sobota, 27 grudnia 2014

Zlecenie - Wigilia w Kawiarni

Naprawdę chciałam zdążyć przed świętami, ale pojawiło się kilka nieprzewidywalnych zdarzeń i dopiero dzisiaj udało mi się dostać do komputera.
W takim razie, mam nadzieję, że wasze święta były udane! Że zjedliście mnóstwo pyszności, że spędziliście czas z osobami, które kochacie, czy dostaliście cudowne prezenty! Życzę też nam wszystkim, żeby nadchodzący rok był lepszy niż ten. Żebyśmy mieli wystarczająco siły, aby odważnie spełniać swoje marzenia. I żeby życie przynosiło nam satysfakcję oraz szczęście.

A oto zlecenie, które dostałam całe lata świetlne temu. Pozwoliłam sobie wplątać w nie Wigilię, więc mamy nawet świąteczną scenkę :D
Miłego czytania!

Dorki też mają nadzieję, że
wasze święta były cudowne!
~.~.~
  

            Dlaczego ludzie nigdy nie myślą o czymś poza czubkiem własnego nosa?
            Cholerne nastolatki. Cholerni, ślepi dziadkowie, cholerne bachory, cholerni biznesmeni.
            Czy nawet święta nie wyzwalają w bezdusznych klientach chociaż odrobiny empatii dla biednych, spracowanych kelnerów?
            Dan westchnął ciężko, ścierając rozrzucone po całym stole resztki kurczaka. Dzieciaki, które dokonały tego czynu pełnego podświadomej nienawiści powinny być w domu i pomagać rodzicom, a nie umawiać się w knajpach ze znajomymi.
            Jakby się nad tym głębiej zastanowić, chłopak też mógłby teraz siedzieć w swoim przytulnym domku i próbować nadążyć za zleceniami od mamy i starszej siostry, ale nie. Jest tutaj, w miłej restauracji i zbiera brudne naczynia. A wszystko po to, żeby szef nie wywalił go po nowym roku z jedynej pracy, którą udało mu się utrzymać dłużej niż miesiąc. Nawet jeśli był to najniebezpieczniejszy rodzaj zatrudnienia, jaki Smith mógł osiągnąć.
            Wycieranie stołów to pestka. Dopiero teraz będzie najgorsze.
            Ułożyć talerze oraz szklanki na tacy, tak żeby się nie przewróciły. Łatwizna. Powooooli podnieść tacę. I do okienka. Do okienka. Dasz radę, przecież to nie tak daleko, lokal jest pusty. Jeszcze kilka metrów. Nienienienie. Stóóóój. Poczekaj, aż szklanki przestaną się trząść. Głęboki wdech. I dalej. Jesteś. Postaw ostrożnie tacę na blacie. Udało się.
            Dan przeczesał włosy z ulgą. Czasami zastanawiał się jakim cudem jego kalekie dłonie nie zniszczyły do tej pory połowy zastawy w restauracji. Był z siebie dumny, jak nigdy, ale nie mógł o tym nikomu powiedzieć. No bo jak to brzmi?
            "Hej, wiesz jakie jest moje największe życiowe osiągnięcie? Nie rozbiłem żadnego naczynia jako kelner. Wpisałem to już do mojego CV."
            Smith potrząsnął czupryną, łapiąc za miotłę. W jego głowie pojawiały się coraz większe nonsensy. Jedyne, co obchodziło szatyna przez ostatnie miesiące, to ilość drżących na tacy naczyń oraz nowe piosenki zespołu.
            Na przykład "The Draw". Utwór nadawał się do grania na scenach. Gdyby tylko Dan miał jeszcze jednego basistę mógłby dołączyć kolejną pozycję do listy koncertowych piosenek.
            Rozczochraniec nawet nie wiedział, kiedy zaczął nucić. Uniósł szybko głowę, żeby upewnić się, czy jest w pomieszczeniu sam. Dopiero, widząc kompletne pustki, pozwolił sobie na cichy śpiew, który urozmaicał pracę.
            - In my left hand... There is the familiar... In my right hand... There's the unknown...

