wtorek, 30 września 2014

16. Flashback - Sorbet o smaku mango w środku zimy

Wracam sobie do domu, siadam na kompa z zamiarem wrzucenia nowego rozdziału i co moje brzydkie (bo niestety nie piękne, a szkoda, nie pogardziłabym) oczy widzą? 3,5k wyświetleń! Ależ wy jesteście wspaniali!
Jako, że ostatnio było dość smutno, dzisiaj zarzucę odrobiną szczęścia. Mam nadzieję, że się wam spodoba i jak zwykle proszę o komentarze! ^^
(PS: Zdałam)

~.~.~.~.~


               - Nie rozumiem idei tych lesbijskich scen - stwierdziłam, patrząc na płaczącą dziewczynę, która trzymała dłoń w swoich majtkach. - Nie to, że mam coś do homo, ale jakoś ten motyw wyrwał się tak nie wiadomo skąd... Okay, można dać taki epizod, ale dlaczego nagle to stało się głównym wątkiem fabuły?
               Dan tylko przewrócił oczami.
               - Oglądaj do końca, nie mogę ci nic powiedzieć - powiedział. - I zaakceptuj fakt, że nie wszystko z tego filmu da się zrozumieć.
               - To jest David Lynch, tego kompletnie nie da się zrozumieć - zauważyłam z przekąsem.
               - Nie prawda - chłopak uniósł wskazujący palec. - Każdy ma swoją własną interpretację i dlatego wszyscy sądzą, że nie da się ich zrozumieć.
               - Albo ktoś nie ma żadnej interpretacji i stwierdza, że film jest głupi - wciąż droczyłam się z przyjacielem.
               - Uważasz, że ten film jest głupi? - Dan spojrzał na mnie kątem oka.
               - Nie wiem, jeszcze nie skończyłam go oglądać - wzruszyłam ramionami.
               Smith westchnął przeciągle ze zrezygnowaniem, a ja wyszczerzyłam się złośliwie i wróciłam do oglądania. To co działo się na ekranie sprawiło, że uśmiech natychmiast zniknął mi z twarzy.
               Był początek grudnia. Za oknem powoli spadały pierwsze płatki prawdziwego śniegu (a nie tego zmieszanego z deszczem), błyszcząc delikatnie w świetle latarni. Moje mieszkanie było już gotowe na gwiazdkę, którą i tak miałam spędzić w rodzinnym domu. Drobne lampki wędrowały radośnie po suficie i ścianach. Ich przytłumione, kolorowe światło rywalizowało z blaskiem telewizora o tytuł głównego źródła światła w salonie. Od dwóch godzin gnieździłam się z Danem na mojej kanapie, oglądając "Mulholland Drive". Jakieś trzy czwarte filmu było naprawdę fascynujące, ale teraz zbliżaliśmy się do finału i wszystko stawało się co raz bardziej poplątane i przerażające.
               W napięciu obserwowałam ekran. Złapałam Dana za dłoń, a drugą ręką zakrywałam się poduszką, tak, że zza ochrony wyglądały tylko moje oczy.
               - To jest straszne - jęknęłam.
               Smith nie odpowiedział na moją uwagę pierwszy raz tego wieczoru. Zerknęłam na niego ukradkiem. Chłopak przyglądał się naszym złączonym dłoniom z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Zaczerwieniłam się aż po uszy i puściłam szatyna zaciskając palce na poduszce. Na chwilę straciłam wątek i wiedziałam, że już go pewnie nie odzyskam, bo akcja toczyła się co raz szybciej i intensywniej jak kula śniegu, staczająca się po stromym zboczu. Nabiera prędkości, staje się większa i toczy się szybciej i szybciej, żeby w końcu...
               Wrzasnęłam, gdy Betty została nagle zaatakowana przez parę staruszków. To była ta sama para, co na początku filmu! Skąd oni się tu wzięli? I dlaczego byli tak cholernie straszni?! Blondynka na ekranie zaczęła uciekać, a ja nie mogąc się powstrzymać, ukryłam spanikowana twarz w ramieniu Dana.
               - Nie, nie, nie! Oglądaj!
               Zmusiłam się do patrzenia na telewizor, wciśnięta w chłopaka. Gdy dziewczyna wyciągnęła pistolet z szuflady i rozległ się huk wystrzeliwanej broni, drgnęłam łapiąc Dana za ramię.
               Koniec.
               Znów pojawiło się ujęcie pustej sceny i mikrofonu, otoczonego niebieskim światłem. Kobieta, którą wcześniej zauważyłam na balkonie, spojrzała prosto w kamerę i powiedziała słowo, które już wcześniej wywołało ciarki na moich plecach.
               - Silencio.
               Ekran pociemniał. Napisy zaczęły leniwie sunąć po czarnym tle. Wciąż oddychałam ciężko, nie ruszając się z miejsca.
               - Jezu - szepnęłam.
               Puściłam ramię Dana. Odsunęłam się szatyna, przeczesując nerwowo włosy. Chłopak przyglądał mi się uważnie. Miałam nadzieję, że światło lampek zamaskuje moje rumieńce.
               - Przepraszam - mruknęłam. - Mówiłam, że cholernie boję się strasznych filmów...
               Na twarzy Smith'a, pojawił się uśmiech.
               - On nawet nie był straszny... - stwierdził cicho, jakby od niechcenia.
               - Był! - oburzyłam się. - Straszny film nie musi zawierać krwi, flaków i duchów... Sam stan napięcia, w którym utrzymuje widza, przeraża...
               - Rozumiem, że ci się nie podobał? - spytał spokojnie Dan, ale w jego oczach widziałam rozczarowanie.
               - Tego nie powiedziałam - zauważyłam, uśmiechając się szeroko i zerwałam się z kanapy. - Chcesz sorbetu?
               - Jest zima...
               - Przeszkadza ci to w czymś? - uniosłam brwi.
               - Umm chyba nie... - uległ chłopak. 
               - Mrożone mango w środku zimy jest najlepsze na świecie - powiedziałam głośno, wchodząc do kuchni. - A potem ciepłe kakao!
               Wyjęłam parujące opakowanie lodów z zamrażarki i wrzuciłam trochę żółtego sorbetu do szklanek. Gdy wróciłam do salonu, Dan bawił się swoim telefonem, a telewizor został wyłączony. Zapaliłam lampkę przy kanapie, która rzuciła na nas nikłe światło i oklapłam zmęczona obok chłopaka. Postawiłam szklanki na stoliku do kawy. Szatyn wyciągnął po jedną z nich dłoń, a ja trzepnęłam go lekko w ramię.
               - Jeszcze nie! Poczekaj aż rozmarzną!
               - Przepraszam - Dan uniósł kącik ust. - Nie znam się na jedzeniu zimowych lodów.
               Uśmiechnęłam się i podkuliłam nogi pod brodę. Zapanowało milczenie, ale przyzwyczaiłam się do niego po trzech miesiącach. Spojrzałam na lampki nad naszymi głowami i wsłuchałam się w spokojny oddech obok mnie. Czułam się dobrze. Byłam naprawdę szczęśliwa, mogąc siedzieć obok tego dziwnego chłopaka.
               Ostatnie trzy miesiące wiele zmieniły w moim życiu. Zrezygnowałam z wpajanego mi na siłę marzenia, które pochłonęło mnóstwo czasu i pieniędzy, a zaczęłam robić to co sprawia mi radość. Znów byłam zakochana. I to nie jedynie w pisaniu. Siły wyższe chyba wreszcie postanowiły mi sprzyjać, bo dostałam możliwość poznania kogoś tak wspaniałego jak Dan. Tak... Byłam szczęśliwa.
               - Wiesz - odezwał się nagle cicho chłopak. - To takie dziwne.
               Nie patrząc na niego mruknęłam pytająco pod nosem. Czułam na sobie wzrok Dana, ale mimo to nie spojrzałam na szatyna.
               - Jesteś najbardziej gadatliwą dziewczyną jaką znam, a jednocześnie jako jedyna pozwalasz milczeć nam tak długo - wytłumaczył Dan.
               Uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
               - Ale i tak najdziwniejsze z tego wszystkiego jest to, że dobrze mi się z tobą rozmawia - ciągnął Smith. - Mogę powiedzieć ci o każdej głupocie, która przychodzi mi do głowy i wcale nie boję się twojej reakcji. Wiem, że nie uznasz mnie za idiotę, mimo, że cały czas mnie za takiego uważasz.
               Parsknęłam śmiechem.
               - Jedno wyklucza drugie - stwierdziłam. - Idioto.
               - Wiem. Ale jestem szczęśliwy, gdy słuchasz moich słów. Widzę jak krążą pod twoją skórą. Jesteś jedyną osobą, która zwraca uwagę na to co mówię.
               Wreszcie spojrzałam na Dana. Kochałam, kiedy zaczynał swoje mądre i poetyckie wywody. Dzisiaj wyjątkowo nie miał na sobie okularów. Założył soczewki. Kolorowe światełka odbijały się w jego oczach. Był piękny.
               - Znów mówisz piosenkami - powiedziałam lekko rozmarzonym głosem. - Kiedyś staniesz się wielkim piosenkarzem. Zobaczysz.
               Chłopak uśmiechnął się i spuścił wzrok.
               - Nie prawda - zaprotestował. - Nie chcę być sławny. Nie umiem zaśpiewać nawet przez znajomymi...
               - Osoby o tak pięknych duszach nie są w stanie żyć w ukryciu - zauważyłam, wzruszając ramionami. - Ludzie potrzebują takich jak ty. Potrzebują trochę magii w ich nudnych życiach, żeby nie zwariować. Magia nigdy nie pozostaje niezauważona. A ty jesteś pełen magii, której my wszyscy potrzebujemy.
               Powiedziałam to zwyczajnym tonem. Jakbym mówiła, że nazywa się Dan Smith, że jest wysoki, ma dziwną fryzurę i błękitne oczy. Nie miałam się czego wstydzić, po prostu stwierdzałam fakt.
               - Mogę cię pocałować? - spytał nagle Dan.
               Uprzejmy jak zawsze. Uniosłam brwi ze zdziwieniem. Chłopak był naprawdę spięty i wyglądał na przerażonego tym, co właśnie wydostało się z jego ust. Ja sama poczułam jak serce podchodzi mi do gardła, jakby chciało wydostać się na zewnątrz. Musiałam wyglądać jakbym nagle się rozchorowała, bo zbladłam i rozchyliłam usta.
               - Nie pyta się o takie rzeczy Danny! - uśmiechnęłam się szeroko, ignorując wszystkie swoje symptomy, świadczące o stanie przedzawałowym. - Zepsułeś cały nastrój!
               Twarz szatyna pokryła się rumieńcem.
               - Przepraszam - wymamrotał pod nosem i zaczął podnosić się z kanapy. - Zapomnij... Jestem idiotą. Pójdę już.
               - Ale chyba możesz. Tsa... Myślę, że możesz... Możesz.
               Obserwowałam nieruchomo, jak siada z powrotem na sofę. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę. Dan pochylił się w moją stronę. Przechyliłam lekko głowę, przymykając oczy. Odetchnęłam głęboko. Poczułam ciepły oddech na swojej twarzy. A potem...
               No tak.
               Zderzyliśmy się nosami.
               Wybuchłam śmiechem, odsuwając się od Dana na kilka centymetrów. Uniosłam powieki i zobaczyłam przed sobą błękitne oczy. Na Boga on naprawdę był niemal sparaliżowany ze strachu.
               - Nie wierzę - szepnęłam, chichocząc. - Czy my własnie zderzyliśmy się nosami Danny?
               Smith pokiwał głową. Nasze twarze wciąż były blisko siebie, ale nie tak jakbyśmy chcieli się całować. Raczej jakbyśmy dzielili się jakimś sekretem.
               - Tylko 30% ludzkiej populacji przechyla głowę na lewo, gdy się całuje. Oczywiście ja musiałam trafić akurat na ciebie. - stwierdziłam rozbawiona. - Musimy opracować system przechylania głowy - zażądałam z uśmiechem. - Ja na prawo ty na lewo?
               Dan przechylił głowę w lewo, a ja w prawo. Właśnie tak wyglądała sytuacja, w chwili, gdy próbowaliśmy się pocałować.
               - Nie czekaj - zmarszczyłam brwi... - Oboje na lewo...
               Przekrzywiłam głowę na drugą stronę. Zauważyłam, że na twarzy chłopaka pojawił się mały uśmieszek. Sytuacja stała się tak absurdalna, że jego zdenerwowanie zniknęło i właśnie o to chodziło.
               - Nie, nie, nie - zaprotestowałam. - Niewygodnie mi tak. Oboje na prawo.
               Teraz już, chichocząc jak idioci, zmieniliśmy strony. Z tego rozbawienia przekrzywiliśmy szyje aż nadto.
               - Świetnie - parsknęłam. - Teraz nasze usta są obrócone 180 stopni względem siebie. Jak mamy się tak całować?!
               - Na Boga! - wybuchnął Dan. - Jesteś nieznośna Alice.
               Złapał moje policzki w dłonie. Popatrzyłam na niego z uśmiechem, a on na mnie.                
               Zamknęłam oczy dopiero, gdy chłopak musnął moje usta. Delikatnie, ale bez wahania. Śnieg sypał za oknem. Lody rozpuszczały się wśród kolorowych światełek. Jego włosy były poczochrane jak zawsze. Dłonie ciepłe. Usta zaskakująco miękkie. Moje serce drżało. 
               Tak.
               To był prawdziwy pocałunek.

