczajnym człowiekiem.
            - How am I gonna get myself back home? I... I... I...
            Niebo za oknem z granatu powoli przeistaczało się w czerń. Zupełnie jak myśli Dana. Obrazy w głowie zostały przesłonięte ciemną mgłą. Dzień dobiegał końca, a wraz z nim gasło światło w sercu chłopaka. Na jego miejscu pojawił się mrok.
            Bestia wyruszyła na łowy

***

            We are the last people standing at the end of the night...

            - Wszystkiego najlepszego Woody! - Kyle poklepał przyjaciela, gdy na samochodowym zegarku wybiła północ. - Dam ci prezent na jutrzejszej imprezie urodzinowej!
            Dan również złożył życzenia solenizantowi, ale potem zamilkł, wyglądając przez okno w ciemną noc.

            This is just another night and we've had many of them...

            Akcja nie była trudna. Weszli różnymi wejściami. Namierzyli Martina przy barze, Kyle usiadł obok niego, tak żeby kamery nie dostrzegły kieliszków, Dan zajął miejsce po drugiej stronie, odrobinę oddalony od chłopaka i zamówił to samo co ofiara. Nadpił odrobinę alkoholu i niezauważalnie wrzucił maleńką tabletkę, która natychmiast zaczęła syczeć.

            How am I gonna get myself back home? I... I... I...

            Woody i Will zawołali barmana po drugiej stronie, w tym samym momencie Kyle wydał z siebie dźwięk nadepniętego kota, zwracając na siebie uwagę Martina, a brunet podmienił kieliszki.
            Dan odszedł, popijając obrzydliwego niebieskiego drinka. Simmons zniknął w tłumie tańczących i dał się porwać zabawie, natomiast pozostała dwójka zespołu rozmawiała z ze znudzeniem, nie zwracając uwagi na chłopaka, który wstał, chwiejąc się niebezpiecznie.

            There's light in my bedroom but it's dark

            Martin poczuł mdłości i nagłe osłabienie. Powietrze stało się ciężkie i duszące, więc jedyne o czym ofiara była w stanie myśleć to możliwość zaczerpnięcia chociaż odrobiny świeżego tlenu.

            Scattered around on the floor, all my thoughts

            Chłopak poderwał się z miejsca. Nikt oprócz Dana, siedzącego przy pustym stoliku, nie zwrócił na niego uwagi. Kolejny gość, który wypił za dużo lub dał sobie w żyłę.

            To the morning we're cast out but I know I'll land here again

            Smith zamieszał w drinku, nie mogąc zmusić się do wypicia mdlącego płynu. Smakowało jak cukier rozpuszczony w w słabym spirytusie. Nie przyglądał się już swojemu celowi. Doskonale wiedział co się teraz stanie.
            Jackson wybiegnie na dwór, coraz bardziej się zataczając. Nogi zaczną mu drżeć, a potem przestaną utrzymywać ciężar pocącego się ciała. Wzrok zawiedzie i chłopak za kilka minut będzie leżał sparaliżowany na ziemi. Jeszcze przez chwilę każdy kto go minie, pomyśli, że facet śpi. W międzyczasie serce przestanie pracować, a następnym krokiem będzie obumarcie mózgu. Kiedy ktoś wreszcie zauważy, że Martinowi może coś się stało...

            The birds are mocking me
            They call to be heard

            Będzie już za późno.

***

            The birds are mocking me
            They curse my return

            Dan podniósł się leniwie w chwili, gdy gdzieś na dworze jego ofiara zamknęła oczy na zawsze. Zignorował dziewczynę proszącą go o przyłączenie się do jej przyjaciółek. Postawił kołnierz skórzanej kurtki  i wyszedł na zewnątrz bocznym wyjściem, żeby zapalić papierosa.
            Chwilę później Woody i Will opuścili klub tymi samymi drzwiami, za którymi zniknął Martin, a Kyle podszedł do baru, przypadkiem strącając łokciem kieliszek z resztką drinka ich martwego już celu. Brodacz zamówił sobie jeszcze jedną kolejkę alkoholu, wypił całość jednym haustem i zniknął w męskiej łazience.
            Nikt nie dostrzegł ich pośród setek bawiących się osób. Nikt nie powiązał ich ze śmiercią Martina Jacksona, spowodowaną przedawkowaniem. Świat tak łatwo godził się ze zniknięciem nic nieznaczącego człowieka.

            How am I gonna get myself back home? I, I, I'm lost.

