piątek, 19 grudnia 2014

Prezent - Ponowne Spotkanie



Napisałam mojej najukochańszej przyjaciółce ff, jako dodatek do prezentu na święta.
Jest dosyć długie, ale pomyślałam, że się nim z wami podzielę. Jej się podobało, więc mam nadzieję, że wam również.
Czekam na komentarze!

~.~.~.~


Chłopak wytarł spoconą twarz w zwinięty ręcznik. Od jakiegoś czasu rozważał zamordowanie zarostu, który hodował z taką troskliwością. Broda może i wyglądała odlotowo, ale kiedy nosi się ciężkie metalowe barierki albo składa scenę, dodatkowa warstwa izolacyjna na ryju natychmiast przestaje być zaletą.
            Kyle Simmons oklapł w cieniu pustej już ciężarówki. Dzisiaj miał jeszcze próbę z chłopakami. Po co on się zgodził na tę całą zabawę w zespół?
            Brunet prychnął pod nosem na zamglone wspomnienie nieznajomego z dziwną fryzurą, do którego wprosił się na imprezę. Gość łaził za nim i paplał, jak irytujący pies, domagający się pieszczot. Dan był naprawdę dziwnym człowiekiem. Z jednej strony bał się podnieść wzrok ponad poziom swoich stóp, ale kiedy czegoś bardzo chciał, zmieniał się w natrętnego komara. Piosenkarz przypominał Kyle'owi kota tak odrobinę...
            Z zamyślenia wyrwał go głos dziewczyny.
            - Wody?
            Brodacz spojrzał na wysoką nieznajomą, pochylającą się w jego stronę z pełną butelką. Miała karmelowo opalone ciało, krótkie, luźne spodenki i czarny podkoszulek, mocno wycięty pod pachami. Na nosie o śmiesznym kształcie widniały okrągłe okulary w kwieciste wzory, które dodawały strojowi kolorów. Właściwie ich style były do siebie podobne, biorąc pod uwagę fakt, że chłopak był ubrany w czarne szorty oraz tego samego koloru vest z białymi, geometrycznymi nadrukami.
            - No jasne.
            Simmons przyjął podarunek i z ulgą zalał zaschnięte gardło.
            Szatynka rzuciła na ziemię niewielki, ale dosyć wypchany plecak i usiadła obok chłopaka. Zaczęła poprawiać trampki z długą cholewką, odgarniając co chwilę burzę brązowych kosmyków, spadających jej na twarz. Ilość włosów na głowie dziewczyny była... imponująco duża.
            - Nie wyglądasz na kogoś, kto pracuje przy składaniu scen - zagadnął brodacz, kiedy zaspokoił swoje pragnienie.
            - Bo tego nie robię - towarzyszka Kyle'a zabrała butelkę i sama pociągnęła z niej kilka łyków. - Moja przyjaciółka pracuje tu jako dziennikarka i przemyciła mnie przed otwarciem - nieznajoma wzruszyła ramionami.
            - Kiedyś włamałem się na teren festiwalu i potem trochę żałowałem... - wyznał klawiszowiec, krzywiąc się na wspomnienie braku jakiejkolwiek empatii ze strony ochroniarzy, którzy wyrzucili go (dosłownie... chłopak przeleciał kilka metrów w powietrzu...) z imprezy.
            - Ja jestem tu całkiem legalnie - zaprotestowała dziewczyna. - Zobacz.
            Na jej nadgarstku widniała cała masa bransoletek, opasek z koncertów i innych wisiorków, więc szatynka musiała chwilę pogmerać w swoich zdobyczach, zanim znalazła odpowiedni pasek materiału, który był tu traktowany jako bilet. - Po prostu jeszcze się nie ujawniam - wyszczerzyła się w dziwnie znajomy Simmonsowi sposób. - Udaję, że pomagam, więc mogę się kręcić tu i tam. Mam nadzieję, że spotkam kogoś sławnego jak Brendon Urie.
            - I czasem pomagasz spragnionym śmiertelnikom, takim jak ja - zauważył brodacz.
            - Dokładnie.
            - Jestem Kyle - przedstawił się robotnik.
            - Roni.
            Nastała chwila milczenia. Szatynka opierała się łokciami o wygniecioną trawę i machała stopami wyciągniętymi przed siebie, przyglądając się prawie gotowej na koncert scenie. Simmons nie mógł dostrzec jej oczu zza ciemnych szkieł, ale był pewny, że ta dziwna dziewczyna myśli już o występach, które będą miały miejsce podczas festiwalu. Zazdrościł jej. On sam musiał harować, żeby uzbierać na nowy sprzęt do zespołu. Pozostała trójka również robiła co mogła, żeby dorzucić do oszczędności jak najwięcej. Oczywiście największe koszty ponosił Dan, ale i reszta odczuwała ciążące wydatki w swoich pustych kieszeniach. Oby to wszystko się opłaciło...
            - Też kiedyś tu wystąpię - stwierdził klawiszowiec, chcąc jakoś podnieść się na duchu.
            Roni parsknęła i obdarzyła bruneta swoim spojrzeniem zza szkieł.
