Moi kochani...
Po pierwsze:
Została założona grupa dla autorów ff o Bastille oraz ich czytelników, na którą serdecznie zapraszam! Możecie tam publikować również swoje opowiadania, jeśli nie macie blogów. Dostępny dla każdego, chcącego podzielić się swoją wizją czterech dorków lub poczytać pomysły kogoś innego! (link)
Została założona grupa dla autorów ff o Bastille oraz ich czytelników, na którą serdecznie zapraszam! Możecie tam publikować również swoje opowiadania, jeśli nie macie blogów. Dostępny dla każdego, chcącego podzielić się swoją wizją czterech dorków lub poczytać pomysły kogoś innego! (link)
Po drugie:
Punkt kulminacyjni moi drodzy. Został mi do
opublikowania już tylko jeden rozdział i epilog. Dodatkowo, jest to chyba mój
najdłuższy rozdział z WD. Tak mi źle z tym, że docieramy już do końca, a
jednocześnie cieszę się, że dobrniemy do Happy (lub też nie) Endu!
Polecam podejść do rozdziału tak, żebyście mogli jednocześnie czytać i słuchać muzykę z yt ;)
Nie będę już męczyć swoim bablaniem. Zostawiam was z
występem pana Daniela Smitha!
~.~.~.~
7:48
Dan
wstał nagle ze swojego kącika pod ścianą i podszedł do wejścia na scenę,
zasłoniętego przed wzrokiem klientów przez kotarę, składającą się z wielu pasm
materiału, przez które można było wyjrzeć na salę, samemu pozostając
niezauważonym.
Ralph
i Coop byli już gotowi, żeby wnieść sprzęt. Jakiś mały, nieznany nikomu zespół
Years & Years grał ostatnią piosenkę. Dzieciaki były w sumie całkiem
niezłe, ale to tylko pogarszało sprawę. Dan wiedział, że niedługo będzie musiał
stanąć na tej scenie sam. Całkiem sam.
Jezu.
Teraz
żałował, że wypił całą butelkę wina. Przydałaby się.
Ralph
podszedł do pleców przyjaciela.
-
Dan musisz ułożyć swoje notatki. Walają się po całym pokoju.
Rozczochraniec
kiwnął głową, gdy do pomieszczenia wpadła dziewczyna w delikatnej, białej sukience z koronkowymi rękawami i płaszczem w dłoni. W głowie Smitha od razu
pojawiło się pytanie "Jak ona utrzymuje się na szpilkach?". Przecież
Alice przewracała się nawet w trampkach na prostej drodze.
Ale
ta Alice wcale nie wygląda jak jego mała pisarka.
Warkocz
przerzucony na bok oraz jasny makijaż ukryły roztrzepaną dziewczynę a ukazały
grację blondynki w całej jej okazałości.
-
Odstawiła się - mruknął Ralph, który również dostrzegł nową klientkę kawiarni.
Strój
Killean niemal raził przy luźnych bluzach, koszulkach i swetrach reszty gości,
dlatego nie tylko Smith zwrócił uwagę na zagubioną piękność. Blondynka rozglądała
się chwilę w poszukiwaniu przyjaciółki, aż wreszcie dostrzegła Monicę przy
jednym ze stolików. Uśmiechnęła się promiennie i podeszła do rudowłosej,
grzebiąc przy telefonie.
Kilka
sekund później komórka ukryta w kieszeni Dana zawibrowała, informując, że SMS
wreszcie dotarł do swojego odbiorcy, a Alice już odczytywała wiadomość.
Przygryzła dolną wargę i wpatrywała się w dwa słowa na ekranie jeszcze przez
jakiś czas, a ukryty przed jej spojrzeniem chłopak wstrzymał oddech.
Wreszcie
blondynka niemal rzuciła wszystko na nieświadomą niczego Monicę i z niepokojem
wypisanym na twarzy udała się na zaplecze, odprowadzana ukradkowymi
spojrzeniami przez znaczną część klientów. Dan wycofał się do pokoju, czekając,
aż dziewczyna wejdzie drugim wejściem. Sophie gdzieś się ulotniła. Ralph i Coop
zaczęli wynosić sprzęt na scenę.