sobota, 27 września 2014

Zlecenie - Gdzie jest Dan?

Nie ma dziś nowego rozdziału, ale kolejne zlecenie. Tym razem dla kochanej Natalii. Mam nadzieję, że chociaż trochę dopasowałam się do twojego wyobrażenia ;)
Wciąż ćwiczę z tą dziwną perspektywą (bohaterka to 'ty'), więc jeśli macie z nią jakieś doświadczenie, to możecie napisać jakieś uwagi czy coś
Ogólnie zapraszam do komentowania i te sprawy. 
(Jak nie zdam egzaminu na prawko, to będzie wasza wina. Powinnam teraz robić testy. Za bardzo was kocham...)

~.~.~.~

            Czekacie już od tylu godzin. Wszyscy, mimo wyraźnego podekscytowania koncertem, wydają się być już trochę zmęczeni. Czujesz, jak w twoim brzuchu pustka odgrywa irytującą symfonię burczenia, a pęcherz próbuje pomieścić zawartość tej wielkiej butelki wody, którą niedawno opróżniłaś. Jesteś jednak prawie na samym początku niekończącej się kolejki, więc masakryczne poświęcenie z twoje strony, może zostanie wynagrodzone podczas koncertu.
            Jeśli do niego dotrwasz bez pęknięcia pęcherza.
            Tłumisz jęk i łapiesz się za brzuch. To picie nie było dobrym pomysłem...
            Zerkasz na swoją nową koleżankę, która siedzi przed tobą. Przez te kilka godzin zdążyłyście się już zapoznać, a nawet zaprzyjaźnić, więc nie wstydzisz się do  niej odezwać.
            - Przypilnujesz mi miejsca, jakby co? - pytasz dziewczyny. - Muszę znaleźć jakąś toaletę.
            Stormerka uśmiecha się do ciebie przyjaźnie.
            - Nie ma sprawy.
            Odpowiadasz westchnieniem ulgi i łapiesz torbę. Jak to dobrze, że ludzie z koncertów są dla siebie mili. Teraz trzeba tylko znaleźć łazienkę...
            Para unosi się z twoich ust. Dzisiejszy wieczór jest wyjątkowo zimny. Nie spodziewałaś, że temperatura ulegnie takiemu obniżeniu w ciągu kilku godzin. Doszło nawet do tego, że kierowana skrajną rozpaczą, wciągnęłaś na siebie koszulkę, która miała być prezentem dla Dana. A jednak, mimo mroźnego wieczoru, cała młodzież z miasta, nawet ta część, która nie jest wielkimi fanami Bastille, stawiła się przed czasem. Nie zabrakło również starszych fanów. Śmiejesz się, na widok dwóch mężczyzn z wielkimi brzuchami, które (dzięki Bogu) zasłaniają koszulki z napisem BASTILLE BIGGEST FAN". Ich niemal łyse głowy są przyprószone siwizną. Dostrzegasz także wielu zwyczajnych dorosłych, którzy bardziej pasują do biurowców, niż do czekającego na koncert tłumu. Dookoła panuje brzęczący hałas, jakbyś znalazła się w ożywionym ulu.
            Idziesz chodnikiem i przyglądasz się witrynom sklepów. Wnętrze każdej kawiarni, baru, czy restauracji jest wypełnione niemal po brzegi. W końcu to dzielnica, w której domy mieszkalne są właściwie rzadkością. Każdy, kto tu przybędzie, znajdzie dla siebie rozrywkę.
            Przyspieszasz kroku, kiedy mijasz klub go go, pod którym  ustawiła się już niewielka kolejka. Kilku mężczyzn rzuca ci przelotne spojrzenie, ale widząc młodą dziewczynę w czarnych rurkach, trampach i w szarej bluzie, odwracają znudzeni wzrok. Przynajmniej wiesz, że nie wyglądasz jak prostytutka...