            - Jasne...
            - No tak! - oburzył się Kyle. - Przyjdziesz jeszcze na mój koncert, a ja ci to wtedy wypomnę! Mój zespół będzie znany, zobaczysz! Wstrętny babsztylu ty!
            Gdy tylko obelga wydostała się z jego ust, przez głowę chłopaka przemknęła myśl, że teraz dziewczyna się na niego obrazi, jednak koncertowiczka wybuchła śmiechem.
            - Okay - wyciągnęła w jego stronę mały palec, zagięty w haczyk. - Obiecuję, że jeśli będziesz na tej scenie, to ja będę pod sceną i pozwolę ci się ze mnie nabijać - zapewniła z rozbawieniem.
            Simmons zahaczył swoim małym palcem o jej i w ten sposób zapieczętowali umowę.
            - Jak nazywa się twój zespół? - zainteresował się "babsztyl".
            - Bastille.
            - Czy to ta...
            - Tsaaa, francuska rewolucja - odparł nagle odrobinę zażenowany.
            Kiedy Dan z podekscytowaniem przedstawił im pomysł, plan wydawał się być genialny. Teraz jednak brzmiał trochę... przypałowo.
            - Powinno się to wymawiać Bastiii. Tak uczyli nas na francuskim w szkole.
            - Och, już nie bądź taka mądra - brodacz przewrócił oczami. - Wiemy, ale jesteśmy walonymi angolami i będziemy się nazywać jak chcemy - pokazała nowej znajomej język.
            - Okay - uśmiechnęła się dziewczyna. - Dlaczego wybraliście taką nazwę, skoro nawet nie umiecie jej dobrze wymówić?
            Kyle westchnął w duchu.
            - Nasz założyciel ma w ten dzień urodziny i stwierdziliśmy, że brzmi nawet fajnie...
            - Bastille... - mruknęła przechylając głowę, przez co część czupryny znów wylądowała na jej twarzy. - W sumie to nawet mi się podoba.
            - No i super. To co? Idziemy na piwo? - spytał, zadowolony, że szatynka przyznała mu rację.
            - A czy przypadkiem nie miałeś przygotować sceny, żebym ja, burżuj, mogła się tu bawić?
            Brwi Roni wychyliły się arogancko spoza opraw okularów. Kyle jęknął cierpiętniczo i opadł na plecy. Niebo nad ich głowami było idealnie błękitne, ale żar, który spływał z niego na ziemię już tak idealny nie był.
            - Mogłabyś mi pomóc, skoro tak bardzo chcesz się wyszaleć. - zaproponował. - Serio, fajna zabawa.
            Chwilę później krzyknął zaskoczony, kiedy coś bardzo zimnego i mokrego wylądowało na jego brzuchu. Roni stała nad chłopakiem z pustą butelką i szczerzyła się złośliwie.
            - To jest fajna zabawa - stwierdziła, gniotąc plastik z zadowoleniem.
            Brodacz usiadł, odklejając koszulkę od brzucha.
            - Co za złośliwa małpa... - mruczał pod nosem, strzepując wodę, która nie zdążyła wsiąknąć w materiał.
            - Małpa taaak? - głos szatynki brzmiał złowrogo.
            Kyle uniósł głowę w momencie, gdy kolejna partia mokrości wylądowała na jego wspaniałym zaroście.
            - Eeeeeeeeeeeej!
            Roni wybuchła głośnym śmiechem.
            - O matko, wyglądasz jak mokry kot!
            - A pierdziel się!
            Chichocząca dziewczyna rzuciła kolejną butelkę obok Simmonsa.
            - Powinieneś być wdzięczny, zużyłam na orzeźwienie ciebie cały zapas wody - zauważyła arogancko. - Tę możesz sobie zostawić. Pewnie ci się jeszcze przyda.
            - Dziękuję madame - odparł ironicznie brunet. - Będę ci wdzięczny do końca życia - sparodiował niezdarny ukłon na siedząco. - Postawię ci piwo.
            - No ja myślę - Roni zdjęła okulary i odsłoniła zielone oczy w kształcie dwóch migdałów. - Do widzenia panie wielki muzyku - również odpowiedziała ukłonem. - Będę sprawdzać listy wykonawców i wyczekiwać pana występu z niecierpliwością.
            Ciemne szkła znów zasłoniły przyjazne spojrzenie i koncertowiczka odeszła, rozglądając się z ciekawością.
            Simmons jeszcze przez chwilę obserwował oddalającą się sylwetkę, a woda ściekała smętnie z jego wąsów.
            Roni może nie była najpiękniejszą istotą na świecie i nie wywoływała zawału serca u facetów, ale sprawiała wrażenie ciekawej osoby. Taki całkiem niezły materiał na dziewczynę. Odpowiednia do chodzenia na popijawy, do grania w gry komputerowe, wspólnego marnowania czasu i do uprawiania seksu w dziwnych miejscach.
            Szkoda, że pewnie już nigdy jej nie spotka.