***

            Pierwsze święta w całkowitej samotności.
            Nareszcie.
            Może nie brzmi to zbyt optymistycznie, ale po kilkunastu latach bycia dręczoną przez macochę z piekła rodem, która czasami (stanowczo częściej niż "czasami") przypominała krzyżówkę Cruelli Demon oraz wyrodnej opiekunki Kopciuszka i traktowała mnie jak swoją służącą, opuszczenie domu stanowczo nie należało do smutnej chwili.
            Nawet jeśli ledwo wiązałam koniec z końcem.
            Nawet jeśli po trzech miesiącach moje mieszkanie wciąż nie było umeblowane i spałam na gołym materacu.
            Nawet jeśli wciąż nie miałam żadnych znajomych.
            Było warto.
            Wracałam do domu, zastanawiając się, jak mogłabym uczcić Boże Narodzenie. Nie posiadałam oczywiście czegoś takiego jak choinka, a obserwowanie śniegu również odpadało, ponieważ w tym roku pogoda postanowiła załamać miłośników białego puchu i przywitała 24 grudnia temperaturą powyżej pięciu stopni.
            Z samego ranka niemal wyleciałam w stronę centrum, mając nadzieję, że podziwianie świątecznych ozdób trochę poprawi mi humor, niestety lampki na tle deszczu jakoś nie wyglądały zbyt radośnie. Teraz spacerowałam ulicą Londynu, czekając na autobus, które wywiezie mnie z powrotem poza obrzeża miasta do mojego niewielkiego bloku na odrobinę ponurym osiedlu.
            W moim brzuchu rozległo się głośne burczenie.
            Świetnie.
            Było już popołudnie, więc wątpiłam czy znajdę jakiekolwiek miejsce, które zapewni mi ciepło i jedzenie. Los jednak okazał się łaskawy. Jedna z kawiarni zerkała na mnie żółtym światłem. Nie zastanawiając się długo, skorzystałam z zaproszenia.
            Pomieszczenie było przestronne i całkiem puste. Może z wyjątkiem kelnera, który zamiatał, odwrócony do mnie plecami. Nie zdziwiłam się, że nie zauważył, kiedy się pojawiłam. Śpiewanie całkiem go pochłonęło.
            - Don't listen to your friend, they only care once in a while... I can feel the draw. I can feel it pulling me back, it pulling me back...
            Przycupnęłam na najbliższym krześle, przyglądając się chudym barkom, rytmicznym ruchom miotły oraz dziwnej fryzurze, w której każdy włos sterczał w inną stronę.
            Ale najciekawszy był głos tego chłopaka.
            Cichy, ale mocny. Lekko chrapliwy, ale łagodny.
            Rany, taki głos mógłby góry przenosić.
            - When you go home... Everything looks different... And you're scared of being left behind
            Może i piosenka nie była zbyt optymistyczna jak na świąteczny nastrój...
            Kelner odwrócił się i na mój widok zamarł z wyrazem bezgranicznego przerażenia wymalowanym  na twarzy. Chwilę później policzki uroczego rozczochrańca stały się czerwone jak czapka Mikołaja.
            - Ja... - szatyn zaciskał nerwowo palce na kiju szczotki. - Nie wiedziałem, że... ktoś tu jest.