            Po kilku minutach marszu, docierasz do jakiejś mniej zatłoczonej kawiarni. Zamawiasz u kelnerki dwie butelki wody i zanim zamówienie zostaje zrealizowane, pędzisz do łazienki, krokiem mówiącym "wcale się nie spieszę, ale tak naprawdę, zaraz się zsikam".
            Kiedy wreszcie z ulgą opuszczasz toaletę, znów możesz poświęcić całą swoją uwagę zbliżającemu się koncertowi. Piszesz SMSa do przyjaciółki, która nie mogła pójść razem z tobą, opuszczając lokal. Gdy tylko zamykasz za sobą drzwi budynku, przypominasz sobie o wodzie, stojącej ciągle na ladzie. Wykonujesz gwałtowny obrót i wpadasz na jakiegoś chłopaka, który również dopiero co wyszedł z ciepłego pomieszczenia.
            - Sorry - mruczysz, czując przeklęte rumieńce na policzkach.
            - Spoko.
            Dopiero słysząc zmęczony głos, brzmiący podejrzanie znajomo, odważasz się unieść wzrok, żeby spojrzeć na osobę, którą staranowałaś.
            - O matko - wyduszasz z siebie.
            Dan wzdycha zrezygnowany. No tak. Kolejna fanka da mu w kość.
            Z całej siły starasz się powstrzymać atak drgawek, radosny pisk, omdlenie, zawał serca i duszności, które spowodował widok Smitha. Piosenkarz przygląda ci się w milczeniu, a ty dostrzegasz z bliska takie szczegóły jak przekrwione oczy, sińce pod nimi i szara cera.
            - Jesteś chory? - pytasz, na chwilę zapominając o ekscytacji.
            - Cholernie zmęczony - odpowiada szatyn, przeczesując włosy palcami. - A teraz jeszcze poparzony.
            Chłopak spuszcza wzrok na swoją drugą dłoń, a ty wydajesz z siebie krótki jęk. Kawa ze styropianowego kubka, który trzyma Dan, znajduje się teraz na skórze szatyna. Mimo to, piosenkarz wciąż stoi w bezruchu, jakby nie czuł bólu.
            - Przepraszam cię strasznie - mamroczesz, wyciągając z torby chusteczki. - Jestem taką niezdarą. Przepraszam.
            Podajesz Smithowi chusteczkę i zabierasz od niego napój, żeby mógł wytrzeć ręce. Wokalista czyści dłonie, a ty stoisz jak wmurowana i obserwujesz każdy gest chłopaka.
            - Chcesz zdjęcie, filmik, autograf, buziaka, seksu? - pyta Dan, nie patrząc na ciebie.
            - Ja...
            - Jeśli jesteś niepełnoletnia, ostatnia opcja nie wchodzi w grę.
            Nie możesz uwierzyć w obojętność głosu atrysty. Jego ramiona wydają się wiotkie, a policzki zapadłe. Wcale nie wygląda jak ten żywy i ostatnimi czasy ciągle wesoły Smith z telewizji.
            - Naprawdę jest z tobą źle.
            Niebieskie oczy wreszcie napotkają twoje spojrzenie.
            - Wiem.
            Przez chwilę gapicie się na siebie  w milczeniu. Sytuacja jest dość dziwna. Nie tak wyobrażałaś sobie pierwsze spotkanie z miłością swojego życia.
            Wreszcie otrząsasz się z otępienia. Odstawiasz kawę na drewniany stół, obok którego stoicie i otwierasz torbę po raz kolejny.
            - Miałam dla ciebie prezent - mówisz.
            Dopiero po chwili zdajesz sobie sprawę, że koszulka znajduje się aktualnie na tobie.
            - Ale... - znów się rumienisz. - Ale musiałam go niestety użyć, bo jest okropnie zimno...
            Dan unosi brew, jednak w jego zmęczonych oczach pojawia się iskierka zainteresowania. Rozpinasz bluzę i pokazujesz chłopakowi za dużą na ciebie koszulkę. Sama ją zaprojektowałaś, więc istniał tylko jeden egzemplarz.
            - Wow - chłopak uśmiecha się szeroko. - Jest świetna! Naprawdę. Totalnie wykręcona! [jedno z tłumaczeń słowa 'wicked']
            Wreszcie zaczął wykazywać jakieś oznaki życia. Unosisz kąciki ust, szczęśliwa, jak nigdy.
            - Nie obrazisz się, że raz ją nałożyłam, nie? - pytasz wesoło.
            - Jasne, że nie! Jest zbyt świetna, żeby mi to przeszkadzało...
            Zdejmujesz bluzę i ściągasz t-shirt, pod którym jest kolejna koszulka. Na twoich ramionach od razu pokazuje się gęsia skórka, a ty wzdrygasz się, czując lodowate powietrze. Trudno. Jutro i tak pewnie będziesz chora.
            - Nie będzie ci zimno? - pyta Dan, trzymając już swój prezent w rękach.
            Wzruszasz ramionami.
            - Wytrzymam jeszcze godzinę.
            Chłopak rozkłada koszulkę i przygląda jej się po raz kolejny.
            - Genialna - mruczy pod nosem. - Spróbuję załatwić u ochroniarzy, żeby wpuścili was trochę wcześniej - dorzuca. - Bardzo dziękuję.
            Przytula cię mocno, a ty obejmujesz jego szyję zimnymi ramionami. Czujesz ciepły oddech na szyi, który sprawia, że nogi uginają ci się w kolanach.
            - Ładnie pachniesz - twierdzi cicho Dan.
            - D-dzięki - odpowiadasz, chowając twarz w jego ramieniu.
            Teraz jesteś czerwona na całej twarzy. Dobrze, że jest w miarę ciemno.
            - To... - chłopak odsuwa się od ciebie. - Może zdjęcie?
            Kiwasz głową, ciesząc się, że to zaproponował. Pozujecie do selfie, a Smith pokazuje na zdjęciu swój nowy prezent.
            - Jeszcze raz dzięki - uśmiecha się do ciebie szeroko. - I przepraszam, że zachowałem się jak totalny dupek. Ostatnio czuję się beznadziejnie, ale to nie znaczy, że mogę być niemiły dla fanów.
            - Nic nie szkodzi - odpowiadasz szybko. - Mam nadzieję, że znajdziesz trochę czasu na sen.
            - Ja też - rzuca chłopak. - Ale na razie mamy koncert do wystawienia, prawda? - jego twarz znów rozjaśnia uśmiech. - Do zobaczenia.
            Czochra twoje włosy i odchodzi szybkim krokiem, a ty stoisz i gapisz się na oddalające się plecy szatyna.
            Wreszcie siadasz (a raczej upadasz) na ławkę obok stołu i wbijasz spojrzenie w gorącą kawę, którą Dan zostawił na stole.

***

            - Gdzie jest ten idiota? - spytał Woody po raz kolejny.
            - Pewnie spotkał jakąś fankę - uśmiechnął się szeroko Kyle, unosząc porozumiewawczo brwi.
            - Och, już nie róbcie z niego takiego dupka - mruczy Will, nastrajając swoją gitarę. - To, że przespał się z paroma dziewczynami, nie znaczy, że uprawia seks 24 godziny na dobę.
            - Ty byś to robił, jakbyś nie miał dziewczyny - odgryzł się klawiszowiec.
            - Ale to nie znaczy, że Dan to robi - basista wzruszył ramionami.
            - Może sobie uprawiać seks, modlić się, pisać piosenki, ćpać, palić, pić, ale jak zaraz się tu nie zjawi, wyrwę mu jaja - warkną Dick, który przed chwilą wszedł do pokoju. - Za piętnaście minut macie być na scenie.
            - Nie odbiera - stwierdził Woody, trzymając swój telefon przy uchu.
            Kyle westchnął i z ociąganiem wstał z kanapy, na której się wylegiwał.
            - Pójdę go poszukać - powiedział, przeciągając się. - Może zatrzasnął się w kiblu i nie ma zasięgu. Musielibyśmy powiedzieć publiczności: "Sorry wasz młody bóg siedzi teraz w kiblu i nie może z niego wyjść. Koncert odwołany". - zachichotał, wyobrażając sobie tę sytuację.
            Woody parsknął śmiechem, a Will przewrócił oczami.
            - Idę sprawdzić perkusję - stwierdził Chris i opuścił pokój razem z Simmonsem.

***

            Dziesięć minut spóźnienia. Zespół miał zacząć grać już dziesięć minut temu.
            Cała trójka biegała po wielkim ośrodku i zaglądała do każdego kąta, starając się jednocześnie uniknąć wzroku fanek.
            Dana nigdzie nie było.
            - Zabiję go - mruczał pod nosem Dick, kiedy wszyscy znów znaleźli się w garderobie chłopaków, twierdząc, że wokalista ich zespołu rozpłynął się w powietrzu.
            - Będziesz musiał ustawić się w kolejce - rzucił Farquarson.
            Basista zahaczył kciukami i o szlufki swoich dżinsów, co podkreśliło mięśnie jego ramion. Każdy musiał przyznać, że ciężko byłoby uniknąć śmierci z rąk osiłka.
            - No to c-co robimy? - spytał Kyle, zapychając się żelkami w kształcie kolorowych misiów, które dostał od jakiejś miłej fanki. - Naprawdę m-mogę wyjść i powiedzieć, że zatrzasnął się w kiblu i... i... i musimy wzywać straż pożarną, żeby go wyciągali.
            Z tego stresu biedny brodacz znów zaczął się jąkać.
            - Możemy powiedzieć, że pojawiły się problemy techniczne - zaproponował Woody.
            - Albo możemy nie mówić nic - zdecydował Will. - Gwiazdy często spóźniają się na własne koncerty. Po prostu znajdźmy tego idiotę. Powiedziałem już ochroniarzom, żeby też go szukali.
            W tym momencie rozległo się pukanie. W drzwiach pojawił się mężczyzna w uniformie ze sporym brzuszkiem.
            - Panowie szukali swojego wokalisty... - zaczął lekko zakłopotany. - Zdaje się, że go znalazłem...