***

            Lżejszy plecak napełniał mnie optymizmem i przez jakiś czas postanowiłam nie przejmować się perspektywą szybkiego odwodnienia, która wisiała nade mną, od kiedy zostawiłam swój zapas wody Kyle'owi.
            Facet był warty kilku funtów poświęconych na drogie napoje w festiwalowych sklepach. Mega wysoki, mega brodaty i ogólnie całkiem mega. No i w zespole. Będę musiała koniecznie posłuchać tego całego Bastille. W sumie to odrobinę szkoda, że pewnie już nigdy go nie spotkam. Mogłam wziąć jego numer, ale było mi głupio. Nie potrafiłam być nachalna...
            Zerknęłam na zegarek.
            Do koncertu Panic! At the Disco pozostało jeszcze kilka godzin. Niedługo zobaczę Brendona! A potem Bena Howarda i jeszcze Alt-J!
            Powstrzymałam radosny okrzyk i zaczęłam rozglądać się za swoją przyjaciółką. Powinna gdzieś tam kręcić się z tym swoim notesikiem z ośmiornicą na okładce i zapisywać gorączkowo wszystkie szczegóły, na które nikt, oprócz niej, nie zwraca uwagi. W sumie sposób w jaki przekształcała każde, nawet nudne wydarzenie w imprezę roku był całkiem spoko. Albo kiedy w jej sprawozdaniach słońce odbijające się w matowych barierkach było godne uwagi. Tylko jedna gazeta w Londynie zgodziła się na publikowanie jej prac o poetyckim zabarwieniu, co wyszło im na dobre, bo ludziom najwyraźniej odrobinę bardziej pisarski świat spodobał się bardziej, niż ten składający się z suchych faktów. Ja również lubiłam oglądać świat z jej perspektywy, chociaż podczas tego festiwalu, raczej nie będzie musiała się wysilać. Wszystko zapowiadało się idealnie.
            Następne dni pełne koncertów to właśnie powód, dla którego warto jest wstawać z łóżka o piątej rano i ostro zakuwać przez kilka miesięcy, nie zwracając uwagi na mózg, wypływający przez uszy.
            Tak.
            Będzie zajebiście.

***
11 miesięcy później

            Kiedy siadałam przy biurku, jak zawsze spojrzałam na tablicę korkową. Oprócz notatek ze wszystkimi kośćmi czy żyłami w ciele człowieka, wisiały tam też zdjęcia z najlepszych chwil mojego życia. Fotka z cudownym Brendonem Urie stanowiła stanowczo ulubiony obiekt moich spojrzeń. Już nie mogłam się doczekać tegorocznej powtórki, nawet jeśli P!AtD nie pojawi się tam po raz kolejny.
            Właśnie miałam zamiar sprawdzić pełny skład wykonawców. Dziś rano pojawiła się kompletna rozpiska, więc mogłam już doskonale przygotować się do planowania odwiedzonych scen.
            - I jak tam? - spytała Alice, wchodząc do pokoju. - Masz już?
            - Prawie - mruknęłam w odpowiedzi. - No dobra... Tych nie znam... Nie znam... Nie znam... Mighty Oaks!
            Moja współlokatorka podskoczyła, piszcząc. Obie uwielbiałyśmy zespół z uroczym "drwalem" jako wokalistą. Marzyłyśmy, żeby pójść na ich koncert, ponieważ nie byli jeszcze zbyt znani, ale do tej pory nie miałyśmy okazji. Teraz stanowczo zagoszczą na naszej liście "must seen".
            - Dobra, dalej - poleciła dziewczyna, zaglądając mi za ramię. - Teraz to nawet jak HAIM się nie pojawi, będę kupą szczęścia - stwierdziła.
            - Uchym - znów pogrążyłam się w analizie. - Są! W piątek!
            - O ja pierdzielę, matko, umieram - dziennikarka wylądowała na podłodze, udając atak drgawek. - UMIERAM, TO BĘDZIE TAKIE CUDOWNE, BOŻE, BOŻE, ZABIJCIE, ALBO NIE, MUSZĘ ŻYĆ, MUSZĘ ŻYĆ I TAM BYĆ...
            Roześmiałam się i pozostawiłam na chwilę przyjaciółkę samej sobie. Przewinęłam spis do końca, ale nie znalazłam już nikogo nowego, godnego uwagi. Żeby powtórzyć sobie optymistyczną wizję bliskich koncertów, rozpoczęłam lekturę jeszcze raz i tym razem zmarszczyłam brwi, na widok znajomej nazwy, która wcześniej musiała mi umknąć, bo była akurat pod Mighty Oaks.
            - Bastille... - powiedziałam cicho. - Nie wierzę...
            Weszłam w link, podany przy nazwie zespołu. Zdjęcie czwórki mężczyzn sprawiło, że uśmiechnęłam się pod nosem. Był tam facet z długą brodą, wyglądający trochę jak model, uroczy chłopak z lekkim uśmiechem i przedziwną fryzurą, niski, długowłosy gostek, który przypominał odrobinę menela, ale takiego całkiem miłego. No i Kyle. Kyle Simmons, jak głosił napis pod fotografią. Parsknęłam śmiechem na widok jego poważnej miny, która kompletnie nie przypominała uśmiechniętej twarzy sprzed roku. Tylko zarost dalej miał pełen godności.
            - Normalnie ci się udało - stwierdziłam.
            - Co się udało? - zainteresowała się Alice z podłogi.
            - Pamiętasz Kyle'a, którego spotkałam w tamtym roku? Mówiłam ci o nim.
            - Tego, którego oblałaś wodą? Jarałaś się nim chyba z miesiąc, bo miał ten cały zespół, ale nigdzie nie mogłaś znaleźć ich muzyki i chyba o nim zapomniałaś.
            - Otóż widzisz moja droga... - obkręciłam się na fotelu w stronę blondynki, podnosząc laptopa z biurka i  zaprezentowałam zdjęcie zespołu. - Właśnie go znalazłam.