            Trójka mężczyzn czekała na Simmonsa w aucie, zaparkowanym kilka przecznic dalej, milcząc. Przywódca oparł się o nagłówek fotela, zamykając oczy.
            W ustach miał nieprzyjemnie słodki posmak. W głowie nieprzyjemnie gorzkie myśli. Nieprzyjemne kontrasty zdominowały całą jego postać. Od głębokich sińców pod oczami niewspółgrających z bladą cerą, aż po przeciwieństwo drżącego małego palca lewej dłoni oraz spokojnego oddechu. Wewnętrzna walka z samym sobą powoli go zabijała.
            - Jestem! Musiałem jeszcze pójść do łazienki! - Kyle wpadł do auta z uśmiechem ukrytym pod bujnym zarostem. - A wy co tacy ponurzy? Chodźmy świętować urodziny naszego Woodstera!
            - Dołączę do was później - mruknął nagle Dan i wyszedł bez wyjaśnienia z auta, odprowadzony zdziwionymi spojrzeniami.
            Dusił się.
            Dusił się we własnym ciele. Nie chciał być tym, kim był. Marzył tylko o wyjściu ze swojej głowy, o opuszczeniu siebie i ucieczce do świata, w którym mógłby przestać bać się własnych myśli. Co z niego za morderca, skoro nie chciał zabijać?
            Robił to od osiemnastu lat. Nie wiedział nawet ile osób splamiło jego twarz krwią. Bezmyślna broń w dłoniach kogoś potężniejszego, bardziej wyrachowanego. Kogoś, kto jest w stanie poświęcić kilkadziesiąt tysięcy, setki tysięcy, aby pozbyć się wybranej osoby. Smith czuł się przy nich jak mały, zmanipulowany chłopiec, któremu nikt nigdy nie powiedział co jest dobre, a co złe. Nie rozumiał jak ludzie mogą prosić o śmierć innego człowieka. Otaczająca go rzeczywistość była przesiąknięta przerażającą dawką nienawiści i tylko on jeden, najgorszy z nich wszystkich, to dostrzegał.

            Nie do końca pamiętał, jak znalazł się na dachu jednego z wysokich budynków. Położył się na plecach i spojrzał w zachmurzone niebo. Jego mama zawsze lubiła wysokości. Mówiła mu, że im bliżej była nieba, tym większą wolność czuła w wietrze między włosami. Może gdyby nie umarła, Dan nie stałby się potworem, którym jest teraz.
            Ojciec kochał tylko ją. Cztery miesiące po odejściu mamy kazał swojemu jedynemu synowi zabić Anette, a potem uczynił z niego przydatnego mordercę na zlecenie. Może gdyby żona zaprotestowała, wszystko potoczyłoby się inaczej. Może dziesięciolatek nie musiałby nikogo zabijać.
            - Nie wiadomo co jest dla nas dobre - mruknął Dan pod nosem. - Gdybyśmy wiedzieli, moglibyśmy tego nie zrobić.
            Leżał jeszcze jakiś czas, przyglądając się gęstwinie chmur. Gwiazdy zaglądały na ziemię przez niewielkie okna w skłębionych obłokach, jednak zniechęcone widokiem samotnego chłopca na dachu, ukrywały się chwilę później za czarną zasłoną.
            Zimno wciskało się pod kurtkę. Wiatr szukał każdej szczeliny w ubraniu, którą mógłby wypełnić lodowatymi igiełkami mrozu. Mogłoby się wydawać, że brunet nie wytrzyma chłodu przez dłuższy czas, jednak Smith znalazł ukojenie w zdrętwiałych palcach i gęsiej skórce na skórze.
            Mógł przez chwilę udawać, że jest martwy.

