piątek, 23 stycznia 2015

33. Cisza wypływająca przez szczeliny chodnika

Dzisiejszy rozdział jest dość długi, ponieważ za tydzień nie będę mogła wrzucić notki (studniówka ughhhh), więc oczekujcie mnie jakoś w poniedziałek, czy wtorek, kiedy dojdę do siebie!
Miłego weekendu kochani, mam nadzieję, że rozdział się wam spodoba!
I czekam na komentarze.

Ach tak i jeszcze jedna, ważna sprawa… 18 TYSIĘCY, MATKO BOSKO. Kiedy zakładałam tego bloga, przy dziesiątym rozdziale cieszyłam się z 330… Prawie 5 miesięcy późnie jestem tutaj… Naprawdę fajnie jest wiedzieć, że to co robię, komuś się podoba. Dziękuję wam




~.~.~.~




CZWARTEK



            Obudził mnie sygnał SMSa. Podniosłam pękającą z bólu głowę i jęknęłam, na widok obślinionej kartki zeszytu, na którym zasnęłam. Była 10 rano, co oznaczało, że spóźniłam się na zajęcia.
            Pełna nadziei, że wiadomość napisał Dan, sięgnęłam po telefon. Na ekranie pojawił się nieznany numer.

,,Masz występ o 7 wieczorem pisareczko.
Więcej nie udało mi się załatwić.
Do zobaczenia w sobotę.
A może wcześniej...?
~Ian"

            Westchnęłam rozczarowana. Jednocześnie wstąpiła we mnie nowa energia. Pół godziny nie jest wielkim osiągnięciem, ale może będę wstanie wziąć udział w obu występach. Może wszystko jeszcze odkręcę.