7:53
***
Wpadłam
za skromne drzwi i niemal zderzyłam się z wychodzącym właśnie zespołem.
Poczułam na sobie spojrzenie trójki roześmianych chłopaków, ale nawet się tym
nie przejęłam, bo...
Czy
on nie mógł się uczesać ten jeden raz w życiu?
Podeszłam
powoli do przyglądającego mi się Dana. Milczenie znów objęło nas swoimi zimnymi
ramionami, ale tym razem byłam silniejsza od ciszy.
-
Przepraszam - powiedziałam, wzdychając z ulgą.
Jak
dobrze było wreszcie powiedzieć to na głos.
-
Naprawdę przepraszam Danny - słowa zaczęły ulatywać ze mnie jak powietrze z
przekłutego balona. - Za wszystko. Za to, że cię okłamywałam, że nie mówiłam całej prawdy, że chciałam zrezygnować z własnych marzeń, chociaż obiecywałam ci
coś innego - mówienie sprawiało mi ból. - I przepraszam, że nie było mnie przy
tobie, kiedy tego potrzebowałeś. Że nie byłam taką dziewczyną, na jaką
zasługujesz...
Nagle
szatyn przyciągnął mnie do siebie i przytulił tak mocno, że prawie się
zamknęłam, ale udało mi się wydusić przeprosiny do końca, nawet jeśli łzy,
cisnące mi się do oczu, zniekształciły głos.
-
I przepraszam, że kłamałam nawet na karteczce, którą wrzuciłam ci pod drzwiami
jak ostatnia idiotka - wyjęczałam, chowając nos w zagłębieniu w szyi Smitha. -
Kłamałam, pisząc, że nie proszę o wybaczenie. Wybacz mi Danny, błagam.
Obiecuję, że to się nigdy nie powtórzy.
-
Tak strasznie cię kocham - szepnął chłopak, całując mnie w głowę.
Pierwszy
raz od tygodnia poczułam, że przestaję się bać. Przestałam bać się przyszłości.
Przestałam martwić się o Dana. Był ze mną i kochał mnie, i na Boga ja też go
kochałam, więc co mogło pójść źle?
Ciepłe
objęcia napełniały spokojem. Delikatne dłonie, głaszczące po głowie oczyszczały
zmęczony umysł. Znajome westchnięcie przy uchu rozgoniło obłoki złych snów.
Cisza
znów była piękna.
-
Wybaczysz mi Danny?
-
Jasne, że tak głupolu.
Odsunęłam
się szatyna, tylko po to, żeby chwilę później poczuć na sobie drżące usta.
-
Kocham cię - mruknęłam między kolejnymi pocałunkami.
7:58
Zdążyłam.
***
Uśmiechnęłam
się do przyjaciółki, zajmując swoje miejsce. Kochana Monica przyniosła mi na
zmianę trampki i czarną, skórzaną ramoneskę, żebym nie musiała męczyć się na
wysokich szpilkach.
Z
kolei Dan, który wyszedł na scenę, gdy zawiązywałam sznurówki, zupełnie nie
martwił się o buty, ponieważ wystąpił jedynie w białych skarpetkach.
Uśmiechnęłam się na ten widok. Chłopak usiadł przy keyboardzie, jakimś cudem
nie potykając się o żaden z kabli. Jego policzki wciąż były czerwone po naszym
pocałunku i nic nie zapowiadało zmiany na lepsze. Pani Sophie skomentowałaby to
pewnie słowami:
"Ach
te młodzieńcze emocje! Zawsze dopadają człowieka w najmniej odpowiednim
momencie!"
-
Cześć - powiedział niepewnie, patrząc prosto na mnie, jakby udawał, że znów
siedzimy we dwójkę w jego sypialni. - Jestem Dan Smith i zaśpiewam kilka
piosenek...
Kiwnęłam
głową w stronę mojego kochanego rozczochrańca, próbując dodać mu odwagi. Dan
odpowiedział pewnym uderzeniem w klawisze.
Zgodnie
ze wcześniejszymi planami "Alchemy" rozbrzmiało pierwsze. Mimo, że
tym razem tekst piosenki nie był przeznaczony dla mnie, poczułam nieprzyjemny
ucisk w żołądku. Chyba już zawsze będę kojarzyć ten utwór z naszą kłótnią.