***
Miesiąc później

            Granie na keyboardzie obok Dana, który wreszcie zaczął chodzić po scenie, zamiast chować się za Willem okazało się być ulubionym zajęciem Kyle'a. Nawet jeśli okropne ruchy Smitha przez jakiś czas męczyły brodacza w koszmarach. Nawet jeśli Will okazał się fanem Jazzu, który nie umie grać na niczym innym niż gitara czy bass. Nawet jeśli Woody śpiewał pod nosem dziwne piosenki i ciągle w coś stukał.
            Kiedy wreszcie, po miesiącach harówki, na ich koncertach zaczęła pojawiać się jakaś publiczność (obejmująca ludzi spoza kręgu znajomych chłopaków), Bastille z zabawy przeistoczyło się w pracę wraz z całkiem poważnymi perspektywami na przyszłość. Cały ten zachód  zaczynał przynosić pierwsze dochody. Simmons mógł już jako tako żyć za pieniądze z koncertów, więc granie sprawiało mu przyjemność.
            Udawał, że do wszystkiego podchodzi na luzie i nie przejmuje się kolejnymi piosenkami od Dana, ale tak naprawdę z ekscytacją siedział w swoim rozpadającym się mieszkanku i całymi nocami uczył się każdej nutki na pamięć. Umiał grać je na keyboardzie, dorzucać fragmenty na przeszkadzajce, a kiedy trzeba było walił w bębenek ile się dało. Naprawdę cieszył się, że może to robić. Nigdy nikomu o tym nie powiedział, ale pokochał Bastille bardziej niż koty.
            No dobra.
            Może nie aż tak bardzo.

            Teraz spory tłumek skakał przy scenie (która jeszcze rok temu była składana przez samego muzyka), a brodacz spoglądał na nich, tak skoncentrowany na swoim zajęciu, że jego twarz przybrała maskę jakiegoś bezwzględnego mordercy. Co wcale nie przeszkodziło dziewczynom z widowni spoglądać na niego rozmarzonym wzrokiem. Oczywiście większość uwagi była skoncentrowana na wokaliście, ale każdy członek zespołu podbijał serca słuchaczy na swój własny sposób.
            - Dzięki, że przyszliście! - powiedział Smith, gdy piosenka się skończyła. - Myśleliśmy, że będziemy musieli zaciągnąć kilka osób siłą, żeby nie śpiewać dla tych nielicznych martwych świerszczy pod waszymi stopami.
            Przez publiczność przetoczyła się fala rozbawienia, a Simmons powstrzymał przewrócenie oczami i ironiczny uśmiech. Dan przejmował się każdym koncertem. Chodził między chłopakami, zjadając własne pięści i twierdził, że to nie ma sensu, że źle zrobili przychodząc tu, że tylko się zbłaźnią, że się wywali, że zrobią masę błędów...
            Zwykle kończyło się na tym, że któryś nie wytrzymywał i trzepnął raz czy dwa poczochraną łepetynę. Potem piosenkarz dostawał piwo i od razu się zamykał. W sumie można się przyzwyczaić.
            Podczas, gdy spocony Dan produkował nowe podziękowania i wyrazy zaskoczenia dla licznie przybyłych, klawiszowiec przyglądał się wpatrzonym w niego fanom. Dziewczyny, faceci, jakaś osoba, której płci Simmons nie był pewien i...
            Hm.
            W drugim rzędzie stała wysoka szatynka, wpatrująca się w bruneta z kpiną w zielonkawych oczach. Jej brązowa czupryna wystawała nad morzem osób średniego wzrostu. Okrągłe usta rozciągnęły się w uśmiech, kiedy Roni napotkała wzrok Kyle'a.
            Chłopak wyprostował się i zmrużył oczy, nie dowierzając. Nie sądził, że jeszcze ją spotka, a ona tak po prostu, zgodnie z obietnicą pojawiła się na jego koncercie. W dodatku... Pokazywała mu swojego zgrabnego środkowego palca. I jeszcze wystawiła język. Bezczelny babsztyl.
            Simmons bez zastanowienia odwzajemnił gest, a dziewczyna wybuchła śmiechem.
            - Kyle, mógłbyś... - odezwał się Dan, odsuwając mikrofon, żeby nikt nie usłyszał. - Mógłbyś nie obrażać naszych fanów? Nie mamy ich jeszcze aż tylu stary.
            Brunet natychmiast cofnął dłoń i schował język. Spojrzał przepraszająco na przyjaciela i wysłał w stronę widowni buziaka.
            - Grzeczny chłopiec - stwierdził z zadowoleniem piosenkarz. - No dobra - wrócił do dialogu (o ile odpowiedzi w postaci krzyków można nazwać dialogiem) z tłumem. - Ta piosenka jest mashupem dwóch utworów, które na pewno znacie...
            Do końca występu Kyle nie mógł powstrzymać spojrzenia, które co chwilę lądowało na wyszczerzonej mordzie jego dawno zapomnianej znajomej.

