Naprawdę chciałam zdążyć przed świętami, ale pojawiło
się kilka nieprzewidywalnych zdarzeń i dopiero dzisiaj udało mi się dostać do
komputera.
W takim razie, mam nadzieję, że wasze święta były udane! Że zjedliście mnóstwo pyszności, że spędziliście czas z osobami, które kochacie, czy dostaliście cudowne prezenty! Życzę też nam wszystkim, żeby nadchodzący rok był lepszy niż ten. Żebyśmy mieli wystarczająco siły, aby odważnie spełniać swoje marzenia. I żeby życie przynosiło nam satysfakcję oraz szczęście.
W takim razie, mam nadzieję, że wasze święta były udane! Że zjedliście mnóstwo pyszności, że spędziliście czas z osobami, które kochacie, czy dostaliście cudowne prezenty! Życzę też nam wszystkim, żeby nadchodzący rok był lepszy niż ten. Żebyśmy mieli wystarczająco siły, aby odważnie spełniać swoje marzenia. I żeby życie przynosiło nam satysfakcję oraz szczęście.
A oto zlecenie, które dostałam całe lata świetlne
temu. Pozwoliłam sobie wplątać w nie Wigilię, więc mamy nawet świąteczną scenkę
:D
Miłego czytania!
Dorki też mają nadzieję, że wasze święta były cudowne! |
~.~.~
Dlaczego
ludzie nigdy nie myślą o czymś poza czubkiem własnego nosa?
Cholerne
nastolatki. Cholerni, ślepi dziadkowie, cholerne bachory, cholerni biznesmeni.
Czy
nawet święta nie wyzwalają w bezdusznych klientach chociaż odrobiny empatii dla
biednych, spracowanych kelnerów?
Dan
westchnął ciężko, ścierając rozrzucone po całym stole resztki kurczaka.
Dzieciaki, które dokonały tego czynu pełnego podświadomej nienawiści powinny
być w domu i pomagać rodzicom, a nie umawiać się w knajpach ze znajomymi.
Jakby
się nad tym głębiej zastanowić, chłopak też mógłby teraz siedzieć w swoim
przytulnym domku i próbować nadążyć za zleceniami od mamy i starszej siostry,
ale nie. Jest tutaj, w miłej restauracji i zbiera brudne naczynia. A wszystko
po to, żeby szef nie wywalił go po nowym roku z jedynej pracy, którą udało mu
się utrzymać dłużej niż miesiąc. Nawet jeśli był to najniebezpieczniejszy
rodzaj zatrudnienia, jaki Smith mógł osiągnąć.
Wycieranie
stołów to pestka. Dopiero teraz będzie najgorsze.
Ułożyć
talerze oraz szklanki na tacy, tak żeby się nie przewróciły. Łatwizna.
Powooooli podnieść tacę. I do okienka. Do okienka. Dasz radę, przecież to nie
tak daleko, lokal jest pusty. Jeszcze kilka metrów. Nienienienie. Stóóóój.
Poczekaj, aż szklanki przestaną się trząść. Głęboki wdech. I dalej. Jesteś.
Postaw ostrożnie tacę na blacie. Udało się.
Dan
przeczesał włosy z ulgą. Czasami zastanawiał się jakim cudem jego kalekie
dłonie nie zniszczyły do tej pory połowy zastawy w restauracji. Był z siebie
dumny, jak nigdy, ale nie mógł o tym nikomu powiedzieć. No bo jak to brzmi?
"Hej,
wiesz jakie jest moje największe życiowe osiągnięcie? Nie rozbiłem żadnego
naczynia jako kelner. Wpisałem to już do mojego CV."
Smith
potrząsnął czupryną, łapiąc za miotłę. W jego głowie pojawiały się coraz
większe nonsensy. Jedyne, co obchodziło szatyna przez ostatnie miesiące, to
ilość drżących na tacy naczyń oraz nowe piosenki zespołu.