Reszta widowni wykazała jednak spore zainteresowanie nowymi dźwiękami.
Cieszyłam się, że mój prywatny piosenkarz zdobył sympatię części klientów
kawiarni, nawet jeśli sam Smith był całkowicie pochłonięty grą i za wszelką
cenę starał się ograniczyć kontakt wzrokowy z publicznością.
Utwór
dobiegł końca. Chłopak podniósł nieśmiało wzrok i uśmiechnął się niepewnie, a
ja byłam pewna, że wszystkie dziewczyny ze stolika za mną właśnie zakochały się
w uroczym Danie.
-
Idę do łazienki - mruknęła Monica.
Skinęłam
głową, wpatrując się w muzyka.
-
Następna piosenka jest... - szatyn urwał speszony, gdy napotkał mój wzrok. -
Nosi tytuł "The Ride".
Jeszcze
nigdy jej nie słyszałam
- It’s
us against the cause man they can bloody well avoid us
Down
those narrow leafy roads which seem deserted just for us
***
Oczy
Alice rozbłysły. Była mądrą dziewczyną, od razu domyśliła się, że utwór jest
przeznaczony tylko i wyłącznie dla niej.
- We’ll
charge on down the hill with gravity on our side as it carries us away
You’ll
take me along for the ride
Był
o ich nocnej przejażdżce przez Londyn, gdy żadne nie spodziewało się tego, co
miało wkrótce nastąpić.
- I-
I- I can’t see the world around me now
I
can’t tell a word from the trees but I hear you by my side
O
koszmarach oraz o ukojeniu, jakie przynosiła mu obecność pisarki. Tylko przy
niej złe myśli znikały i wszystko wreszcie było w porządku.
-
And there’s darkness all around me now
I
can’t feel nothing but the breeze but you’re with me for the ride
The
ride
Na
twarzy Alice pojawiły się rumieńce i lekki uśmiech. To właśnie z tego uśmiechu
czerpał siłę, żeby móc przeciwstawić się Wilczej Dziewczynie ze swojej głowy.
To właśnie ten uśmiech sprawiał, że Smith dokonywał rzeczy, o których wcześniej
bał się marzyć.
***
Nigdy
nie sądziłam, że widok Dana na scenie sprawi mi taką radość. Chłopak właśnie
spełniał swoje piękne sny, a ja miałam możliwość obserwowania błysku w jego błękitnych oczach. Bez względu na to, jak zakończy się ten wieczór oboje
osiągnęliśmy to, czego od dawna podświadomie pragnęliśmy. Wiedziałam, że mimo
przerażenia, rozczochraniec był szczęśliwy.
-
So we’ll head on through the common leaving empty drinks behind
Going
blindly through the darkness, then I part of the first time
It’s
the first of Summer evenings, of taking drinks outside
Of
the grass between my fingers, with you sitting beside-side-side
W
tych słowach rozpoznałam opis naszego leniwego popołudnia, które spędziliśmy na
trawniku pana Granta. Szatyn śpiewał o najszczęśliwszych momentach ostatnich
dni przeplatanych z nieustającym strachem nocy.
-
I- I- I can’t see the world around me now
I
can’t tell a word from the trees but I hear you by my side
And
there’s darkness all around me now
I
can’t feel nothing but the breeze but you’re with me for the ride
Ale
mimo obecności złych chwil, piosenka była najpiękniejszym miłosnym wyznaniem,
jakie mogłam otrzymać.
-
And there’s darkness all around me now
I
can’t feel nothing but the breeze but you’re with me for the ride
-
Kocham cię - powiedziałam bezgłośnie.
Dan uniósł w odpowiedzi brwi, a kąciki jego ust ledwo dostrzegalnie zadrżały w uśmiechu.
Dan uniósł w odpowiedzi brwi, a kąciki jego ust ledwo dostrzegalnie zadrżały w uśmiechu.
-
I’m riding right beside
Beside,
beside
Badadadada-badadada...
Delikatny
trel, który rozpoczynał utwór znalazł się również na końcu. Opuściłam powieki,
wsłuchując się w miękki głos. Chciałam słuchać go do snu co noc, aż do końca
ży...