***

            - Nie chciałem mu przeszkodzić - tłumaczył się mężczyzna, prowadząc zespół przez korytarz. - Wolałem was zawołać.
            Cała grupka dotarła do drzwi z napisem "rekwizyty". Pomieszczenie było oświetlone tylko gdzieniegdzie, bo nie wszystkie światła zostały włączone. W półmroku, wśród niekończących się labiryntów z dziwnych stojaków, krzeseł, rzeźb, wiszących masek, przebrań i innych przedmiotów, które uciekły z innego świata, miało się wrażenie, że każdy krok jest cichszy. Oddech spokojniejszy. Powieki cięższe. Powietrze stało się nagle bardziej lepkie, jakby zostało przywiane z krainy snów.
            W głębi tego przedziwnego miejsca, pełnego niewypowiedzianych marzeń i wyczekujących szeptów stała stara kanapa, która kiedyś, w innej przestrzeni, na scenie, przed tysiącami widzów, przeżywała swoje chwile sławy.
            Na tej starej kanapie leżał Dan.
            Zwinięty w kulkę, z uśmiechem na ustach i nosem zanurzonym w koszulkę, wciąż tobą pachnącą.
            Spał.

czwartek, 25 września 2014

15. Odebrał mi nawet ciebie.

Czyżby 2,5k? Dziękuję kochani! Wiem, ze zalegam z zleceniami, ale mam chwilowo okropny kryzys twórczy i nie mogę napisać nawet słówka ._. Mam nadzieję, że szybko mi to minie i wkrótce stanę na nogi.
Tymczasem, zapraszam do komentowania, jak zawsze.
(I taaak, wiem, jest rozdział dość krótki, ale nie mogłam go przedłużyć, to miejsce idealnie pasuje na zakończenie... W zamian za to kolejny rozdział pojawi się wcześniej...?)

~.~.~.~


            Drrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr!

            Wcisnęłam twarz w poduszkę. Czy nie za wcześnie na roboty na ulicy? Za oknem wciąż panowały nieprzeniknione ciemności. Nikt normalny nie zaczynałby pracy w środku nocy.
            Drrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr!
            Hałas przewiercał mi czaszkę, jakby sam Szatan postanowił popastwić się nade mną tej nocy. Skuliłam się pod kołdrą.
            DR!
            Dźwięk urwał się zanim jeszcze na dobre rozbrzmiał w mojej głowie. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że rozpoznaję ten irytujący odgłos.
            Ktoś dzwonił do moich drzwi.
            Usiadłam na łóżku i zadrżałam, gdy bose stopy dotknęły zimnej podłogi. Czochrając się po głowie ruszyłam w stronę drzwi. Mój zaspany mózg nie chciał zacząć pracować. Kto mógł przychodzić do mnie w środku nocy?
            Dotarłam do holu, zapalając po drodze wszystkie światła. Oświetlone twarze ze zdjęć na ścianach przyglądały mi się, jak zwykle. Breloczki, monety i inne świecidełka mrugały tajemniczo. Bilety z pozostałymi papierkami jak zwykle milczały, nie zwracając na siebie uwagi. Moja Jaskinia żyła własnym życiem.
            Mając w głowie jedynie myśl o jak najszybszym pozbyciu się natręta (nieważne czy był to świadek Jehowy, gwałciciel, morderca, policjant, sąsiad czy ktokolwiek inny), otworzyłam szybko drzwi.
            Dan stał w progu z dłonią na dzwonku. Był w bokserkach i kurtce. Na nogach miał rozwiązane conversy, a na nosie przekrzywione okulary. Wyglądał jak siedem nieszczęść, ale to nic w porównaniu z jego oczami. Zupełnie jakby nagle zalała mnie fala przerażenia, bólu, smutku, samotności i wszystkiego czego boją się ludzie.
            - Koszmary - powiedziałam.
            To nie było pytanie, lecz stwierdzenie.
            Spojrzenie chłopaka stało się jeszcze bardziej udręczone, gdy pokiwał głową.
            - Są co raz gorsze - wychrypiał. - Myślałem, że sobie poradzę. Nie chcę cię martwić. Po prostu nie mogę tego znieść. Jak będę z tobą, wszystko będzie w porządku. Jestem pewien. Przepraszam - oczy szatyna stały się niebezpiecznie szkliste. - Proszę, pozwól mi wejść.
            Złapałam lodowatą dłoń Dana i wciągnęłam go do środka. Dał się poprowadzić jak lalka.
            - Już wszystko dobrze - mówiłam kojącym tonem, zataczając kciukiem kręgi na wierzchu dłoni szatyna. - Wszystko jest w porządku. Chcesz coś do picia?
            Smith pokręcił głowa. Posadziłam go na łóżku i na chwilę zniknęłam w łazience. Napiłam się wody z kranu, zalewając zaschnięte gardło, przepłukałam usta płynem do płukania ust i szybko przeczesałam włosy. Kiedy wróciłam do sypialni, Dan siedział na skraju łóżka i ściskał kołdrę, przyglądając się zdjęciu na mojej szafce nocnej. To z naszego pierwszego wspólnego wyjazdu, już jako para. Miałam na sobie kapelusz, który kupił mi chłopak i białą sukienkę, którą obiecałam mu kiedyś włożyć i właśnie wtedy nadarzyła się ku temu okazja. Smith był w białej koszulce w cienkie czerwone paski. Oboje uśmiechaliśmy się szeroko do fotografa, a za nami radośnie błyszczało jezioro. To było zdecydowanie moje ulubione zdjęcie.
            - Powinniśmy gdzieś pojechać - stwierdziłam miękko. - Jak już będziemy mieć trochę czasu. Co o tym myślisz?
            Dan spojrzał na mnie smutno. Podeszłam do chłopaka i pochyliłam się, składając pocałunek na jego czole. Szatyn zamknął oczy, a ja pocałowałam delikatnie jego skroń. Potem miejsce tuż za zakrzywieniem wystającej szczęki, pod uchem. Z gardła Smith'a wydobyło się ciche westchnienie, a ja wciąż wędrowałam lekko ustami po jego twarzy, jakbym chciała wymazać wszystkie koszmary i zmęczenie ostatnich tygodni. Dotarłam do kącika ust chłopaka. Musnęłam jego wargi i nagle zrobiło się jakoś tak bardziej gorąco i bardziej parno, i może trochę mniej delikatnie. Poczułam dłoń Dana na swoich plecach. Dotknięcie palców na policzku.
            Ale zmęczenie nie pozwoliło tlącemu się w nas żarowi przeistoczyć się w ogień. Odsunęłam się na centymetr, czy dwa i przejechałam palcami przez splątane włosy szatyna. Znów wszystko zwolniło. Oboje staliśmy się błogo śpiący.
            - Wszystko jest w porządku Danny - odezwałam się lekko ochrypniętym głosem.
            Dan drgnął ledwo zauważalnie, gdy użyłam zdrobnienia jego imienia, ale po chwili błękitne spojrzenie na powrót stało się senne. Widziałam jak odpływa.
            - Chodźmy spać - szepnęłam.
            Pozwoliłam położyć się chłopakowi na łóżku i sama wsunęłam się pod kołdrę. Smith po krótkim wahaniu objął mnie ramieniem w pasie, opierając czoło na moim ramieniu.
            Chyba właśnie to sprawiło, że się złamałam. Patrząc w sufit, wolną ręką pogłaskałam Dana po głowie gestem, którego używałam kiedyś wobec mojego młodszego brata, gdy w nie mógł zasnąć. Smith nie był pewną siebie osobą. Fakt, że przyszedł w środku nocy do mojego domu, a teraz obejmował mnie mocno, był wystarczającym dowodem na to jak bardzo zdesperowany się stał. Poczułam jak łza, zawieszona w kąciku oka, spływa po skroni i znika w moich włosach.
            - Dlaczego ten był najgorszy? - spytałam głosem nie zmienionym przez płacz.
            Dan milczał, a ja czułam, jak obejmująca mnie dłoń zaciska się na mojej koszulce.
            - Bo odebrał mi nawet ciebie.

