Dzisiejszy rozdział jest dość długi, ponieważ za tydzień
nie będę mogła wrzucić notki (studniówka ughhhh), więc oczekujcie mnie jakoś w
poniedziałek, czy wtorek, kiedy dojdę do siebie!
Miłego weekendu kochani, mam nadzieję, że rozdział się wam
spodoba!
I czekam na komentarze.
Ach tak i jeszcze jedna, ważna sprawa… 18 TYSIĘCY, MATKO
BOSKO. Kiedy zakładałam tego bloga, przy dziesiątym rozdziale cieszyłam się z
330… Prawie 5 miesięcy późnie jestem tutaj… Naprawdę fajnie jest wiedzieć, że
to co robię, komuś się podoba. Dziękuję wam
~.~.~.~
CZWARTEK
Obudził mnie sygnał SMSa.
Podniosłam pękającą z bólu głowę i jęknęłam, na widok obślinionej kartki
zeszytu, na którym zasnęłam. Była 10 rano, co oznaczało, że spóźniłam się na
zajęcia.
Pełna nadziei, że wiadomość
napisał Dan, sięgnęłam po telefon. Na ekranie pojawił się nieznany numer.
,,Masz
występ o 7 wieczorem pisareczko.
Więcej
nie udało mi się załatwić.
Do
zobaczenia w sobotę.
A może
wcześniej...?
~Ian"
Westchnęłam rozczarowana.
Jednocześnie wstąpiła we mnie nowa energia. Pół godziny nie jest wielkim
osiągnięciem, ale może będę wstanie wziąć udział w obu występach. Może wszystko
jeszcze odkręcę.
Chwilę później jadłam szybkie
śniadanie z turbanem na głowie. George siedział na swojej kanapie i czytał
gazetę.
- Co czytasz? - spytałam ze
zdziwieniem, jedząc grzankę.
Mój przyjaciel nie miał w
zwyczaju przeglądać porannych wiadomości.
- Szukam pracy.
Przestałam przeżuwać słodki
chleb. Zapomniałam nawet o pośpiechu.
- Hę?
Chłopak spojrzał na mnie znad
lektury.
- Szukam pracy - powtórzył. -
Może jak zarobię trochę na twoje mieszkanie, to pozwolisz mi tu zostać trochę
dłużej...
Uśmiechnęłam się zachwycona. Nie
chciałam być niemiła, ale brunet bardzo nadwątlał mój budżet od rodziców. Teraz
odetchnęłam z ulgą i w przypływie radości cmoknęłam Haydena w czoło.
- Jestem z ciebie dumna.
- Wszystko dla mojej małej, nie?
- wyszczerzył się zielonooki.
W trybie ekspresowym wysuszyłam
włosy i nałożyłam makijaż. To znaczy... Mój makijaż składał się z tuszu do rzęs
i pudru, przykrywającego sińce pod oczami, więc malowanie się nie zajęło mi tak
znowu dużo czasu.
- Lecę na uczelnię! - krzyknęłam
do przyjaciela, wychodząc z mieszkania.
Wyjątkowo skorzystałam dzisiaj z
samochodu, żeby nie ominęło mnie jeszcze więcej zajęć.
Fakt, że zdążyłam na zajęcia
filozofii można uznać za cud.
Stary Gandalf był już w sali.
Przemknęłam ukradkiem po obrzeżach pomieszczenia i zajęłam pierwsze wolne
miejsce. Profesor uczący tego przedmiotu miał długą, białą brodę i okulary w
kształcie półksiężyców. Właściwie bardziej przypominał Dumbledore'a, ale kiedy
"Harry Potter" został wydany, on już dawno pracował na uczeni.
- Witam panno Killean -
drgnęłam, słysząc dobrotliwy głos nauczyciela. - Cieszę się, zachciała pani do
nas dołączyć.
Wyjęłam szybko zeszyt i
zagryzłam wargi, czując czerwone policzki. Jak ja nie znosiłam być w centrum
uwagi.
- Może mała zabawa na początek?
- zaproponował przyjaźnie filozof.
Odetchnęłam i skinęłam głową.
Zabawy z profesorem polegały na
wybieraniu pomiędzy dwoma słowami. Czasami twój wybór był pomijany milczeniem.
Innym razem przez całe zajęcia trzeba było się z niego tłumaczyć.
