- Ralph? - uniosłam brwi z zaskoczeniem, gdy
zamiast gospodarza, drzwi do mieszkania Dana otworzył mi jego przyjaciel. - Co
tu robisz?
- Jak tylko powiedziałaś dziś o
występie, przyjechałem tutaj, żeby dać temu idiocie w mordę za to, że mi nie
powiedział - wyszczerzył się piosenkarz.
- Ale już się pobiliśmy, więc
możesz spokojnie wchodzić - odezwał się Dan z głębi apartamentu.
Zza szerokiego ramienia brązowookiego wychyliła się jeszcze bardziej
poczochrana niż zwykle, głowa wyszczerzonego szatyna. Na policzku Smitha
faktycznie widniał czerwony ślad, więc wywnioskowałam, że Ralph naprawdę mógł
mu przywalić. Mimo to, szatyn dawno nie wyglądał na tak optymistycznie
nastawionego do życia. Widząc jego uśmiechniętą twarz, miałam wrażenie,
jakbym połknęła garść lodu. Wszystko mi się psuło, akurat w chwili, gdy
mój chłopak wreszcie powoli wychodził na prostą
- Może porządne lańsko wreszcie
naprostuje twój popaprany mózg - rzucił Ralph do Smitha, gdy wchodziłam do
środka.
Chichoczący Dan objął mnie
ramieniem. Z lekkim zaskoczeniem odpowiedziałam na ciepły pocałunek, którym
mnie obdarzył. Nie byłam przyzwyczajona do uczuć chłopaka, okazywanych przy
innych. Zarumieniłam się, czując palce szatyna błądzące po moich plecach, ale
dopiero, gdy jego język wsunął się między moje wargi, przerwałam chwilę.
- Jesteś pijany - mruknęłam,
odsuwając się od Dana.
Jego język ledwo wyczuwalnie smakował alkoholem. Ralph, który nie wiem kiedy,
przeniósł się do kuchni, pomachał w moją stronę pustą butelką.
- Był nieźle napruty, kiedy
przybyłem.
Westchnęłam rozczarowana i
przyjrzałam się Smithowi. Jego postawa nie była tak pewna jak zazwyczaj.
Dlaczego już wcześniej nie zdziwiła mnie nagła zmiana nastroju chłopaka?
Zawsze, gdy Dan się napił, uśmiech nie schodził z jego przystojnej twarzy. Po
za tym po pijaku kleił się do wszystkich.
- Nie wierzę, że nawalił się
jednym piwem - pokręciłam głową, idąc w stronę Ralpha. - Nawet on nie ma tak
słabej głowy.
Przeczucie oczywiście mnie nie
myliło. Pod blatem, w równym rządku, ustawione były puste butelki po ulubionym alkoholu
szatyna.
- Jeden, dwa, trzy - zaczęłam
liczyć na głos. - Cztery, pięć, sześć, siedem...
Popatrzyłam wymownie na
chłopaka. Dan jednak wytrwale mnie ignorował, pochłonięty szarpaniem kosmyka
włosów z czoła. Przyglądał mu się z taką uwagą, że zrobił zeza. Widząc jego
dziecinne zachowanie, prawie się roześmiałam.
Zerknęłam na Raplha, stojącego
obok mnie i dostrzegłam jego zmartwione spojrzenie. Uniosłam brwi pytająco.
Piosenkarz zbliżył się do mnie, żeby Dan, bawiący się włosami, nie mógł go
usłyszeć.
- Nie wygląda to za dobrze,
wiesz? - powiedział cicho.
- Wiem - zagryzłam wargę
zmartwiona.
- Poradzisz sobie z nim?
- Ktoś musi - odparłam,
przywołując na twarz lekki uśmiech.
Ralph pokiwał głową z aprobatą.
- To ja będę już spadał - rzucił
głośniej.
Smith uniósł wzrok i uśmiechnął
się szeroko do Pelleymountera.