            Chwilę później jadłam szybkie śniadanie z turbanem na głowie. George siedział na swojej kanapie i czytał gazetę.
            - Co czytasz? - spytałam ze zdziwieniem, jedząc grzankę.
            Mój przyjaciel nie miał w zwyczaju przeglądać porannych wiadomości.
            - Szukam pracy.
            Przestałam przeżuwać słodki chleb. Zapomniałam nawet o pośpiechu.
            - Hę?
            Chłopak spojrzał na mnie znad lektury.
            - Szukam pracy - powtórzył. - Może jak zarobię trochę na twoje mieszkanie, to pozwolisz mi tu zostać trochę dłużej...
            Uśmiechnęłam się zachwycona. Nie chciałam być niemiła, ale brunet bardzo nadwątlał mój budżet od rodziców. Teraz odetchnęłam z ulgą i w przypływie radości cmoknęłam Haydena w czoło.
            - Jestem z ciebie dumna.
            - Wszystko dla mojej małej, nie? - wyszczerzył się zielonooki.
            W trybie ekspresowym wysuszyłam włosy i nałożyłam makijaż. To znaczy... Mój makijaż składał się z tuszu do rzęs i pudru, przykrywającego sińce pod oczami, więc malowanie się nie zajęło mi tak znowu dużo czasu.
            - Lecę na uczelnię! - krzyknęłam do przyjaciela, wychodząc z mieszkania.
            Wyjątkowo skorzystałam dzisiaj z samochodu, żeby nie ominęło mnie jeszcze więcej zajęć.
            Fakt, że zdążyłam na zajęcia filozofii można uznać za cud.
            Stary Gandalf był już w sali. Przemknęłam ukradkiem po obrzeżach pomieszczenia i zajęłam pierwsze wolne miejsce. Profesor uczący tego przedmiotu miał długą, białą brodę i okulary w kształcie półksiężyców. Właściwie bardziej przypominał Dumbledore'a, ale kiedy "Harry Potter" został wydany, on już dawno pracował na uczeni.
            - Witam panno Killean - drgnęłam, słysząc dobrotliwy głos nauczyciela. - Cieszę się, zachciała pani do nas dołączyć.
            Wyjęłam szybko zeszyt i zagryzłam wargi, czując czerwone policzki. Jak ja nie znosiłam być w centrum uwagi.
            - Może mała zabawa na początek? - zaproponował przyjaźnie filozof.
            Odetchnęłam i skinęłam głową.
            Zabawy z profesorem polegały na wybieraniu pomiędzy dwoma słowami. Czasami twój wybór był pomijany milczeniem. Innym razem przez całe zajęcia trzeba było się z niego tłumaczyć.
            - Ogień czy woda?
            - Woda.
            Zawsze zaczynało się od tych najłatwiejszych.
            - Skała czy piasek?
            - Piasek.
            - Słońce czy ciemność?
            - Słońce.
            - Ptak czy ryba?
            - Ptak.
            - Sen czy jawa?
            Zawahałam się.
            Profesor dostrzegł panikę, która błysnęła w moich oczach i zaatakował jak drapieżnik.
            - Rzeczywistość czy marzenia?
            - Um...
            - Koszmar czy prawda?
            Z moich otwartych ust nie wydostał się żaden dźwięk.
            - Słuchamy - uśmiechnął się dobrotliwie staruszek.
            Jak on to robił? Dlaczego zawsze odkrywał przed uczniami ich największe tajemnice, nawet o nich nie wiedząc? Chyba faktycznie był czarodziejem i grzebał w naszych umysłach.
            Wszyscy przyglądali mi się w milczeniu, kiedy zastanawiałam się nad zadanymi mi pytaniami. Ostatnie dni sprawiły, że rozwiązanie nie było ani trochę oczywiste. Już dawno przestałam dostrzegać różnicę pomiędzy dniem a nocą.
            - Czasami sen zlewa się z jawą - odpowiedziałam wreszcie cicho. - Rzeczywistość jest marzeniem, a koszmar najstraszniejszą prawdą.
            Szare oczy Gandalfa w milczeniu zaakceptowały mój wybór.
            - Serce czy rozum?
            Zacisnęłam dłonie na krawędzi blatu, przy którym siedziałam. Przed oczami stanął mi uśmiechnięty Dan z liśćmi we włosach. Potem pijany chłopak, mówiący o Zapomnieniu. Wściekłe błękitne oczy. I Wilcza Dziewczyna. Ciągle kryła się gdzieś na obrzeżach naszej podświadomości. Towarzyszyła każdej myśli dnia.
            Nie była już po prostu zwykła nieznajomą. Stała się wszystkim tym, czego się baliśmy i czego nienawidziliśmy.