Nagły
fałsz przerwał moje błogie rozmarzenie. Nienaturalny dźwięk keyboardu sprawił,
ze natychmiast otworzyłam oczy.
Dan
wpatrywał się sparaliżowany w coś za moimi plecami. Widząc przerażone błękitne
spojrzenie i rozchylone usta szatyna, od razu domyśliłam się co zobaczę, gdy
się obrócę.
Sen
chłopaka znów zmienił się w koszmar.
A
ja byłam jedynym murem pomiędzy wilkiem a jego zdobyczą.
I
tym razem nie miałam zamiaru odpuścić.
***
Część
klientów przyglądała się z zainteresowaniem zastygłemu w bezruchu
piosenkarzowi, jednak większość wróciła już do swoich zajęć, traktując muzyka
jak element wystroju.
Smith
nie odrywał wzroku od Alice, która uderzyła dłonią o stół, zrywając się z
miejsca. Blondynka spojrzała na szatyna, jakby chciała zapewnić, że wszystko
jest w porządku i wybiegła z lokalu za dziewczyną, która przed chwilą zniknęła,
a Dan został znowu sam. Koszmar po raz kolejny odsunął od niego jego dziewczynę.
Chłopak
wiedział, że musi jakoś zareagować, ale tak jak w snach, poczuł się
całkowicie bezradny. Przecież nigdy nie mógł zrobić nic oprócz bezczynnego
przyglądania się rozwojowi sytuacji.
Tylko,
że tym razem to był realny świat. Nie było kajdan wokół nadgarstków, nie było
mrocznych sił, które ściągały go w ciemność. Po raz pierwszy Dan miał pełną
kontrolę nas swoim ciałem i decyzjami.
Powoli
podniósł się z krzesła i bez słowa skierował się na zaplecze.
-
Co ty robisz? - zdenerwował się Ralph.
-
Graj za mnie - poprosił Smith. - A potem przywieź nasze rzeczy do mnie.
Czuł,
jak serce zaczyna bić coraz szybciej, wypełniając żyły adrenaliną. Gdy nakładał
buty, jego ruchy już nabrały nerwowego pośpiechu.
-
Stary wracaj tam - wokalista TKAK usiłował ratować resztkę zrujnowanego występu
przyjaciela.
-
Nie mogę - westchnął Dan, nakładając kurtkę. - Wreszcie mogę jej pomóc,
rozumiesz? Wreszcie mogę sam decydować.
Wreszcie
był stanie stanąć przed swoim koszmarem twarzą w twarz i wygrać lub przegrać.
Nie
czekając na odpowiedź Pelleymountera, szatyn przebiegł przez salę, odprowadzany
zdziwionymi spojrzeniami, a następnie wyleciał z budynku, rozglądając się
uważnie między budynkami.
Kiedy
szukał Alice, nic nie mogło już odciągnąć jego uwagi od problemu, który
prześladował go od dawna. Dzięki temu uświadomił sobie kilka ważnych
faktów.
Po
pierwsze.
Istniały
dwie Wilcze Dziewczyny. Jedna w snach, druga na jawie, które nie miały ze sobą
nic wspólnego oprócz wyglądu.
Po
drugie.
Szatynka
zawsze męczyła rozczochrańca tylko w koszmarach. Wizja Wilczycy powstała w jego
głowie i to właśnie ona napawała go strachem. Przez cały ten czas chłopak bał
się jedynie wytworów swojej wyobraźni. Każda obawa została wykreowana przez
niego. Tylko i wyłącznie on był odpowiedzialny za swoje problemy. Nie mógł
dłużej zrzucać winy na nieznajomą.
Po
trzecie.
Obiektem
ataków tej rzeczywistej dziewczyny tak naprawdę wcale nie był Dan. Tylko Alice.
Po
czwarte.
Jeśli
jego małej pisarce stanie się krzywda, jej cierpienie nie skończy się wraz z
końcem snu.
Po
piąte.
Killean
dała się wciągnąć w pułapkę i teraz tylko Smith mógł jej pomóc.
Po szóste?
Kompletnie nie miał pojęcia, gdzie jej szukać.
Po szóste?