***


            Każde miasto na świecie, niezależnie od wysokości budynków, od liczby ludności, czy ilości samochodów w korku, jest domem nie tylko dla ludzi. Niektóre zwierzęta przystosowały się do życia w cieniu człowieka tak doskonale, że przestały być przez nas zauważalne.
            Świergot niewielkiego wróbla, stroszącego szare piórka na antenie, obudził Dana tuż przed świtem. Błękitne spojrzenie spotkało się z koralikowym wzrokiem ptaka, jakby niewielkie stworzonko chciało przywitać kolejny dzień wraz z brunetem. A może myślało po prostu, że założy gniazdo w rozczochranych włosach...
            Smith powoli uniósł się na łokciach. Ciekawe czy amputacja wszystkich odmarzniętych kończyn okaże się niezbędna. Usiadł z trudem, pocierając sine wargi, zamarzniętymi dłońmi. Co z tego, że zaczynał się lipiec? Noc na wysokości nigdy nie będzie ciepła
            Rozprostowaniu nóg towarzyszyło nieprzyjemne strzykanie w kolanach. Śpiewny towarzysz chłopaka zerwał się z anteny, odlatując w stronę nieba, po którym powoli rozpływał się poranek. Za niskim murkiem, kilkadziesiąt metrów w dole, życie rozpoczynało się po raz kolejny, odwracając wzrok od powoli wschodzącego słońca.
            Dan nie chciał opuszczać swojego prowizorycznego sanktuarium. Z dala od dźwięków miasta, otoczony wiatrem, przyglądał się grze pastelowych barw na błękitnym płótnie. Gdyby tak stać się częścią obrazu nieba? Gdyby tak skoczyć, a potem odlecieć, jak wróbel?
            - Kto wie jakie są nasze limity? - Smith wychylił się przez ogrodzenie, sięgające mu do kolan, żeby spojrzeć w dół. - Nie odkryjemy tego, dopóki ich nie przekroczymy.
            Skoczyć skoczyć skoczyć skoczyć.
            Och jakie to kuszące. Jakie mogłoby być przyjemne. Łatwe. Wreszcie zakończyłoby agonię wypalającą dziury w jego wnętrzu przez ostatnie osiemnaście lat.
            - Byłeś tu całą noc?
            Dan drgnął nieznacznie. Odwrócił się z kamienna twarzą, w stronę Michelle. Udał, że widok rudej sprzedawczyni wcale go nie dziwi.
            - Czekałam aż wrócisz - dziewczyna obróciła w palcach album Flo, przyglądając się brunetowi. - Ale zniknąłeś.
            - Przepraszam - chłopak przygryzł wargę, gorączkowo analizując możliwe przyczyny nagłego pojawienia się rudzielca na dachu.
            - A teraz jeszcze chciałeś odebrać mi zabawę, skacząc z dachu - kontynuowała Chelle, przewracając szarymi oczami. - Zawiodłam się Smith.
            Skąd znała jego nazwisko?
            Odpowiedź sama pchała mu się do głowy, chociaż wcale nie chciał jej poznawać.
            - Domyśliłeś się już? - dziewczyna przygryzła róg opakowania płyty, uśmiechając się szeroko.
            - Tak.
            - Nigdy nie sądziłam, że moim celem stanie się inny morderca.
            Czarne oko lufy pistoletu spojrzało na Dana z kpiną taką samą, jaka widniała w srebrnych tęczówkach. Chwilę potem ‘How Big How Blue How Beautiful’ zostało wyrzucone beztrosko w powietrze, a następnie zniknęło za krawędzią budynku, furkocząc jak odlatujący stąd wcześniej wróbelek. Chłopak poczuł żal na ten widok.
            - Kto cię przysłał? - Smith trzymał dłonie w kieszeniach, żeby ukryć zaciśnięte pięści.
            - Nie gadaj - warknęła zirytowana nagle zabójczyni. - Wskakuj na murek akrobato - machnęła bronią.
            - Czyli przerwałaś moją dobrze zapowiadającą się próbę samobójczą tylko po to, żeby zdradzić mi swoją obecność? - spytał brunet, wchodząc na wąskie ogrodzenie. - A teraz każesz mi skakać, chociaż przed chwilą sam miałem ochotę to zrobić?
            Od wysokości pod stopami zrobiło mu się niedobrze. Miał wrażenie, że za moment runie w przepaść. Kiedy perspektywa upadku stała się realna, nagle przestała być tak kusząca, jak przed chwilą.