- Ogień czy woda?
- Woda.
Zawsze zaczynało się od tych
najłatwiejszych.
- Skała czy piasek?
- Piasek.
- Słońce czy ciemność?
- Słońce.
- Ptak czy ryba?
- Ptak.
- Sen czy jawa?
Zawahałam się.
Profesor dostrzegł panikę, która
błysnęła w moich oczach i zaatakował jak drapieżnik.
- Rzeczywistość czy marzenia?
- Um...
- Koszmar czy prawda?
Z moich otwartych ust nie
wydostał się żaden dźwięk.
- Słuchamy - uśmiechnął się
dobrotliwie staruszek.
Jak on to robił? Dlaczego zawsze
odkrywał przed uczniami ich największe tajemnice, nawet o nich nie wiedząc?
Chyba faktycznie był czarodziejem i grzebał w naszych umysłach.
Wszyscy przyglądali mi się w
milczeniu, kiedy zastanawiałam się nad zadanymi mi pytaniami. Ostatnie dni
sprawiły, że rozwiązanie nie było ani trochę oczywiste. Już dawno przestałam
dostrzegać różnicę pomiędzy dniem a nocą.
- Czasami sen zlewa się z jawą -
odpowiedziałam wreszcie cicho. - Rzeczywistość jest marzeniem, a koszmar
najstraszniejszą prawdą.
Szare oczy Gandalfa w milczeniu
zaakceptowały mój wybór.
- Serce czy rozum?
Zacisnęłam dłonie na krawędzi
blatu, przy którym siedziałam. Przed oczami stanął mi uśmiechnięty Dan z liśćmi
we włosach. Potem pijany chłopak, mówiący o Zapomnieniu. Wściekłe błękitne
oczy. I Wilcza Dziewczyna. Ciągle kryła się gdzieś na obrzeżach naszej
podświadomości. Towarzyszyła każdej myśli dnia.
Nie była już po prostu zwykła
nieznajomą. Stała się wszystkim tym, czego się baliśmy i czego nienawidziliśmy.
- Konflikt, prowadzący do
szaleństwa - stwierdziłam spokojnie.
Profesor przechylił głowę z
zainteresowaniem.
- Miłość czy Szaleństwo.
Nie chciałam już mówić. Byłam
wykończona. Jakby ktoś torturował moje zszargane do reszty nerwy i obnażał
przemęczone myśli.
- To jedno i to samo...
- Dan czy Wilczyca...
Zmarszczyłam brwi. Czy to
pytanie naprawdę padło? Obraz przed oczami zaczął się zamazywać. Chwila.
Straciłam przytomność? Czemu światło nagle stało się czerwone? Co?
Od omdlenia uratowało mnie
pukanie do drzwi i student, który wszedł do sali chwilę później. Mogłam skupić
się na czymś innym niż odpowiedź.
- Dzień dobry - odezwał się
szatyn. - Przepraszam, że przeszkadzam, ale przysłał mnie profesor Addison z
pilną prośbą.
Gandalf spojrzał na chłopaka
pytająco.
- Mam do niego natychmiast
przyprowadzić Alice Killean.
Znów spojrzenia wszystkich w
klasie wbiły mnie w siedzenie. Nie byłam pewna, czy w ogóle będę w stanie wstać.
- A cóż takiego ważnego się
stało? - zainteresował się nauczyciel.
Zaczęłam dyskretnie zbierać
swoje rzeczy.
- Wspomniał coś o jej
wystąpieniu na Variety Street - wytłumaczył szatyn.
Przeklęty Addison. Myślał, że
jeśli wszyscy się dowiedzą, to grupa wywrze na mnie odpowiedni nacisk, żebym
wystąpiła. Teraz, kiedy wiedziałam, że wezmę udział w spotkaniu, nie miało to
większego znaczenia, ale naprawdę wolałam zachować całe wydarzenie w tajemnicy.
- No proszę - staruszek
obserwował mnie, gdy kierowałam sie w stronę drzwi. - Nie powiesz nam czegoś
więcej droga Alice?
Stałam już przy studencie, który
mnie wywołał. Obejrzałam się na nauczyciela.
- Przykro mi, ale nie mogę. Do
widzenia profesorze.
Nie usłyszałam odpowiedzi.
Uciekłam.