***

            Simmons zszedł zmęczony ze sceny. Dobrze, że nie grali koncertów każdego wieczoru, bo chyba padłby na twarz...
            Zastanawiał się, jak znaleźć Roni. Na festiwal przybyło kilkanaście tysięcy osób, więc nawet wzrost dziewczyny na niewiele się tu zdawał.
            - Komu pokazywałeś fucka? - spytał Dan, schodzący przed nim z metalowych stopni, które zawsze były strasznie niewygodne przy rozładunku.
            - Starej znajomej - odparł wymijająco klawiszowiec.
            - Daaan! - krzyknął Woody, jeszcze z góry sceny. - Sophie właśnie do mnie dzwoniła i powiedziała, że przesunęli Vampire Weekend. Zaczęli pół godziny temu!
            - Coo! - wokalista odwrócił się w stronę perkusisty tak nagle, że gdyby Kyle nie złapał go za koszulkę, na pewno spadłby na sam dół. - Jak to?!
            - Nieważne jak! - odparł Woody. - Musimy się ruszyć!
            Smith wydał z siebie bulgot pełen paniki i zaczął zbiegać niezdarnie z podwyższenia. Patykowate nogi, ubrane w czarne rurki zawsze bawiły klawiszowca. I to podniecenie związane z muzyką... Ten człowiek naprawdę był dziwny. Jakby na świecie nie istniało nic oprócz grupy zespołów, piosenkarzy, pisarzy, czy filmów, wokół których kręciło się życie tego dorka.
            - No szybciej! - niebieskooki aż podskakiwał z emocji. - Ruszajcie dupska!
            Brodacz usłyszał za plecami śmiech Willa. No tak. Basisty raczej nie interesowała muzyka Dana, więc nie miał się czym przejmować.
            Wreszcie cały zespół wylądował na wygniecionej ziemi, poganiany przez swojego założyciela. Kyle nawet lubił VW, ale nie na tyle, żeby z ekscytacji nie dostrzec dwóch dziewczyn, opierających się o barierki. Wysoka Roni i niska blondynka, która ściskała w dłoni notatnik, oraz dyktafon, a na szyi miała zawieszoną smycz z plakietką osoby upoważnionej do wejścia na backstage. No proszę. Ta laska to wie, jak się urządzić.
            - Wiecie co... - odezwał się brunet. - Idźcie przodem, ja was dogonię, muszę do kibla.
            Poczekał, aż przyjaciele znikną z zasięgu wzroku i udał się w kierunku obserwującej go pary.
            - Ha. Ha. Ha - powiedział arogancko, bez cienia uśmiechu. - I kto tu się śmieje ostatni?
            - Już sobie nie pochlebiaj Simmons - Roni przewróciła oczami. - Nie było aż taaakich tłumów.
            - Hej! - zaprotestował klawiszowiec. - Dopiero się rozkręcamy. A po za tym zgodnie z umową, teraz mogę się z ciebie nabijać.
            - Nic takiego nie pamiętam... - na twarzy szatynki pojawiła się niewinna minka. - A tak w ogóle... To Alice. Moja przepustka.
            Niska dziewczyna uśmiechnęła się przyjaźnie, ściskając dłoń Kyle'a.
            - Skoro o tym mowa, to muszę przeprowadzić z wami wywiad - powiedziała blondynka. - Jakby nie patrzeć, jestem w pracy.
            - Proponuję ci złapać Dana - rzucił brunet. - On lubi udzielać wywiadów. Tylko się przejmij, jak zacznie ci jęczeć o pesymizmie i o swojej beznadziejności. On tak  zawsze, ale w głębi duszy jest szczęśliwym kociątkiem i cieszy się za każdym razem, gdy ktoś go spyta o jego muzykę.
            Alice pokiwała głową, stukając w twardą okładkę ze śmiesznym nadrukiem kota, spoglądającego na Simmonsa spod swoich własnych nóżek, jakby chciał zrobić fikołajka.
            - Tyłek kota na okładce notatnika nie dodaje ci powagi, wiesz? - zauważył spokojnie brodacz. - Ale kot jest spoko.
            - Hmmm? - dziennikarka spojrzała na swój zeszyt. - No tak... Nie pomyślałam o tym...
            Przez chwilę wpatrywała się skonsternowana w swoje narzędzie pracy. Dopiero Kyle wyrwał dziewczynę z zamyślenia.
            - Znajdziesz chłopaków gdzieś przy głównej scenie - podpowiedział. - Polecieli na Vampire Weekend.
            Przyjaciółki wytrzeszczyły oczy.
            - Już grają? - zdenerwowała się Alice. - Mieli zacząć za pół godziny! Muszę zrobić sprawozdanie!
            Blondynka odbiegła bez pożegnania, furkocząc za sobą luźną koszulą. Z kolei Roni była ubrana w swój koncertowy strój. Krótkie spodenki i koszulka. A w dłoni te same, co rok temu, okulary. Miło wiedzieć, że niektóre rzeczy się nie zmieniają.
            - Pamiętasz, jak obiecałeś mi postawić piwo? - zagadnęła szatynka, przyglądając się klawiszowcowi z lekkim uśmiechem.
            - O nie, nie, nie! Co to za problemy z pamięcią laska! - oburzył się muzyk. - Była mowa o piwie, ale o żadnym stawianiu nie mówiłem! No chyba, że chcesz mi postawić? - uniósł brwi zachęcająco.
            Szatynka wybuchła śmiechem, słysząc dwuznaczność.
            - Okay, mogę ci postawić - odparła rozbawiona.
            - No i super!
            W przypływie radości, chłopak objął dziewczynę ramieniem i cmoknął w policzek.
            - Cieszę się, że przyszłaś, wiesz?
            Roni poczochrała ułożone włosy, jakby byli parą przyjaciół przez całe wieki.
            - Wiem, ja też się nawet cieszę.
            Na jednym piwie się tej nocy nie skończyło.