            - Chciałam, żebyś wiedział, że cię przechytrzyłam - rudy kucyk podskoczył, gdy Chelle przechyliła głowę. - Skoro tak bardzo pragniesz skończyć z życiem, to chyba nie robi ci to różnicy, co?
            Dan parsknął śmiechem, czując przypływ adrenaliny. Nie da się jej zabić.
            - I tu się właśnie mylisz. Kto cię nasłał?                                     
            Nie była zabójcą doskonałym. Pozwoliłaby mu skoczyć. Nie ujawniłaby się do końca. To właśnie dyskrecja stanowiła największą cnotę zabójców.
            - Skacz - warknął rudzielec przez zaciśnięte zęby.
            - Zepchnij mnie - brunet wzruszył ramionami, wciąż nie wyjmując dłoni z kieszeni.
            Stał tyłem do krawędzi budynku. Po części dlatego, że chciał zachować arogancką postawę, po części, żeby nie patrzeć w dół.
            - Jak ci wpakuję kulkę w łeb, to...
            - Wszyscy domyślą się, że ktoś mnie zabił - dokończył spokojnie chłopak. – Jestem synem Davida Smitha. Morderstwo syna znanego na całym świecie wytwórcy broni nie obejdzie się bez skandalu. Znajdą cię.
            Michelle wydała z siebie dźwięk pełen irytacji i zbliżyła się do Dana.
            - Wiesz, teraz nie dziwię się, że twój ojciec zlecił mi to zabójstwo. Ja też chciałabym się pozbyć tak aroganckiego dupka. Jesteś zepsutym…
            Krótki nóż, ukryty w kieszeni bruneta, wyskoczył, jakby nagle ożył i przeciął z sykiem powietrze, kąsając dłoń, trzymającą pistolet. Rudzielec krzyknął, gdy broń upadła na ziemię. Smith chwycił dziewczynę za gardło, powalając ją na ziemię.
            - Naprawdę byłaś niezła tam za ladą - mruknął, podnosząc swoją niedoszłą zabójczynię za włosy. - Nabrałaś mnie. I to całkiem nieźle. Kawę jednak musimy odwołać. Przykro mi.
            Bez problemu przerzucił wrzeszczącą Chelle przez ogrodzenie.
            Wisk spadającej dziewczyny towarzyszył gorączkowym myślom Dana.
            Dlaczego ojciec nasłał na niego tak niedoświadczonego mordercę? Łatwość z jaką się jej pozbył była wręcz śmieszną obelgą. Kolejny test? Zakodowana wiadomość? A może...
            Wiedział, że jego syn będzie chciał wkrótce ze sobą skończyć?
            Brunet oklapł na chłodny beton i oparł się o ogrodzenie, chowając twarz w dłoniach. Od skoku dzieliło go tak niewiele, a teraz mała ruda istota została zamieniona w mokrą plamę, a on wciąż był tutaj.
            Wciąż tu był.
            Zerwał się na równe nogi.
            Niedługo pojawi się ktoś, chcąc sprawdzić miejsce, z którego Chelle dokonała samobójczego skoku. Uderzenie z takiej wysokości o bruk zmasakrowało jej ciało na tyle, że nikt nie dostrzeże śladów walki, ale ciężko będzie mu się wytłumaczyć ze swojej obecności.
            Podbiegł do drzwi i schodami dotarł dwa piętra niżej. Odetchnął głęboko, wychodząc na korytarz. Budynek nie był jeszcze o tej porze przepełniony, ale Smith miał szansę wtopić się w tłum. Idąc miarowym krokiem, zajrzał do pustego aktualnie pokoju numer 1184 i złapał kupkę papierów z dziwnymi tabelkami.
            Udając zaaferowanego kolorowymi wykresami, kluczył między pracownikami, koncentrując się na dotarciu do windy. Po naciśnięciu guzika przywołującego, zagadał do mężczyzny, nerwowo wertującego spięte kartki.
            - Przepraszam, czy może pan dostarczyć to do pokoju 1184? - spytał uprzejmie, lecz rzeczowo.
            - Tak, tak... - facet nawet nie zaszczycił Dana spojrzeniem. - 1184, 1184, wzrost polisy spowoduje obniżenie...
            Brunet pokręcił z niedowierzaniem głową, wchodząc do ruchomego pomieszczenia.
            Jadąc kilkanaście pięter w dół, już wybierał numer do przyjaciela.
            - Kyle - uśmiechnął się pod nosem, słysząc stęknięcie po drugiej stronie słuchawki. - Potrzebny mi szofer.