Na
przykład "The Draw". Utwór nadawał się do grania na scenach. Gdyby
tylko Dan miał jeszcze jednego basistę mógłby dołączyć kolejną pozycję do listy
koncertowych piosenek.
Rozczochraniec
nawet nie wiedział, kiedy zaczął nucić. Uniósł szybko głowę, żeby upewnić się,
czy jest w pomieszczeniu sam. Dopiero, widząc kompletne pustki, pozwolił sobie
na cichy śpiew, który urozmaicał pracę.
- In my left hand... There is the familiar... In my
right hand... There's the unknown...
***
Pierwsze
święta w całkowitej samotności.
Nareszcie.
Może
nie brzmi to zbyt optymistycznie, ale po kilkunastu latach bycia dręczoną przez
macochę z piekła rodem, która czasami (stanowczo częściej niż
"czasami") przypominała krzyżówkę Cruelli Demon oraz wyrodnej
opiekunki Kopciuszka i traktowała mnie jak swoją służącą, opuszczenie domu
stanowczo nie należało do smutnej chwili.
Nawet
jeśli ledwo wiązałam koniec z końcem.
Nawet
jeśli po trzech miesiącach moje mieszkanie wciąż nie było umeblowane i spałam
na gołym materacu.
Nawet
jeśli wciąż nie miałam żadnych znajomych.
Było
warto.
Wracałam
do domu, zastanawiając się, jak mogłabym uczcić Boże Narodzenie. Nie posiadałam
oczywiście czegoś takiego jak choinka, a obserwowanie śniegu również odpadało,
ponieważ w tym roku pogoda postanowiła załamać miłośników białego puchu i
przywitała 24 grudnia temperaturą powyżej pięciu stopni.
Z
samego ranka niemal wyleciałam w stronę centrum, mając nadzieję, że podziwianie
świątecznych ozdób trochę poprawi mi humor, niestety lampki na tle deszczu
jakoś nie wyglądały zbyt radośnie. Teraz spacerowałam ulicą Londynu, czekając
na autobus, które wywiezie mnie z powrotem poza obrzeża miasta do mojego
niewielkiego bloku na odrobinę ponurym osiedlu.
W
moim brzuchu rozległo się głośne burczenie.
Świetnie.
Było
już popołudnie, więc wątpiłam czy znajdę jakiekolwiek miejsce, które zapewni mi
ciepło i jedzenie. Los jednak okazał się łaskawy. Jedna z kawiarni zerkała na
mnie żółtym światłem. Nie zastanawiając się długo, skorzystałam z zaproszenia.
Pomieszczenie
było przestronne i całkiem puste. Może z wyjątkiem kelnera, który zamiatał,
odwrócony do mnie plecami. Nie zdziwiłam się, że nie zauważył, kiedy się
pojawiłam. Śpiewanie całkiem go pochłonęło.
-
Don't listen to your friend, they only care once in a while... I can feel the
draw. I can feel it pulling me back, it pulling me back...
Przycupnęłam
na najbliższym krześle, przyglądając się chudym barkom, rytmicznym ruchom
miotły oraz dziwnej fryzurze, w której każdy włos sterczał w inną stronę.
Ale
najciekawszy był głos tego chłopaka.
Cichy,
ale mocny. Lekko chrapliwy, ale łagodny.
Rany,
taki głos mógłby góry przenosić.
-
When you go home... Everything looks different... And you're scared of being
left behind
Może
i piosenka nie była zbyt optymistyczna jak na świąteczny nastrój...
Kelner
odwrócił się i na mój widok zamarł z wyrazem bezgranicznego przerażenia
wymalowanym na twarzy. Chwilę później policzki uroczego
rozczochrańca stały się czerwone jak czapka Mikołaja.
-
Ja... - szatyn zaciskał nerwowo palce na kiju szczotki. - Nie wiedziałem, że...
ktoś tu jest.
***
Dziewczyna
przyglądała się Danowi z zaciekawieniem, a on czuł coraz większe zażenowanie.