            - Konflikt, prowadzący do szaleństwa - stwierdziłam spokojnie.
            Profesor przechylił głowę z zainteresowaniem.
            - Miłość czy Szaleństwo.
            Nie chciałam już mówić. Byłam wykończona. Jakby ktoś torturował moje zszargane do reszty nerwy i obnażał przemęczone myśli.
            - To jedno i to samo...
            - Dan czy Wilczyca...
            Zmarszczyłam brwi. Czy to pytanie naprawdę padło? Obraz przed oczami zaczął się zamazywać. Chwila. Straciłam przytomność? Czemu światło nagle stało się czerwone? Co?
            Od omdlenia uratowało mnie pukanie do drzwi i student, który wszedł do sali chwilę później. Mogłam skupić się na czymś innym niż odpowiedź.
            - Dzień dobry - odezwał się szatyn. - Przepraszam, że przeszkadzam, ale przysłał mnie profesor Addison z pilną prośbą.
            Gandalf spojrzał na chłopaka pytająco.
            - Mam do niego natychmiast przyprowadzić Alice Killean.
            Znów spojrzenia wszystkich w klasie wbiły mnie w siedzenie. Nie byłam pewna, czy w ogóle będę w stanie wstać.
            - A cóż takiego ważnego się stało? - zainteresował się nauczyciel.
            Zaczęłam dyskretnie zbierać swoje rzeczy.
            - Wspomniał coś o jej wystąpieniu na Variety Street - wytłumaczył szatyn.
            Przeklęty Addison. Myślał, że jeśli wszyscy się dowiedzą, to grupa wywrze na mnie odpowiedni nacisk, żebym wystąpiła. Teraz, kiedy wiedziałam, że wezmę udział w spotkaniu, nie miało to większego znaczenia, ale naprawdę wolałam zachować całe wydarzenie w tajemnicy.
            - No proszę - staruszek obserwował mnie, gdy kierowałam sie w stronę drzwi. - Nie powiesz nam czegoś więcej droga Alice?
            Stałam już przy studencie, który mnie wywołał. Obejrzałam się na nauczyciela.
            - Przykro mi, ale nie mogę. Do widzenia profesorze.
            Nie usłyszałam odpowiedzi. Uciekłam.
            Ruszyłam u boku szatyna przez pusty korytarz.
            - Dobrze się czujesz? - spytał chłopak.
            - Nie - powiedziałam zgodnie z prawdą.
            - Gandalf cię męczył?
            Pokiwałam głową.
            - Zabawa w wybieranki?
            - Jestem tak cholernie zmęczona - wyznałam nagle. - Nie mogę spać, nie mogę znieść rzeczywistości, zaczęłam babrać się w kłamstwach, pokłóciłam się z chłopakiem i jeszcze ten cholerny występ, który wszystko mi zepsuł.
            Nieznajomy przyglądał mi się z uniesionymi brwiami. No tak. Nawet nie wiedziałam, jak się nazywał.
            - Przepraszam - mruknęłam. - Jak mówiłam... Jestem trochę przemęczona.
            - Czaję - odparł student, ale z tonu jego głosu wywnioskowałam, że nie do końca czaił.
            Posłaniec wszedł do sali profesora i zostawił mnie, żeby zająć swoje miejsce. Pan Addison przestał pisać na tablicy i odwrócił się w stronę klasy.
            - Teraz zajrzyjcie na stronę 147 - zakomenderował.
            Uczniowie w milczeniu wykonali zadanie, ale czułam na sobie ciekawskie spojrzenia.
            - Wiem, że wcześniej dałem ci możliwość wyboru - zaczął mężczyzna, nawet się ze mną nie witając. - Ale nie mogę odbierać szansy jakiemuś innemu pisarzowi, który lepiej wykorzysta daną mu szansę. Dlatego dzisiaj muszę spytać cię czy...
            - Wystąpię - przerwałam bezczelnie. - I wiem o zmianie w grafiku. Ale niestety nie będę mogła zostać po wystąpieniu.
            - Masz już pracę do zaprezentowania?
            Przygryzłam wargę.
            - Nie - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Jeszcze nie.
            Ktoś z pierwszego rzędu syknął, gdy doleciały do niego moje słowa. Nawet profesor skrzywił się, jakby coś go zabolało.
            - W takim razie marsz do twojej świątyni natchnienia, czy jak wy młodzi to nazywacie i pracuj nad swoimi pisemnymi cudami, aż będą idealne.
            Przeczesałam włosy palcami.
            - Się robi profesorze - przyłożyłam dwa palce do czoła, jak robią to w wojsku. - Do wiedzenia.
            Wyszłam z sali i w tym momencie rozpoczęła się przerwa.