Kompletnie nie miał pojęcia, gdzie jej szukać.
***
Wybiegłam
na ulicę z twardym postanowieniem, że tym razem dopadnę tę cholerną dziewczynę.
Byłam
wściekła.
Nieznajoma
zepsuła cały występ Dana. Wiedziałam, że po tym incydencie chłopak nie będzie
chciał wychodzić na scenę przez najbliższe miesiące. A zapowiadało się już tak dobrze. Nie mogłam pozwolić, żeby
uszło jej to na sucho.
Chociaż
biorąc pod uwagę lodowatą wodę, lejącą się z nieba, nikt, kto znalazł się na
zewnątrz nie mógł liczyć na zachowanie chociaż skrawka ciała, nietkniętego
przez ulewę. Zęby
od razu zaczęły mi dzwonić. Żałowałam, że nie wzięłam chociaż marnej kurtki z
krzesła. Ale nie mogłam już zawrócić. Wśród londyńskich parasolek dostrzegłam
mokrą głowę z charakterystycznymi blond końcówkami. Po raz pierwszy udało mi
się zlokalizować Wilczycę w tłumie. Nie mogłam stracić takiej szansy.
Zaczęłam
przepychać się w stronę znajomej sylwetki, starając się pozostać niezauważoną.
Dziewczyna nie miała pojęcia, że ją śledziłam, aż do momentu, w którym jakiś
chłopak zaproponował mi głośno suche miejsce pod swoją parasolką. No tak.
Blondynka w krótkiej białej sukience musiała przyciągać uwagę.
-
Och chrzań się! - warknęłam na natręta, widząc Wilczycę, która natychmiast
przyspieszyła kroku.
Uderzałam
ludzi łokciami, nie zwracając uwagi na przekleństwa. Nic się teraz nie
liczyło. Chciałam tylko wreszcie zdjąć maskę tajemniczego koszmaru ostatnich
dni.
Szatynka
skręciła w mniej uczęszczaną dzielnicę i niemal od razu zaczęła biec. Rzuciłam
na taśmę ostatnie resztki energii, zmuszając mięśnie do szaleńczego sprintu.
Otaczało nas coraz mniej osób i było coraz zimniej, ale nie dostrzegłam tego,
bo już wyciągałam dłoń w stronę Wilczycy. Jak dziecko podczas zabawy w berka
albo jak Harry Potter, łapiący znicz. Deszcz zalewał mi oczy, stopy ślizgały
się w kałużach, płuca przestały pracować już kilka sekund temu, a ja czułam
strach mojej uciekającej ofiary.
Chwyciłam
pukiel jasnych włosów.
-
Mam cię - wydyszałam, zatrzymując się gwałtownie.
Dziewczyna
wisnęła, gdy niemal przewróciłam ją, ciągnąc za schwytane kosmyki. Złapała się
za głowę, a ja natychmiast puściłam zdobycz, odsuwając się na kilka kroków.
Przez
chwilę obserwowałam prostującą się nieznajomą. Deszcz lał się z nieba
jak na filmach, a ja wreszcie stałam z nią twarzą w twarz.
-
Dlaczego mnie goniłaś? - spytała zirytowana szatynka. - Myślałam, że chcesz mi
coś zrobić.
Cała
moja pewność siebie opłynęła wraz z wodą, wpadającą do kanalizacji. Głos
Wilczycy był dziewczęcy i całkiem zwyczajny. Ona sama przyglądała mi się jednak zwierzęcym spojrzeniem, którego tak nienawidziłam.
-
J-ja? - wysapałam. - Ja chcę ci coś zrobić? - wyrzuciłam ręce w górę, czując
bezradną wściekłość. - Tak, chcę ci coś zrobić!
-
A co? - prześladowczyni Dana przechyliła głowę jak ciekawski pies.
Otworzyłam
usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Tak długo myślałam o tej chwili,
a teraz wszystko szło niezgodnie z moimi oczekiwaniami.
-
Dlaczego prześladujesz mojego chłopaka? - spytałam wreszcie. - Dlaczego
siedziałaś pod jego domem o 3 rano? Po co mówiłaś Ianowi, gdzie się uczę?