Najgorsze było to, że nieznajoma wyglądała całkiem uroczo. Miała pofarbowane na
biało włosy, sięgające za ramiona, a czubek głowy ukryła pod szarą czapką.
Chłopakowi
zrobiło się gorąco. Sytuacja była niezręczna. Może i przyzwyczaił się już
odrobinę do śpiewania na scenie, ale nikt nie mówił o podsłuchiwaniu jego
prywatnych występów.
-
Ładnie śpiewasz - stwierdziła, spuszczając wzrok.
-
Um. Wątpię, ale... dzięki - mruknął jedynie. - Coś... Podać?
W
gardle Smitha pojawiła się niewygodna gula. Jezu, jak on nienawidził, gdy
ludzie prawili mu komplementy. Albo na niego patrzyli. Albo w ogóle wiedzieli o
jego egzystencji.
-
Poproszę francuskiego rogala i gorącą czekoladę.
Kiedy
Dan w milczeniu udał się za ladę, Wham! wykonywało cicho swój wielki świąteczny
przebój. Klientka obgryzała skórki przy paznokci, przyglądając się kroplom,
spływającym po szybie, a Smith, postanowił nie kłopotać, śpiącego w
pomieszczeniu kuchennym Jacka i sam zajął się przygotowywaniem zamówienia. W
końcu zrobienie gorącej czekolady nie jest jakimś wyczynem.
Dziewczyna
przestała zajmować się palcami, a jej spojrzenie znów spoczęło na piosenkarzu.
-
Śpiewasz zawodowo? - spytała wreszcie.
O
nie, tylko nie zaczynajmy tej rozmowy, pomyślał chłopak.
-
Nie do końca
Oczy
dziewczyny był koloru jeziora. Nie morza, nie oceanu, nie rzeki, czy kałuży...
To było jezioro. W taki odrobinę pochmurny dzień. Ale nie deszczowy, czy
smutny. Po prostu w ładny dzień bez słońca.
Smith
pochylił się nad kubkiem, trzęsąc lekko głową.
Nie
powinien zagłębiać się w tak niezręczne szczegóły. Gdyby ludzie mieli zdolność
czytania w myślach, Dan prawdopodobnie skończyłby z opinią przerażającego
dziwaka.
-
Nie do końca?
To
spojrzenie było stanowczo zbyt przyszpilające.
Szatyn
westchnął pod nosem. No dobra. Powie jej wszystko, może wtedy pozwoli mu wrócić
do swojego samotnego fałszowania pod nosem.
-
Gdybym był zawodowym piosenkarzem, nie musiałbym być w tym uroczym miejscu -
zakręcił palcem młynka, żeby wskazać wnętrze restauracji. - Ale staram się -
wzruszył ramionami, wracając do pracy. - Mam swój mały zespół... Nazywa się
Bastille - dodał szybko, uniemożliwiając zadawanie kolejnych pytań. - Moje
urodziny są w ten dzień i pomyśleliśmy, że to całkiem spoko nazwa... Na razie
mieliśmy kilka mniejszych występów, ale wątpię, żebyśmy zaszli gdzieś dalej.
Koniec.
Dan
odwrócił się plecami do dziewczyny, żeby posypać czekoladę cynamonem.
-
Nigdy nie wiadomo co przyniesie los - mruknęła nieznajoma.
Ludzie
rzadko nie zaprzeczali chłopakowi. Zwykle zaczynali gadać bzdury o jego głosie,
sprawiając, że Smith czuł się jeszcze bardziej niezręcznie. To była całkiem
miła odmiana.
-
Proszę.
Rozczochraniec
ostrożnie postawił przed dziewczyną tacę z zamówieniem. Chyba był w te klocki
coraz lepszy.
-
Dzięki - uśmiech rozjaśnił ponurą twarz.
Chłopak
przypatrywał się jasnym włosom przez kilka sekund. Ona była smutna. I samotna.
Nikt nie przychodzi samotnie do kawiarni, jeśli czeka na niego rodzina.
Wreszcie
rozczochraniec usiadł na przeciwko nieznajomej.
-
Jestem Dan Smith.