- Przyprowadzę zespół na koncert - zapewnił starszy piosenkarz,
zamykając na chwilę Dana w niedźwiedzim uścisku. Młodszy chłopak uniósł się w powietrze, jakby nic nie ważył.
- Suuuuuuuuuper - stwierdził,
chichocząc.
Ralph opuścił mieszkanie Dana i
dopiero teraz uśmiechy po cichu spełzły z naszych twarzy. Niebieskooki oklapł
na kanapie, a ja oparłam się o kuchenny blat, patrząc na niego wyczekująco.
- No co? - burknął wreszcie
szatyn, unikając mojego wzroku.
- Dlaczego się upiłeś?
Smith zagryzł mocno dolną wargę
i wzruszył ramionami.
- Bo się bałem.
Jęknęłam ze zrezygnowaniem i
ukryłam twarz w dłoniach.
- Dan, mogłeś po prostu
zadzwonić - stwierdziłam cicho.
- Nie chciałem.
Poczułam na sobie spojrzenie
szatyna. W jego błękitnych oczach pojawił się smutek trzeźwości.
- Nie chciałem znów cię martwić.
W milczeniu przeszłam przez
pomieszczenie i oklapłam obok chłopaka. Przez jakiś czas bez słowa gapiliśmy
się na czarny ekran telewizora. Nasze ramiona stykały się, ale żadne nie
wykonało ruchu w stronę drugiego.
- Wiesz, że nie powinieneś -
odezwałam się wreszcie. - Miałeś pracować nad piosenkami przez cały dzień, a
nie siedzieć i chlać...
- Parę piw nie zaszkodzi Alice... - odparł chłopak z uśmiechem,
błąkającym się na ustach.
Wyglądał, jakby wewnątrz walczył
z alkoholem, który mieszał mu w głowie. Widziałam, jak wyraz jego oczu co
chwilę zmieniał. Raz beztroska nietrzeźwość unosiła kąciki ust Smitha, ale
między brwiami pojawiła się co raz głębsza zmarszczka zmartwienia. Wcale nie
było z nim dobrze. Wręcz przeciwnie. Sytuacja zdawała się pogarszać. Nie mogłam
mu teraz powiedzieć o sobocie.
- Jestem takim beznadziejnym
chłopakiem - odezwał się nagle.
- Nieprawda.
- Prawda - upierał się szatyn. -
Cały czas zmuszam cię do zajmowania się mną. Ciągle cię martwię i zachowuję się
jak egoista. To ja powinienem się o ciebie troszczyć, a nie ty o mnie.
Moje spojrzenie zmiękło.
Podkuliłam nogi pod brodę, wsuwając jednocześnie dłoń pod rękę Dana. Oparłam
policzek na jego ramieniu i wtuliłam się w patykowate ciało.
- Nie możesz tak mówić -
powiedziałam cicho. - Jesteśmy parą, tak? Ty należysz do mnie, a ja do
ciebie. Zawsze będę przy tobie, jeśli będziesz mnie potrzebował. Wiem, że
gdybym miała problemy, też mogłabym na ciebie liczyć. Widzę cię obok mnie za
każdym razem, gdy cię potrzebuję, więc dlaczego uważasz, że jesteś egoistą?
Jesteś dla mnie dobry, cierpliwy i kochający. Też chcę być dla ciebie osobą, na
której możesz polegać. Nie musisz się upijać w samotności. Zrozum wreszcie, że
bardzo cię kocham, dobra?
Dan westchnął nad moim uchem i
pogłaskał mnie po policzku wolną dłonią.
- Czym sobie na ciebie
zasłużyłem, Alice Killean? - spytał cicho chłopak.
Nie odpowiedziałam. Uśmiechnęłam
się jedynie i zamknęłam oczy.
Dłoń Smitha wędrowała między
moimi włosami, łaskocząc wrażliwą skórę na głowie. Nagle zapragnęłam zasnąć
obok swojego chłopaka i już nigdy się nie obudzić.
