Nowe zmiany, rozdział 30, witamy w Nowym Roku.
Się porobiło...
~.~.~.~
ŚRODA
Ostatnie
lekcje odbywały się w mojej ulubionej sali.
Właściwie,
pomieszczenie samo w sobie zupełnie nie różniło się od innych klas. Największa
zaletą, a jednocześnie wadą tego miejsca było jego sąsiedztwo. Zajęcia muzyczne
odbywały się w tym samym skrzydle. Większość z klas była wyłożona specjalnym
materiałem wyciszającym dźwięki, żeby studenci nie przeszkadzali sobie
nawzajem, jednak ta jedna sala, znajdująca się tuż obok pomieszczenia, w którym
odbywały się nasze wykłady, została pominięta. Nikt właściwie nie wiedział
dlaczego. Wiele osób narzekało na muzykę podczas zajęć, ale ja nigdy nie
widziałam w tym problemu. Uwielbiałam przysłuchiwać się pani profesor, mówiącej
o poezji współczesnej, a połączenie jej głosu i delikatnych dźwięków fortepianu
zawsze wprowadzały atmosferę magii i oderwania od rzeczywistości. Jakbyśmy
nagle wszyscy przenieśli się do jakiegoś filmu lub książki.
Dzisiaj
student, który zajął instrument, dawał wyjątkowy popis. Rzadko mieliśmy okazję
słuchać nowoczesnych utworów. W dodatku granych tak dobrze. Na jakiś czas po
prostu wyłączyłam się z zajęć, żeby posłuchać muzyki. Nawet nie zauważyłam,
kiedy studenci zaczęli zbierać swoje torby, a lekcja dobiegła końca.
Podniosłam
się z krzesła i po krótkim zastanowieniu wyszłam z sali, żeby zatrzymać się
przed drzwiami. Rozpoznałam melodię z jednego z moich ulubionych filmów
- "Amelii". Nigdy nie słyszałam utworu o długiej, francuskiej nazwie
na żywo, ale byłam niemal pewna, że brzmi tak dobrze, jak ta wersja z płyty.
Miałam wrażenie, że jeśli nacisnę klamkę i wejdę do pomieszczenie, naprawdę
zobaczę poważnego artystę.
Ale
nie.
W
środku był ktoś całkiem inny.
Stanęłam
niepewnie w progu, nie wiedząc do końca, kiedy otworzyłam drzwi.
Na
podłodze, obok fortepianu, leżała na plecach dziewczyna z burzą brązowych włosów i
czytała książkę, która wyglądała na jakiś podręcznik. Przy instrumencie
siedział chłopak z dosyć imponującym zarostem, nad którym musiał spędzać naprawdę
sporo czasu. Czarne wąsy były perfekcyjnie symetryczne, broda przystrzyżona, a
włosy idealnie uczesane. Brunet patrzył z uwagą na klawisze, muskając je
delikatnie palcami, całkiem pochłonięty swoim światem. Uniosłam brwi, na
widok żółtej koszulki z nadrukiem przytulających się kotów, całkiem niepasującej do
nastroju, jaki klawiszowiec wywoływał.
Nieznajomy
artysta zarejestrował moją obecność. Spojrzał na mnie ciemnymi oczami i wzrokiem
tak morderczym, że na chwilę zastygłam z zaskoczenia. Nie było to spojrzenie
jak u Wilczej Dziewczyny, brak w nim było nienawiści, ale również miało w sobie
jakąś dziwną moc.
Efekt
mordercy zepsuły jednak brwi chłopaka, które uniosły się nagle i opadły, jakby
zmieniły się w małe gąsienice. Brunet uśmiechnął się do mnie z miną dumnego, brodatego dziecka, które
chce się pochwalić, jak ładnie
potrafi grać. Jedyne, co mogłam zrobić w tym momencie to pomachać do
przedziwnego nieznajomego. Chłopak przestał grać, a szatynka z podłogi dopiero
teraz mnie zauważyła i spojrzała na mnie zaciekawiona, czekając aż się odezwę.