Ruszyłam u boku szatyna przez
pusty korytarz.
- Dobrze się czujesz? - spytał
chłopak.
- Nie - powiedziałam zgodnie z
prawdą.
- Gandalf cię męczył?
Pokiwałam głową.
- Zabawa w wybieranki?
- Jestem tak cholernie zmęczona
- wyznałam nagle. - Nie mogę spać, nie mogę znieść rzeczywistości, zaczęłam
babrać się w kłamstwach, pokłóciłam się z chłopakiem i jeszcze ten cholerny
występ, który wszystko mi zepsuł.
Nieznajomy przyglądał mi się z
uniesionymi brwiami. No tak. Nawet nie wiedziałam, jak się nazywał.
- Przepraszam - mruknęłam. - Jak
mówiłam... Jestem trochę przemęczona.
- Czaję - odparł student, ale z
tonu jego głosu wywnioskowałam, że nie do końca czaił.
Posłaniec wszedł do sali
profesora i zostawił mnie, żeby zająć swoje miejsce. Pan Addison przestał pisać
na tablicy i odwrócił się w stronę klasy.
- Teraz zajrzyjcie na stronę 147
- zakomenderował.
Uczniowie w milczeniu wykonali
zadanie, ale czułam na sobie ciekawskie spojrzenia.
- Wiem, że wcześniej dałem ci
możliwość wyboru - zaczął mężczyzna, nawet się ze mną nie witając. - Ale nie
mogę odbierać szansy jakiemuś innemu pisarzowi, który lepiej wykorzysta daną mu
szansę. Dlatego dzisiaj muszę spytać cię czy...
- Wystąpię - przerwałam
bezczelnie. - I wiem o zmianie w grafiku. Ale niestety nie będę mogła zostać po
wystąpieniu.
- Masz już pracę do
zaprezentowania?
Przygryzłam wargę.
- Nie - odpowiedziałam zgodnie z
prawdą. - Jeszcze nie.
Ktoś z pierwszego rzędu syknął,
gdy doleciały do niego moje słowa. Nawet profesor skrzywił się, jakby coś go
zabolało.
- W takim razie marsz do twojej
świątyni natchnienia, czy jak wy młodzi to nazywacie i pracuj nad swoimi
pisemnymi cudami, aż będą idealne.
Przeczesałam włosy palcami.
- Się robi profesorze -
przyłożyłam dwa palce do czoła, jak robią to w wojsku. - Do wiedzenia.
Wyszłam z sali i w tym momencie
rozpoczęła się przerwa.
Idąc przez korytarz zaczęłam
gorączkowo zastanawiać się, co właściwie chcę napisać. Kiedy znalazłam się na
zewnątrz, odetchnęłam głęboko. Studenci również wylegli na trawnik, chcąc
przewietrzyć parujące mózgi. Wśród rozmów dostrzegłam Wilczą Dziewczynę,
przyglądającą mi się z zaciekawieniem.
Nawet się za bardzo nie
zdziwiłam.
Zaczęłam iść w stronę brunetki
zdecydowanym krokiem, ale ktoś wpadł na mnie, prawie przewracając na mokry
trawnik.
Och, no jasne! Przecież los nie
da mi wreszcie złapać Wilczycy za te brązowe kudły.
- Cześć kochana, przemiła,
urocza znajoma!
Spojrzałam na wysokiego
chłopaka, który trzymał mnie za ramiona. To ten brunet z sali muzycznej. Jego twarz promieniowała optymizmem i przyjacielskim nastawieniem.
- Mam do ciebie pytanie!
- O-okaj... - odparłam niepewnie.
Brodata twarz zbliżyła się do mojej na odległość jakiś pięciu centymetrów. Brązowe oczy musiały zezować, żeby
patrzeć prosto na mnie.
- Widziałaś może małego kotka?
Uniosłam brwi.
- Co?
Chłopak odsunął się z
westchnięciem.
- Małego kotka - pokazał dłońmi
wielkość zwierzaka. - Taka malutka, puszysta kuleczka szarej sierści.
Nieznajomy przytulił do policzka
niewidzialnego kota, a moje brwi uniosły się jeszcze wyżej, chociaż myślałam,
że to niemożliwie.
- To co, widziałaś? - dopytywał
brodacz, podtykając mi pod nos złożone dłonie, jakby siedziało na nich
zwierzątko.