***

            Znów był w swojej sypialni.
            Znów siedział z papierosem w zębach, przyglądając się czarno-białym prostokątom.
            Uderzył w klawisze, gdy myśli po raz kolejny wypełniły przemęczoną głowę.
            Jego świat skończył się dzisiaj na krawędzi wieżowca.
            Od dawna myślał o swojej śmierci. O śmierci, jako rozwiązaniu wszystkich problemów. O śmierci, jako pogodzeniu się z samym sobą i zadośćuczynieniu za krzywdy wyrządzone innym. Kiedy jednak od upragnionego końca dzielił go tylko jeden mały kroczek, zdał sobie sprawę, jak bardzo boi się upadku.
            Mimo, że życie sprawiało mu ciągły ból, nie chciał odchodzić.
            Był zagubiony. Nie wiedział, co powinno teraz kierować jego losami. Pozostał zawieszony nad przepaścią, nie mogąc odwrócić wzroku od ciemności kłębiącej się pod stopami. Chciał tylko wreszcie odzyskać spokój.
            A skoro ani śmierć, ani życie nie były w stanie mu tego zagwarantować...
            To co musiał zrobić, żeby przestać nienawidzić samego siebie?
            Zamknął oczy, wsłuchując się w spokojne dźwięki pianina. Łzy skapywały z jego policzków na kolana, jakby mogły oczyścić myśli bruneta z bólu.
            Ekran wyciszonego telefonu, leżącego na podłodze obok, rozbłysnął informując o próbie nawiązania połączenia.
            Dan zignorował kolejne zlecenie.
            Zbyt przerażony żeby żyć. Zbyt przerażony żeby umrzeć.
            Samotnie zawieszony w przestrzeni.

19 komentarzy:

  1. Jak na razie jedno z moich ulubionych zleceń! Jestem zachwycona tym, jak ujęłaś Dana. Nie oszukujmy się, zwykle jest przedstawiany jako sierota nie mogąca sobie z niczym poradzić, a tu nagła zmiana - bardzo mi się podoba! Ten charakter jakoś tak mi do niego pasuje. Jest niby arogancki i bezwzględny, ale jednocześnie wrażliwy i zagubiony we własnych myślach. Poza tym Kyle w swojej skórze, a to dodaje takiego... zrównoważenia, że tak powiem. Wiesz o co mi chodzi :)
    Jak zwykle zwroty akcji i utrzymująca w napięciu fabuła, tak trzymać, Alice!
    Ps. Z niecierpliwością czekam na kontynuację ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też muszę się przyznać, że polubiłam takiego Dana, chociaż jednak w prawdziwym życiu cieszę się, że jest bardziej niesforny. Chociaż z nim to nigdy nie wiadomo do końca, może w ogóle nie jest taki, jak nam się wydaje? Możemy tylko spekulować.
      Oczywiście, Kyle swoim niezrównoważeniem utrzymuje równowagę w tym alternatywnym świecie i doskonale rozumiem co masz na myśli.
      Bardzo dziękuję za pamięć i wsparcie! ❤

      Usuń
  2. Alicja wróciła! ♡ Cieszę się, że znów mogłam przeczytać tekst Twojego autorstwa, a fakt iż jest to kontynuacja Gangsty Bastille cieszy mnie podwójne.

    Przyznam, że naprawdę tęskniłam za tymi Twoimi zwykłymi słowami tworzącymi niezwykłą całość. Rany przez większość tekstu miałam wrażenie jakbym czytała fragment z jakiegoś bestselleru.

    Tekst bardzo mi się podobał. Wywołał we mnie tyle uczuć i przemyśleń. To jak stworzyłaś postać Dana, to co siedzi w jego głowie jest niesamowite! Cały ten klimat, idealnie dobrane gify, no i te fragmenty z 'Get Home' którą podświadomie miałam ochotę dziś usłyszeć, ale nie zdawałam sobie nawet z tego sprawy xd
    Uważaj tam sobie co chcesz ale jak dla mnie nie wyszłaś z wprawy ani trochę ;)
    Jeśli chodzi o mnie to zawsze będę czytać Twoje prace, bo są coraz lepsze.

    Myślisz, że takie pisanie nic Ci nie da? A co jeśli powiem Ci, że to forma praktyki i doskonalenia swojego stylu? Tak jak w Stuck In Love bohaterowie poprzez pisanie pamiętników ćwiczyli swoje umiejętności, dlaczego pisanie opowiadania nie mogłoby być czymś podobnym dla Ciebie? :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wróciłaaaaaaam!
      Haha zawsze wiesz jak mi schlebić xd Leżę w łóżku jest 7 rano, spałam 2 godziny i szczerzę się jak głupia

      Zastanawiałam się przez dłuższy czas, jaką piosenkę wybrać i doszłam do wniosku, że get home jest jedną z ładniejszych (a są brzydkie?!) i mniej docenianych utworów Bastille. Poza tym tekst idealnie pasuje do zagubienia Dana w tamtym świecie.