wtorek, 23 września 2014

14. Jesteś jedynie sylwetką. Cieniem. Niczym więcej.

Nie miałam okazji jeszcze podziękować wam za 2000 wejść! Jesteście wspaniali!
Zapraszam do komentowania ^^

~.~.~.~


            Dan wysiadł z autokaru i podszedł do lewej burty pojazdu, żeby wyciągnąć walizki. Alice podbiegła do niego, poprawiając słomkowy kapelusz z dużym rondem. Na nosie blondynki pojawiły się drobne piegi, jakby ktoś skropił ją farbą. Dziewczyna uśmiechnęła się do chłopaka i pomogła wyciągać torby. Biała sukienka, trochę jej w tym przeszkadzała, ale trampki sprawiły, że mogła poruszać się bez trudu.
            - Już za tym tęsknię - westchnęła Killean, obserwując znikający za rogiem autokar.
            Dan obrócił się i dostrzegł czekającego na nich Ralpha. Pomachał do przyjaciela radośnie. Brunet podszedł do nich z szerokim uśmiechem i zamknął chłopaka w swoim niedźwiedzim uścisku. Smithowi, jak zwykle, na chwilę zabrakło powietrza w płucach. Potem Pelleymounter delikatnie objął Alice, jakby dziewczyna była szklaną figurką. Blondynka za to nie miała żadnych zahamowań i z całej siły przytuliła szyję Ralph'a.
            - Jak było mała? - spytał chłopak, gdy blondynka wreszcie się od niego odsunęła. - Twój chłopak dał ci mocno w kość?
            Dziewczyna przewróciła oczami i pstryknęła przyjaciela w nos ze znudzeniem.
            - To nie jest mój chłopak - stwierdziła znudzonym tonem, którego używała, żeby wytłumaczyć, że nie są parą, zanim faktycznie się nią stali.
            Dan uniósł brwi. Jego spokój i radość uleciały tak nagle, jak wystraszony wróbel zrywający się z drzewa. Chłopak poczuł zimny dreszcz, od którego na ramionach pojawiła się gęsia skórka.
            - Jak to? - wyrwało mu się
            Alice spojrzała na szatyna i odwróciła wzrok, chowając twarz za rondem kapelusza. Zanim się to jednak stało, Smith był pewien, że dostrzegł w jej bezbarwnych oczach smutek.
            - Właśnie - pochwycił temat Ralph. - Ja ciągle powtarzam, że powinniście się wreszcie zejść. Tylko ślepy nie zobaczyłby, że się kochacie...
            - Zamknij się Ralph! - wrzasnęła nagle blondynka, zrywając kapelusz z głowy. - Zamknij się!
            W jej oczach błyszczały łzy.
            - Ale... - Dan popatrzył na nią zaskoczony. - Ja naprawdę cię k...
            - Nie prawda! - krzyk Alice stał się zachrypnięty. - Jesteś okropny Dan! Przestań mówić te wszystkie rzeczy!
            Smith rozchylił usta ze zdziwienia. Dziewczyna odetchnęła głęboko i zacisnęła dłoń na rondzie kapelusza, miażdżąc delikatne słomki. Ten widok zabolał. Dan kupił jej ładne okrycie głowy na wyjeździe. Bardzo się z niego cieszyła.
            - Nieważne - westchnęła. - Wracaj do swojej nowej dziewczyny.
            - Nowej dziewczyny? - powtórzył chłopak jak echo. - Co ty gadasz Alice, ty jesteś moją dziewczyną, prawda?
            Szatyn chciał do niej podejść, ale blondynka cofała się o dwa kroki z każdym kolejnym krokiem Smith'a. Była taka smutna i zawiedziona. Dan musiał za wszelką cenę do niej dotrzeć. Coś mu mówiło, że jeśli znajdzie się blisko dziewczyny, wszystko znów będzie w porządku.
            W pewnym momencie ktoś złapał go z tyłu za nadgarstek i zatrzymał gwałtownie.
            - Dan - kobiecy głos był aksamitny jak mocne wino. - Zostaw ją.
            Smith powoli odwrócił głowę.
            Nie mógł powstrzymać krzyku. Wyrwał się z uścisku i cofnął o kilka kroków. Wilcza Dziewczyna patrzyła na niego nieruchomo.
            - Czekałam na ciebie - stwierdziła zimno. - Chodźmy do domu.
            Czarne oczy paraliżowały jego umysł. Nie mógł się skupić na niczym innym. Cała sytuacja wydawała się być zbyt absurdalna, a przez to jeszcze bardziej przerażająca.
            - Posłuchaj jej - powiedziała cicho Alice.
            Dan spojrzał na blondynkę. Słomkowy kapelusz leżał podarty pod jej stopami.
            - Po prostu odejdź - głos dziewczyny był zupełnie bez wyrazu, jakby stała się robotem. - Jeśli znikniesz, może przestaniesz ranić wszystkich dookoła. Może przestaniesz krzywdzić mnie.
            Ralph, który do tej pory milczał, popatrzył na przyjaciela z dezaprobatą i odszedł bez słowa. Killean wciąż stała w miejscu, przyglądając się chłopakowi i Wilczej Dziewczynie.
            - Chodź Danny - odezwał się jego koszmar.
            Nikt oprócz Alice nie mówił na niego Danny.
            - Nie - szepnął, zaciskając pięści.
            Nie chciał znów poddać się złym snom.
            - Chodź - powtórzyła Wilcza Dziewczyna.
            Dan spojrzał na brunetkę. Była niższa od niego, ale miał wrażenie, ze patrzy na wszystkich z góry. Miała przewagę i dobrze o tym wiedziała.
            - Nie -  odparł chłopak tak cicho, że ledwo usłyszał sam siebie.
            Zimne oczy przyglądały mu się uważnie.
            - Dobrze wiesz, że ona nie może należeć do nas obojga.
            Smith zmarszczył brwi.
            - Ona należy do mnie - stwierdziła dziewczyna. - Wszystko należy do mnie. Ty jesteś jedynie sylwetką. Cieniem. Niczym więcej.
            Dan patrzył na nią bezradnie. Kąciki ust Wilczej Dziewczyny uniosły się powoli. Uśmiech nie dotarł jednak do oczu, które wciąż niewzruszenie przewiercały chłopaka na wylot. Czuł się całkiem bezbronny. Ona widziała jego nagą duszę. Każdą wadę, którą chciał ukryć przed samym sobą. Każdą chwilę strachu lub wahania. To ona była strachem. Szeptem w jego uchu, który mówił, że jest niczym.
            Jest sylwetką.
            I cieniem.
            Kim był, żeby walczyć z niezwyciężonym do tej pory strachem?
            Brunetka wydała z siebie pomruk pełen triumfu i ruszyła w stronę stojącej w bezruchu Alice. Dana ogarnęła panika. Wiedział, że jeśli nie dotrze do blondynki pierwszy, straci ją na zawsze, a wtedy wszystko się skończy.
            Na drżących nogach wystrzelił do przodu, ale zamiast biec w dobrym kierunku, zaczął się cofać. Im bardziej starał się wyprzedzić Wilczą Dziewczynę, tym bardziej się od niej oddalał. W płucach szatyna pojawił się bolesny ogień. Nogi zaczęły ciążyć, jakby ktoś przytwierdził do nich ołowiane odważniki. W uszach słyszał tylko oszalałe bicie własnego serca.
            Blondynka nie patrzyła już na chłopaka. Wyciągnęła dłoń w stronę brunetki. Czekała cierpliwie, aż ich palce się zetknęły. Cienie zaczęły ożywać. Świat ogarniała ciemność. Jego świat się kończył.
            Dan widział jak bezbarwne, ale zawsze lśniące od uśmiechu oczy ciemnieją. Alice spojrzała na niego wzrokiem Wilczej Dziewczyny.
            Czarne oczy były ostatnią rzeczą, która została przesłonięta przez mrok.

niedziela, 21 września 2014

Zlecenie - Impreza i Senny Obłok

Iiiii wreszcie jest. Moje pierwsze zlecenia z dedykacją dla Pat! Mam nadzieję, że coś z tego wyszło. Miała być impreza, to jest :D Jak zwykle za bardzo się rozpisałam (powinnam chyba coś z tym zrobić)
Osoby w ff są przypadkowe (serio) (naprawdę) (trust me) (I'ma writer)
Jeśli sami chcecie o czymś przeczytać możecie napisać zlecenie w komentarzu lub wysłać je na elieen969696@gmail.com

~.~.~.

