Wracam sobie do domu, siadam na kompa z zamiarem wrzucenia nowego rozdziału i co moje brzydkie (bo niestety nie piękne, a szkoda, nie pogardziłabym) oczy widzą? 3,5k wyświetleń! Ależ wy jesteście wspaniali!
Jako, że ostatnio było dość smutno, dzisiaj zarzucę odrobiną szczęścia. Mam nadzieję, że się wam spodoba i jak zwykle proszę o komentarze! ^^
(PS: Zdałam)
~.~.~.~.~
- Nie rozumiem idei tych lesbijskich scen - stwierdziłam, patrząc na płaczącą dziewczynę, która trzymała dłoń w swoich majtkach. - Nie to, że mam coś do homo, ale jakoś ten motyw wyrwał się tak nie wiadomo skąd... Okay, można dać taki epizod, ale dlaczego nagle to stało się głównym wątkiem fabuły?
Dan tylko przewrócił oczami.
- Oglądaj do końca, nie mogę ci nic powiedzieć - powiedział. - I zaakceptuj fakt, że nie wszystko z tego filmu da się zrozumieć.
- To jest David Lynch, tego kompletnie nie da się zrozumieć - zauważyłam z przekąsem.
- Nie prawda - chłopak uniósł wskazujący palec. - Każdy ma swoją własną interpretację i dlatego wszyscy sądzą, że nie da się ich zrozumieć.
- Albo ktoś nie ma żadnej interpretacji i stwierdza, że film jest głupi - wciąż droczyłam się z przyjacielem.
- Uważasz, że ten film jest głupi? - Dan spojrzał na mnie kątem oka.
- Nie wiem, jeszcze nie skończyłam go oglądać - wzruszyłam ramionami.
Smith westchnął przeciągle ze zrezygnowaniem, a ja wyszczerzyłam się złośliwie i wróciłam do oglądania. To co działo się na ekranie sprawiło, że uśmiech natychmiast zniknął mi z twarzy.
Był początek grudnia. Za oknem powoli spadały pierwsze płatki prawdziwego śniegu (a nie tego zmieszanego z deszczem), błyszcząc delikatnie w świetle latarni. Moje mieszkanie było już gotowe na gwiazdkę, którą i tak miałam spędzić w rodzinnym domu. Drobne lampki wędrowały radośnie po suficie i ścianach. Ich przytłumione, kolorowe światło rywalizowało z blaskiem telewizora o tytuł głównego źródła światła w salonie. Od dwóch godzin gnieździłam się z Danem na mojej kanapie, oglądając "Mulholland Drive". Jakieś trzy czwarte filmu było naprawdę fascynujące, ale teraz zbliżaliśmy się do finału i wszystko stawało się co raz bardziej poplątane i przerażające.
W napięciu obserwowałam ekran. Złapałam Dana za dłoń, a drugą ręką zakrywałam się poduszką, tak, że zza ochrony wyglądały tylko moje oczy.
- To jest straszne - jęknęłam.
Smith nie odpowiedział na moją uwagę pierwszy raz tego wieczoru. Zerknęłam na niego ukradkiem. Chłopak przyglądał się naszym złączonym dłoniom z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Zaczerwieniłam się aż po uszy i puściłam szatyna zaciskając palce na poduszce. Na chwilę straciłam wątek i wiedziałam, że już go pewnie nie odzyskam, bo akcja toczyła się co raz szybciej i intensywniej jak kula śniegu, staczająca się po stromym zboczu. Nabiera prędkości, staje się większa i toczy się szybciej i szybciej, żeby w końcu...
Wrzasnęłam, gdy Betty została nagle zaatakowana przez parę staruszków. To była ta sama para, co na początku filmu! Skąd oni się tu wzięli? I dlaczego byli tak cholernie straszni?! Blondynka na ekranie zaczęła uciekać, a ja nie mogąc się powstrzymać, ukryłam spanikowana twarz w ramieniu Dana.
- Nie, nie, nie! Oglądaj!
Zmusiłam się do patrzenia na telewizor, wciśnięta w chłopaka. Gdy dziewczyna wyciągnęła pistolet z szuflady i rozległ się huk wystrzeliwanej broni, drgnęłam łapiąc Dana za ramię.
Koniec.
Znów pojawiło się ujęcie pustej sceny i mikrofonu, otoczonego niebieskim światłem. Kobieta, którą wcześniej zauważyłam na balkonie, spojrzała prosto w kamerę i powiedziała słowo, które już wcześniej wywołało ciarki na moich plecach.