            Idąc przez korytarz zaczęłam gorączkowo zastanawiać się, co właściwie chcę napisać. Kiedy znalazłam się na zewnątrz, odetchnęłam głęboko. Studenci również wylegli na trawnik, chcąc przewietrzyć parujące mózgi. Wśród rozmów dostrzegłam Wilczą Dziewczynę, przyglądającą mi się z zaciekawieniem.
            Nawet się za bardzo nie zdziwiłam.
            Zaczęłam iść w stronę brunetki zdecydowanym krokiem, ale ktoś wpadł na mnie, prawie przewracając na mokry trawnik.
            Och, no jasne! Przecież los nie da mi wreszcie złapać Wilczycy za te brązowe kudły.
            - Cześć kochana, przemiła, urocza znajoma!
            Spojrzałam na wysokiego chłopaka, który trzymał mnie za ramiona. To ten brunet z sali muzycznej. Jego twarz promieniowała optymizmem i przyjacielskim nastawieniem.
            - Mam do ciebie pytanie!
            - O-okaj... - odparłam niepewnie.
            Brodata twarz zbliżyła się do mojej na odległość jakiś pięciu centymetrów. Brązowe oczy musiały zezować, żeby patrzeć prosto na mnie.
            - Widziałaś może małego kotka?
            Uniosłam brwi.
            - Co?
            Chłopak odsunął się z westchnięciem.
            - Małego kotka - pokazał dłońmi wielkość zwierzaka. - Taka malutka, puszysta kuleczka szarej sierści.
            Nieznajomy przytulił do policzka niewidzialnego kota, a moje brwi uniosły się jeszcze wyżej, chociaż myślałam, że to niemożliwie.
            - To co, widziałaś? - dopytywał brodacz, podtykając mi pod nos złożone dłonie, jakby siedziało na nich zwierzątko.
            - N-nie - odpowiedziałam niepewnie.
            - No jak toooooooooooooo? - jęknął brunet. - Musiałaś w-w-widzieć! T-takiego małego maleństwa n-n-nie da się nie... nie... nie zauważyć!
            - Może nie zauważyłam go, bo jest taki mały? - spytałam, a na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
            Student poważnie zastanowił się nad moimi słowami. Zaczął głaskać zarost, wpatrując się w jakiś niematerialny punkt za mną. Jego zachowanie było tak absurdalne, że ledwo powstrzymywałam śmiech.
            - To całkiem możliwe... - przyznał wreszcie.
            W tym momencie oczy chłopaka znów wykonały tę sztuczkę z powiększeniem. Obróciłam się, żeby zobaczyć, co przykuło jego uwagę. Pod jedną z pustych ławek siedział mały, naburmuszony kotek i lizał z wyniosłą powagą swoją małą łapkę.
            - MOJE MALEŃSTWOOOO          !
            Podskoczyłam, słysząc radosny wrzask brodacza. Kilka osób również spojrzało w naszą stronę z zaskoczeniem. Wysoki brunet pomknął w stronę zwierzaka i zanim biedny futrzak dostrzegł niebezpieczeństwo, nadciągające wielkimi susami... Już było w pułapce zgrabnych palców.
            Zgrabnych palców pokrytych sygnetami... Srebrne ozdoby odbijały światło, migocząc jak choinka.
            - Kyle ty idioto!
            Obróciłam się, widząc nadchodzącą dziewczynę. To ta sama, co leżała na podłodze przy fortepianie.
            - Znalazłem nasze dziecko! - pisnął szczęśliwy muzyk, głaszcząc zjeżonego kotka.
            - Jakie dziecko! - oburzyła się szatynka, machając wielką czupryną. - To obrzydliwy kocur, który roznosi śmierdzącą kupę po całym świecie!
            - Hej! - Kyle cofnął się, zasłaniając sobą zwierzę. - N-n-nie obrażaj naszego dziecią-ciątka!
            - Na pewno nie mojego - dziewczyna trzepnęła chłopaka po ułożonych włosach. - Czemu ja muszę cię znosić idioto?
            Brunet nie słuchał już swojej towarzyski. Całą uwagę poświęcił kociakowi, który wydawał się być nawet zadowolony z miejsca, w którym się znalazł. Zaczął ocierać się pyszczkiem o palce nowego właściciela. Nawet z odległości kilku metrów słyszałam mruczenie futrzaka. A może to ten cały Kyle tak mruczał...?
            - Nieważne - westchnęła szatynka. - Po prostu... Może ja już pójdę do szkoły... Niedługo zaczynają mi się lekcje.
            - Uchym - mruknął chłopak, drapiąc nowego przyjaciela za uchem.
            Dziewczyna przewróciła oczami i ruszyła w kierunku wyjścia z uniwerka.
            - Wpadnę po ciebie po zajęciach licealistko! - krzyknął za nią kociarz.
            "Licealistka" obróciła się powoli, a następnie pokazała zgrabnego, środkowego palca.
            - Dzięki za podkreślenie mojego wieku gówniarza! - odparła zimno.
            Brodacz wysłał jej buziaka, a następnie pomachał łapką kota. Szatynka nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. Ja równie nie potrafiłam powstrzymać chichotu, czym przykułam uwagę bruneta. Wyciągnął w moją stronę dłonie, tym razem z prawdziwym zwierzęciem, nie przejmując się dzielącymi nas metrami.
            - Chcesz pogłaskać?
            - Nie dzięki - uśmiechnęłam się szeroko. - Zostawię go całego tobie.
            - Yay! - chłopak cieszył się jak dziecko. - I kto jest twoim tatusiem? - podniósł kociaka i zetknął swój nos z noskiem czworonoga, marszcząc go śmiesznie.
            Przewróciłam oczami i idąc śladami młodszej dziewczyny, opuściłam teren uniwerku. Przechodziłam właśnie przez bramę i już skręcałam na pobliski parking, żeby znaleźć swój samochód, gdy ktoś przypadkiem zastąpił mi drogę.
            Przez chwilę gapiłam się na wilka, przyglądającemu mi się z koszulki i bałam się podnieść wzrok. Dlaczego on nie reagował? Dlaczego mnie nie ominął?
            Powoli wędrowałam spojrzeniem przez nieruchomą klatkę piersiową, przez żyłki na szyj, mocno zarysowaną szczękę, przyprószoną rudawym zarostem, rozchylone, wąskie usta, odsłaniające wyszczerbiony ząb, idealnie prosty nos, aż dotarłam do celu. Błękitne, przekrwione oczy. Wpatrujące się we mnie tak intensywnie, jakby sam wzrok mógł przebić mnie na wylot. Błękitne, pełne smutku oczy, które bardzo, bardzo kochałam.
            Powinnam się teraz odezwać. Powinnam powiedzieć te wszystkie rzeczy, które jeszcze kilka minut temu wydawały się być bardzo ważne. Teraz nic nie miało znaczenia. Po prostu staliśmy i patrzyliśmy na siebie.
            Cisza wypłynęła przez pęknięcia chodnika. Chłodnymi mackami zaczęła oplatać nasze nogi, wspinała się po nogawkach spodni, przeskoczyła na ramiona i pochłonęła nasze nieruchome ciała, odcinając cały hałaśliwy świat.
            Nie było to milczenie, zastępujące zwykłą rozmowę.
            To był ten rodzaj ciszy, która jest w stanie rozerwać czaszkę i doprowadzić do szaleństwa. Cisza, która była potężniejsza niż jakiekolwiek ludzkie słowo lub jakikolwiek zwierzęcy wrzask.
            Cisza, która bolała.
            - Dan, no chodź!
            Zamrugałam i odwróciłam się, żeby zobaczyć Ralpha, czekającego na drodze do budynku.
            Hałas świata wreszcie dotarł do moich uszu. Poczułam się bezpiecznie, mogąc ukryć spojrzenie wśród otaczających głosach.
            Smith również wyglądał na lekko oszołomionego. Jakby ogłuchł na sekundę razem ze mną, a teraz poznawał dźwięki na nowo. Jeszcze przez chwilę patrzył na mnie i już myślałam, że coś powie. Naprawdę w to wierzyłam...
            Chłopak ominął mnie i podszedł do uśmiechniętego przyjaciela.
            - Dostałem studio tylko na trzy godziny, więc musimy się ruszyć - stwierdził Pelleymounter, po czym spojrzał na mnie, wciąż stojącą przy bramie. - Idziesz z nami?
            Zacisnęłam zęby i spuściłam wzrok.
            - Nie - doleciał mnie cichy głos Dana.
            Zaskoczony Ralph tylko wzruszył ramionami.
            Odgarnęłam włosy z twarzy i już po chwili znalazłam się w swoim samochodzie. Wyciągnęłam zeszyt i zaczęłam pisać. Otoczona hałaśliwą ciszą.