          Opuszczałyśmy koncert zawiedzione brakiem możliwości spotkania chłopców, a jednocześnie tak cholernie podekscytowane całym wydarzeniem.
            Urodziny Dana zostały uczczone przez całą rzeszę Stormersów z udziałem sławnej Elle Eyre, która wprowadziła tort. Wszystko działo się tak szybko i było tak niesamowite, że wciąż nie potrafiłam poprawnie sformułować myśli.
            - On na ciebie spojrzał Pat - stwierdziła Natalia. - Naprawdę spojrzał prosto na ciebie!
            - Oj daj spokój Natie, na pewno tylko nam się tak wydawało - przewróciłam oczami, odgarniając brązowe kosmyki włosów, które jak zwykle, nie wiadomo kiedy, znalazły się na mojej twarzy, przesłaniając cały świat.
            Dziewczyna westchnęła ciężko, zrezygnowana moim podejściem do błękitnych oczu, które spotkały się z moimi podczas ,,Blame". Ja po prostu nie chciałam robić sobie nadziei. Owszem... Serce niemal wyskoczyło mi przez gardło, kiedy Dan Smith uśmiechnął się do mnie, ale... Jutro i tak stanę się jedynie sennym obłokiem w jego głowie.
            - To co, idziemy do tego klubu? - zagadnęła Alicja obojętnie.
            Blondynka nie przepadała za tego typu miejscami, ale wspólnymi siłami przekonałyśmy ją, że imprezowanie w Londynie na pewno różni się od tego w Polsce. Dziewczyna, po wielu prośbach i kuracji pod tytułem "wzrok smutnego pieska 24/7", wreszcie się zgodziła.
            - Idziemy! - pisnęła szczęśliwa Natie. - Och, rozchmurz się mała - objęła Alicję jednym ramieniem, a drugim przyciągnęła mnie za szyję. - Zobaczycie, będzie cudownie!

            I tak właśnie było.

            Miejsce, które dzień wcześniej polecił nam chłopak, mieszkający obok ciotki Natie, gdzie mieszkałyśmy podczas pobytu w Londynie, wyglądało jak jedno z tych filmowych klubów. Ciemność rozpraszały tylko stroboskopowe światła, które zalewały zatłoczoną przestrzeń promieniami w kolorach od ostrego różu do ciemnego granatu. Tańczący wyglądali jedynie, jak czarna, bezkształtna masa. Dłonie i zarzucane włosy przybrały kształt wściekłych węży, a śpiew brzmiał jak groźny ryk zwierząt.
            Zerknęłam na Alicję, stojącą obok mnie. Znajdowałyśmy się na krawędzi szalejącego oceanu ludzkich ciał. Natalia już dawno została wciągnięta przez podstępne wiry, a ja chciałam do niej jak najszybciej dołączyć, ale bałam się zostawić blondynkę samą. Dziewczyna wydawała się być bledsza niż zwykle. Z rozchylonymi ustami gapiła się na bezimienne istoty, próbując się wśród nich odnaleźć. Biedna zagubiona artystka. Ona zawsze bała się takich ludzi.
            - Chyba pójdę się napić - krzyknęła mi wreszcie do ucha. - Idź tańczyć! Znajdź Nat!
            Nie trzeba było mi dwa razy powtarzać.
            Zanurkowałam w otchłań tańca i zabawy, zapominając o reszcie świata.

***

            - Poproszę whisky! - rzuciła w stronę barmana, siadając na wysokim stołku.
            - Masz chociaż te 18 lat? - spytał mężczyzna po drugiej stronie blatu.
            Alice przewróciła oczami ze zrezygnowaniem. Kiedy wreszcie przestaną zadawać jej to durne pytanie?
            - Mam 22 - burknęła obrażona.
            Facet gapił się na nią bez słowa. Blondynka prychnęła i wyciągnęła z torebki portfel, w którym trzymała polski dowód. Podstawiła dokument pod nos barmana i ponowiła swoje zamówienie. Tym razem otrzymała bursztynowy płyn wraz z przeprosinami.
            Basy z gigantycznych kolumn wprawiały w drżenie wszystkie jej narządy wewnętrzne, kiedy płonący płyn zalał gardło dziewczyny. Alice odchrząknęła głośno i odstawiła szklankę, wzdychając głośno.
            Zwykle nie miała takiego parszywego humoru. Na co dzień była raczej tą małą blondynką, którą wszyscy brali za roześmiane dziecko. Tylko tej nocy jakoś...
            Straciła ochotę na wszystko.
            Kiedy euforia po koncercie opadła, pojawił się smutek i tęsknota. Muzyka Bastille zawsze była jej ucieczką. Kiedy słuchała miękkiego głosu nie musiała udawać szczęśliwej. Mogła myśleć o rzeczach, o których ludzie zwykle nie chcą myśleć, bo są przygnębiające i bolesne. Opinia wiecznej optymistki, którą świat przykleił do uśmiechu Alice stał się powodem, dla którego blondynka nie mogła nikomu powiedzieć o swoich zmartwieniach. Była wyznacznikiem radości i obietnicą słońca w pochmurny dzień.
            Jedynie, kiedy była sama, mogła wsłuchać się w słowa Dana Smitha i nie bać się, że piosenkarz zobaczy jej łzy. Traktowała go jak najlepszego przyjaciela. Jedynego powiernika tajemnic.
            - Poproszę piwo.
            Spojrzała w bok.
            Chłopak z rozczochranym quiffem siedział obok blondynki i zerkał na nią z zainteresowaniem w pijanych oczach.

***

            Kiedy wreszcie znalazłam Nat, po przetańczeniu kilku piosenek z kilkoma kolesiami, ona sama znajdowała się właśnie w objęciach jakiegoś przystojnego pana. Nie chcąc przeszkadzać przyjaciółce, puknęłam w ramię jakiegoś gościa, odwróconego do mnie tyłem i przywołałam na twarz szeroki uśmiech.
            - Chcesz zatań...
            Urwałam w połowie słowa. Wielkie oczy wpatrywały się we mnie wśród migających świateł. Poznałam go tylko przez zarost, który nawet w ciemnościach był imponujący.
            - Kyle! - wydusiłam z siebie.
            Wysoki chłopak uśmiechnął się do mnie szeroko.
            - Chcę! - odpowiedział na moje niewypowiedziane wcześniej pytanie.
            Zanim zdążyłam palnąć jakąś głupotę, poczułam zgrabne dłonie na swoich biodrach, które przyciągnęły mnie w stronę Simmons'a. Przez chwilę stałam jak kołek, a Kyle chyba nie za bardzo wiedział, jak tańczy się z kłodą. Brunet pochylił się w moją stronę i przyłożył usta do mojego ucha. Poczułam szorstką brodę na policzku.
            - No dobra... ja może tańczę, ale czy ty też? - zapytał rozbawiony.
            To sprawiło, że ocknęłam się z chwilowego zawieszenia.
            Kyle, widząc, że zaczynam ruszać się w rytm muzyki, sam zaczął tańczyć.
            Już po chwili wygłupialiśmy się jak starzy przyjaciele, wybuchając śmiechem co chwilę, gdy jedno wpadało na drugie lub lądowało na plecach innych uczestników imprezy. Gorzej niż popaprane nastolatki

***

            Alice zacisnęła dłoń na grubym szkle szklanki. Niebieskie oczy przyszpilały ją do siedzenia, jak wielkie widły. Wreszcie Dan dostał zamówione piwo, co na chwilę rozproszyło jego ciekawość.
            Blondynka nie mogła się powstrzymać od komentarza.
            - Piwo - stwierdziła, nadając głosowi odrobinę kpiącego, a jednocześnie pytającego tonu.
            - No tak - chłopak wypił kilka łyków. - Przecież w czasach feminizmu, to kobiety piją whisky, a faceci kolorowe drinki.
            Może to whisky wcale nie było dobrym pomysłem? Alice już po kilku łykach miała wrażenie, że światła w klubie  bardziej kolorowe, a nieprzytomne twarze bardziej przyjazne.
            Dziewczyna podstawiła swoją szklankę pod nos piosenkarza, a sama zabrała mu oszronione piwo.
            - Wystarczy na dzisiaj feminizmu - stwierdziła stanowczo.
            Dan parsknął śmiechem i powąchał bursztynowy płyn.
            - Najebię się taką ilością? - zapytał poważnie.
            - I tak już jesteś pijany - blondynka wzruszyła ramionami.
            - Ty też jesteś już pijana - zauważył przymilnie.
            Alice uniosła brwi, widząc jego swobodne zachowanie. Nie wyglądało na spowodowane alkoholem. Co się stało z tamtym nieśmiałym rozczochrańcem, który bał się spojrzeć w twarz własnej publiczności?
            - Może trochę - przyznała wreszcie niechętnie.
            - Czyli pewnie nie obrazisz się, jak nadepnę ci na stopę? - dopytywał dalej Smith, co raz bardziej pochylając się w stronę Polki.
            A ona wcale nie miała zamiaru się odsuwać.
            - Czemu miałbyś deptać mi po stopach? - uniosła brwi.
            - Idziemy tańczyć.
            Przez chwilę Alice nie odezwała się ani słowem. Błękitne tęczówki znajdowały się zaledwie kilkanaście centymetrów od jej twarzy. Mimo galopującego serca, dziewczyna wybuchła śmiechem.
            - Nie umiesz tańczyć - powiedziała wreszcie.
            - A ty umiesz? - Dan przechylił głowę, jak ciekawski labrador.
            Polka nie mogła nie zauważyć wyszczerbionego zęba, gdy szatyn obdarzył ją szerokim uśmiechem.
            - A może umiem... - odszczekała, ale pewność zniknęła z jej głosu.
            Piosenkarz klasnął w dłonie i zerwał się z miejsca. Alice bała się, że chłopak wyląduje na podłodze, jednak Smithowi udało się utrzymać wyprostowaną postawę.
            - No chodź, będzie zabawa - nalegał.
            - Dobra - jęknęła dziewczyna ze zrezygnowaniem. - Ale tylko dlatego, że to twoje urodziny.
            - A dasz mi swój prezent urodzinowy? - spytał chłopak, unosząc sugestywnie brwi.
            Dziewczyna była wdzięczna ciemnościom, które wokół nich panowały, bo Smith nie mógł dostrzec jej rumieńca.
            - Może - odpowiedziała, kiedy szatyn złapał dłoń blondynki, prowadząc ją na parkiet.
            Co tam. I tak oboje byli pijani, więc niech dziecko się ucieszy. Ona i tak nie miała zamiaru dawać mu tego, czego chciał.