***
Przygryzłam
wargę i wyciągnęłam dłoń w stronę piosenkarza.
-
Angelle Cole. Ale możesz używać dowolnego skrótu.
- Oh, to może będę mówił na ciebie Aniołku? - szatyn odpowiedział z uśmiechem.
Uniosłam
brwi, zdziwiona jego nagłą arogancją. Dan natychmiast się zaczerwienił i
spuścił speszony wzrok.
-
Przepraszam, nie chciałem... Ja...
To
był pierwszy raz od dłuższego czasu, gdy mogłam z kimś normalnie porozmawiać.
Nie mogłam chyba tak po prostu zmarnować okazji.
-
Może być i Aniołku - wzruszyłam lekceważąco ramionami.
-
Tak się zastanawiałem... - szatyn podrapał się po karku. - Wiesz, zwykle nie
spotykam osób, które spędzają Wigilię w kawiarniach.
Czekolada
była smaczna. Słodka, gorąca i gęsta. Ale mimo wszystko, poczułam w żołądku
zimną gulę.
-
Rany - westchnął Smith. - Jestem beznadziejny z nawiązywaniu nowych znajomości.
Przepraszam. Idiota ze mnie.
Parsknęłam
śmiechem. Nie miałam ochoty rozmawiać o mojej sytuacji rodzinnej, jednak Dan
również nie wyglądał na zbyt pewnego siebie podczas opowiadania o zespole.
-
Widzisz, ja jestem właśnie osobą, która spędza Wigilię w kawiarniach -
stwierdziłam, odrywając kawałek rogalika.
Był
trochę suchy. Na pewno niedzisiejszy. Nie było się czemu dziwić. Ale czekolada
nadrabiała smak (lub też brak smaku) przekąski.
-
Oh.
Kolejna
chwila ciszy.
-
Mój zespół gra dziś na mały koncercie charytatywnym... Jeśli chcesz...
-
Okay.
W
tym momencie, jak za dotknięciem różdżki magicznego elfa, który wprowadza do
domów radosną atmosferę (żartuję, takich rzeczy nie ma, ale mimo wszystko lubię
czasem sobie tak myśleć), niezręczne napięcie zniknęło.
-
A mają darmowe jedzenie? - zagadnęłam, dojadając rogala, który jedynie podsycił
mój głód.
Dan
uśmiechnął się, a ja zauważyłam, że w jego policzkach pojawiły się urocze
dołeczki.
-
Jasne, że mają!
A
potem rozmowa jakoś się potoczyła.
Opowiedziałam
obcej osobie o prawie całym swoim życiu, on przedstawił mi kilka historii ze
swojego życiorysu i tak minęło kilka godzin.
***
Impreza
charytatywna odbyła się w niewielkiej sali. Całkiem miłe miejsce. Poznałam
resztę Bastille - Kyle'a, Willa i Woody'ego. Cała czwórka była bardzo
podekscytowana występem oraz możliwością grania w towarzystwie instrumentów
smyczkowych.
Jakieś
pół godziny przed wyjściem na scenę, zniknęli, żeby przygotować się do występu.
Przez ten czas podjadałam kruche ciasteczka i obserwowałam rozmawiających
gości. Podsłuchiwałam dyskretnie rozmowy i właściwie czas samotności minął dość
szybko.
Wreszcie
Bastille wyszło na scenę. Parsknęłam śmiechem na widok ich ubrań. Dan miał różowy,
kobiecy sweterek w różyczki oraz namalowane markerem bałwanki i napis
"X-MAS", spod którego wyglądał t-shirt z napisem
"HALLOWEEN". Kyle wyglądał elegancko w uroczym czerwonym wdzianku
oraz szaliku. Will został ubrany w genialną koszulkę z nadrukiem "To:
Women / From: God", a Woody w odrobinę za mały bezrękawnik.
-
Cześć - przedstawił się piosenkarz z lekkimi rumieńcami na twarzy. - Jesteśmy
Bastille. W... Odświętnych strojach....