- Silencio.
Ekran pociemniał. Napisy zaczęły leniwie sunąć po czarnym tle. Wciąż oddychałam ciężko, nie ruszając się z miejsca.
- Jezu - szepnęłam.
Puściłam ramię Dana. Odsunęłam się szatyna, przeczesując nerwowo włosy. Chłopak przyglądał mi się uważnie. Miałam nadzieję, że światło lampek zamaskuje moje rumieńce.
- Przepraszam - mruknęłam. - Mówiłam, że cholernie boję się strasznych filmów...
Na twarzy Smith'a, pojawił się uśmiech.
- On nawet nie był straszny... - stwierdził cicho, jakby od niechcenia.
- Był! - oburzyłam się. - Straszny film nie musi zawierać krwi, flaków i duchów... Sam stan napięcia, w którym utrzymuje widza, przeraża...
- Rozumiem, że ci się nie podobał? - spytał spokojnie Dan, ale w jego oczach widziałam rozczarowanie.
- Tego nie powiedziałam - zauważyłam, uśmiechając się szeroko i zerwałam się z kanapy. - Chcesz sorbetu?
- Jest zima...
- Przeszkadza ci to w czymś? - uniosłam brwi.
- Umm chyba nie... - uległ chłopak.
- Mrożone mango w środku zimy jest najlepsze na świecie - powiedziałam głośno, wchodząc do kuchni. - A potem ciepłe kakao!
Wyjęłam parujące opakowanie lodów z zamrażarki i wrzuciłam trochę żółtego sorbetu do szklanek. Gdy wróciłam do salonu, Dan bawił się swoim telefonem, a telewizor został wyłączony. Zapaliłam lampkę przy kanapie, która rzuciła na nas nikłe światło i oklapłam zmęczona obok chłopaka. Postawiłam szklanki na stoliku do kawy. Szatyn wyciągnął po jedną z nich dłoń, a ja trzepnęłam go lekko w ramię.
- Jeszcze nie! Poczekaj aż rozmarzną!
- Przepraszam - Dan uniósł kącik ust. - Nie znam się na jedzeniu zimowych lodów.
Uśmiechnęłam się i podkuliłam nogi pod brodę. Zapanowało milczenie, ale przyzwyczaiłam się do niego po trzech miesiącach. Spojrzałam na lampki nad naszymi głowami i wsłuchałam się w spokojny oddech obok mnie. Czułam się dobrze. Byłam naprawdę szczęśliwa, mogąc siedzieć obok tego dziwnego chłopaka.
Ostatnie trzy miesiące wiele zmieniły w moim życiu. Zrezygnowałam z wpajanego mi na siłę marzenia, które pochłonęło mnóstwo czasu i pieniędzy, a zaczęłam robić to co sprawia mi radość. Znów byłam zakochana. I to nie jedynie w pisaniu. Siły wyższe chyba wreszcie postanowiły mi sprzyjać, bo dostałam możliwość poznania kogoś tak wspaniałego jak Dan. Tak... Byłam szczęśliwa.
- Wiesz - odezwał się nagle cicho chłopak. - To takie dziwne.
Nie patrząc na niego mruknęłam pytająco pod nosem. Czułam na sobie wzrok Dana, ale mimo to nie spojrzałam na szatyna.
- Jesteś najbardziej gadatliwą dziewczyną jaką znam, a jednocześnie jako jedyna pozwalasz milczeć nam tak długo - wytłumaczył Dan.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
- Ale i tak najdziwniejsze z tego wszystkiego jest to, że dobrze mi się z tobą rozmawia - ciągnął Smith. - Mogę powiedzieć ci o każdej głupocie, która przychodzi mi do głowy i wcale nie boję się twojej reakcji. Wiem, że nie uznasz mnie za idiotę, mimo, że cały czas mnie za takiego uważasz.
Parsknęłam śmiechem.
- Jedno wyklucza drugie - stwierdziłam. - Idioto.
- Wiem. Ale jestem szczęśliwy, gdy słuchasz moich słów. Widzę jak krążą pod twoją skórą. Jesteś jedyną osobą, która zwraca uwagę na to co mówię.
Wreszcie spojrzałam na Dana. Kochałam, kiedy zaczynał swoje mądre i poetyckie wywody. Dzisiaj wyjątkowo nie miał na sobie okularów. Założył soczewki. Kolorowe światełka odbijały się w jego oczach. Był piękny.
- Znów mówisz piosenkami - powiedziałam lekko rozmarzonym głosem. - Kiedyś staniesz się wielkim piosenkarzem. Zobaczysz.
