piątek, 29 sierpnia 2014

7. Flashback - "From the voice which carries in the breeze"

            - Powinnam już iść - stwierdziłam, dopijając piwo.
            Nie do końca wiedziałam jak znalazłam się w mieszkaniu Dana Smith'a, późnym wieczorem. W jednej chwili szliśmy razem chodnikiem, wracając z uniwerku i ucinając sobie pogawędkę na temat mojej nauki medycyny, a już w następnej z nieba lał deszcz, a my kryliśmy się w kamienicy chłopaka, która była bliżej niż mój dom.
            Szatyn poczęstował mnie piwem i przez kilka następnych godzin opowiadałam mu historię swojego życia i tłumaczyłam skąd wzięła się moja nienawiść do medycyny. Dan słuchał mnie uważniej niż ktokolwiek wcześniej i co najdziwniejsze, wydawał się  całkowicie mnie rozumieć. Nie próbował mi wmówić, że jestem szczęściarą, bo dostałam się na takie studia. Nie przerywał mi, twierdząc, że potem będę zarabiała grube pieniądze i moja praca uratuje ludzkie życie. Po prostu w milczeniu obserwował jak z tęsknotą opowiadam o pisaniu. Chyba po raz pierwszy nie czułam wyrzutów sumienia przez to co mówiłam. Zawsze miałam poczucie winy, że nienawidziłam tak pięknego zawodu, którego studiowanie było przecież zaszczytem.
            To dziwne. Na zniszczonej kanapie w salonie chłopaka, z którego znałam zaledwie od kilku tygodni, znalazłam wreszcie kawałek siebie.
            Ale wszystkie piękne sny muszą się kiedyś skończyć i trzeba wrócić do rzeczywistości.
            Wstałam powoli z kanapy i poprawiłam t-shirt z nadrukiem wielkiej, kreskówkowej ośmiornicy. Dan przez chwilę obracał pustą butelkę w palcach i wpatrywał się we mnie z napięciem. Nie byłam pewna, czy powinnam teraz się odezwać. Wzrok chłopaka był taki niepewny. Chciałam spytać, czy coś go dręczy, ale miałam wrażenie, że wciąż znamy się zbyt krótko, żeby zadawać takie osobiste pytania, więc stałam i po prostu patrzyłam na Smith'a z wyczekiwaniem, jednak szatyn wciąż milczał. Trudno. Nie chciałam się narzucać.
            - Dzięki za wszystko - uśmiechnęłam się szeroko. - Powinniśmy to kiedyś powtórzyć u mnie.
            Ruszyłam w stronę wyjścia, słysząc jak Dan podnosi się szybko.
            - Poczekaj - mruknął niepewnie.
            Obróciłam się z pytającym wyrazem twarzy. Chłopak zacisnął palce na szklanym pojemniku.
            - Mógłbym... - wydusił czerwony na twarzy. - Coś ci pokazać?
            Przygryzłam wargę, czując nagle zdenerwowanie. Właściwie go nie znałam. Co jeśli był seryjnym mordercą i chce mnie poddać wyrafinowanym torturom?
            Przyjrzałam się wielkim oczom, błyskającym zza oprawek okularów i stuknęłam się w myślach w czoło. Dan był całkowitym przeciwieństwem jakiegokolwiek rodzaju mordercy.
            - Jasne, że tak - zgodziłam się lekko.
            Smith ruszył w stronę swojej sypialni i otworzył białe drzwi, zapraszając mnie do środka.
            - Przepraszam za bałagan - mruknął. - Nie sprzątałem przed wyjściem...
            Szybko poprawił skotłowaną pościel na łóżku. Usiadłam na brzegu, ostrożnie, jakby biała pościel mogła parzyć. Pokój szatyna był niewielki, jasny i zaskakująco przytulny. Całą jedną ścianę zakrywała meblościanka, z kilkunastoma identycznymi otworami, pełniącymi rolę półek. Jedna połowa została wypchana ubraniami, w większości czarnymi, a powierzchnia drugiej połowy była zajęta przez książki, zdjęcia w ramkach i inne drobiazgi. Na biurku, na którym panował jeszcze większy bałagan, niż na moim miejscu pracy, stał czarny keyboard. To właśnie po niego sięgnął Smith.
            - Prawie nikomu o tym nie mówiłem - wyznał. - Właściwie nikt o tym nie wie... To trochę żenujące - uśmiechnął się nerwowo.
            Rozstawił swój instrument i zaczął majstrować przy skomplikowanych przyciskach. Co chwilę przeczesywał włosy, wprawiając je w co raz większy nieład. Chyba naprawdę się denerwował.
            - Emmm... Wiesz... - zaczęłam niepewnie. - Jeśli nie chcesz tego robić, to...
            - Nie dawaj mi takiej możliwości, bo skorzystam z szansy - przerwał Dan.