Kyle
parsknął śmiechem, poprawiając rękawy swojego ubranka.
-
I zaśpiewamy naszą najnowszą piosenkę Pompeii...
Uśmiechnęłam
się, widząc zażenowanie chłopaka. Wyglądali naprawdę zabawnie, jednak trzeba
było przyznać, że grać to potrafili. Utwór wydawał się być całkiem radosny, ale
kiedy wsłuchałam się w słowa odkryłam drugie dno, równie pesymistyczne, jak
piosenka, którą Dan nucił w pracy.
Smyczki
w tle dopełniły obrazu i byłam pewna, że absolutnie wszyscy w pomieszczeniu,
łącznie ze mną na czele, całkowicie zakochali się w Bastille.
-
A teraz... - powiedział Smith, gdy skończył śpiewać. - Świąteczny mashup, który
zrobiliśmy... Bo właściwie wszyscy tutaj uwielbiamy święta, a że dziś mamy
Wigilię, a to jest świąteczna impreza charytatywna, to... No... - zerknął na
mnie, jakby błagał o pomoc. - Zaśpiewamy go.
Reszta
zespołu dzielnie ukrywała rozbawienie. No tak. Nad gadaniem to jeszcze powinien
popracować.
Szatyn już miał grać, gdy Kyle zaczął z powagą
dostrajać swój keyboard. Woody mruknął do coś do mikrofonu z
rozbawieniem, a Dan oraz Will zerknęli na perkusistę, jakby dzielili jakiś
wspólny, znany tylko zespołowi, żart.
Wreszcie
brodacz był gotowy i rozbrzmiały pierwsze dźwięki utworu.
Byłam
pełna podziwu, że chłopcy zlepili ze sobą całkowicie nie powiązane piosenki i
stworzyli coś nawet logicznego.
-
Cause last Christmas... - Smith śpiewał przyjemnie ochrypniętym głosem. - I was
driving home for Christmas... And all I want for Christmas... Is to faaaall on
your kneeees...
Później
chłopak zaczął wykonywać dziwne, zabawne ruchy, które odrobinę przypominały
zrytmizowany atak padaczki. Wyraźnie było widać, że muzyka całkiem go poniosła.
Miałam wrażenie, że umieszczenie mikrofonu z powrotem w statywie kosztowało
Dana niemal fizycznego wysiłku.
Nie
mogłam powstrzymać wybuchu śmiechu, słysząc piosenkę z South Parku, wmieszaną
między wiersze.
-
Mr. Hankey the Christmas Poo. He loves me and I love you... Therefore
vicariously, he loves you too... We can make a Mr. Hankey too!
Co
dziwne piosenkarz zachował absolutną powagę, śpiewając o świątecznej kupie, a
następnie całkowicie płynnie przeszedł do opadania na kolana i słuchania
anielskich głosów.
Tak.
Ten chłopak był wyjątkowy.
Dołączyłam
do głośnych braw.
Smith
uśmiechnął się absolutnie przeszczęśliwy, uprzejmie podziękował i życzył
wszystkim wesołych świąt.
Bastille
opuściło scenę, robiąc miejsce dla kolejnych, bardziej znanych i wyczekiwanych
wykonawców.
-
Jeżeli do tej pory miałam wątpliwości co do was, to już ich nie mam -
oznajmiłam czwórce przyjaciół, kiedy do mnie podeszli. - No i daliście mi
jedzenie.
Zerknęłam
na tacę, gdzie jeszcze niedawno było pełno smacznych ciasteczek. Niestety w jakiś
tajemniczy sposób znalazły się w moim żołądku. Ale nikt nie musiał o tym
wiedzieć, prawda?
-
To co chłopaki, zwijamy się? - spytał Kyle, bawiąc się telefonem.
Will
i Woody przytaknęli, oznajmiając, że trzeba zabrać sprzęt. Dan popatrzył na
mnie niepewnie.
-
Może cię gdzieś podwieźć albo... coś? - zagadnął, wciskając dłonie do kieszeni.