***
Iiii kolejny miesiąc później...

            - Chodź, już czeka! - krzyknęłam zniecierpliwiona.
            Alice zbiegała ze schodów, pakując do torby swój notatnik ze skonfundowanym nadrukiem kurczaka, który gapił się na świat wielkimi, zezowatymi oczami. Naprawdę nie miałam pojęcia, skąd ona brała te rzeczy.
            Dotarłyśmy do samochodu, czekającego od kilku minut. Kyle obiecał, że podwiezie nas na koncert, więc dlaczego nie skorzystać.
            - Sieem... - odezwałam się, otwierając tylne drzwi, ale na widok kierowcy umilkłam. - Emmm... Dobry wieczór.
            Z przedniego siedzenia pasażera odwróciła się uśmiechnięta brodata twarz mojego przyjaciela.
            - To mój tatko - wskazał kciukiem na starszego mężczyznę za kółkiem.
           - Oh... - wsiadłam do auta, lądując za klawiszowcem, a zaraz za mną wepchnęła się Alice. - Miło pana poznać.
            - Cześć dziewczyny - przywitał się pan Simmons. - Ten idiota nachlał się przed występem i podstępnie mnie wykorzystał.
           Blondynka, siedząca obok zachichotała cicho, a brodacz przewrócił oczami, odwracając się do kierunku jazdy.
            - Wypiłem tylko jedno piwo! - stwierdził z oburzeniem.
            - Mówisz o tym piwie po butelce whisky, czy przed?
            Tym razem obie wybuchłyśmy śmiechem. Dostrzegłam brązowe oczy w bocznym lusterku, przyglądające mi się z rozbawieniem, którego nie dosłyszałam w głosie chłopaka.
           - Cóż, nie będę mówił, kto pomógł mi ją opróżnić... - rzucił brunet. - Mama chyba będzie miała jutro migrenę...
            Jazda minęła w przyjemnej atmosferze. Koncert, zespołu o śmiesznej nazwie Bastille, w jeszcze lepszej. Mimo, że przez ostatni miesiąc uczestniczyłyśmy już w kilu występach chłopaków, za każdym razem było coraz lepiej. Alice przeprowadziła z Danem wywiad, który został umieszczony w jej własnej rubryce, ja rozpowiedziałam o zespole chyba całej Akademii Medycznej. Bastille stawało się coraz popularniejsze i to stanowczo nie dzięki świetnym rozmowom mojej przyjaciółki, czy znajomym z uczelni. Po prostu mieli genialną muzykę. Nie dało się ich nie kochać.
            Po koncercie, jak zwykle przemknęłyśmy na backstage. Chłopcy ocierali spocone czoła i opróżniali kolejne butelki wody. Wysiłek fizyczny w niezbyt dobrze klimatyzowanych pomieszczeniach, przepełnionych spoconymi ciałami stanowczo nie należał do najłatwiejszych form aktywności.
            Blondynka zajęła odrobinę miejsca na sofie i zaczęła bazgrać w swoim notatniku, nie zwracając na nic uwagi. Pewnie coś przyszło jej do głowy, więc musiała jak najszybciej przelać myśli na papier, żeby nie uleciały wraz z wydychanym powietrzem.
            Ja zauważyłam w niewielkim lusterku, że kreska nad moim prawym okiem, którą jeszcze kilka godzin temu rysowałam z wielkim poświęceniem, trochę się rozmazała. Z irytacją podeszłam do gładkiej powierzchni i zajęłam się makijażem. Właśnie dlatego nie znosiłam się malować.
            - Sorry, ale mamy tylko jedno lustro laska - Dan bezczelnie uderzył mnie biodrem, spychając sprzed lustra.
            Patrzyłam z uniesionymi brwiami, jak zaczyna poprawiać włosy, próbując ułożyć wilgotne kosmyki w coś, co nie przypominałoby opuszczonego gniazda. Facet zajął mi lustro. Niesamowite.
            - Leci!
            Obróciłam się, łapiąc w ostatniej chwili nadlatującą paczkę żelków. Kyle siedział na stole i żuł misie z zadowoleniem. Zapchałam usta kolorową masą i dołączyłam do przyjaciela. Obserwowaliśmy starania Smitha, dzieląc się słodyczami. Doszłam do wniosku, że to jedno z naszych hobby. Jedzenie i gapienie się na tego dorka, który zawsze, czując na sobie nasz wzrok, zaczynał zachowywać się jeszcze bardziej niezdarnie i niezręcznie.
            Nic dziwnego, że w końcu wsadził sobie palce do oka.
            - Nieważne! - niebieskooki roztrzepał z irytacją włosy. - Kiedyś je zetnę, zobaczycie!
            - Mówisz to od dwóch miesięcy - zauważył Will, wykładający się obok blondynki, która udawała, że wcale nie czuje się niezręcznie, kiedy mięśnie ramion basisty ocierały się o jej chude łapki.
            - Po prostu jeszcze do tego nie dojrzałem - odparł z godnością piosenkarz. - Idziemy do fanów, czekają już 15 minut, zaraz ich nie będzie!
            Klepnął lekko perkusistę, który przysnął na fotelu. Woody uniósł z zaciekawieniem powieki i odgarnął włosy z oczu. Wciąż odrobinę przypominał mi menela, ale okazał się o wiele fajniejszy niż fajni menele. No i był wzrostu Alice, więc w moich oczach metra osiemdziesiątki osiągnął bardzo wysoki (lub też niski, jeśli popatrzeć na to z fizycznego punktu widzenia...) poziom uroczości.
            - Rusz się Woody, fani czekają! - Dan jak zwykle próbował zmobilizować swoich leniwych przyjaciół.