-
Cześć! - przywitał się brunet, a jego oczu stały się nagle dwa razy
większa.
Czym
była ta istota? Bo na pewno nie człowiekiem.
-
Sorry - mruknęłam. - Nie chciałam przeszkodzić, pomyliłam chyba sale. Ładnie
grasz.
-
Nie mów mu komplementów, bo wpadnie w samozachwyt - rzuciła szatynka, szczerząc
się złośliwie. - Jesteś do dupy - popatrzyła na chłopaka
-
Ja?! - oburzył się muzyk. - Jak śmiesz kobietooooo?!
-
Nie mów do mnie kobieto!
- A
jak mam mówić, hę? Będę cię nazywał Seksowna Koteczka Zza Ściany.
Szatynka
przez chwilę gapiła się na chłopaka z otwartą buzią, nie wiedząc co
odpowiedzieć. Skorzystałam z jej chwilowego zawieszenia i wyszłam, zostawiając
dziwną parę.
Ruszyłam
powolnym krokiem w stronę wyjścia z budynku. Dzień był odrobinę wietrzny, ale
dało się przeżyć. Na nowo zaczęłam rozważać swoją decyzję. Czy na pewno dobrze
zrobiłam, rezygnując z danej mi przez los szansy? Cały dzień unikałam myślenia
o konsekwencjach swoich wyborów i chyba nie doszłam do zbyt pozytywnych
wniosków.
-
Hej, Alice!
Uniosłam
wzrok i dostrzegłam, idącego w moją stronę, znajomego blondyna.
O
nie. Tylko nie on. Nie teraz.
-
Jak życie droga poetko? - spytał z szerokim uśmiechem.
-
Dobrze - powiedziałam spokojnie. - Trochę się spieszę.
Oczy
Iana niemal wybuchały iskrami rozbawienia. Staliśmy na placu pod budynkiem
Uniwersytetu.
-
Nie wątpię - stwierdził blondyn. - Włóczenie się przy uni na pewno jest oznaką
spieszenia się, prawdaaaa? - przeciągnął irytująco ostatnie słowo, nadając
swojej wypowiedzi aroganckiej ironii.
Miał
mnie.
-
Czego chcesz - burknęłam niemiło.
-
Och, co się stało z twoją piękną duszyczką poetko? - twarz chłopaka wykrzywiła
się w grymasie udawanego smutku. - Jeszcze wczoraj tak pięknie mówiłaś o magii,
a ja chciałem tylko znów usłyszeć kilka ładnych słów. Po za tym - wsadził ręce
do kieszeni płaszcza. - Ktoś musi mi podnieść samoocenę. To co z tą sesją porad
od pana pisarza? Sobota zbliża się wielkimi krokami.
Zacisnęłam
wargi i spuściłam wzrok.
-
Nie idę - wymamrotałam.
-
Słucham? - Ian pochylił się w moją stronę, chociaż byłam pewna, że usłyszał.
-
Nie idę - powtórzyłam głośniej.
Clark
wyprostował się z uniesionymi brwiami. Wyglądał prawie jak pan Addison.
-
Żartujesz, prawda?
-
Nie - warknęłam.
-
Dlaczego?
-
Bo tak.
Granatowe
oczy wciąż patrzyły na mnie wyczekująco.
-
Mam swoje powody - dodałam wymijająco.
W
tym momencie telefon w mojej kieszeni zaczął wibrować, oznajmiając, że ktoś na
tym świecie jeszcze o mnie pamięta.
Oczywiście
tą osobą był Dan.
-
Hej - odebrałam połączenie, przygotowując się na złe wiadomości, które ostatnio
nabrały brzydkiego zwyczaju napadania mnie znienacka.
Czułam
na sobie uważne spojrzenie młodego pisarza.
-
Siema - odezwał się chłopak lekkim tonem, który nie wskazywał na upojenie
alkoholowe, zły stan fizyczny, czy psychiczny. - Gdzie jesteś? A nie, czekaj.