-
Do kolejnej kawiarni? - uśmiechnęłam się półgębkiem. - Nie, dzięki. Spróbuję
złapać jakiś autobus i wrócę do mieszkania.
Nie
lubiłam nazywać swojej małej klitki domem. Jeszcze nie znalazłam miejsca, które
na takie miano by zasługiwało.
-
Acha... - niebieskie spojrzenie unikało mojego wzroku. - Bo właściwie... Tak
pomyślałem...
-
Dan, idziesz? - rzucił Woody, trzymając jeszcze pojemnik z pałeczkami. - Trzeba
zapakować Vana.
Szatyn
pokiwał głową i przeczesał włosy.
-
No to dzięki, że przyszłaś - uśmiechnął się szeroko.
-
Dzięki, że mnie zaprosiłeś - odparłam lekko.
Cholera
no... Nie zostawiaj mnie.
-
Do zobaczenia kiedyś...
Piosenkarz
przytulił mnie mocno.
Proszę,
nie idź sobie.
-
Tsaa - mruknęłam.
Chłopak
odszedł w stronę przyjaciela, a ja stałam przy głupim stole z przekąskami,
zdając sobie sprawę, że od wielu miesięcy nie miałam kontaktu z ludzkim
ciepłem. Właściwie nigdy nie zaznałam zbyt dużej życzliwości ze strony innej
osoby. Nie sądziłam, że to będzie takie miłe.
Brązowa
czupryna jeszcze przez jakiś czas poruszała się między gośćmi, ale potem
opuściła pomieszczenie.
Dan
wróci teraz do domu z przyjaciółmi i szybko o mnie zapomni.
To
nic.
Westchnęłam,
odganiając łzy. Święta są do dupy.
Wydostałam
się z budynku. Deszcz znów kropił. Naciągnęłam kaptur aż na oczy, tak, że
widziałam tylko własne stopy i ruszyłam w bliżej nieokreślonym kierunku.
Nie
zdążyłam jednak przejść kilkuset metrów, bo...
-
Angelle!
Zacisnęłam
zęby i obróciłam się. W moją stronę szedł szatyn w czerwonej kurtce.
-
Przepraszam, że cię zostawiłem. - powiedział szybko Dan. - Nie chcę, żebyś była
sama.
-
Dan...
-
Chodź ze mną.
Niebieskie
oczy, były zimne, ale o wiele cieplejsze od pochmurnego nieba nad nami.
-
Ja...
-
Wiem, że nie jesteśmy może specami od świątecznej amtmosfery - Smith wyrzucał z
siebie słowa tak szybko, że ledwo je rozumiałam. - Ale obiecuję, że zrobię
wszystko, żeby twoje święta były lepsze niż te poprzednie.
Nie
wiedziałam co powiedzieć.
Znałam
go dopiero od kilu godzin, a zrobił dla mnie więcej niż ktokolwiek przez całe
moje dotychczasowe życie.
-
No już - przystojną twarz rozjaśnił ten uroczy uśmiech. - Nie płacz.
Pozwolił
mi ukryć twarz w swojej rozsuniętej kurtce. Był ciepły i pachniał naprawdę
przyjemnie. Nie przeszkadzało mu to, że zaczęłam ryczeć jak idiotka w środku
miasta. Nie krzyczał za to, że okazałam słabość. Nie złościł się na moje
zagubienie.
-
Dziękuję - chlipnęłam.
-
Czyli pójdziesz z nami? - chłopak zaoferował mi paczkę chusteczek.
-
Bardzo chętnie - wydmuchałam nos i uśmiechnęłam się przez łzy.
***
Bastillowa
rodzinka przyjęła mnie z otwartymi ramionami. W małym Vanie mamy Woodyego
chłopcy udawali, że nie dostrzegli moich czerwonych oczu. Przekomarzali się i
opowiadali zabawne historie. Dopiero zaczynali karierę, ale już teraz mogli
przywołać humorystyczne anegdotki. Mieszkanie Woody'ego było zajęte przez
dziewczyny trójki chłopaków. Chrissy - partnerka gospodarza, Janna cudowna
właścicielka Kyle'a oraz Awoi - ciemnoskóra modelka, idealnie pasująca do
umięśnionego basisty. Wraz z nimi poznałam jeszcze kilkoro przyjaciół zespołu.