***

            Dziewczyna przyglądała się Danowi z zaciekawieniem, a on czuł coraz większe zażenowanie. Najgorsze było to, że nieznajoma wyglądała całkiem uroczo. Miała pofarbowane na biało włosy, sięgające za ramiona, a czubek głowy ukryła pod szarą czapką.
            Chłopakowi zrobiło się gorąco. Sytuacja była niezręczna. Może i przyzwyczaił się już odrobinę do śpiewania na scenie, ale nikt nie mówił o podsłuchiwaniu jego prywatnych występów.
            - Ładnie śpiewasz - stwierdziła, spuszczając wzrok.
            - Um. Wątpię, ale... dzięki - mruknął jedynie. - Coś... Podać?
            W gardle Smitha pojawiła się niewygodna gula. Jezu, jak on nienawidził, gdy ludzie prawili mu komplementy. Albo na niego patrzyli. Albo w ogóle wiedzieli o jego egzystencji.
            - Poproszę francuskiego rogala i gorącą czekoladę.
            Kiedy Dan w milczeniu udał się za ladę, Wham! wykonywało cicho swój wielki świąteczny przebój. Klientka obgryzała skórki przy paznokci, przyglądając się kroplom, spływającym po szybie, a Smith, postanowił nie kłopotać, śpiącego w pomieszczeniu kuchennym Jacka i sam zajął się przygotowywaniem zamówienia. W końcu zrobienie gorącej czekolady nie jest jakimś wyczynem.
            Dziewczyna przestała zajmować się palcami, a jej spojrzenie znów spoczęło na piosenkarzu.
            - Śpiewasz zawodowo? - spytała wreszcie.
            O nie, tylko nie zaczynajmy tej rozmowy, pomyślał chłopak.
            - Nie do końca
            Oczy dziewczyny był koloru jeziora. Nie morza, nie oceanu, nie rzeki, czy kałuży... To było jezioro. W taki odrobinę pochmurny dzień. Ale nie deszczowy, czy smutny. Po prostu w ładny dzień bez słońca.
            Smith pochylił się nad kubkiem, trzęsąc lekko głową.
            Nie powinien zagłębiać się w tak niezręczne szczegóły. Gdyby ludzie mieli zdolność czytania w myślach, Dan prawdopodobnie skończyłby z opinią przerażającego dziwaka.
            - Nie do końca?
            To spojrzenie było stanowczo zbyt przyszpilające.
            Szatyn westchnął pod nosem. No dobra. Powie jej wszystko, może wtedy pozwoli mu wrócić do swojego samotnego fałszowania pod nosem.
            - Gdybym był zawodowym piosenkarzem, nie musiałbym być w tym uroczym miejscu - zakręcił palcem młynka, żeby wskazać wnętrze restauracji. - Ale staram się - wzruszył ramionami, wracając do pracy. - Mam swój mały zespół... Nazywa się Bastille - dodał szybko, uniemożliwiając zadawanie kolejnych pytań. - Moje urodziny są w ten dzień i pomyśleliśmy, że to całkiem spoko nazwa... Na razie mieliśmy kilka mniejszych występów, ale wątpię, żebyśmy zaszli gdzieś dalej.
            Koniec.
            Dan odwrócił się plecami do dziewczyny, żeby posypać czekoladę cynamonem.
            - Nigdy nie wiadomo co przyniesie los - mruknęła nieznajoma.
            Ludzie rzadko nie zaprzeczali chłopakowi. Zwykle zaczynali gadać bzdury o jego głosie, sprawiając, że Smith czuł się jeszcze bardziej niezręcznie. To była całkiem miła odmiana.
            - Proszę.
            Rozczochraniec ostrożnie postawił przed dziewczyną tacę z zamówieniem. Chyba był w te klocki coraz lepszy.
            - Dzięki - uśmiech rozjaśnił ponurą twarz.
            Chłopak przypatrywał się jasnym włosom przez kilka sekund. Ona była smutna. I samotna. Nikt nie przychodzi samotnie do kawiarni, jeśli czeka na niego rodzina.
            Wreszcie rozczochraniec usiadł na przeciwko nieznajomej.
            - Jestem Dan Smith.