Już cię widzę!
Rozejrzałam
się i natychmiast dostrzegłam zbliżającego się w naszą stronę rozczochrańca z
telefonem przy uchu. Smith pomachał do mnie, a ja odpowiedziałam tym samym.
-
Chłopak? - mruknął Ian, ledwo ruszając ustami, żeby zbliżający się do nas
pesymista nie zobaczył, że blondyn coś mówi.
Skinęłam
głową, a kiedy Dan zatrzymał się obok mnie, dałam mu buziaka w policzek na
przywitanie.
-
To Ian - przedstawiłam Clarka. - I Dan, mój chłopak.
Nie
wyjaśniłam, gdzie poznałam pisarza. Lepiej, żeby szatyn nie miał żadnych
podejrzeń. Zauważyłam, że Smith wygląda na odrobinę bardziej podekscytowanego
niż zwykle.
-
Co się stało? - spytałam, z lekkim uśmiechem.
-
Załatwiłem właśnie pomoc techniczną na koncert - odparł szczęśliwy piosenkarz.
- Mój kumpel Coop się tym zajmie. I wracałem już do domu, ale pomyślałem, że po
ciebie wpadnę - spojrzał z lekkim zaciekawieniem na Iana i powiedział coś
bardzo nieoczekiwanego i zgubnego dla mnie. - Jeśli chcesz, to możesz przyjść
posłuchać jak fałszuję. W sobotę o 20 w Dynamo.
Blondyn
natychmiast na mnie spojrzał. Pod wpływem tego oskarżycielskiego, pełnego
pogardy i rozczarowania granatowego wzroku, ledwo powstrzymałam zwierzęce
jęknięcie. Złapałam odruchowo dłoń Dana, szukając jakiegokolwiek schronienia.
-
Czyli to jest ten twój powód? - głos Clarka był zimny jak lód.
-
Jaki powód? - zdziwił się szatyn.
-
Nieważne - wymamrotałam, zaciskając palce.
-
Nie powiedziała ci? - brwi Iana podjechały do góry. - No nieźle...
- O
czym? - spytał co raz bardziej zdezorientowany Dan.
- O
tym, że ma występ na Variety Street - odparł spokojnie pisarz.
Posłałam
chłopakowi mordercze spojrzenie. Jak on tak mógł.
- A
co tam jest? - zainteresował się Smith, chyba
już coś podejrzewając.
-
No powiedz swojemu chłopakowi - rzucił Ian, podkreślając ostatnie słowo.
-
To miejsce, gdzie młodzi pisarze występują ze swoimi pracami przed osobami
znanymi w świecie prasy i literatury - wytłumaczyłam cicho ze wzrokiem wbitym w
ziemię. - Potem jest mały wieczorek zapoznawczy. Nic wielkiego.
-
Nic wielkiego - przedrzeźnił mnie blondyn. - Zapomniała wspomnieć, że to
nieziemsko wielka szansa na zaistnienie gdziekolwiek. Twoja dziewczyna właśnie
zrezygnowała z tej nieziemsko wielkiej szansy.
Dłoń,
która do tej pory działała na mnie kojąco, stężała i stała się obca.
- A
zrezygnowałaś, bo... - zaczął ostrożnie Dan.
-
Bo ma wystąpienie w tym samym czasie co twój koncert - dokończył Clark.
Szatyn
milczał. Czułam na sobie jego spojrzenie, ale bałam się podnieść głowę.
Rozczochraniec odsunął się ode mnie, puszczając moją rękę.
-
Alice - powiedział cicho. - Dlaczego mi nie powiedziałaś?
-
Przepraszam - zagryzłam mocno policzki od wewnątrz, bo łzy cisnęły mi się do
oczu. - Przepraszam, powinnam była ci powiedzieć. Ale nie chciałam zostawiać
się samego z koncertem. Przecież ci obiecałam.
- Oh, dlatego uznałaś, że lepiej okłamać
mnie i zrezygnować ze swoich marzeń, tak? - głos szatyna
emanował spokojem.