- Jest już gotowa - ciepły głos
wyrwał mnie z zamyślenia.
- Co? - zapytałam sennie, nie
otwierając oczu.
- Nowa piosenka.
Niemal natychmiast się
rozbudziłam. Uniosłam głowę, żeby spojrzeć na chłopaka. Dan patrzył na mnie
zamyślony i nawet jeśli jego wzrok był nietrzeźwy, oczy szatyna przyprawiały o
ciarki.
- Mogę cię pocałować?
Nie potrafiłam powstrzymać
uśmiechu. Uwielbiałam, gdy o to pytał. Zawsze przypominał mi tym nasz pierwszy
pocałunek. Po za tym twarz chłopaka za każdym wyglądała tak niepewnie, kiedy
czekał na moją odpowiedź, co w jakiś dziwny sposób było seksowne. Jakby po tylu
miesiącach związku, wciąż nie wierzył, że może mnie tak po prostu całować.
- Znów psujesz nastrój Danny? -
uniosłam brew, przeciągając chwilę.
- Uchym - kąciki ust szatyna
drżały. - Chyba lubię, gdy odpowiadasz ,,tak".
Spuściłam wzrok, rumieniąc się.
Był pijany. Dlatego zachowywał się tak bezpośrednio.
- A... jakbym powiedziała
,,nie"? - droczyłam się dalej.
- Pewnie musiałbym pocałować cię
wbrew twojej woli.
Delikatne dłonie chłopaka
skierowały moją twarz w swoją stronę. Błękit, który na mnie patrzył był zimny,
a jednocześnie ciepły.
- Mogę?
- Tak.
Wąskie usta chłopaka dotknęły
moich i przez chwilę nic innego nie było ważne.
Ani Wilcza Dziewczyna. Ani
koncert. Ani mój występ w sobotę.
Na krótki moment świat znów stał
się idealny.
***
Weszliśmy do sypialni Dana. To
była jego scena. Miejsce występów.
Zajęłam swoją lożę dla VIPów. Od
razu zauważyłam, że na ścianie, nad niepościelonym łóżkiem szatyna pojawiło się
coś nowego.
Przyjrzałam się obrazowi. Nie był wielki i zbyt pracochłonny, ale
szybkie ruchy malarza uchwyciły to co powinno zostać uchwycone. Zgrabną, łabędzią szyję, odrobinę wystające obojczyki, linię uniesionego podbródka i nic więcej.
Dopiero, gdy przyjrzałam się bliżej, dostrzegłam charakterystyczne szczegóły. Kilka
blond kosmyków zatrzymujących się tuż za krawędzią brody i pierścionek na łańcuszku, spoczywający pod zagłębieniem
w szyi. Właścicielką tego pięknego skrawka ciała byłam ja.
Uniosłam brwi i odruchowo dotknęłam
prawego obojczyka. Kobieta z dzieła emanowała jakąś naturalną zmysłowością, którą można było poczuć, nawet bez oglądania
twarzy dziewczyny. Zastanawiałam się czy Dan też w myślach porównywał ten wdzięk z moim pokracznym
stylem życia. Nagle poczułam się przeraźliwie niezgrabna.
- Skąd to masz? - spytałam chłopaka,
grzebiącego w swoich notatkach.
- Emmm od pana Granta - na
policzkach szatyna pojawiły się lekkie rumieńce. - Dał mi to, mówiąc o jakimś teście, czy coś... - wrócił spojrzeniem do papierów. - A że był całkiem ładny, to... - wzruszył ramionami. - Kto nie chciałby
mieć takiego obrazu swojej dziewczyny
w pokoju?
- Czuję się przez to jak czerstwa bułka -
wyznałam, zagryzając wargę.
Smith parsknął śmiechem.
- Dlaczego?
Położyłam się na plecach, ze stopami na
poduszkach, żeby mieć dobry widok na pracę.