Dlaczego zepsułaś Danowi występ? Czego od niego chcesz, przecież on nic ci nie
zrobił!
Nieznajoma
przewróciła oczami.
-
Czy ty świata poza nim nie widzisz? - warknęła prawie jak wilk. - Tylko ten
twój Dan, Dan, Dan... Co w nim jest takiego niesamowitego, że ślinisz się do
niego bez przerwy?
Zacisnęłam
zęby. Nie miałam zamiaru dać się sprowokować.
-
A co w nim jest takiego niesamowitego, że tak się na niego uwzięłaś?
-
Nic w nim nie ma! - krzyknęła wreszcie dziewczyna. - On mnie w ogólnie nie
obchodzi, rozumiesz?! Jest głupi, ciemnogranatowy i nudny!
Nic
z tego nie rozumiałam. Dlaczego Dan był ciemnogranatowy?
-
To... Po co ciągle go prześladujesz? - spytałam niepewnie.
Może Wilczyca wciągała mnie kolejną gierkę?
Może Wilczyca wciągała mnie kolejną gierkę?
-
Nie prześladuje jego! - twarz szatynki wygięła się nienaturalnie w ataku
czystej furii. - Tylko ciebie!
Okay.
Okay, robiło się coraz dziwniej. I coraz zimniej.
-
Ale... - zmarszczyłam brwi. - Ale po co?
-
Bo jesteś złota - mruknęła dziewczyna, zaciskając pięści.
-
Jaka znowu złota? - zdenerwowałam się. - Mam dosyć tych twoich pieprzonych
zagadek! Powiedz po prostu wprost, czego ode mnie chce i daj mi do cholery
spokój!
Nieznajoma
rzuciła się na mnie tak nagle, że nie zdążyłam zareagować, kiedy...
Pocałowała
mnie?
Znalazłam
się w lodowatym uścisku przemokniętej dziewczyny, z gorącymi ustami na swoich
ustach i absolutnym mętliku w głowie.
To...
Można chyba było uznać za mały zwrot akcji.
Ciemnooka
cofnęła się powoli i zmierzyła mnie swoim uważnym spojrzeniem. Gapiłam się na
nią z otwartymi ustami, nie wiedząc jak zareagować. Dopiero moment, w którym
Wilczyca rzuciła się do ucieczki sprawił, że otrząsnęłam się z szoku.
I
wpadłam w szał.
-
Jak mogłaś! - wrzeszczałam jak opętana na mknącą dziewczyną, bezskutecznie
próbując po raz kolejny ją dogonić. - Nienawidzę cię! Wszystko ciągle psujesz!
Nie miałaś prawa! Nienawidzę cię! Idź w cholerę!
Potknęłam
się o dziurę w jezdni i wylądowałam na asfalcie, zdrapując sobie kolana do
krwi. Zaklęłam, jak chyba jeszcze nigdy, czując piekący ból, podsycany przez
wodę, spływającą na rany.
Złapałam
jakiś kamień, leżący obok mnie i rzuciłam w stronę szatynki, chociaż
wiedziałam, że nie miałam szans w nią trafić..
-
Mam nadzieję, że nigdy więcej cię nie zobaczę! - krzyczałam, klęcząc na drodze,
niezdolna już do jakiegokolwiek wysiłku.
Dopiero
klakson nadjeżdżającego samochodu zgonił mnie z asfaltu. Przycupnęłam na murku,
tworzącym ogrodzenie i wytarłam krew ściekającą po kolanach. Zimno przenikało
mnie aż do kości. Musiałam mocno zaciskać zęby, żeby nie odgryźć sobie
przypadkiem języka.
Nienawidziłam
tej dziewczyny.
Nienawidziłam
ludzi, którzy krzywdzili innych. Nieważne w jaki sposób ani w jakim celu.
Wilczyca
zraniła Dana i mnie. Nigdy nie powiedziałabym jej tylu złych słów, gdyby nie
postępowała w tak okropny sposób.
Ukryłam
twarz w dłoniach. Po całym tym okresie martwicy i pustki, wreszcie poczułam,
jak życie wypełnia każdą moją żyłę. Jak zaczyna tłoczyć się w tętnicach i jak
wylewa się na zewnątrz w postaci gorących łez.
