(wydarzenie z przeszłości)
Wyobraźcie sobie zagubionego kurczaka.
Małą żółtą kulkę, która biega po całym podwórku, wśród innych kur i próbuje… właściwie nie wiadomo nawet co próbuje osiągnąć. Wiemy tylko, że kurczak się boi i że nie może ustać w miejscu nawet przez pięć sekund w obawie przed zagrożeniem. Wiemy też, że mimo grozy sytuacji, kurczak wygląda zabawnie przebierając małymi nóżkami i machając skrzydełkami. I mimo, że chcielibyśmy mu pomóc to nie wiemy jak, więc po prostu stoimy bezczynnie i gapimy się na niego ukradkiem, chichocząc razem z resztą kur.
Ja byłam takim zagubionym kurczakiem. A podwórze było gigantycznym uniwersytetem.
Zajęcia miały się zacząć za dziesięć minut, a ja nawet nie wiedziałam, w której części szkoły powinnam się znajdować. Dlaczego nie poszłam na oprowadzanie uczniów, dzięki któremu na pewno nie miałabym problemów z odnalezieniem sali? Bo tego samego dnia potrącił mnie samochód. Tak jest… potrącił mnie samochód. Oczywiście moje głupie szczęście oraz ciężka praca Anioła Stróża nie pozwoliły, żeby stało mi się coś złego, ale musiałam udać się do szpitala na badania.
Teraz ściskałam w dłoni kartkę z planem lekcji i znajdowałam się na granicy paniki. Zwykle w takich sytuacjach po prostu prosiłam ludzi o pomoc (a takie sytuacje zdarzały się naprawdę często, więc miałam już wprawę), ale dzisiaj dopadło mnie nagłe przerażenie, wiążące głos w gardle i sznurujące usta. Nie byłam w stanie podejść nawet do recepcji. Stres związany z rozpoczęciem nauki medycyny całkiem przejął nade mną kontrolę. Obiecywałam sobie, że te studia nie zmienią mnie, ale one już to zrobiły, chociaż nawet ich jeszcze nie zaczęłam!
Rozejrzałam się zrozpaczona i mój wzrok napotkał czyjeś spojrzenie. Pierwsze co przyszło mi do głowy, na widok obserwującego mnie nieznajomego, to “Chryste, co to za włosy?!”. Szatyn miał na głowie coś… bardzo rozczochranego, bardzo nieokreślonego i bardzo dziwnego. Jego włosy na czubku głowy stały naprawdę pionowo! Z kolei te po bokach sterczały, jak tylko im się to podobało.
Chłopak odwrócił głowę, zrywając kontakt wzrokowy, ale ja już wiedziałam, że jest moją ostatnią deską ratunku. Coś w jego oczach mówiło mi, że naprawdę może mi pomóc. Podeszłam do studenta powoli i niepewnie, jakbym nie była sobą. Szatyn spojrzał na mnie, wciąż milcząc, a ja zatrzymałam się metr przed nim, miętoląc plan lekcji. Przez chwilę gapiliśmy się na siebie. Jego oczy były bardzo dziwne. Niebiesko-szare, ale z przewagą błękitu. Jak wielki, przejrzysty ocean, w którego głębinach czaiły się niesamowite tajemnice. Byłam pewna, ze gdybym przyglądała się im wystarczająco długo, dostrzegłabym migoczące ławice rybek albo wielkie morskie stwory.
Potrząsnęłam głową i nabrałam dużo powietrza, przesyconego zapachem studentów, do płuc.
- Ratuj - jęknęłam cicho.
Nieznajomy jeszcze przez jakiś czas gapił się na mnie unosząc brwi, aż na jego czole pojawiły się cztery równoległe zmarszczki. Zagryzłam wargę i popatrzyłam na niego czerwona, czekając aż po prostu mnie wyśmieje.
Miałam racje co do śmiechu. Chłopak zachichotał (pierwszy raz spotkałam faceta, który chichotał… naprawdę! A co najdziwniejsze, wcale nie brzmiało to niemęsko…), ale chwilę potem uśmiechnął się przyjaźnie.
- Słucham - powiedział tylko.
Odetchnęłam z ulgą. Wiedziałam, że dobrze wybrałam swojego przewodnika. Teraz, gdy przestałam się już stresować, do głosu dotarła moja prawdziwa natura.