***

            Ralph przyglądał się swojemu przyjacielowi, gdy szli w stronę uniwerku. Widział jego zmęczenie i to, jak para zachowywała się zanim nie wkroczył do akcji. Nie trzeb
a być geniuszem, żeby wiedzieć, co się dzieje. Szatyn wpatrywał się w chodnik i ignorował wytrwale spojrzenie Pelleymountera.
            - Pokłóciliście się? - zagadał wreszcie chłopak, nie mogąc znieść milczenia.
            - Tak jakby... - odpowiedział Dan z ustami ukrytymi w szaliku, nie podnosząc głowy.
            - O co?
            Przyjaciele weszli do budynku i skierowali się w stronę sali nagrań.
            - Nieważne - mruknął Smith, rozpinając kurtkę.
            - Jasne, że ważne - prychnął Raplh. - Jestem twoim najlepszym przyjacielem. Dawaj stary, komuś musisz się wygadać.
            Chłopak z błękitnymi oczami zacisnął wargi i przeczesał włosy.
            - Zrezygnowała dla mnie ze swoich marzeń - głos szatyna był tak cichy, że jego kumpel musiał się zbliżyć, żeby dosłyszeć, co mówi. - I okłamała mnie w kilku ważnych sprawach. Ale nie chodzi o to, że jestem na nią zły... - rozczochraniec wcisnął dłonie do kieszeni. - Po prostu doszedłem do wniosku, że Alice poświęca mi całą swoją uwagę, zapominając o sobie. Nie chcę się z nią kłócić, ale ona musi zacząć troszczyć się także o siebie.
            - Czyli pozwalasz jej myśleć, że jesteś na nią zły i przez to chcesz jej pomóc? - upewnił się piosenkarz.
            Dan wzruszył ramionami, kiwając głową.
            - Więc oboje jesteście nieszczęśliwi jak cholera, tak...? - ciągnął Raplh.
            - Nie wiem, czy Alice jest nieszczęśliwa - zaprotestował Smith. - Może cieszy się, że wreszcie ma czas dla siebie  i... przyjaciół.
            - Acha, czyli są też "przyjaciele"? - podchwycił chłopak.
            Szatyn westchnął cierpiętniczo. Nie chciał mówić o głupich myślach, które przychodzą mu do głowy. Czuł się jak totalny idiota, ale nie mógł przestać zastanawiać się z kim teraz przebywa jego dziewczyna i co robi.
            - Jest George, który zna Alice od tak dawna, że ona pozwala mu u siebie mieszkać i nie przeszkadza jej paradowanie w staniku po domu. I jest jeszcze Ian. Jakiś dziwny gość, nie wiem skąd się w ogóle urwał. Ale on wiedział o rzeczach, o których Alice nie była łaskawa mnie poinformować. Wygląda na to, że tylko ja w całym tym towarzystwie nie zasłużyłem sobie na przywilej dbania o Alice...
            Chłopaki weszli do sali muzycznej, gdzie siedział już jeden z członków zespołu Raplha, przygotowując sprzęt do nagrywania.
            - Wiesz, że ona taka nie jest - zauważył cicho przyjaciel rozczochrańca. - Nie znam jej aż tak dobrze, ale jestem pewien, że jesteś dla niej naprawdę ważny. Wystarczy spojrzeć, jak na ciebie patrzyła, kiedy zostawiłeś ją bez słowa.
            Dan popatrzył na Pelleymountera.
            - Ja chyba nie powinienem z nią być Ralph - stwierdził Smith. - Nie zasługuję na nią.
            Starszy chłopak z oburzeniem trzepnął brązową fryzurę.
            - Przestań pieprzyć głupoty - warknął piosenkarz. - Najpierw załatwmy te twoje piosenki, a potem będę ci wybijał z głowy te mole, które zżerają ci mózg.