- Bo ona jest idealna - mruknęłam
odrobinę posępnie.
- Jest dokładnie taka jak ty -
odparł wciąż rozbawiony Dan. - Zobacz.
Wskoczył na łóżko i zdjął ze ściany płótno. Podsunął mi je pod nos i wskazał na małą plamkę pod
obojczykiem.
- Widzisz? Ma nawet twój
pieprzyk.
Uniosłam brew i pociągnęłam za
dekolt swojej koszulki. Faktycznie.
- Nie wiedziałam, że mam tu pieprzyk - stwierdziłam.
- A ja wiedziałem - wyszczerzył się Dan.
Uniosłam kącik ust.
- Nigdy nie mówiłem, że jesteś idealna. Ale nikt nie jest.
Gdybym spotkał idealną dziewczynę, pewnie bym się jej przestraszył. Mam zbyt wiele
wad, żeby móc spojrzeć na idealną istotę i nie spłonąć.
- Idiota - przewróciłam
oczami, podsumowując wypowiedź chłopaka.
Szatyn roześmiał się i pocałował mnie w policzek.
- Czemu twoja reakcja mnie nie
dziwi? - spytał.
Wiedział, że sporo dziewczyn obraziłoby się śmiertelnie za stwierdzenie, że nie są idealne, ale rozczochraniec już mnie znał. Byłam typem osoby, która
nigdy nie chciała być perfekcyjna i właśnie brak wad uznawała za największą wadę.
- Zmieniłeś temat - burknęłam wymijająco. -
Czekam na piosenkę.
Dan posłusznie zajął miejsce przy czerwonym
Keyboardzie. Przed uderzeniem w pierwsze klawisze, zerknął na mnie.
- Chciałem tylko zauważyć, że to ty zmieniłaś temat - rzucił.
Zanim zdążyłam odszczeknąć, utwór
już się rozpoczął, a twarz Smith'a
zmieniła się nie do poznania.
Nowa piosenka nosiła tytuł "Dictator".
Pierwsze, co przyszło mi do głowy, gdy słuchałam śpiewu to, że chłopak po
prostu nawrzucał do niej kilka przypadkowych utworów i zmieszał ich
fragmenty. Kiedy jednak zaczęłam wsłuchiwać się w tekst, wszystko
nabrało sensu. Wydarzenia ostatnich miesięcy wydawały się odcisnąć swoje piętno
na i tak odrobinę przygnębiającej twórczości. Muszę przyznać, że odrobinę mnie
przeraziła. Emocje kotłowały się w głosie szatyna, jak wściekłe tsunami,
zamknięte w słoiku. Było w tym jakieś desperackie szaleństwo.
Które skończyło się tak nagle, jak nagle się
zaczęło.
- I co?- spytał Dan, gdy
ostatnie dźwięki umilkły.
- Trochę depresyjne - mruknęłam
cicho, nie otwierając oczu.
Szatyn wzruszył ramionami,
przeczesując włosy. Czasami zastanawiałam się jakim cudem wiedziałam co robi,
skoro nawet na niego nie patrzyłam.
- Myślisz, że będę bardzo
przynudzał?
- Twoi nowi fani mogą się trochę
przestraszyć - odparłam ostrożnie. - W sensie, że... Może jest trochę zbyt
wyniosła, jak na granie w niewielkim barze... Ale na pewno nie jest nudna. Ty
nigdy nie przynudzasz - zauważyłam. - Naprawdę mi się podoba. Jest niesamowita.
Dan nie odpowiedział, więc na
niego spojrzałam. Chłopak gładził palcem keyboard, przyglądając
się mu uważnie, jakby mógł odczytać przyszłość z białych klawiszy. Był bardzo,
bardzo nieszczęśliwy. Alkohol przestał najwyraźniej spełniać swoją funkcję
rozpraszacza. Smith znów wpadł w błędne koło, z którego nie da się uciec
samemu. Bez względu na to co zrobi, będzie skazany na ból. Doskonale znałam ten
stan, bo sama znajdowałam się w nim przez długi czas. Dopiero pojawienie się
rozczochrańca w moim życiu uwolniło mnie z pułapki, którą sama na siebie
zastawiłam.