Chłopak uśmiechnął się i spuścił wzrok.
- Nie prawda - zaprotestował. - Nie chcę być sławny. Nie umiem zaśpiewać nawet przez znajomymi...
- Osoby o tak pięknych duszach nie są w stanie żyć w ukryciu - zauważyłam, wzruszając ramionami. - Ludzie potrzebują takich jak ty. Potrzebują trochę magii w ich nudnych życiach, żeby nie zwariować. Magia nigdy nie pozostaje niezauważona. A ty jesteś pełen magii, której my wszyscy potrzebujemy.
Powiedziałam to zwyczajnym tonem. Jakbym mówiła, że nazywa się Dan Smith, że jest wysoki, ma dziwną fryzurę i błękitne oczy. Nie miałam się czego wstydzić, po prostu stwierdzałam fakt.
- Mogę cię pocałować? - spytał nagle Dan.
Uprzejmy jak zawsze. Uniosłam brwi ze zdziwieniem. Chłopak był naprawdę spięty i wyglądał na przerażonego tym, co właśnie wydostało się z jego ust. Ja sama poczułam jak serce podchodzi mi do gardła, jakby chciało wydostać się na zewnątrz. Musiałam wyglądać jakbym nagle się rozchorowała, bo zbladłam i rozchyliłam usta.
- Nie pyta się o takie rzeczy Danny! - uśmiechnęłam się szeroko, ignorując wszystkie swoje symptomy, świadczące o stanie przedzawałowym. - Zepsułeś cały nastrój!
Twarz szatyna pokryła się rumieńcem.
- Przepraszam - wymamrotał pod nosem i zaczął podnosić się z kanapy. - Zapomnij... Jestem idiotą. Pójdę już.
- Ale chyba możesz. Tsa... Myślę, że możesz... Możesz.
Obserwowałam nieruchomo, jak siada z powrotem na sofę. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę. Dan pochylił się w moją stronę. Przechyliłam lekko głowę, przymykając oczy. Odetchnęłam głęboko. Poczułam ciepły oddech na swojej twarzy. A potem...
No tak.
Zderzyliśmy się nosami.
Wybuchłam śmiechem, odsuwając się od Dana na kilka centymetrów. Uniosłam powieki i zobaczyłam przed sobą błękitne oczy. Na Boga on naprawdę był niemal sparaliżowany ze strachu.
- Nie wierzę - szepnęłam, chichocząc. - Czy my własnie zderzyliśmy się nosami Danny?
Smith pokiwał głową. Nasze twarze wciąż były blisko siebie, ale nie tak jakbyśmy chcieli się całować. Raczej jakbyśmy dzielili się jakimś sekretem.
- Tylko 30% ludzkiej populacji przechyla głowę na lewo, gdy się całuje. Oczywiście ja musiałam trafić akurat na ciebie. - stwierdziłam rozbawiona. - Musimy opracować system przechylania głowy - zażądałam z uśmiechem. - Ja na prawo ty na lewo?
Dan przechylił głowę w lewo, a ja w prawo. Właśnie tak wyglądała sytuacja, w chwili, gdy próbowaliśmy się pocałować.
- Nie czekaj - zmarszczyłam brwi... - Oboje na lewo...
Przekrzywiłam głowę na drugą stronę. Zauważyłam, że na twarzy chłopaka pojawił się mały uśmieszek. Sytuacja stała się tak absurdalna, że jego zdenerwowanie zniknęło i właśnie o to chodziło.
- Nie, nie, nie - zaprotestowałam. - Niewygodnie mi tak. Oboje na prawo.
Teraz już, chichocząc jak idioci, zmieniliśmy strony. Z tego rozbawienia przekrzywiliśmy szyje aż nadto.
- Świetnie - parsknęłam. - Teraz nasze usta są obrócone 180 stopni względem siebie. Jak mamy się tak całować?!
- Na Boga! - wybuchnął Dan. - Jesteś nieznośna Alice.
Złapał moje policzki w dłonie. Popatrzyłam na niego z uśmiechem, a on na mnie.
Zamknęłam oczy dopiero, gdy chłopak musnął moje usta. Delikatnie, ale bez wahania. Śnieg sypał za oknem. Lody rozpuszczały się wśród kolorowych światełek. Jego włosy były poczochrane jak zawsze. Dłonie ciepłe. Usta zaskakująco miękkie. Moje serce drżało.
Tak.
To był prawdziwy pocałunek.