***

            Znów zaczynała boleć nie głowa. Rzuciłam notatnik na siedzenie pasażera i odpaliłam silnik. Majstrowałam przy radiu, wyjeżdżając z parkingu. O mało co nie rozjechałam biednej Vanessy. Brunetka uderzyła oburzona otwartą dłonią w maskę samochodu, gdy zatrzymałam się kilkanaście centymetrów przed nią. Od razu pożałowała tego impulsowego czynu, bo na delikatnej dłoni, stworzonej do zawodu lekarza, pojawiły się brudne paćki. Może faktycznie dawno nie myłam auta...
            Dziewczyna pomachała do mnie brudną dłonią. Uśmiechnęłam się przepraszająco i poczekałam, aż zejdzie z drogi. Przez chwilę obserwowałam oddalające się plecy w stylowym płaszczu. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że przecież mój występ będzie odbywał się w eleganckim towarzystwie...
            Otworzyłam szybko drzwi i wyskoczyłam z samochodu.
            - Vaness!
            Moja znajoma odwróciła się z pytającym wyrazem twarzy.
            - Masz chwilę czasu? - spytałam niepewnie.
            Brunetka podeszła w moją stronę.
            - Potrzebuję stroju na ważny występ - wytłumaczyłam. - Wiesz, że mój wygląd to porażka, powtarzałaś mi to przez jakiś miesiąc.
            Twarz studentki rozjaśnił uśmiech. Odrzuciła czarne loczki  z twarzy i obeszła moje auto, żeby usiąść na stronie pasażera.
            - Jako Matka Boska Modowa jestem dostępna dla wszystkich biednych duszyczek, próbujących nawrócić się na ścieżkę uduchowienia ubraniowego - stwierdziła, zamykając za sobą drzwi.
            Spojrzałam na swoją trochę już znoszoną parkę. Moim zdaniem nie było aż tak źle, ale wolałam nie denerwować dziewczyny...

            Pojechałyśmy do centrum handlowego. Nie obyło się co prawda bez dzwonienia do taty z prośbą o przysłanie gotówki, ale na szczęście mama, słysząc, że potrzebuję eleganckiego stroju, natychmiast postarała się o doładowanie mojej karty kredytowej.
            Zakup można było uznać za jeden z niewielu sukcesów tego dnia. Po za tym możliwość odświeżenia znajomości z Vanessą odrobinę odciągnęła moją uwagę od całego zmieszania.

            Kiedy po długim i męczącym dniu, położyłam się do łóżka. Wszystkie negatywne myśli, które odpychałam do siebie podczas zakupów wróciły ze zdwojoną siłą, jakby chciały mnie ukarać za ignorancję. Skuliłam się pod kołdrą i zaczęłam modlić o sen, który mógłby przynieść mi ulgę. 