Teraz to Smith potrzebował
kogoś, kto pomógłby mu uwolnić się od własnej głowy.
- Kiedy ostatnio byłeś na
zewnątrz? - spytałam spokojnie.
Błękitne oczy spojrzały na mnie
z pewną dozą lęku, jak dziecko, widzące ostrą igłę, któremu każą podać dłoń
przed szczepieniem.
- Niedawno... - mruknął i
nacisnął jednym palcem kilka klawiszy, wygrywając prostą melodię, jak zawsze,
kiedy stresował się przy keyboardzie.
- Czyli?
Kolejna odegrana melodyjka.
- Wczoraj rano, prawda? -
drążyłam temat.
- Uchym - burknął potakująco
szatyn.
- I nie byłeś na uczelni tylko
dlatego, że chciałeś poćwiczyć piosenki - nie odpuszczałam.
Dan kiwnął głową, zaciskając
usta. Nie odrywał wzroku od klawiatury keyboarda.
- Danny, możesz na mnie
spojrzeć? - usiadłam na krawędzi łóżka.
Chłopak spełnił niechętnie moją
prośbę.
- Co według ciebie oznacza słowo
"oblivion"? - zapytałam.
Fala jakiś niezrozumiałych dla mnie uczuć przelała się przez oczy
szatyna, burząc ich spokojną taflę. Nie chciałam poruszać tego tematu, ale
sprawa tajemniczej karteczki na ścianie mojej Jaskini ciągle nie została
rozwiązana.
Smith odetchnął głęboko.
Podniósł się ciężko z krzesła, żeby usiąść obok mnie, a następnie opaść na
plecy. Położyłam się obok chłopaka z głową na jego ramieniu. Biała pościel
kotłowała się wokół nas jak chmury na niebie.
- Oblivion... - głos Dana był spokojny i cichy. - Zapomnienie... To stan,
w którym znajduje się osoba, która traci zmysły. To miejsce, do którego
tylko ona jedna ma dostęp.
Dłoń szatyna bawiła się moimi
włosami, a ja patrzyłam szeroko otwartymi oczami przed siebie, niemal nie
oddychając.
- Jak blisko jesteś swojego
Zapomnienia? - szepnęłam.
- Już tam dotarłem.
Zacisnęłam oczy.
- Nie prawda - niemal jęknęłam.
- Nie prawda Danny. Nie mów takich rzeczy.
Głaszcząca mnie ręka zamarła.
Czekałam na reakcję chłopaka z szybko bijącym sercem. Sekundy dłużyły się, a
odpowiedzi nie było.
I nie miało jej być.
- Skończyły mi się już pomysły -
powiedziałam nagle ze zrezygnowaniem i odsunęłam się od Smitha.
Podeszłam do okna i oparłam
głowę o szybę. Słońce ogrzało mi zmarznięty jak zawsze nos. Czułam na sobie
smutne spojrzenie, ale nie miałam zamiaru się odwrócić. Nie potrafiłam bez
przerwy rozrywać sobie serca, przyglądając się cierpieniu Dana. To było nie
fair. Zrzucił cały ból odpowiedzialności na mnie. Nie pozwolił mi skontaktować
się z lekarzami, powiedzieć o problemie jego rodzinie czy przyjaciołom.
Zostałam sama z umierającą duszą chłopaka i byłam jedyną osobą, która mogła go
uratować. Nie nadawałam się na bohatera. Nie umiałam się poświęcać, myślałam
zwykle o sobie. Nie znosiłam powierzonych mi zadań i nie lubiłam słuchać błagań
o pomoc. Może jednak źle zrobiłam, postanawiając zadbać o rozczochrańca. Może
powinnam była wycofać się jeszcze zanim całkiem go pokochałam.