***
Powoli
szłam w nieznanym mi kierunku. Było tak cholernie zimno, ale to nie miało
znaczenia. Kręciło mi się w głowie na różowo. Przestało padać. Atak powoli
mijał i każda sekunda coraz boleśniej uświadamiała mi co właśnie zrobiłam.
Wszystko zepsułam. Cały wysiłek, który włożyłam w rozdzielenie tej dwójki
poszedł na marne. Oni i tak się pogodzili. Jak to w ogóle było możliwe? Może
granatowy i złoty pasowały do siebie tak bardzo, że taki marny brąz jak ja, nie
będzie w stanie ich rozłączyć?
Telefon
w mojej kieszeni zawibrował.
Kolejny
SMS z domu.
,,Wracaj.
To już tydzień.
Martwimy
się o ciebie"
-
Gówno prawda - warknęłam na ekran komórki. - Boicie się, że coś zrobię, prawda?
Nigdy nie martwicie się o mnie. Zawsze myślicie tylko o moich czynach!
Rzuciłam
aparatem o chodnik i podeptałam obudowę, rozkopując ją na wszystkie strony.
-
Zobacz, zobacz mamo! - krzyknęłam ile sił w płucach. - Zniszczyłam kolejny
telefon! I co mi zrobisz! Nakrzyczysz na mnie?
Świat
był niebieski. Jasny i intensywny. Pachniał poziomkami.
-
Nie nakrzyczę.
Niebieskie
barwy zniknęły. Obróciłam się i dostrzegłam zmęczoną kobietę. Za nią stali moi
bracia. Całkiem przypadkiem zawędrowałam do własnego domu.
Szaro.
Było
mi tak szaro.
-
Wszyscy mnie nienawidzą mamo - powiedziałam cicho, odgarniając mokre włosy z
twarzy. - Kolory ciągle się zmieniają. Nie mogę odnaleźć spokoju.
-
Już dobrze kochanie - uśmiech rozjaśnił znajomą twarz na delikatny odcień
wrzosów. - Kiedy weźmiesz leki, wszystko będzie w porządku.
Spuściłam
wzrok. Nienawidziłam, gdy po lekach było tylko biało i czarno. Nie było nawet
szarości. Nie było żadnych uczuć. Ani tych złych ani tych dobrych.
Bracia
wzięli mnie pod ramiona i zaprowadzili do czarno-białego domu. Zawsze był
czarno-biały.
Moja
złota pisarka odeszła chociaż na chwilę w zapomnienie.
***
Nie
wiedziałam, gdzie jestem.
Tak
bardzo skoncentrowałam się na dotarciu do Wilczycy, że nie przejmowałam się
aktualnym położeniem.
Zastanawiałam
się, jak szybko dostanę hipotermii. Temperatura cały czas spadała, a ja wciąż
latałam po mieście nasączona wodą jak gąbka. Dobrze, że chociaż przestało
padać.
-
Kochanie, może cię ogrzeję? - spytał chrapliwy głos.
-
Nie dziękuję - mruknęłam, przyspieszając kroku, żeby oddalić się od idącego za
mną mężczyzny.
-
Wyglądasz na samotną...
-
Nie jestem - odparłam, nie obracając się.
Bałam
się spojrzeć na nieznajomego. Nie dałam rady już biec, ale perspektywa snująca
się za moimi plecami sprawiła, że już zbierałam siły na ucieczkę.
W
tym momencie rozpoznałam jeden ze sklepów. Jeśli skręcę w lewo, a na kolejnym
skrzyżowaniu pójdę w prawo, powinnam...
-
Alice!
Westchnęłam
z ulgą, a łzy znów napłynęły mi do oczu.
-
Dan...
Podbiegłam
do chłopaka, nie myśląc już o niczym innym. Wpadłam w znajome ramiona, dygocząc
z zimna.
-
Wszędzie cię szukałem, jak mogłaś wybiec taka goła?
-
P-p-p-przep-praszam - wydukałam, płacząc, szczękając zębami i robiąc Bóg wie co
jeszcze.
-
No już w porządku, jestem tutaj. Nic ci nie grozi kochanie.