      To ja Ci odpowiem, że stuck in love to jeden z moich ultra ulubionych filmów i po prostu ugh! Idę pisać. Nieważne, że obok śpi moja przyjaciółka, a ja chyba mam kaca.
      Chyba mam...
      Jak tam teraz o tym pomyślałam, to jestem pewna, że tak. Rany... Zobaczę jeszcze ile ludzi wciąż będzie o mnie pamiętać, bo może okaże się, że powrót nie ma sensu, że względu na brak publiki. Chociaż wiem, że zawsze będę mogła liczyć na te kilkanaście osób, z tobą na czele.

      Btw jedziesz na jutrzejszy koncert?

      Usuń
  3. Przeczuwam, że miałaś szaloną noc haha :D

    Nie, oni nie mają brzydkich piosenek i wszystkie są ładne ♡ Get Home to jedną z moich ulubionych i jakoś dziwnie się z nią utożsamiam. I fakt pasuje idealnie do sytuacji Dana.

    Natchnienie na kacu? Czemu nie, brzmi interesująco :D
    Wiesz, czasami jest też tak, że ludzie czytają ale nie komentują no i trafia to do większej ilości ludzi niż nam się wydaje ;)

    Chciałabym bardzo ale mieszkam pół Polski dalej i nie mam kasy ani towarzysza z którym mogłabym się wybrać do Warszawy.

    Ale życzę Ci udanej zabawy♡ Mam nadzieje ze wszystkie planowane niespodzianki dla Bastille wypalą, pokochają polską publiczność i będą chcieli tu częściej przyjeżdżać :D A może kiedyś będę miała okazję ich zobaczyć na żywo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj z pisania nic nie wyszło, bo zasnęłam :D
      Ja też uwielbiam Get Home. Kocham jechać nocą samochodem albo rowerem i słuchać delikatnego śpiewu. Ta piosenka chyba najbardziej kojarzy mi się z okładką Bad Blood. I z mostem nad zamgloną rzeką przy słońcu, które już zaszło, ale pozostawiło po sobie delikatny ślad na niebie. Ech, przy ich piosenkach wszystko jest piękniejsze.

      Szkoda, że Cię nie będzie, chętnie bym cie poznała :/ Ale jestem pewna, że jeszcze będzie okazja i uda ci się ich zobaczyć!

      Usuń
    2. Wyślę Ci na tumblra wiersz motywujący, który napisałam dla kuzynki ale może Ciebie też zmotywuje lub da choć trochę natchnienia ;)

      Oj racja, ich piosenki nadają niezwykłego klimatu wszystkiemu ♡

      Też bym chętnie poznała tę cudną małą pisarkę (choć pewnie jesteś wyższa ode mnie ale ciii xd) Może kiedyś się uda :D może przyjadą i zrobią swój koncert, wtedy to już muszę tam być! ;3

      Usuń
    3. Och wiersz był przepiękny, dziękuję za uchylenie mi rąbka swojego arsenału, będę czekać na więcej <3
      Może nie aż tyle wyższa! Mniej więcej taka jak Woody, czyli 172. Mam nadzieję, że następnym razem się zobaczymy, będę czekać z niecierpliwością

      Usuń
  4. Po pierwsze - wiersz! Genialny ale to juz wiesz! Taki prawdziwy. Kocham go ❤

    Po drugie - Mały Dan, duzy Dan w sklepie muzycznym, ruda Michelle, Tom, no cud miod i orzeszki.

    Po trzecie - opis Dana bijacego sie non stop z myslami ❤

    Po czwarte - zlecenie Dana i Get Home? Nie wpasowalo sie lepiej. Powinni zrobic takk teledysk.i najlepsze jest to ze czytajac w glowie mialam muzyke i wyobrazalam sceny. To bylo zajebiste!

    Po piate - zlecenie zabicia Dana - mega! Ale co ten ojciec? Co chcial?

    Po szoste - ostatnia scena Dana grajacego...- morze łez... i to moich...

    Chce wiecej! To jest naprawde super. W koncu Dan inny niz we wszystkich ff. I nawet mi to wszystko do niego pasuje!

    ALKUUUUUUU to juz jutro! W koncu usciskam moją ukochaną pisarkę ❤❤❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje ci kochanie! Dopiero wychodzę z koncertowego szoku na tyle, żeby chociaż odpowiedzieć na komentarze (i zacząć pisać...), a już za 10 dni wyjeżdżam na jeszcze większą dawkę muzyki. Zabiegane, piękne wakacje. Pamiętaj, że ja tu czekam na twój ciąg dalszy! Co będzie z małą Alex????