- Jeśli chcesz możesz odejść -
stwierdził Smith za moimi plecami. - Nie będę miał ci tego za złe. Zrozumiem.
Jęknęłam i uderzyłam głową o
szybę. Dość mocno.
Bez względu na to, jak bardzo bałam się
odpowiedzialności, nigdy bym nie odeszła. Nie mogłabym tego zrobić.
- Dan, nigdzie nie pójdę -
odpowiedziałam, patrząc przez okno na przedwiosenne podwórko. - Nie zostawię
cię. I nie obchodzi mnie, czy do twojego Zapomnienia może dotrzeć ktoś oprócz
ciebie czy nie. Jeśli ty masz zamiar tam pójść, ja będę podążać za tobą. Ale to
nie jest łatwe - zacisnęłam oczy i moje czoło znów zderzyło się z oknem. - To
nie jest łatwe.
Usłyszałam skrzypnięcie podłogi
i chwilę później chłopak objął mnie od tyłu w pasie i przyciągnął do siebie.
- Przepraszam - pocałował moje
ramię. - Przepraszam - szyję. - Przepraszam - miejsce tuż za uchem.
Obróciłam się w stronę Dana, a
on pocałował mnie z całej siły, nawet nie pytając o zgodę. Objęłam go za szyję,
czując dłonie wsuwające się pod moją koszulkę. Zjechałam palcami w dół przez
szyję chłopaka, przez jego tors, aż do brzucha i przyciągnęłam go do siebie za
szlufki dżinsów. Zimne ręce łaskotały mnie po żebrach, wędrowały w okolicach
zapięcia stanika, gładziły łopatki. Usta Dana, w przeciwieństwie do dłoni, były
gorące. I dziwnie nieznajome. Jakby nie całował mnie Smith, ale ktoś całkiem
inny.
Odsunęłam się pierwsza, oddychając ciężko.
- Przepraszam - powtórzył Dan. -
Ciągle cię krzywdzę. Przepraszam. Nie chciałem.
- Wiem - pogłaskałam chłopaka po
policzku. - Ja też przepraszam. Nie powinnam była się tak zachowywać.
- Nie masz za co - kąciki
szatyna uniosły się lekko. - Jesteś dla mnie taka dobra. Nie chcę, żebyś była
nieszczęśliwa. W dodatku ciągle masz rację... - niebieskooki odetchnął cicho. -
Wiesz, myślę, że może powinniśmy pójść na spacer.
Odpowiedziałam uśmiechem.
***
Pewność siebie Dana zniknęła,
gdy tylko znaleźliśmy się na ulicy. Chłopak rozglądał się ukradkiem i
dyskretnie próbował skierować nasze kroki ku jego samochodowi.
- To miał być spacer -
zauważyłam kąśliwie.
Szatyn zaśmiał się jedynie
sztucznie i minął zaparkowane auto, udając, że wcale nie chciał się w nim
ukryć. Ścisnęłam dłoń Smitha i pociągnęłam go w stronę centrum.
Najpierw zatrzymaliśmy się w kawiarni na szybką kawę. Dan zajął miejsce w rogu,
jak najdalej od okna. Usiadłam na przeciwko szatyna i zaczęłam trajkotać o moim
dniu, jakbym dostała jednego ze swoich ataków słowotoku. Nie wspomniałam
oczywiście o Wilczej Dziewczynie ani o propozycji, jaką dostałam
od nauczyciela. Powiem mu później.