Wszyscy okazali się być naprawdę towarzyscy.
Traktowali
mnie z tak przyjaznym nastawieniem, że po jakimś czasie, zaczęłam się czuć,
jakbym sama była członkiem tego ciasnego kręgu znajomych.
Później
zaczęła się wymiana prezentów. Oczywiście ja nie miałam żadnych upominków, więc
po prostu stanęłam gdzieś z brzegu i próbowałam udawać, że mnie nie ma.
Nie
byłam jednak w stanie ukryć się przed błękitnym spojrzeniem.
Szatyn
wręczył mi płaski podarunek, prowizorycznie zapakowany w zwykły papier. Na
białej kartce zostały namalowane bałwanki podobne do tych na swetrze Dana. Już
samo to opakowanie było przemiłe.
-
Dziękuję, ale.... Ja nie mam nic w zamian - odparłam nie pewnie.
-
To nic - uśmiechnął się Smith. - Po prostu otwórz.
W
środku była płyta zespołu To Kill A King.
-
To mojego przyjaciela - wytłumaczył z dumną chłopak. - Posłuchaj w wolnej
chwili.
-
Okay, bardzo dziękuję.
Przygryzłam
wargę i wspięłam się powoli na place, żeby dać Danowi buziaka w policzek, który
prawie natychmiast oblał się rumieńcem.
Reszta
wieczoru minęła jeszcze lepiej.
Wreszcie
mój nowy przyjaciel zamówił taksówkę i wsadził mnie w nią niemal w brew mojej
woli. Sam piosenkarz również wgramolił się do auta i podał kierowcy jakiś
nieznany mi adres.
-
Gdzie jedziemy? - spytałam zaciekawiona.
Dan
odchylił głowę, opierając ją o fotel i zamknął zmęczony oczy.
-
Do domu.
***
-
To twoje mieszkanie?
-
Uchym... - Dan złapał kilka ciuchów, które wisiały na oparciu kanapy.
-
Bardzo ładne.
Chłopak
wrzucił ubrania za zamknięte drzwi sypialni.
-
Chcesz herbaty?
-
Jasne.
Usiadłam
na fotelu i spojrzałam na nikłe światła za oknem. Zimne krople, spadające z
nieba właśnie zaczęły mieszać się z białymi płatkami, a już po chwili śnieg
pokrył cienką warstwą dachy sąsiednich budynków.
-
Zostaniesz na noc, prawda?
Spojrzałam
spanikowana na chłopaka, który przygotowywał gorący napój. Nie byłam pewna, czy
powinnam pozwolić sobie na takie spoufalanie się z mężczyzną, którego właściwie
nie znałam.
-
Możesz zająć moje łóżko, a ja wezmę kanapę - wytłumaczył Dan.
Strzyknęłam
placami, zastanawiając się nad propozycją wokalisty zespołu. Nie miałam nawet
możliwości wrócić do mieszkania. Autobusy nie kursowały po północy.
-
Ja wezmę kanapę - zdecydowałam wreszcie. - Ale tylko dlatego, że nie mam już
transportu - zastrzegłam, chcąc uciszyć nikłe wyrzuty sumienia.
-
Oczywiście - uśmiechnął się szeroko Smith, podając mi gorący kubek.
Chłopak
usiadł obok mnie i odetchnął z zadowoleniem, gdy herbata zalała jego gardło.
-
Dzięki - mruknęłam, również popijając swój napój. - Nigdy nie sądziłam, że kiedyś
spędzę tak przyjemną Wigilię.
-
Zawsze do usług.
Prychnęłam
rozbawiona, gdy Dan zamrugał szybko, falując rzęsami jak dama.