Był
zły.
Jezu,
jaki on był zły.
- Zamierzałaś
mi w ogóle o tym kiedyś powiedzieć? - ciągnął Dan. - Czy może
dowiedziałbym się za jakieś kilka lat od kogoś całkiem przypadkowego? Właściwie
teraz też się dowiedziałem... Powiedziałaś o tym jakiemuś obcemu gostkowi, ale
uznałaś, że mnie możesz pominąć, tak? George pewnie też wie już od dawna, w
końcu razem mieszkacie.
-
To nie tak... - zaprotestowałam i wreszcie odważyłam się spojrzeć na chłopaka,
co okazało się błędem.
Bo błękitne oczy wpatrywały się we
mnie z takim okropnym bólem. Bo było właśnie tak, jak szatyn mówił i
żadne moje puste tłumaczenia by tego nie zmieniły..
-
Przepraszam - powiedziałam zrezygnowana. - Nie chciałam, żeby to tak wyszło.
-
Świetnie - warknął Dan, wreszcie dając upust swojej złości. - Chcesz mi o czymś jeszcze powiedzieć? Masz
raka? Twoja mama umarła? Może jesteś w ciąży? Masz męża? Albo na przykład w
twoim domu mieszka nie tylko wytatuowany gostek, ale też stado innych ludzi. No
nie wiem, coś w tym stylu.
Pokręciłam
w milczeniu głową.
-
To może następnym razem, bądź tak łaskawa i uprzedź mnie, kiedy w twoim życiu
będzie działo się coś ważnego. Będę ci wdzięczny.
Odwrócił
się na pięcie i odszedł szybkim krokiem. Popatrzyłam na Iana. To nie była jego
wina, ale i tak byłam na niego wściekła.
-
Jesteś dupkiem - stwierdziłam przez łzy.
Kiedy ruszyłam za swoim
chłopakiem, blondyn złapał mnie za nadgarstek.
-
Zostaw mnie - prychnęłam, próbując oswobodzić dłoń.
-
Poczekaj - silna ręka nie pozwoliła mi odejść. - Mogę ci pomóc.
-
Jak na razie to wszystko psujesz - zrezygnowałam z prób uwolnienia się i po
prostu stałam tyłem do pisarza, czekając aż da mi spokój. Świat stał się
rozmazany, ale powstrzymałam płacz.
-
Jak zamierzasz się z nim teraz pogodzić?
-
Nie wiem - odparłam zgodnie z prawdą.
- A
ja wiem. Musisz wystąpić na Variety Street.
-
Nie rozumiesz - odpowiedziałam sucho, patrząc na znikające za rogiem plecy
Dana. - Nie mogę go zostawić samego.
- A
co, gdybym ci powiedział, że jest sposób, żebyś była na obu występach? - spytał
lekko Ian, odzyskując swój zwykły humor.
Westchnęłam
głęboko.
-
Tam jest za dużo szych, żeby grzebać w godzinach wstąpień, a koncertu u Dana
nikt nie przełoży.
- A
gdybym ci powiedział, że ja mógłbym zrobić coś takiego?
Odwróciłam
się w stronę uśmiechniętego chłopaka. Naprawdę nie miałam ochoty z nim
współpracować, ale nic innego mi nie pozostawało.
-
Słucham.
- O
nie - zaprotestował rozbawiony pisarz. - Nie tutaj. Idziemy na obiecaną mi
kawę.
-
Ale ja muszę...
-
Twój chłopak poczeka - blondyn machnął lekceważąco ręką. - Jeśli ci nie pomogę,
to i tak nici ze zgody.
Wydałam
z siebie zirytowany bulgot.
-
Zgoda. Ale szybko
Kiedy
wsiadałam do samochodu z gardłem zaciśniętym od powstrzymywanego płaczu, w
mojej głowie kołatało się stanowczo zbyt wiele myśli, żeby je zrozumieć.
Tylko jedna przebiła się ponad
huk
Jestem jego największym
rozczarowaniem.