***

            Taniec z Kyle'em odebrał mi dech z piersi już po kilku minutach. Czy ten człowiek miał ADHD? Jakim cudem wciąż dał rady stać na nogach?
            - Starczy tego dobrego - mruknęłam mu do ucha, gdy po raz kolejny przyciągnął mnie za dłoń do siebie. - Chcę usiąść...
            Brodacz skinął głową i w podskokach udał się do baru, prawie o mnie zapominając. Dopiero, gdy chciałam już krzyknąć, żeby na mnie zaczekał, chłopak obrócił się i spojrzał na mnie wyczekująco. Oklapłam wykończona na wygodnym, wysokim krześle, a Simmons zamówił jakiś alkohol.
            Dopiero teraz przypomniałam sobie o przyjaciółkach, zostawionych na pastwę klubowej dżungli. Uważnie przesunęłam spojrzeniem po sali. Alice nie było przy barze, co odrobinę mnie zmartwiło. Nat też zniknęła gdzieś w tłumie. Już chciałam wyruszyć na poszukiwanie dziewczyn, ale w tym samym momencie brodacz podał mi chłodnego drinka. Miał przyjemny słodkawy posmak i kolor lazurowego oceanu. Chęć odnalezienia przyjaciółek natychmiast zniknęła.
            - Widziałem cię na naszym koncercie dzisiaj - powiedział brunet.
            Skinęłam głową, potwierdzając informację. Kyle zmrużył oczy, co oznaczało uśmiech i obrócił się na stołku twarzą do tańczących.
            - Widzę, że Dan też upatrzył jedną z twoich przyjaciółek - stwierdził.
            Podążyłam za wzrokiem chłopaka i wytrzeszczyłam oczy. Alice kręciła swoim zgrabnym, ale niedocenianym przez właścicielkę, tyłkiem, a tuż obok Dan wykonywał jeden z tych dziwnych ruchów, które uważał za taniec. Przez chwilę przyglądałam się parze. Rzadko widywałam tańczącą blondynkę i zastanawiałam się dlaczego jest dla siebie taka surowa. Wyglądała nieźle w tych czarnych rurkach z wysokim stanem i granatowym vestem włożonym w spód. Oczywiście kompletnie pijany Dan też nie wyglądał źle. Jeśli nie liczyć wilgotnych włosów, które z eleganckiego quiffa powoli przechodziły w stan zwiędniętej trawy. I kropelek potu na czole. I nieobecnego wyrazu twarz, kiedy patrzył na swoją partnerkę do twarzy.
            - Matko, jest kompletnie najebany - mruknęłam, unosząc brew.
            Kyle roześmiał się i bezczelnie poczochrał mi włosy.
            - No jasne, że jest! - krzyknął, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. - Lubię cię mała! Jak masz na imię?
            - Pat - odpowiedziałam, mierząc go wzrokiem. - Po polsku Patrycja.
            - Jesteś Polką? - brązowe oczy spojrzały na mnie ze zdziwieniem.
            - Wszystkie trzy jesteśmy - pokiwałam głową, odstawiając pustą szklankę na bar.
            - Trzy... - chłopak zmarszczył brwi.
            - Pats tu jesteś!
            Obróciłam się w chwili, gdy Natalia rzuciła się na mnie z uściskami. Nad jej ramieniem dostrzegła pozostałych dwóch członków zespołu, rozmawiających ze sobą nad grubymi szklankami  z bursztynowym płynem.
            - Wszędzie cię szukałam! - stwierdziła oburzona brunetka. - Och znalazłaś Kyle'a!! Cześć kochany!
            Przytuliła również Simmonsa, który z zadowoleniem odwzajemnił uścisk. Nats zawsze zachowywała się, jakby znała każdego człowieka na ziemi od dzieciństwa. Nigdy nie miała problemu z nawiązywaniem nowych znajomości.
            - Ja wyhaczyłam Will'a i Woody'ego. Przemili goście - ciągnęła dziewczyna. - A gdzie jest Dan? - obróciła się w stronę tańczących, jakby mogła go jakimś cudem zauważyć.
            I zauważyła.
            - O... - mruknęła, powili odwracając się twarzą do nas. - Nie wiedziałam, że Alice potrafi tańczyć.
            - Tak tańczyć - podkreśliłam z wyszczerzem.
            - Skubana wyrwała najlepszego! - oburzyła się nagle Nats. - Niby taka niewinna i zagubiona, a tu proszę!
            Na chwilę musiała przerwać swój wywód pełen pogardy dla naszej przyjaciółki, bo straciła grunt pod nogami i wleciała na Kyle'a. Chłopak, siedzący na wysokim stołku barowym, kompletnie nie był przygotowany na nagły atak Nat, dlatego para z głośnym wrzaskiem wylądowała na ziemi.
            Przez chwilę z przerażeniem wpatrywałam się w nieruchomego Kyle'a. Brunet gapił się w sufit wielkimi oczami, a na jego ustach zastygł niemy krzyk. Nat natychmiast zerwała się z podłogi i zaczęła klepać chłopaka po policzkach.
            - Matko Boska - jęknął wreszcie Simmons. - Co to miało w ogóle być.
            Obie odetchnęłyśmy z ulgą. Dopiero teraz zauważyła, że wokół nas zgromadził się mały tłumek, składający się z Woody'ego, Willa, ochroniarza zespołu - Dicka oraz Dana i Alice.
            - Nic mi nie jest - wystękał Kyle, powoli podnosząc się ziemi. - To tylko złamany kręgosłup i pęknięta czaszka...
            - Przepraszam - piszczała zrozpaczona Nat, skacząc wokół bruneta. - Nie chciałam, naprawdę. Ja wcale nie tak z pijaństwa, ja nie jestem pijana, to noga mi się tak podwinęła, serio. Przepraszam Kyle no przepraszam, ja cię kocham, ja bym nigdy ci nie zrobiła takich okropnych rzeczy. Przepraszam, przepraszam, przepraszaaaaaam...
            Kyle zaczął odpierać ataki natrętnej dziewczyny. Mimo wykrzywionej z bólu twarzy, wydawał się być całkiem zadowolony.
            Zerknęłam na stojących obok mnie Willa i Woody'ego, a kątem oka, zobaczyłam, jak Dan bierze Alice za rękę i ciągnie w stronę wyjścia z klubu.
            - A wy dokąd? - krzyknęłam za nimi, przyciągając uwagę wszystkich z naszej małej grupki.
            - Ona potrzebuje trochę powietrza - odparł głośno Smith. - Ale nie martw się, jak wrócimy, to chcę z tobą zatańczyć. Widziałem cię na koncercie.
            - O proszę - uniosłam brwi z ironią. - Ja chyba też cię gdzieś zauważyłam raz czy dwa...
            Dan zaśmiał się głośno. Już po chwili para zniknęłam między czarnymi sylwetkami. Zauważyłam, że chłopak miał spore trudności z utrzymaniem się na nogach i mimo, że to blondynka czuła się gorzej, musiała pomagać Smithowi w dotarciu do drzwi.
            Westchnęłam rozanielona, nie mogąc się doczekać tańca z wokalistą Bastille. Ten wieczór będzie naprawdę dobry. Spojrzałam na dwójkę stojących bezczynnie chłopaków z szerokim uśmiechem.
            - To który z panów ze mną zatańczy?