Kiedy opróżniliśmy nasze
szklanki, plątaliśmy się po centrum bez żadnego konkretnego celu. Śmieliśmy się
z turystów, próbujących pozować obok Big Bena, jak Garfield z filmu, a potem sami staraliśmy się odtworzyć
tę scenę. Machałam do ludzi z London Eye, a Dan bezskutecznie próbował znaleźć
wystarczającą ilość kasy w swoich kieszeniach i moim portfelu, która
pozwoliłaby nam skorzystać z tej atrakcji. Potem zgodnie stwierdziliśmy,
że nie ma sensu wydawać pieniądze na takie rzeczy, więc dla każdego napotkanego
ulicznego artysty wrzucaliśmy do futerału, kapelusza czy koszyczka po 50
centów. Logiczne.
Po drodze, pod wpływem nagłego
impulsu, wskoczyłam do sklepu dla artystów i kupiłam trochę białej farby,
tłumacząc Danowi, że powinniśmy napisać na jego keyboardzie "DAN
SMITH", żeby wszyscy wiedzieli kim jest.
Smith po jakimś czasie przestał
zachowywać się jak przerażone zwierzę i zaczął wygłupiać się razem ze mną.
Wreszcie dotarliśmy do starego parku, po za niewyznaczonymi granicami
turystycznego centrum. Tutaj dróżki nie były zadbane, trawa nie została
skoszona i zagrabiona, a ławki naprawione. Miasto zapomniało o wiosennych
porządkach, jednak drzewa nie zapomniały, że wiosna naprawdę nadeszła. Zaczęły dyskretnie zajmować teren dróżek. Nad naszymi głowami
zamykały już tunel zieleni. Może właśnie dzięki temu w parku nie dostrzegliśmy zbyt
wielu przechodniów. W dodatku słońce trochę wysuszyło ziemię, więc
mogliśmy usiąść na swoich kurtkach i łapać na policzki świetliste plamy.
Zajęliśmy miejsce na szczycie stromego wzgórza, które jeszcze kilka miesięcy
temu musiało być oblegane przez dzieci na sankach. Dzięki
temu mieliśmy lepszy widok na opustoszałe miejsce i lekko
zachmurzone niebo.
- Chciałabym przyjść tu z tobą za dziesięć lat - stwierdziłam z zamkniętymi
oczami. - Ciekawe kim byśmy wtedy byli.
- Myślisz, że nasze drogi się
rozejdą? - zapytał cicho Dan.
Szturchnęłam nogę chłopaka swoją
stopą.
- Nie wiem. Ale fajnie by było
być obok ciebie za te dziesięć lat. Ścigamy się?
Smith spojrzał na mnie
zdziwiony. Roześmiałam się na widok jego zmarszczonych brwi.
- Jak byłam mała, ścigałam się z
młodszym bratem przy każdej okazji - wytłumaczyłam. - Najbardziej lubiliśmy się
turlać...
Dan zerknął w stronę podnóża
pagórka, na którym się znajdowaliśmy.
- Ooooo nieee - zaprotestował,
ale ja już kładłam się na brzuchu przy krawędzi zbocza.
- Chodź, będzie fajnie!
- Nie będzie! - zestresował się
szatyn, kładąc na przeciwko mnie.
- Najwyżej zginiemy - stuknęłam
jego głowę czołem i odsunęłam się. - Na miejsca, gotowi, start!
Poturlałam się w dół po
wilgotnej trawi, liściach, korzeniach i Bóg wie czym jeszcze. Dan stoczył się
tuż za mną. Wszystko wirowało. Nie widziałam, gdzie spadam i jak długo świat
będzie rozmazany. Coś wbiło mi się boleśnie w żebra, łupnęłam głową o coś
innego, ramię wykręciło mi się pod dziwnym kątem, zakrztusiłam się własnymi
włosami, ziemia wlazła mi do oczu...
Koniec.
Zatrzymałam się łagodnie, ale
uderzenie nadciągającego Dana sprawiło, że potoczyłam się kawałek dalej.
Usłyszałam przeciągły jęk obok ucha, zduszony przez śmiech. Próbowałam spojrzeć
na chłopaka, ale widziałam tylko rozmazaną plamę.
- Matko - zawyłam. - To nie był
dobry pomysł!