-
Dla wszystkich zagubionych dziewczyn jesteś taki uprzejmy? - spytałam
złośliwie.
-
Tylko dla takiej jednej z białą czupryną - odparł piosenkarz tym samym tonem.
Rozmawialiśmy
jeszcze jakiś czas. Potem gospodarz pożyczył mi jedną ze swoich koszulek, żebym
miała w czym spać i pościelił sofę.
Ukryłam
twarz w poduszce.
-
Branoc - rzucił Smith, gasząc światło.
-
Kolorowych - odparłam.
Miło
było słuchać cichej krzątaniny za drzwiami.
Zupełnie,
jakbym była w domu.
Żyje! Znaczy po masie świątecznego jedzenia. Mam nadzieję, że miło spędziłaś świętą ;)
OdpowiedzUsuńTo takie....słodkie ^^ no i ah ta niepewność Dana.
Gif mnie rozwalił xD nie wynalazłam go jeszcze w internecie.
Ja jakoś wygrzebałam się spod góry karpia w galarecie i tych wszystkich dóbr... Dzisiaj jadę tylko na kanapkach z miodem, kawie i piwie xd dziwne połączenie, jakby nie patrzeć... :D
UsuńJust Dan being Dan... A gif jest z jakiegoś filmiku, ale nie pamiętam z jakiego... Jak sb przypomnę, to Ci dam :D
A jak wrażenia odnośnie wyglądu? Nie wiem czy czegoś nie trzeba poprawić...
Oh zapomniałam, skopiuj najpierw komentarz zanim wyślesz ;-;
UsuńWygląd jest świetny! Tylko przeszkadza mi ta biel xD znaczy, kiedy czytam na telefonie o 2 w nocy, to mnie wali po oczach ale na laptopie to już nie przeszkadza. Jest piknie :D
Zastanawiam się właśnie czy nie lepiej zrobić bardziej szarego tła... Wtedy trzeba bd trochę popracować nad kolorami linków, ale odrobinę ciemniejszy odcień chyba będzie mniej męczący dla oczu...
UsuńWylądowało w zakładkach.
OdpowiedzUsuńJestem do niczego w pisaniu pochlebnych komentarzu bo co drugie 'słowo' to "asldjdaoisfhiealg" albo "O Jezu".
Więc
Aadsifhsidofhoaifh O Jezu, tak to było...woooah.
Dziękuje Ci za stworzenie tego.
Mimo że już po świętach to jednak mi je trochę uratowałaś, bo zbyt piękne nie były.
Dziękuje xx
@BastilleFOB
Takie komentarze są również jak najmilej widziane. Jakiekolwiek komentarze są absolutnie kochane :D
UsuńCieszę się, że cię jesteś zadowolona i polecam się na przyszłość xD
Przeuroczy tekst. Myślałam, że sama się popłaczę jak główna bohaterka zamierzała już sama wracać do zimnego, pustego mieszkania. Rany piszesz teksty przepełnione takimi emocjami, że czytając to zawsze się wzruszam albo śmieje jak głupia xD
OdpowiedzUsuńAle to było takie poruszające jak Dan odchodził a ona pragnęła by jej nie zostawiał... awww ♥
Jakie kochane świąteczne dorki :D ♥
A co do wyglądu to jest naprawdę ładny i bardzo podoba mi się nagłówek ale potwierdzam fakt, że tło mogłoby być ciemniejsze, bo też często przed snem czytam Twoje wpisy na telefonie i powiem szczerze, że troszkę razi po oczach hahaha xD
Aw cieszę się, że ci się podobało ❤
UsuńTeż mi było smutno, jak Dan zostawił biedną Angelle no bo kurde, ona jest taka biedna...
Trochę ściemniłam tło, mam nadzieję, że teraz bd lepsze ;)
Nadrabiam znow :)
OdpowiedzUsuńTo byl bardzo mily i cieply rozdzial/zlecenie. Dan taki kochany i troskliwy dla nieznajomej... eh chcialabym byc nia :D
Ale cichosza... ide dalej ;)