***

            Przygryzłam wargę i wyciągnęłam dłoń w stronę piosenkarza.
            - Angelle Cole. Ale możesz używać dowolnego skrótu.
            - Oh, to może będę mówił na ciebie Aniołku? - szatyn odpowiedział z uśmiechem.
            Uniosłam brwi, zdziwiona jego nagłą arogancją. Dan natychmiast się zaczerwienił i spuścił speszony wzrok.
            - Przepraszam, nie chciałem... Ja...
            To był pierwszy raz od dłuższego czasu, gdy mogłam z kimś normalnie porozmawiać. Nie mogłam chyba tak po prostu zmarnować okazji.
            - Może być i Aniołku - wzruszyłam lekceważąco ramionami.
            - Tak się zastanawiałem... - szatyn podrapał się po karku. - Wiesz, zwykle nie spotykam osób, które spędzają Wigilię w kawiarniach.
            Czekolada była smaczna. Słodka, gorąca i gęsta. Ale mimo wszystko, poczułam w żołądku zimną gulę.
            - Rany - westchnął Smith. - Jestem beznadziejny z nawiązywaniu nowych znajomości. Przepraszam. Idiota ze mnie.
            Parsknęłam śmiechem. Nie miałam ochoty rozmawiać o mojej sytuacji rodzinnej, jednak Dan również nie wyglądał na zbyt pewnego siebie podczas opowiadania o zespole.
            - Widzisz, ja jestem właśnie osobą, która spędza Wigilię w kawiarniach - stwierdziłam, odrywając kawałek rogalika.
            Był trochę suchy. Na pewno niedzisiejszy. Nie było się czemu dziwić. Ale czekolada nadrabiała smak (lub też brak smaku) przekąski.
            - Oh.
            Kolejna chwila ciszy.
            - Mój zespół gra dziś na mały koncercie charytatywnym... Jeśli chcesz...
            - Okay.
            W tym momencie, jak za dotknięciem różdżki magicznego elfa, który wprowadza do domów radosną atmosferę (żartuję, takich rzeczy nie ma, ale mimo wszystko lubię czasem sobie tak myśleć), niezręczne napięcie zniknęło.
            - A mają darmowe jedzenie? - zagadnęłam, dojadając rogala, który jedynie podsycił mój głód.
            Dan uśmiechnął się, a ja zauważyłam, że w jego policzkach pojawiły się urocze dołeczki.
            - Jasne, że mają!
            A potem rozmowa jakoś się potoczyła.
            Opowiedziałam obcej osobie o prawie całym swoim życiu, on przedstawił mi kilka historii ze swojego życiorysu i tak minęło kilka godzin.