7 komentarzy:

  1. Ok, dawno nie pisałam komentarza, bo jakoś nie mam do tego głowy. Po prostu czytam, rozwala mi głowę, nie umiem się pozbierać i wychodzę ;)
    Z każdym rozdziałem coraz lepiej i lepiej.
    Cieszę się że wprowadziłaś Kyle'a, bo on sprawia że nawet kiedy jest ponuro uśmiecham się.
    Głupi Dan, głupia Alice. Rozmowa nie jest taka trudna >.<

    Nie umiem już pisać komentarzy, zaraz jakieś głupoty powypisuje xd Czekam na następny, mają mi tu się pogodzić i wszystko happy, tęcza, jednorożce, różowe niebo, amorki, w powietrzu serduszka, romantyczna muzyczka w tle i same ohy i ahy. Dobra, odwala mi xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż z jednej strony nie wiem czy mam się martwić o twoje zdrowie, ale w sumie twoja reakcja jest całkiem miła xD

      Kyle cudowny, Dalice głupie - zgadzam się w 100%

      Czy tęcza i jednorożce pojawią się w następnych rozdziałach...? No nie wiem xD Ochów i achów mogę trochę wrzucić, wręcz wepchnąć nogą na siłę, może się uda :D

      Usuń
  2. Uwielbiam twojego bloga, to najlepsze opowiadanie jakie czytałam w swoim życiu, wiec zostaję mi tylko pogratulować :D Powinnam Ci również podziękować, bo pozwalasz mi sie oderwać od rzeczywistości.
    PS. Miłej studniówki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Zawsze miło jest mieć świadomość, że moje wypociny komuś się podobają :D

      Usuń
  3. Początek z Gandalfem bardzo ciekawy. I ta jego gra w wybieranie słów xD Oj nie chciałabym w coś takiego zagrać... Przyznam, że przez jakiś czas myślałam, że to sen Alice.

    O rajciu, Kyle ♥ On jest taki kochany, że aż ma się go ochotę wyprzytulać i w ogóle. On jest jak takie pocieszne dziecko no! Jak taki seksowny kociak :3 Cieszę się bardzo, że umieściłaś go tu w opowiadaniu. Bo jest jednym z równoważników dla poważnych sytuacji i problemów Dalice.

    Czemu przeczuwam, że Vanessa zrobi z Alice bóstwo a później Dan będzie nią oczarowany... :D

    Nie mogę się doczekać następnej części, pozdrawiam i życzę udanej zabawy na studniówce ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grę w słowa wymyśliła kiedyś moja kochana przyjaciółka i pozwoliła pobawić się moim bohaterom w to małe dziwactwo :D

      Mały Kyle zawsze wie, kiedy wkroczyć do akcji, nawet jeśli tak właściwie to tego nie wie xD Jest kochany, to pewne

      Cóż, gdyby Vaness nie wypełniła swojej misji Matki Boskiej Modowej, to nie byłaby Matką Boską Modową, nie oszukujmy się:D

      Ach zabawa na 100dniówce może okazać się być całkiem do dupy, bo znów jestem chora =.= Siedzę w domu z czerwonym nosem, mam zakaz wychodzenia na zimny dwór, a wciąż muszę załatwić sporo spraw, związanych z balem i nie mam pojęcia jak tego dokonam... :/ Ale dowiedziałam się właśnie, że na Openerze, na który jadę, będzie HOZIER, więc aktualnie mam gdzieś studniówkę!! :D <3

      Usuń
    2. Niby dziwactwo ale naprawdę fajne i pasuję do atmosfery opowiadania :D

      Haha Kyle, to Kyle co tu dużo mówić w tym temacie ♥

      Ojej, biedactwo :c To życzę Ci dużo zdrówka, żebyś już mogła się na tej studniówce wybawić.
      A ja siedzę i płaczę z tego powodu, bo nie mam tyle kasy na te wszystkie pieruńskie festiwale ;_; Bastille na OWF, później Tom Odell na Openerze i jeszcze Years & Years na Spring Break Festival w Poznaniu. A czekałam na jakieś prywatne koncerty, to nie, same festiwale :c Moje marzenia o zobaczeniu któregokolwiek z nich prysły jak bańka mydlana.

      Usuń