Szatyn
natychmiast zaczął zdejmować z siebie kurtkę i bluzę. Przyjęłam oba nakrycia w
milczeniu, bo czułam już, jak nogi odmawiają mi posłuszeństwa.
-
Jezu Alice, jesteś cała sina - chłopak troskliwie nałożył mi na głowę oba
kaptury. - Musimy przejść na większą ulicę, żeby złapać taksówkę, dobrze?
Pozwoliłam
się poprowadzić ciepłym dłoniom i już kilka minut później kuliłam się na tylnym
siedzeniu śmierdzącego auta. Mimo troskliwych zabiegów ze strony Dana czułam
się coraz gorzej. Piekła mnie skóra, serce biło niemiarowo, a oddech stał się
nierówny, chociaż już dawno powinnam się uspokoić.
-
Zabierz mnie do domu - szepnęłam, chowając twarz w wilgotnej koszulce chłopaka.
- Do mojej Jaskini.
-
Nie zasypiaj Alice - Smith potrząsnął moim ramieniem. - Nawet się nie waż.
Przez
resztę podróży szatyn pilnował (czasami w dość brutalny sposób), żebym nie
zamykała oczu na dłużej niż pięć sekund. Moje mieszkanie było otwarte, ale
George'a nigdzie nie znaleźliśmy. Dan pomógł mi zdjąć sukienkę.
-
Co ci się stało? - zapytał na widok rozkrwawionych kolan.
-
Potknęłam się - wytłumaczyłam sennie.
-
Potem to opatrzymy - westchnął, wpychając mnie do łazienki. - Weź gorący
prysznic.
Rozczochraniec
polecił mi co minutę dawać znak życia i cierpliwie czekał pod drzwiami, aż
gorąca woda przywróci mojej skórze różowawy kolor. Mimo kąpieli wciąż czułam
się zziębnięta i obolała.
Potem
Smith posadził mnie na łóżku, ubraną w grubą piżamę i zajął się moimi kolanami.
-
Nie będę cię już męczył pytaniami - stwierdził, wycinając plastry z wielkiej
plastrowej taśmy, którą trzymałam w apteczce. - Ale jutro masz mi wszystko
opowiedzieć, dobra?
-
Uchym...
Przyglądałam
się, jak chłopak z koncentracją nakleja opatrunek na moją skórę. Był kochany.
Troszczył się o mnie, dbał i zawsze doskonale wiedział, czego potrzebuję. Jak
ja do tej pory w ogóle bez niego żyłam?
-
No już, pod kołdrę - polecił szatyn. - I nawet nie myśl sobie, że pozwolę ci
spod niej wyjść.
Spojrzałam
na rozczochrańca, podciągając okrycie aż pod nos.
-
Zostaniesz ze mną?
Błękitne
oczy uśmiechnęły się lekko. Zawsze uważałam, że żyły własnym życiem, demaskując
emocje swojego właściciela, nawet gdy ten bardzo starał się je ukryć.
-
Jeśli będziesz chciała...
Uniosłam
w milczeniu kołdrę i poczekałam, aż Dan znajdzie się obok mnie, żeby wtulić się
w niego plecami.
-
Lubię, gdy ze mną śpisz - powiedziałam zadowolona, wsłuchując się w monotonny
szum, dobiegający z wnętrza mojej głowy.
-
Ja też lubię z tobą spać - odparł Dan, zanurzając nos w moich wilgotnych
włosach.
Ciepło
powoli sączyło się przez pory skóry do wnętrza ciała, sprawiając, że
wspomnienia dzisiejszego wieczoru stawały się niewyraźne.
-
Danny - mruknęłam, będąc już na granicy snu i jawy. - Co z twoim występem?
Szatyn
nie odpowiadał stanowczo za długo, ale byłam zbyt zmęczona, żeby to zauważyć.
-
To nieważne.
-
Przepraszam, że nie zostałam do końca - kontynuowałam sennie. - Musiałam złapać
Wilczycę.
-
Udało ci się?
Ciemność
miała dzisiaj ciepłe, kuszące palce, gładzące mnie po policzkach. A może to był
Dan?
-
Uchym. Okazała się nie być tym, za kogo ją uważaliśmy...
-
Jak to?
Zasnęłam