            - Oni nawet nie wiedzą, że jestem w zespole - burknął perkusista, wstając.
            - Jak nie wyjdziesz, to dalej będą żyli w niewiedzy - zauważył Smith. - No chodźcie.
            Will podniósł się wreszcie z kanapy i cała trójka spojrzała na klawiszowca, który jakimś cudem miał kawałek rozpuszczonego żelka w brodzie. Naprawdę wypadała mu z ust? Ohyda...
            - Czekaj, masz resztki misia - mruknęłam, próbując wyjąć zieloną stópkę z zarostu. - Cholera skleiły się...
            - Dobra, to dołącz do nas zaraz, okay? - poprosił szatyn, przeczesując włosy (co już całkiem zniszczyło jakiekolwiek wcześniejsze próby chłopaka przywrócenia fryzury do porządku).
            - Uchym - mruknął Kyle, siedząc grzecznie, kiedy usiłowałam wydostać żelka z gąszczu.
            - Idę z nimi! - oznajmiła nagle blondynka, wypadając za zespołem.
            Spojrzałam zaskoczona na korytarz, w którym zniknęła moja przyjaciółka. Zwykle unikała spotkania z fanami Bastille. Chyba bała się, że wezmą ją za dziewczynę któregoś z nich. Prawdopodobnie Dana. Na pewno się w nim podkochiwała.
            - Trzeba to na morko... - westchnęłam, łapiąc otwartą butelkę. - Jesteś jak wielkie dziecko, mówiłam ci to już kiedyś?
            - Coś tam wspominałaś - Kyle przewrócił oczami z uśmiechem.
           Zeskoczyłam z blatu i stanęłam między nogami bruneta, żeby pozbyć się cholernego gluta, co było trudniejsze, niż mogłoby się wydawać.
            - No i mam! - zawołałam wreszcie triumfalnie, pokazując Simmonsowi zieloną nogę. - Widzisz? Fuj.
            Pstryknęłam żelkiem gdzieś w przestrzeń.
            - Wiesz co? - stwierdził luźno klawiszowiec, przyglądając mi się z przechyloną głową. - Powinniśmy być parą.
            Uniosłam brwi. W tym momencie mogłam się jeszcze cofnąć. Stałam stanowczo zbyt blisko ciepłych oczu i wilgotnego zarostu.
            - Tak sądzisz? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, próbując zignorować serce, które nagle zaczęło stukać głośno o żebra.
            - Uchym... Tak sądzę...
            Brunet spuścił wzrok, czekając na moją odpowiedź.
            Nie znałam go zbyt długo. Trochę się bałam. Bałam się, że mu zaufam albo, co gorsze, pokocham, a potem okaże się, że to nie będzie to. Kyle nie był romantykiem. Nie mogłam mieć pewności, że będzie z nim uroczo, łatwo i przyjemnie. Nie mogłam mieć pewności, że jego decyzja jest przemyślana.
            Ale... Może właśnie to mi się w nim podobało.
            Może lubiłam przygody tak samo jak on.
            Może życie jest zbyt krótkie, żeby ciągle wszystkiemu odmawiać.
            - Okay - powiedziałam, wzruszając ramionami. - Spróbujmy tego całego bagna związków.
            Brodacz parsknął śmiechem i nagle ja siedziałam na stole, a on stał i całował mnie z dłońmi na moich policzkach. Chwila, kiedy to... Och nieważne...
            Przyciągnęłam chłopaka do siebie, nie mogąc powstrzymać rozbawienia, gdy jego zarost zaczął łaskotać mnie w brodę. Zawsze sądziłam, że wąsy chłopaka będą kłuły podczas pocałunku (nie żebym się jakoś w to zagłębiała, ale czasem mi się zdarzało, okay?), jednak okazały się być na tyle długie, że miałam wrażenie, jakby całowała mięciutką owieczkę.
            Wybuchłam śmiechem na tę myśl, ale kiedy Kyle odsunął się ze zdziwieniem, natychmiast wróciłam do jego ciepłych ust. Były takie urocze. Zgrabniutkie i okrągłe, i takie idealne do całowania.
            Dobrze, że się zgodziłam na ten cały związek.
            Było warto chociażby dla całowania.
            (Po za tym teraz będę mogła macać go po brodzie ile wlezie!)
            - Emmm...
            Tym razem to ja przerwałam pocałunek. W drzwiach pomieszczenia stał Will i przyglądał nam się odrobinę niepewnie. Spod jego ramienia wyjrzała, zaciekawiona nagłym zatrzymaniem osiłka, Alice. Widząc nas w tej jednoznacznej sytuacji, wytrzeszczyła oczy.
            - Ja wiedziałam, że tak się skończy! - krzyknęłam zadowolona. - Chodź William, nie przeszkadzajmy im! Powiemy Danowi, że nie mogli wyciągnąć żelka i Roni musiała użyć ust!
            Objęłam Kyle'a w pasie i ukryłam twarz w jego ramieniu, chichocząc.
            - Możesz nie mówić na mnie William? - spytał cichnący głos basisty. - To dziwne.
            - Dobra, dobra... Cicho.
            - Chyba mam jeszcze trochę żelków... - odezwał się rozbawiony Simmons, muskając moje plecy, zgrabnymi palcami w pierścionkach.
            - Nawet nie zaczynaj! - spojrzałam na niego groźnie, ale poważna mina jakoś mi nie wyszła.
            I może w tym momencie ja, jako narratorka i cicha obserwatorka wszystkich tych wydarzeń, odrobinę się powtórzę, ale trudno, bo...
            Na jednym pocałunku się tej nocy nie skończyło.