***

            Impreza charytatywna odbyła się w niewielkiej sali. Całkiem miłe miejsce. Poznałam resztę Bastille - Kyle'a, Willa i Woody'ego. Cała czwórka była bardzo podekscytowana występem oraz możliwością grania w towarzystwie instrumentów smyczkowych.
            Jakieś pół godziny przed wyjściem na scenę, zniknęli, żeby przygotować się do występu. Przez ten czas podjadałam kruche ciasteczka i obserwowałam rozmawiających gości. Podsłuchiwałam dyskretnie rozmowy i właściwie czas samotności minął dość szybko.
            Wreszcie Bastille wyszło na scenę. Parsknęłam śmiechem na widok ich ubrań. Dan miał różowy, kobiecy sweterek w różyczki oraz namalowane markerem bałwanki i napis "X-MAS", spod którego wyglądał t-shirt z napisem "HALLOWEEN". Kyle wyglądał elegancko w uroczym czerwonym wdzianku oraz szaliku. Will został ubrany w genialną koszulkę z nadrukiem "To: Women / From: God", a Woody w odrobinę za mały bezrękawnik.
            - Cześć - przedstawił się piosenkarz z lekkimi rumieńcami na twarzy. - Jesteśmy Bastille. W... Odświętnych strojach....
            Kyle parsknął śmiechem, poprawiając rękawy swojego ubranka.
            - I zaśpiewamy naszą najnowszą piosenkę Pompeii...
            Uśmiechnęłam się, widząc zażenowanie chłopaka. Wyglądali naprawdę zabawnie, jednak trzeba było przyznać, że grać to potrafili. Utwór wydawał się być całkiem radosny, ale kiedy wsłuchałam się w słowa odkryłam drugie dno, równie pesymistyczne, jak piosenka, którą Dan nucił w pracy.
            Smyczki w tle dopełniły obrazu i byłam pewna, że absolutnie wszyscy w pomieszczeniu, łącznie ze mną na czele, całkowicie zakochali się w Bastille.
            - A teraz... - powiedział Smith, gdy skończył śpiewać. - Świąteczny mashup, który zrobiliśmy... Bo właściwie wszyscy tutaj uwielbiamy święta, a że dziś mamy Wigilię, a to jest świąteczna impreza charytatywna, to... No... - zerknął na mnie, jakby błagał o pomoc. - Zaśpiewamy go.
            Reszta zespołu dzielnie ukrywała rozbawienie. No tak. Nad gadaniem to jeszcze powinien popracować.
            Szatyn już miał grać, gdy Kyle zaczął z powagą dostrajać swój keyboard.  Woody mruknął do coś do mikrofonu z rozbawieniem, a Dan oraz Will zerknęli na perkusistę, jakby dzielili jakiś wspólny, znany tylko zespołowi, żart.
            Wreszcie brodacz był gotowy i rozbrzmiały pierwsze dźwięki utworu.
            Byłam pełna podziwu, że chłopcy zlepili ze sobą całkowicie nie powiązane piosenki i stworzyli coś nawet logicznego.
            - Cause last Christmas... - Smith śpiewał przyjemnie ochrypniętym głosem. - I was driving home for Christmas... And all I want for Christmas... Is to faaaall on your kneeees...
            Później chłopak zaczął wykonywać dziwne, zabawne ruchy, które odrobinę przypominały zrytmizowany atak padaczki. Wyraźnie było widać, że muzyka całkiem go poniosła. Miałam wrażenie, że umieszczenie mikrofonu z powrotem w statywie kosztowało Dana niemal fizycznego wysiłku.
            Nie mogłam powstrzymać wybuchu śmiechu, słysząc piosenkę z South Parku, wmieszaną między wiersze.
            - Mr. Hankey the Christmas Poo. He loves me and I love you... Therefore vicariously, he loves you too... We can make a Mr. Hankey too!
            Co dziwne piosenkarz zachował absolutną powagę, śpiewając o świątecznej kupie, a następnie całkowicie płynnie przeszedł do opadania na kolana i słuchania anielskich głosów.
            Tak. Ten chłopak był wyjątkowy.
            Dołączyłam do głośnych braw.
            Smith uśmiechnął się absolutnie przeszczęśliwy, uprzejmie podziękował i życzył wszystkim wesołych świąt.
            Bastille opuściło scenę, robiąc miejsce dla kolejnych, bardziej znanych i wyczekiwanych wykonawców.
            - Jeżeli do tej pory miałam wątpliwości co do was, to już ich nie mam - oznajmiłam czwórce przyjaciół, kiedy do mnie podeszli. - No i daliście mi jedzenie.
            Zerknęłam na tacę, gdzie jeszcze niedawno było pełno smacznych ciasteczek. Niestety w jakiś tajemniczy sposób znalazły się w moim żołądku. Ale nikt nie musiał o tym wiedzieć, prawda?
            - To co chłopaki, zwijamy się? - spytał Kyle, bawiąc się telefonem.
            Will i Woody przytaknęli, oznajmiając, że trzeba zabrać sprzęt. Dan popatrzył na mnie niepewnie.
            - Może cię gdzieś podwieźć albo... coś? - zagadnął, wciskając dłonie do kieszeni.
            - Do kolejnej kawiarni? - uśmiechnęłam się półgębkiem. - Nie, dzięki. Spróbuję złapać jakiś autobus i wrócę do mieszkania.
            Nie lubiłam nazywać swojej małej klitki domem. Jeszcze nie znalazłam miejsca, które na takie miano by zasługiwało.
            - Acha... - niebieskie spojrzenie unikało mojego wzroku. - Bo właściwie... Tak pomyślałem...
            - Dan, idziesz? - rzucił Woody, trzymając jeszcze pojemnik z pałeczkami. - Trzeba zapakować Vana.
            Szatyn pokiwał głową i przeczesał włosy.
            - No to dzięki, że przyszłaś - uśmiechnął się szeroko.
            - Dzięki, że mnie zaprosiłeś - odparłam lekko.
            Cholera no... Nie zostawiaj mnie.
            - Do zobaczenia kiedyś...
            Piosenkarz przytulił mnie mocno.
            Proszę, nie idź sobie.
            - Tsaa - mruknęłam.
            Chłopak odszedł w stronę przyjaciela, a ja stałam przy głupim stole z przekąskami, zdając sobie sprawę, że od wielu miesięcy nie miałam kontaktu z ludzkim ciepłem. Właściwie nigdy nie zaznałam zbyt dużej życzliwości ze strony innej osoby. Nie sądziłam, że to będzie takie miłe.
            Brązowa czupryna jeszcze przez jakiś czas poruszała się między gośćmi, ale potem opuściła pomieszczenie.
            Dan wróci teraz do domu z przyjaciółmi i szybko o mnie zapomni.
            To nic.
            Westchnęłam, odganiając łzy. Święta są do dupy.