***

            Alicja odetchnęła głęboko i oparła się o zimną ścianę. Muzyka wciąż boleśnie huczała jej w głowie. Dan oklapł na chodniku obok blondynki i również westchnął. Noc była ciepła i gwieździsta. To znaczy... z tymi gwiazdami, to tylko przypuszczenia, bo światła centrum Londynu skutecznie utrudniały dostrzeżenie jakichkolwiek migotliwych punkcików na niebie.
            - Dasz mi swój prezent? - spytał Dan z zamkniętymi oczami.
            Dziewczyna spiorunowała go spojrzeniem, nawet jeśli chłopak nie mógł tego dostrzec. Żeby wyrazić swoje oburzenie, trzepnęła go po mokrym quiffie.
            - Ejjj - burknął Smith. - Za co?
            - Za to, że gadasz takie rzeczy.
            - Jakie?
            Alice powstrzymała dziecięcy warkot, który cisnął jej się na usta. Czasami, gdy denerwowała się na innych, tupała nogą lub prychała jak kot, co zawsze powodowało uśmiech na twarzy osoby, z którą się kłóciła. Dziewczynę strasznie to irytowało, dlatego walczyła ze swoim przyzwyczajeniem za wszelką cenę.
            - Nie pójdę z tobą do łóżka - powiedziała spokojnie.
            Światło latarni odbiło się od błękitnych oczu, gdy Dan na nią spojrzał.
            - A jakbyśmy zrobili to nie w łóżku? - uśmiechnął się niewinnie.
            Blondynka przez chwilę gapiła się na szatyna. Wreszcie odepchnęła się od ściany i w milczeniu ruszyła w stronę drzwi do klubu. Jakoś odechciało jej się przebywać w towarzystwie osoby, której wyidealizowana wizja skradła serce Alice. Jak widać, nikt nie jest taki, na jakiego wygląda.
            - Ej no czekaj!
            Usłyszała za sobą szybkie kroki. Po chwili ciepła dłoń złapała dziewczynę za nadgarstek.
            - Przepraszam - mruknął chłopak. - Jestem trochę pijany.
            Alice patrzyła na wyższego od siebie mężczyznę bez słowa. To nie było wytłumaczenie.
            - Nie będę już tak mówił. Nie obrażaj się nooo - szczenięce oczy patrzyły prosząco na blondynkę. - To moje urodziny, chciałem się zabawić.
            - Okay - dziewczyna wzruszyła ramionami. - To co ci w tym przeszkadza?
            Dłoń puściła Alice. Dan przygryzł wargę i przeczesał włosy, przywracając quiff do porządku.
            - No ty - powiedział cicho. - Rzadko spotykam dziewczyny, które nie chcą iść ze mną do łóżka, będąc moimi fankami.
            - Kocham twoją muzykę - stwierdziła blondynka z lekkim uśmiechem. - Ale to nie znaczy, że zrobię dla ciebie wszystko.
            Smith westchnął przeciągle, jednak na jego twarzy wreszcie zagościł uśmiech.
            - Czyli mogę liczyć na to, że będziemy się dzisiaj dobrze bawić? - spytał już zwyczajnym tonem.
            Alice wspięła się na palce i cmoknęła szatyna w policzek.
            - Jasne - powiedziała rozbawiona. - Wszystkiego najlepszego staruszku. Chodźmy uczcić twoje urodziny.

***

            Taniec z Danem wyglądał całkiem inaczej niż wygibasy z Kyle'em. Ciężko było dostosować się do rytmu piosenkarza, dlatego nie mogłam wyjść z podziwu, że Alice potrafiła z nim tańczyć dłużej niż jedną piosenkę. Ja zrezygnowałam po trzech. Nie potrafiąc powstrzymać śmiechu na widok ruchów Smitha, zaproponowałam dołączenie do jego przyjaciół, siedzących w towarzystwie moich dziewczyn.
            - Przepraszam za moje kalectwo - zaśmiał się Dan, widząc moją zrezygnowaną twarz, powstrzymującą wybuch śmiechu.
            - Każdemu się zdarza - odparłam złośliwie.
            Chłopak objął mnie ramieniem, uwieszając się odrobinę na moich barkach. Chichocząc, jak idioci, dotarliśmy do naszego wspólnego stolika. Kyle opowiadał coś właśnie z przejęciem, a Will i Woody dorzucali co jakiś czas jakieś kilka groszy.
            - Dan, to prawda, że kiedyś nie miałeś gaci przez tydzień? - spytała z zainteresowaniem Nat, gdy tylko nas zobaczyła.
            I tak rumiane już policzki szatyna, stały się jeszcze bardziej czerwone.
            - Życie gwiazd rocka - stwierdził wyniośle piosenkarz, na co wszyscy wybuchli śmiechem. - A czy Kyle opowiadał ci jak, pełen poświęcenia, zdobywał dla nas mleko?
            Tym razem to klawiszowiec się speszył. Niestety słowo się rzekło i biedny brodacz nie był w stanie odpędzić ciekawości moich przyjaciółek.
            - Pewnego dnia - zaczął Will, wyręczając klawiszowca. - Jechaliśmy przez w sam środek jakiegoś zadupia. Dookoła całkowita pustka. Nawet stacji benzynowej, kompletne nic. Wszyscy poprzedniego wieczoru zabawiliśmy i jakimś cudem z naszej lodówki zniknął cały zapas picia. Nie było ani alkoholu, ani nawet wody. Zero.
            Wtedy nasz kierowca zrobił postój, żeby się odlać, a Greg, znacie Grega? Właśnie... Greg zobaczył za oknem śliczną mućkę, pasącą się na poboczu. Oczywiście pierwszą rzeczą, jaka wpadła nam do głowy było mleko. Postanowiliśmy ciągnąć losy. Kyle miał szczęście, jak zawsze, więc wypadło na niego. Wziął głęboką miskę, z której zwykle jemy popcorn i podszedł do krowy. Po krótkim zapoznaniu się, Kyle podstawił miskę pod wymiona i...
            - Nie mów - jęknął Simmons, chowając twarz w dłoniach.
            Woody dusił się ze śmiechu. Dan właściwie leżał na podłodze, krztusząc się, a dziewczyny czekały z zapartym tchem na puentę tej historii.
            - I szarpnął - dokończył Will z kamienną twarzą. - I w sumie wszystko mogłoby się skończyć dobrze, gdyby nie fakt, że...
            - To nie była krowa tylko byk! - zawył klawiszowiec. - Złapałem byka za jaja!
            Tym razem cała grupa wybuchnęła śmiechem. No może nie cała. Kyle patrzył na przyjaciół zrozpaczony.
            - Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak szybko biegł - stwierdził Woody, ocierając łzy śmiechu. - Ani żeby tak szybko wspinał się na drzewo.
            - Dobrze, żeby było tam chociaż jedno - westchnął Simmons.
            Widząc zrezygnowaną twarz klawiszowca po raz kolejny zaniosłam się śmiechem i wylądowałam na podłodze obok Dana. Nie mogłam złapać oddechu, a mięśnie mojego brzucha płonęły, jakby zrobiła dwugodzinny trening.
            - Czym ty jesteś człowieku? - wydusiłam ledwo słyszalnie. - Bo na pewno nie człowiekiem.
            Moje pytanie usłyszał jedynie Smith, który miał już niebezpiecznie siną twarz.
            - Zadaję sobie to pytanie od tylu lat - wycharczał, próbując odetchnąć.

            Przez kolejną godzinę zasypywaliśmy się śmiesznymi historyjkami. Mój makijaż prawdopodobnie spłyną wraz ze łzami, ale jakoś się tym nie przejmowałam.
            Potem zaśpiewaliśmy szybko Danowi "Sto lat". Chłopak był już tak pijany, że nawet za bardzo się nie speszył. Udawał wręcz, że nami dyryguje i kiwał głową do rytmu. Potem urwał mi się chyba film.
            To była najlepsza noc mojego życia.

***

            Z kolei poranek nie był już taki najlepszy.
            Zległam się z łóżka po południu. Przeszłam nad Alicją, śpiącą na podłodze. Blondynka musiała spaść z łóżka, bo leżała zawinięta w kołdrę w dziwnej pozycji. Nat też nie była lepsza. Jej głowa i krótkie czarne kosmyki włosów zwisały po za krawędzią łóżka, a z gardła dziewczyny wydobywało się ledwo słyszalne chrapanie.
            Pierwszą czynnością, którą wykonałam, było włączenie laptopa. Potem wzięłam przyjemny prysznic i weszłam do kuchni ze swoim komputerkiem, żeby zaparzyć kawy. Twitter już działał. Z uniesionymi brwiami patrzyłam na liczbę moich followersów, która zwiększyła się o kilkadziesiąt osób.
            Wśród powiadomień zobaczyłam to jedno najdziwniejsze.
            Już po chwili gapiłam się na zdjęcie na profilu Dana. Przedstawiało mnie i przyjaciółki razem z chłopakami z zespołu. Wszyscy pozowaliśmy do zdjęcia w dziwny sposób, zdradzający naszą nietrzeźwość. Nawet nie pamiętałam, kiedy je robiliśmy.
            Ale to nie zdjęcie wywołało mój szeroki uśmiech.
            Sprawił to podpis, który brzmiał:
            "Birthday party. Thanks guys! This night was wicked!"
            Najwyraźniej nie zmieniłam się w senny obłok.