6 komentarzy:

  1. Aaaaaaa! Jakie to fajne!
    W tv leci zajebisty film - Liga niezwyklych dzentelmenow - a ja czytam ff o Kyle :D i to zajebisty ff! Udalo Ci sie to opowiadanie na 6 z plusem ! :) jestem w niebowzieta! Idealne opisanie postaci, mnostwo humoru i te festiwale :) ah chyba juz zyjecie Openerem , czo? No i watek milosny awww...
    ŚWIETNY ŚWIETNY ŚWIETNY!

    Jak ja zazdroszcze Twojej Worce ze ma taka przyjaciolke :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja oglądałam wczoraj jakiś dziwny Polski, stary film z Cezarym Pazurą, ale był całkiem spoko w sumie :D

      Dziękuję!!! Cóż, jeżeli fakt robienia listy "rzeczy do wzięcia na Open'er" zalicza się do życia Openerem, to tak: żyjemy nim xd

      Ona rysuje mi arty, ja piszę jej opowiadania. Symbioza idealna :D czasem aż sama zazdroszczę sobie, że ją mam xd

      Usuń
  2. Super ci to wyszło! Uśmiałam się niesamowicie, szczególnie podobało mi sie porównanie Woody'ego do miłego menela xD Nie patrzłam tak na niego. A no i zdjęcie Kyla mordercy rozwaliło mnie, mega.
    Ff o Kyle ja zawsze chętna.
    Chciałabym mieć taką przyjaciółkę, która pisałaby mi takie świetne rzeczy. To skarb po prostu. Tymczasem nie mam żadnej ale jakoś trzeba żyć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że kiedyś któraś z moich znajomych nazywała go menelem i stwierdziłam, że muszę to gdzieś wykorzystać.

      Zawsze możesz do mnie napisać i powiedzieć, o czym chciałabyś przeczytać. Musiałabyś się jednak uzbroić w cierpliwość, ponieważ ostatnimi czasu kompletnie nie mam czasu na pisanie. Ale zawsze staram się zadowolić czytelników i ich fanfictionowe marzenia :D

      Usuń
  3. O kurde, genialne opowiadanie ♥ Aż polubiłam Kyle'a na nowo :D On jest naprawdę świetny, a Twoje opisy i wizja tworzą z niego takiego sexy kociaka hahaha ^^

    Tak btw bardzo fajny pomysł na prezent ♥

    No, a że już ten czas to życzę Ci wesołych świąt, szampańskiego sylwestra i by w nowym roku wena Cię nie opuszczała :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kyle to mały uroczy sexy kociak, nie oszukujmy się xD
      (taki prezent jest bardzo przydatny, bo nie kosztuje zbyt wiele, a daje radość xD oczywiście, żebym nie wyszła na sknerę... dorzuciłam jeszcze płytę Panic! At the Disco xD)

      Trochę spóźnione (zostałam na święta odizolowana od kompa), ale bardzo dziękuję i również życzę wspaniałego nowego roku! <3

      Usuń