            Wydostałam się z budynku. Deszcz znów kropił. Naciągnęłam kaptur aż na oczy, tak, że widziałam tylko własne stopy i ruszyłam w bliżej nieokreślonym kierunku.
            Nie zdążyłam jednak przejść kilkuset metrów, bo...
            - Angelle!
            Zacisnęłam zęby i obróciłam się. W moją stronę szedł szatyn w czerwonej kurtce.
            - Przepraszam, że cię zostawiłem. - powiedział szybko Dan. - Nie chcę, żebyś była sama.
            - Dan...
            - Chodź ze mną.
            Niebieskie oczy, były zimne, ale o wiele cieplejsze od pochmurnego nieba nad nami.
            - Ja...
            - Wiem, że nie jesteśmy może specami od świątecznej amtmosfery - Smith wyrzucał z siebie słowa tak szybko, że ledwo je rozumiałam. - Ale obiecuję, że zrobię wszystko, żeby twoje święta były lepsze niż te poprzednie.
            Nie wiedziałam co powiedzieć.
            Znałam go dopiero od kilu godzin, a zrobił dla mnie więcej niż ktokolwiek przez całe moje dotychczasowe życie.
            - No już - przystojną twarz rozjaśnił ten uroczy uśmiech. - Nie płacz.
            Pozwolił mi ukryć twarz w swojej rozsuniętej kurtce. Był ciepły i pachniał naprawdę przyjemnie. Nie przeszkadzało mu to, że zaczęłam ryczeć jak idiotka w środku miasta. Nie krzyczał za to, że okazałam słabość. Nie złościł się na moje zagubienie.
            - Dziękuję - chlipnęłam.
            - Czyli pójdziesz z nami? - chłopak zaoferował mi paczkę chusteczek.
            - Bardzo chętnie - wydmuchałam nos i uśmiechnęłam się przez łzy.

