- Powinnam już iść - stwierdziłam,
dopijając piwo.
Nie do końca wiedziałam jak
znalazłam się w mieszkaniu Dana Smith'a, późnym wieczorem. W jednej chwili
szliśmy razem chodnikiem, wracając z uniwerku i ucinając sobie pogawędkę na
temat mojej nauki medycyny, a już w następnej z nieba lał deszcz, a my kryliśmy
się w kamienicy chłopaka, która była bliżej niż mój dom.
Szatyn poczęstował mnie piwem i
przez kilka następnych godzin opowiadałam mu historię swojego życia i
tłumaczyłam skąd wzięła się moja nienawiść do medycyny. Dan słuchał mnie
uważniej niż ktokolwiek wcześniej i co najdziwniejsze, wydawał się całkowicie mnie rozumieć. Nie próbował mi
wmówić, że jestem szczęściarą, bo dostałam się na takie studia. Nie przerywał mi, twierdząc, że potem będę zarabiała grube pieniądze i moja praca uratuje ludzkie życie. Po
prostu w milczeniu obserwował jak z tęsknotą opowiadam o pisaniu. Chyba po raz
pierwszy nie czułam wyrzutów sumienia przez to co mówiłam. Zawsze miałam
poczucie winy, że nienawidziłam tak pięknego zawodu, którego studiowanie było
przecież zaszczytem.
To dziwne. Na zniszczonej kanapie w
salonie chłopaka, z którego znałam zaledwie od kilku tygodni, znalazłam
wreszcie kawałek siebie.
Ale wszystkie piękne sny muszą się
kiedyś skończyć i trzeba wrócić do rzeczywistości.
Wstałam powoli z kanapy i poprawiłam
t-shirt z nadrukiem wielkiej, kreskówkowej ośmiornicy. Dan przez chwilę obracał
pustą butelkę w palcach i wpatrywał się we mnie z napięciem. Nie byłam pewna,
czy powinnam teraz się odezwać. Wzrok chłopaka był taki niepewny.
Chciałam spytać, czy coś go dręczy, ale miałam wrażenie, że wciąż znamy się zbyt
krótko, żeby zadawać takie osobiste pytania, więc stałam i po prostu patrzyłam
na Smith'a z wyczekiwaniem, jednak szatyn wciąż milczał. Trudno. Nie chciałam
się narzucać.
- Dzięki za wszystko - uśmiechnęłam
się szeroko. - Powinniśmy to kiedyś powtórzyć u mnie.
Ruszyłam w stronę wyjścia, słysząc
jak Dan podnosi się szybko.
- Poczekaj - mruknął niepewnie.
Obróciłam się z pytającym wyrazem
twarzy. Chłopak zacisnął palce na szklanym pojemniku.
- Mógłbym... - wydusił czerwony na
twarzy. - Coś ci pokazać?
Przygryzłam wargę, czując nagle
zdenerwowanie. Właściwie go nie znałam. Co jeśli był seryjnym mordercą i chce
mnie poddać wyrafinowanym torturom?
Przyjrzałam się wielkim oczom,
błyskającym zza oprawek okularów i stuknęłam się w myślach w czoło. Dan był całkowitym
przeciwieństwem jakiegokolwiek rodzaju mordercy.
- Jasne, że tak - zgodziłam się
lekko.
Smith ruszył w stronę swojej
sypialni i otworzył białe drzwi, zapraszając mnie do środka.
- Przepraszam za bałagan - mruknął. - Nie sprzątałem przed wyjściem...
Szybko poprawił skotłowaną pościel na łóżku. Usiadłam na brzegu, ostrożnie, jakby biała pościel mogła parzyć. Pokój
szatyna był niewielki, jasny i zaskakująco przytulny. Całą jedną ścianę
zakrywała meblościanka, z kilkunastoma identycznymi otworami, pełniącymi rolę
półek. Jedna połowa została wypchana ubraniami, w większości czarnymi, a powierzchnia
drugiej połowy była zajęta przez książki, zdjęcia w ramkach i inne drobiazgi.
Na biurku, na którym panował jeszcze większy bałagan, niż na moim miejscu
pracy, stał czarny keyboard. To właśnie po niego sięgnął Smith.
- Prawie nikomu o tym nie mówiłem -
wyznał. - Właściwie nikt o tym nie wie... To trochę żenujące - uśmiechnął się nerwowo.
Rozstawił swój instrument i
zaczął majstrować przy skomplikowanych przyciskach. Co chwilę przeczesywał
włosy, wprawiając je w co raz większy nieład. Chyba naprawdę się denerwował.
- Emmm... Wiesz... - zaczęłam
niepewnie. - Jeśli nie chcesz tego robić, to...
- Nie dawaj mi takiej możliwości, bo
skorzystam z szansy - przerwał Dan.