      Usuń
  5. ALKU, TY BUŁKO!

    Zbieram się od niedzieli (przeczytałam wtedy obie części Gangsta Bastille), aby napisać Ci jakiś ładny i sensowny komentarz. W moim przypadku - bywa z tym różnie, ale mam nadzieję, że uda się napisać cokolwiek składnego (jest takie słowo? ;O).

    Ogółem - przeczytałam to zlecenie dwa razy. Wizja Dana i jego osobowość - zbudowana w sposób perfekcyjny poprzez zwykłe (a może i wcale takie nie-zwykłe?) słowa. Sprawiłaś, że Dan stał się bardziej ludzki niż w naszej wyobraźni. Nie to, żebym posądzała go od razu o bycie seryjnym mordercą na zlecenie, ale wiem, że często zapominamy (zresztą - ja również), że jest on przecież normalnym człowiekiem, który ma wady, swoje "humorki" i nie jest idealny. Z drugiej jednak strony nie pozbawiłaś go jego "danowatości", nie zabrałaś mu wrażliwości, osobowości i muzycznego talentu. Idealnie.

    Uwielbiam Twój styl pisania i nie mogę się doczekać aż przeczytam kolejne Twoje opowiadania, wiersze. COKOLWIEK Twojego, byle Twojego. Pomimo tego, że czuję oraz widzę różnicę pomiędzy pierwszą i drugą częścią "Gangsta Bastille" - Ty i Twój styl pisania nadal trzymacie je w nierozerwalnej jedności. Pierwsza część wywołała we mnie łzy, dużo łez. Druga trochę mniej, ale też w wielu momentach się bez nich nie obyło. Potrafisz coś, co, moim zdaniem, jest w pisaniu najważniejsze - wywoływać emocje oraz pozostawiać jakiś ślad w umyśle i psychice czytelnika. Kilka dni temu zakładałam swoje brudne trampki na nogi, a w mojej głowie wirowały sceny (oczywiście - sceny z mojej wyobraźni) z tego właśnie opowiadania - to, jak Dan leży i patrzy w niebo na szczycie jakiegoś budynku, jak wykonuje 'misję' w klubie, jak gra na klawiszach, jak rozmyśla nad sobą i swoją egzystencją. Tak naprawdę wydaje mi się, że Dan i reszta bohaterów jest tutaj opakowaniem dla uniwersalnych wartości i ludzkich lęków. Przekazałaś coś ważnego i mądrego o nas samych - ludziach, a tym samym - ubrałaś to w członków Bastille (co jest gratką dla ich fanów). Po raz drugi powtórzę się - idealnie.

    Czekam na Twoje kolejne literackie prace (i więcej snapowych konwersacji!) oraz nasze spotkanie, które (mam nadzieję, modlę się) nastąpi jeszcze podczas tegorocznych wakacji.

    <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha twoje wypowiedzi zawsze są poprzedzane przeprosinami i ostrzeżeniem przed twoją niefrasobliwością, a jednak zawsze piszesz/wypowiadasz się bardzo sensownie :D

      Rany znalazłaś w moich opowiadaniach więcej przesłań niż ja sama jestem w stanie dostrzec. Ale masz całkowitą rację... Może (co już wcześniej podkreślałam) ta 'seria' jest moją ulubioną ze względu na ukazanie Dana w tak przerażająco boleśnie rozdartym stanie. Można to uznać za ostre, niemal karykaturalne przedstawienie nas samych, codziennej bitwy ze światem i z samym sobą. Moim zdaniem człowiek całe życie walczy o to, aby pozostać dobrą osobą w pryzmacie moralnym, społecznym, ale również, aby móc spojrzeć na siebie własnymi oczami, bez odrazy i poczucia winy. Ten Dan jest ukazaniem tego, co mogłoby się stać, gdyby zło, czające się w każdym z nas jednak zwyciężyło. Nie jako dobrowolnie wyzwolona siła, lecz jako siłą narzucona konieczność, umożliwiająca przetrwanie. Ta historia jest rzecz jasna jedynie metaforą rzeczywistości, jednak uważam, że każdy może odnaleźć swoje miejsce w tej prywatnej wojnie kochanego Smitha.