***

            Bastillowa rodzinka przyjęła mnie z otwartymi ramionami. W małym Vanie mamy Woodyego chłopcy udawali, że nie dostrzegli moich czerwonych oczu. Przekomarzali się i opowiadali zabawne historie. Dopiero zaczynali karierę, ale już teraz mogli przywołać humorystyczne anegdotki. Mieszkanie Woody'ego było zajęte przez dziewczyny trójki chłopaków. Chrissy - partnerka gospodarza, Janna cudowna właścicielka Kyle'a oraz Awoi - ciemnoskóra modelka, idealnie pasująca do umięśnionego basisty. Wraz z nimi poznałam jeszcze kilkoro przyjaciół zespołu. Wszyscy okazali się być naprawdę towarzyscy.
            Traktowali mnie z tak przyjaznym nastawieniem, że po jakimś czasie, zaczęłam się czuć, jakbym sama była członkiem tego ciasnego kręgu znajomych.
            Później zaczęła się wymiana prezentów. Oczywiście ja nie miałam żadnych upominków, więc po prostu stanęłam gdzieś z brzegu i próbowałam udawać, że mnie nie ma.
            Nie byłam jednak w stanie ukryć się przed błękitnym spojrzeniem.
            Szatyn wręczył mi płaski podarunek, prowizorycznie zapakowany w zwykły papier. Na białej kartce zostały namalowane bałwanki podobne do tych na swetrze Dana. Już samo to opakowanie było przemiłe.
            - Dziękuję, ale.... Ja nie mam nic w zamian - odparłam nie pewnie.
            - To nic - uśmiechnął się Smith. - Po prostu otwórz.
            W środku była płyta zespołu To Kill A King.
            - To mojego przyjaciela - wytłumaczył z dumną chłopak. - Posłuchaj w wolnej chwili.
            - Okay, bardzo dziękuję.
            Przygryzłam wargę i wspięłam się powoli na place, żeby dać Danowi buziaka w policzek, który prawie natychmiast oblał się rumieńcem.
            Reszta wieczoru minęła jeszcze lepiej.
            Wreszcie mój nowy przyjaciel zamówił taksówkę i wsadził mnie w nią niemal w brew mojej woli. Sam piosenkarz również wgramolił się do auta i podał kierowcy jakiś nieznany mi adres.
            - Gdzie jedziemy? - spytałam zaciekawiona.
            Dan odchylił głowę, opierając ją o fotel i zamknął zmęczony oczy.
            - Do domu.

***

            - To twoje mieszkanie?
            - Uchym... - Dan złapał kilka ciuchów, które wisiały na oparciu kanapy.
            - Bardzo ładne.
            Chłopak wrzucił ubrania za zamknięte drzwi sypialni.
            - Chcesz herbaty?
            - Jasne.
            Usiadłam na fotelu i spojrzałam na nikłe światła za oknem. Zimne krople, spadające z nieba właśnie zaczęły mieszać się z białymi płatkami, a już po chwili śnieg pokrył cienką warstwą dachy sąsiednich budynków.
            - Zostaniesz na noc, prawda?
            Spojrzałam spanikowana na chłopaka, który przygotowywał gorący napój. Nie byłam pewna, czy powinnam pozwolić sobie na takie spoufalanie się z mężczyzną, którego właściwie nie znałam.
            - Możesz zająć moje łóżko, a ja wezmę kanapę - wytłumaczył Dan.
            Strzyknęłam placami, zastanawiając się nad propozycją wokalisty zespołu. Nie miałam nawet możliwości wrócić do mieszkania. Autobusy nie kursowały po północy.
            - Ja wezmę kanapę - zdecydowałam wreszcie. - Ale tylko dlatego, że nie mam już transportu - zastrzegłam, chcąc uciszyć nikłe wyrzuty sumienia.
            - Oczywiście - uśmiechnął się szeroko Smith, podając mi gorący kubek.
            Chłopak usiadł obok mnie i odetchnął z zadowoleniem, gdy herbata zalała jego gardło.
            - Dzięki - mruknęłam, również popijając swój napój. - Nigdy nie sądziłam, że kiedyś spędzę tak przyjemną Wigilię.
            - Zawsze do usług.
            Prychnęłam rozbawiona, gdy Dan zamrugał szybko, falując rzęsami jak dama.
            - Dla wszystkich zagubionych dziewczyn jesteś taki uprzejmy? - spytałam złośliwie.
            - Tylko dla takiej jednej z białą czupryną - odparł piosenkarz tym samym tonem.
            Rozmawialiśmy jeszcze jakiś czas. Potem gospodarz pożyczył mi jedną ze swoich koszulek, żebym miała w czym spać i pościelił sofę.
            Ukryłam twarz w poduszce.
            - Branoc - rzucił Smith, gasząc światło.
            - Kolorowych - odparłam.
            Miło było słuchać cichej krzątaniny za drzwiami.
            Zupełnie, jakbym była w domu.