Uśmiechnęłam się pod nosem i
wróciłam do analizowania sypialni chłopaka, żeby nie stresować go obserwowaniem
każdego jego gestu. Na niewielkiej szafce stało zdjęcie gospodarza razem z
jakąś starszą dziewczyną, która miała na nosie jego okulary. Szatyn z kolei,
nałożył prawdopodobnie szkła towarzyszki. Uśmiechał się szeroko, pokazując ten
swój ząbek. Zaczęłam przyglądać się uważniej biurku, stojącemu obok szafki.
Było zawalone mnóstwem nut i notatek, pod którymi znajdował się laptop i inne
dziwne sprzęty, związane z muzyką.
Chłopak nacisnął kilka klawiszy na
keyboardzie i usiadł na krześle.
- Sam nie wiem czemu chcę ci to
pokazać... To będzie naprawdę okropne - ostrzegł Dan. - Jakby co, możesz
uciekać z krzykiem.
- Wyskoczę przez okno - pokiwałam
głową, udając poważną. - Bądź gotowy na wzywanie pogotowia.
Wyjęłam telefon z kieszeni i pomachałam
nim w stronę szatyna, po czym położyłam go obok siebie. Smith zachichotał
cicho, a ja usiadłam po turecku i odchyliłam się do tyłu, zapierając rękami za
plecami.
- Jestem gotowa na tortury -
kiwnęłam głową.
Chłopak uśmiechnął się i odetchnął
głęboko. Nagle jego twarz stała się strasznie poważna. Zerknął na mnie
niepewnie, ale ja udawałam, że wcale go nie obserwuję. Wbiłam spojrzenie w
sufit i czekałam.
Szatyn uderzył w klawisze,
rozpoczynając utwór.
- Foe,
without knowing you’re around, when nobody’s
inside...
Zacisnęłam powieki
i powstrzymałam się od głośnego
westchnięcia. Lubiłam głos
Smith'a, ale nigdy nie sądziłam, że ma taki potencjał.
-
And falling onto my knees right through the ground, the ground.
Otworzyłam oczy i
spojrzałam na
Dana. Chłopak z
uwagą wpatrywał się w
klawisze, nie odrywając od nich wzroku, nawet na sekundę. Jego
palce zgrabnie skakały po instrumencie, co jakiś czas włączając nagrane
wcześniej
chórki lub dźwięk innego
instrumentu. Śpiew
szatyna był miękki, a
jednocześnie mocny.
Może nie do końca idealny,
ale nawet osoba, która nie znała się na
muzyce, jak ja, słyszała w nim
niezaprzeczalny talent, który już w swojej
nierozwiniętej
jeszcze formie przywoływał bolesną gęsią skórkę na
ramionach.
Włosy
Smith'a podskakiwały przy każdym
mocniejszym akordzie, a mięśnie chudych ramion napinały się pod
koszulką. Żyły na dłoniach chłopaka stały się nagle
wypukłe i dobrze
widoczne.
Popatrzyłam
ponownie na sufit, bo połączenie śpiewu i
widoku chłopaka
niemal bolało.
-
So I walk, walk, walk through the trees... From the voice which carries in the
breeze
Poczułam na
sobie wzrok szatyna. Skierowałam głowę w stronę Dana i
napotkałam jego
spojrzenie. Oczy chłopaka były pełne tak głębokiego,
niekończącego się smutku, a
głos tak
cichy i pełny emocji,
że...
Bezpowrotnie się w nim zakochałam.
- And I’ll walk,
walk, walk through the trees... To the pulse of my heart as it beats.
Dan
znów spuścił wzrok, a
ja patrzyłam na
niego w bezruchu. Serce biło mi tak szybko, jakby postanowiło połamać wszystkie
moje żebra i
wydostać się na zewnątrz, żeby osobiście
przekonać się czy wybrało właściwą osobę na
swojego pana i władcę.
-
Ride on into the night.
Chłopak skończył nagle śpiewać i
znieruchomiał, z
widocznym przerażaniem, czekając na moją reakcję. Spojrzałam w
milczeniu na szatyna.
-
Dzwonić po karetkę? - spytał wreszcie
Dan, przeczesując włosy.
Tak,
pomyślałam.
Potrzebuję chyba
wizyty u psychologa, bo właśnie się w tobie
zakochałam.
~.~.~.~.~.~
Jedyne co mogę to... wow
OdpowiedzUsuńUmmmm mam nadzieję, że to 'wow' ma pozytywny wydźwięk ^^ Jeśli tak... wow dzięki. To nic wielkiego. To tylko Dan, nie?
OdpowiedzUsuńHehe chyba skopiuje koma koleżanki wyżej: jedno wielkie woooow ! C:
OdpowiedzUsuńOd razu zastrzegam pozytywny sens moich słów ^^