- Potrzebuję pomocy, nie mogę znaleźć swojej sali, a zaraz zaczynają się pierwsze zajęcia, a ja nie mogę się na nie spóźnić! Nie byłam na oprowadzaniu nowych uczniów, bo wpadłam pod samochód, bo pędziłam na to głupie spotkanie, żeby właśnie zobaczyć wszystkie sale, ale ten kierowca łupnął we mnie na przejściu i co prawda nic mi się nie stało, bo mam potworne szczęście, ale musiałam jechać do szpitala i opowiadać o tym tysiącom policjantom, i nie zdążyłam, i teraz nie wiem gdzie co jest, i czuję się jak zagubiony kurczak, i po prostu potrzebuję pilnie jakiegoś super bohatera i…
- Oddychaj - przerwał mi chłopak.
Zdałam sobie sprawę, że zapomniałam o dostarczeniu tlenu do mózgu, więc wzięłam gwałtowny wdech. Nieznajomy patrzył na mnie chyba z lekkim przerażeniem.
- Rozumiem - odpowiedział krótko. - Wystarczyło po prostu powiedzieć jakiej sali szukasz…
Zaczerwieniłam się po uszy na widok jego rozbawionego spojrzenia i podałam mu swoją kartkę.
- A więc studiujesz medycynę? - szatyn przyjrzał się planowi. - Wow, całkiem fajnie… Zaprowadzę cię - zaproponował.
Ruszyliśmy przez tłum. Chłopak milczał, a ja oczywiście nie mogłam się powstrzymać.
- Czy ja wiem, czy tak fajnie… - westchnęłam. - Nigdy nie chciałam skończyć na medycynie, ale tak to wszystko dziwnie się potoczyło, więc jestem tutaj, w Londynie, nie mam tu żadnych znajomych i płaczę w głębi duszy, nie wiedząc co robić ze swoim życiem, bo to wszystko jest straszne.
Szatyn patrzył na mnie kątem oka, ale się nie odzywał.
- Tak właściwie to jak się nazywasz? - spytałam. Znów zaczęłam się stresować przez jego milczenie, więc paplanina właściwie tylko przybrała na sile. - I co studiujesz? Lubisz swoje studia? Na którym roku jesteś?
- Hej, hej, hej - odparł jedynie nieznajomy. - Spokojnie… Jedno pytanie na raz, dobra? - uśmiechnął się szeroko.
Mojej uwadze nie uszła prawa, górna jedynka chłopaka, która była odrobinę zdeformowana. Jeden koniec tego zęba wyrósł po prostu bardziej niż drugi, przez co siekacz wyglądał bardziej jak kieł…
- Ale ja chcę wiedzieć to wszystko - powiedziałam. - To znaczy… Jeśli mogę…
- Po pierwsze jestem Dan Smith - przedstawił się chłopak.
Uścisnęliśmy sobie ręce. Jego palce były długie, a na wierzchu dłoni widniała siateczka wypukłych żył.
- Alice Killean - odparłam.
- Po drugie to twoja sala - szatyn wskazał na otwarte drzwi.
Zajrzałam przez nie niepewnie. Pomieszczenie było przeogromne i wypełnione niemal po brzegi. Podest dla nauczyciela wydawał się być jedynie maleńką, osamotnioną wysepką pośród morza studentów. Nagle poczułam się bardzo mała i bardzo przerażona. Żołądek związał mi się w supeł.
- Hej - Dan klepnął mnie lekko w ramię. - Nie martw się, nie jest tak strasznie, jak wygląda.
Pokiwałam głową i spojrzałam na chłopaka.
- Jest jeszcze straszniejsze niż wygląda - stwierdziłam cicho.
Smith roześmiał się cicho. W kącikach jego oczu pojawiły się mikroskopijne zmarszczki.
- Powodzenia Alice - powiedział. - Odwagi.
- Dziękuję - musiałam się uśmiechnąć.
Przez chwilę obserwowałam jak szatyn znika w tłumie bezosobowych kształtów.
Tamtego dnia poznanie Dana Smith’a było jedyną dobrą rzeczą, jaka mnie spotkała.
Podziwiam cię Agrafka ! :) to jest C-U-D-O-W-N-E ! :)
OdpowiedzUsuńNajpierw porównałaś Alice do kurczaka! Naprawdę zdziwil mnie ten tytuł. A później wyobraź sobie, że jesteś kurczakiem.. zagubionym kurczakiem. Fajne! Poczułam się jakbym była tą Alice, samą na uniwerku.. no ale w końcu poznałam (ona poznała, a nie ja, tylko się na maksa wczułam, bo za dobrze piszesz!! ) Dana więc było urroooczoo^^
Opisałaś Dana w opisie bohaterów jako największego pesymistę w Londynie a on wcale nie jest taki :) chyba coś się pomieszało ale i tak jest cudowny <3
OdpowiedzUsuńNapisałam, że taką ma opinię. Może tak naprawdę wcale nie jest takim pesymistą, a jedynie ludzie nadali mu taką cechę ;)
Usuń