9 komentarzy:

  1. Żyje! Znaczy po masie świątecznego jedzenia. Mam nadzieję, że miło spędziłaś świętą ;)

    To takie....słodkie ^^ no i ah ta niepewność Dana.
    Gif mnie rozwalił xD nie wynalazłam go jeszcze w internecie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jakoś wygrzebałam się spod góry karpia w galarecie i tych wszystkich dóbr... Dzisiaj jadę tylko na kanapkach z miodem, kawie i piwie xd dziwne połączenie, jakby nie patrzeć... :D

      Just Dan being Dan... A gif jest z jakiegoś filmiku, ale nie pamiętam z jakiego... Jak sb przypomnę, to Ci dam :D
      A jak wrażenia odnośnie wyglądu? Nie wiem czy czegoś nie trzeba poprawić...

      Usuń
    2. Oh zapomniałam, skopiuj najpierw komentarz zanim wyślesz ;-;

      Wygląd jest świetny! Tylko przeszkadza mi ta biel xD znaczy, kiedy czytam na telefonie o 2 w nocy, to mnie wali po oczach ale na laptopie to już nie przeszkadza. Jest piknie :D

      Usuń
    3. Zastanawiam się właśnie czy nie lepiej zrobić bardziej szarego tła... Wtedy trzeba bd trochę popracować nad kolorami linków, ale odrobinę ciemniejszy odcień chyba będzie mniej męczący dla oczu...

      Usuń
  2. Wylądowało w zakładkach.
    Jestem do niczego w pisaniu pochlebnych komentarzu bo co drugie 'słowo' to "asldjdaoisfhiealg" albo "O Jezu".
    Więc
    Aadsifhsidofhoaifh O Jezu, tak to było...woooah.
    Dziękuje Ci za stworzenie tego.
    Mimo że już po świętach to jednak mi je trochę uratowałaś, bo zbyt piękne nie były.
    Dziękuje xx
    @BastilleFOB

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie komentarze są również jak najmilej widziane. Jakiekolwiek komentarze są absolutnie kochane :D
      Cieszę się, że cię jesteś zadowolona i polecam się na przyszłość xD

      Usuń
  3. Przeuroczy tekst. Myślałam, że sama się popłaczę jak główna bohaterka zamierzała już sama wracać do zimnego, pustego mieszkania. Rany piszesz teksty przepełnione takimi emocjami, że czytając to zawsze się wzruszam albo śmieje jak głupia xD
    Ale to było takie poruszające jak Dan odchodził a ona pragnęła by jej nie zostawiał... awww ♥

    Jakie kochane świąteczne dorki :D ♥

    A co do wyglądu to jest naprawdę ładny i bardzo podoba mi się nagłówek ale potwierdzam fakt, że tło mogłoby być ciemniejsze, bo też często przed snem czytam Twoje wpisy na telefonie i powiem szczerze, że troszkę razi po oczach hahaha xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aw cieszę się, że ci się podobało ❤
      Też mi było smutno, jak Dan zostawił biedną Angelle no bo kurde, ona jest taka biedna...

      Trochę ściemniłam tło, mam nadzieję, że teraz bd lepsze ;)

      Usuń
  4. Nadrabiam znow :)
    To byl bardzo mily i cieply rozdzial/zlecenie. Dan taki kochany i troskliwy dla nieznajomej... eh chcialabym byc nia :D
    Ale cichosza... ide dalej ;)

    OdpowiedzUsuń