- Ani trochę! - odpowiedział tym
samym szatyn, chowając twarz w trawie. - Co za idiotyzm!
Śmiejąc się, oklapłam na plecach
obok Dana i z całej siły próbowałam powstrzymać mdłości.
- To cud, że żyjemy -
wydyszałam, łapiąc się za głowę.
- I że nie wpadliśmy w gówno.
- Bueeeeeeeeeeee! Ja na pewno w
jakieś wpadłam!
- Nadziałem się na kość jakiegoś
umarlaka chyba...
- Co?!
Mimo zawrotów głowy spojrzałam
gwałtownie na chłopaka, co poskutkowało kolejną falą zawirowań.
- No serio, połamałem sobie o
nią żebra... - Dan wciąż nie podnosił twarzy.
- To był pewnie korzeń idioto! -
zaśmiałam się.
- Korzeń czy umarlak - bolało!
- Wiem, mnie teeeeeeheheeeeeż!
Przez kilka minut oddychaliśmy
ciężko. Wreszcie Smith niepewnie uniósł głowę, krzywiąc się żałośnie.
- Chyba się zrzygam - mruknął,
powoli obracając się na bok.
- Ja też - przytaknęłam cicho.
- Nie róbmy tego już nigdy -
poprosił.
- Dobrze - zgodziłam się
natychmiast.
Popatrzyłam na szatyna z
szerokim uśmiechem. Wilgotne liście przykleiły się nam do włosów, twarzy i
ubrań. Wyglądaliśmy jak para jeży, które przed chwilą wytaczały się w trawie, a
teraz nie wiedziały, jak pozbyć się wszystkich zbędnych śmieci, przyczepionych
do kolców. Sterczące włosy Dana wyjątkowo nadawały się do odgrywania roli
zagubionego jeżyka.
Chłopak obdarzył mnie
zamroczonym błękitnym spojrzeniem i uniósł lekko prawy kącik ust. Wyciągnął
dłoń i zdjął mokrego liścia, który przylepił mi się do policzka.
- Wyglądamy jak para żuli -
stwierdziłam rozbawiona.
- Ja czuję się jak żul -
zauważył Smith.
Wreszcie świat pozwolił nam usiąść w pozycji pionowej i nie zwrócić obiadu.
Zaczęłam wyciągać liście z gęstych włosów Dana, a on oczyszczał powoli
moje ubranie. Chichotaliśmy jak dzieci, a kiedy byliśmy względnie czyści,
chłopak pocałował mnie po raz kolejny tego dnia i tym razem był to taki
pocałunek, jaki kochałam.
W dziwny sposób wylądowałam
plecami na ziemi, przez co liście znów wplątały mi się we włosy. Szatyn przez
moment głaskał mnie po twarzy, ale chwilę później odsunął się ode mnie
gwałtownie.
- Nie, jednak serio się zrzygam
- powiedział, łapiąc się za głowę. - To była najgłupsza rzecz, jaką w życiu
zrobiłem.
Wybuchłam śmiechem. Mi też
ciągle kręciło się w głowie, ale...
Może powód był całkiem inny?
~.~.~.~
Dooooobra,
zbliżamy się do końca tej miłości (sorry Pat, jeszcze chwilę musisz wytrzymać
xD), więc cieszmy się chwilą szczęścia i wiosny, gdy za oknem jesień.
Mam
nadzieję, że się wam spodoba!
Swoją
drogą chciałam zapytać... Co wy na to, żeby w piątki robić takie średniej
długości rozdziały, a jakoś w połowie tygodnia też dorzucać krótszy
rozdział. Jakoś tak. Idk, koleżanka, która też to czyta podrzuciła mi taki
pomysł, więc teraz ja pytam was :D
Pozdrawiam ze środka mojej choroby
i w ramach miłego piątku daję miły gif:
Żebyście byli dziś tak szczęśliwy, jak ten oto pijany dork |