            Uśmiechnęłam się pod nosem i wróciłam do analizowania sypialni chłopaka, żeby nie stresować go obserwowaniem każdego jego gestu. Na niewielkiej szafce stało zdjęcie gospodarza razem z jakąś starszą dziewczyną, która miała na nosie jego okulary. Szatyn z kolei, nałożył prawdopodobnie szkła towarzyszki. Uśmiechał się szeroko, pokazując ten swój ząbek. Zaczęłam przyglądać się uważniej biurku, stojącemu obok szafki. Było zawalone mnóstwem nut i notatek, pod którymi znajdował się laptop i inne dziwne sprzęty, związane z muzyką.
            Chłopak nacisnął kilka klawiszy na keyboardzie i usiadł na krześle.
            - Sam nie wiem czemu chcę ci to pokazać... To będzie naprawdę okropne - ostrzegł Dan. - Jakby co, możesz uciekać z krzykiem.
            - Wyskoczę przez okno - pokiwałam głową, udając poważną. - Bądź gotowy na wzywanie pogotowia.
            Wyjęłam telefon z kieszeni i pomachałam nim w stronę szatyna, po czym położyłam go obok siebie. Smith zachichotał cicho, a ja usiadłam po turecku i odchyliłam się do tyłu, zapierając rękami za plecami.
            - Jestem gotowa na tortury - kiwnęłam głową.
            Chłopak uśmiechnął się i odetchnął głęboko. Nagle jego twarz stała się strasznie poważna. Zerknął na mnie niepewnie, ale ja udawałam, że wcale go nie obserwuję. Wbiłam spojrzenie w sufit i czekałam.
            Szatyn uderzył w klawisze, rozpoczynając utwór.
            - Foe, without knowing youre around, when nobodys inside...
            Zacisnęłam powieki i powstrzymałam się od głośnego westchnięcia. Lubiłam głos Smith'a, ale nigdy nie sądziłam, że ma taki potencjał.
            - And falling onto my knees right through the ground, the ground.
            Otworzyłam oczy i spojrzałam na Dana. Chłopak z uwagą wpatrywał się w klawisze, nie odrywając od nich wzroku, nawet na sekundę. Jego palce zgrabnie skakały po instrumencie, co jakiś czas włączając nagrane wcześniej chórki lub dźwięk innego instrumentu. Śpiew szatyna był miękki, a jednocześnie mocny. Może nie do końca idealny, ale nawet osoba, która nie znała się na muzyce, jak ja, słyszała w nim niezaprzeczalny talent, który już w swojej nierozwiniętej jeszcze formie przywoływał bolesną gęsią skórkę na ramionach.
            Włosy Smith'a podskakiwały przy każdym mocniejszym akordzie, a mięśnie chudych ramion napinały się pod koszulką. Żyły na dłoniach chłopaka stały się nagle wypukłe i dobrze widoczne.
            Popatrzyłam ponownie na sufit, bo połączenie śpiewu i widoku chłopaka niemal bolało.
            - So I walk, walk, walk through the trees... From the voice which carries in the breeze
            Poczułam na sobie wzrok szatyna. Skierowałam głowę w stronę Dana i napotkałam jego spojrzenie. Oczy chłopaka były pełne tak głębokiego, niekończącego się smutku, a głos tak cichy i pełny emocji, że...
            Bezpowrotnie się w nim zakochałam.
            - And Ill walk, walk, walk through the trees... To the pulse of my heart as it beats.
            Dan znów spuścił wzrok, a ja patrzyłam na niego w bezruchu. Serce biło mi tak szybko, jakby postanowiło połamać wszystkie moje żebra i wydostać się na zewnątrz, żeby osobiście przekonać się czy wybrało właściwą osobę na swojego pana i władcę.
            - Ride on into the night.
            Chłopak skończył nagle śpiewać i znieruchomiał, z widocznym przerażaniem, czekając na moją reakcję. Spojrzałam w milczeniu na szatyna.
            - Dzwonić po karetkę? - spytał wreszcie Dan, przeczesując włosy.

            Tak, pomyślałam. Potrzebuję chyba wizyty u psychologa, bo właśnie się w tobie zakochałam.

~.~.~.~.~.~

3 komentarze:

  1. Jedyne co mogę to... wow

    OdpowiedzUsuń
  2. Ummmm mam nadzieję, że to 'wow' ma pozytywny wydźwięk ^^ Jeśli tak... wow dzięki. To nic wielkiego. To tylko Dan, nie?

    OdpowiedzUsuń
  3. Hehe chyba skopiuje koma koleżanki wyżej: jedno wielkie woooow ! C:
    Od razu zastrzegam pozytywny sens moich słów ^^

    OdpowiedzUsuń