      Ja również dostrzegam różnicę pomiędzy pierwszą, a drugą częścią opowiadania. Tak jak na początku mówiłam, w czasie mojej nieobecności sama stoczyłam walkę z samą sobą i chociaż powoli staram się wyjść na prostą, ciągle targają mną sprzeczne emocje. Wiem, że z moich wypowiedzi na tych wszystkich forach, fejsbukach czy innych miejscach publicznych, wygląda to na... fangirlowy szał? Nie wiem jak to inaczej nazwać. Tak naprawdę to tylko ta część, którą pozwalam pokazywać światu. Tam w środku jest znacznie gorzej. Czuję się martwa, a jednocześnie boleśnie wypełniona burzą. Jakbym była pustynią, po której szaleje tornado. Chyba podświadomie przelałam swoje niepokoje na postać Dana. Może dzięki temu wydaje mi się tak znajoma...? Sama nie wiem co plotę. Spieszę się z pisaniem, bo muszę oddać komputer rodzicom, więc nawet nie zastanawiam się nad tym, co tu wygaduję.

      Cieszę się, że moje opowiadanie wywarło na tobie jakiś wpływ, bo właściwie to jest mój jedyny wymóg odnośnie pisania. Chcę zmieniać ludzi i sprawiać, że będą myśleli o rzeczach, o których nie chcą myśleć. Jak Dan swoimi piosenkami.

      luv ya! <3

      Usuń
  6. Cóż, powiem Ci Alku tyle...
    Albo nie, nie powiem.
    Wybacz, nie wróciła mi jeszcze po koncercie umiejętność składania sensownych wypowiedzi.
    Uwielbiam, kiedy piszesz, bo robisz to perfekcyjnie.
    /kaczusia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Choć to zlecenie skłoniło mnie do wielu refleksji.
      Może dlatego podejmę teraz żałosną próbę skomentowania go.
      Czytając, co chwilę czułam przypływ smutku. To wszystko było takie smutne.
      Pięknie opisałaś myśli Dana. I to, jaką wersję jego życia tu zaprezentowałaś. To bardzo nietypowe. Wyjątkowe.
      Świetny pomysł z motywem "Get Home".
      Podoba mi się. Naprawdę.
      /kaczusia

      Usuń
    2. Znam ból pokoncertowej nieumiejętności przystosowania się do życia, więc doskonale rozumiem
      Dziękuję kochanie i bez względu na to, jak okrutnie to zabrzmi, cieszę się, że to opowiadanie wywołało w tobie przypływ smutku. To oznacza, że historia dobrze się spisała

      Usuń
  7. Dobrze, że nie trafiłam na to opowiadanie przed OWF. Miałabym dziwne myśli patrząc na Dana, a tak to może do następnego koncertu mi przejdzie haha. Powiem Ci, że bardzo ciekawie piszesz, spodobało mi się to opowiadanie. Będzie ciąg dalszy? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahaha może to tylko piosenkarz, może niebezpieczny morderca? Who knows? :D ale mogę Cię zapewnić, że mimo pisania wszystkich tych ff, to Dan na koncercie wciąż jest dla mnie TYM Danem, więc myślę, że i ty jakoś sobie poradzisz :D hmmm sama nie wiem, zdaję sobie sprawę, że ta seria cieszy się chyba największym powodzeniem, więc... Kto wie, może wymyślę jakiś ciąg dalszy.

      Usuń
  8. To było piękne.
    Nie płakałam, ale byłam blisko. Zagubiłam się w Twoim opowiadaniu i naprawdę nie chciałam wychodzić. Pewnie kiedyś jeszcze tutaj wrócę.
    Jestem taką osobą, na którą duży wpływ ma wszelkiego rodzaju sztuka. W tym opowiadania/cytaty/wiersze. Uwierzyłam w muzykę i zapragnęłam rozwijać się w tę stronę. Plus doceniłam znowu pisanie, które bardzo lubię.
    Odebrałam to jako jedną wielką metaforę. Bardzo dużo ludzi żyje nieszczęśliwych. Z tego, że nie są tym, czym chcieli być. Nie osiągają tego, co chcieli.
    Co nadal chcą.
    To smutne.
    Dziękuję Ci. Zabieram się za Wilczą Dziewczynę.
    -Napoleon

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję, nawet nie wiesz ile znaczą dla mnie Twoje słowa. Staram się w opowiadaniach umieścić zawsze jakiś motyw, w którym niemal każdy może odnaleźć siebie lub znaną tej osobie sytuację. Mam nadzieję, że Wilcza Dziewczyna również przypadnie cie do gustu

      Usuń