- N-nie - odpowiedziałam
niepewnie.
- No jak toooooooooooooo? -
jęknął brunet. - Musiałaś w-w-widzieć! T-takiego małego maleństwa n-n-nie da
się nie... nie... nie zauważyć!
- Może nie zauważyłam go, bo
jest taki mały? - spytałam, a na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
Student poważnie zastanowił się
nad moimi słowami. Zaczął głaskać zarost, wpatrując się w jakiś niematerialny punkt za mną. Jego zachowanie było tak absurdalne, że ledwo powstrzymywałam śmiech.
- To całkiem możliwe... -
przyznał wreszcie.
W tym momencie oczy chłopaka
znów wykonały tę sztuczkę z powiększeniem. Obróciłam się, żeby zobaczyć, co
przykuło jego uwagę. Pod jedną z pustych ławek siedział mały, naburmuszony kotek
i lizał z wyniosłą powagą swoją małą łapkę.
- MOJE
MALEŃSTWOOOO !
Podskoczyłam, słysząc radosny
wrzask brodacza. Kilka osób również spojrzało w naszą stronę z zaskoczeniem.
Wysoki brunet pomknął w stronę zwierzaka i zanim biedny futrzak dostrzegł
niebezpieczeństwo, nadciągające wielkimi susami... Już było w pułapce zgrabnych
palców.
- Kyle ty idioto!
Obróciłam się, widząc
nadchodzącą dziewczynę. To ta sama, co leżała na podłodze przy fortepianie.
- Znalazłem nasze dziecko! -
pisnął szczęśliwy muzyk, głaszcząc zjeżonego kotka.
- Jakie dziecko! - oburzyła się
szatynka, machając wielką czupryną. - To obrzydliwy kocur, który roznosi
śmierdzącą kupę po całym świecie!
- Hej! - Kyle cofnął się,
zasłaniając sobą zwierzę. - N-n-nie obrażaj naszego dziecią-ciątka!
- Na pewno nie mojego -
dziewczyna trzepnęła chłopaka po ułożonych włosach. - Czemu ja muszę cię znosić
idioto?
Brunet nie słuchał już swojej
towarzyski. Całą uwagę poświęcił kociakowi, który wydawał się być nawet
zadowolony z miejsca, w którym się znalazł. Zaczął ocierać się pyszczkiem o
palce nowego właściciela. Nawet z odległości kilku metrów słyszałam mruczenie
futrzaka. A może to ten cały Kyle tak mruczał...?
- Nieważne - westchnęła
szatynka. - Po prostu... Może ja już pójdę do szkoły... Niedługo zaczynają mi
się lekcje.
- Uchym - mruknął chłopak,
drapiąc nowego przyjaciela za uchem.
Dziewczyna przewróciła oczami i
ruszyła w kierunku wyjścia z uniwerka.
- Wpadnę po ciebie po zajęciach
licealistko! - krzyknął za nią kociarz.
- Dzięki za podkreślenie mojego
wieku gówniarza! - odparła zimno.
Brodacz wysłał jej buziaka, a
następnie pomachał łapką kota. Szatynka nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. Ja
równie nie potrafiłam powstrzymać chichotu, czym przykułam uwagę bruneta.
Wyciągnął w moją stronę dłonie, tym razem z prawdziwym zwierzęciem, nie przejmując
się dzielącymi nas metrami.
- Chcesz pogłaskać?
- Nie dzięki - uśmiechnęłam się
szeroko. - Zostawię go całego tobie.
- Yay! - chłopak cieszył się jak
dziecko. - I kto jest twoim tatusiem? - podniósł kociaka i zetknął swój nos z
noskiem czworonoga, marszcząc go śmiesznie.
Przewróciłam oczami i idąc
śladami młodszej dziewczyny, opuściłam teren uniwerku. Przechodziłam właśnie
przez bramę i już skręcałam na pobliski parking, żeby znaleźć swój samochód, gdy
ktoś przypadkiem zastąpił mi drogę.
Przez chwilę gapiłam się na
wilka, przyglądającemu mi się z koszulki i bałam się podnieść wzrok. Dlaczego
on nie reagował? Dlaczego mnie nie ominął?
Powoli wędrowałam spojrzeniem
przez nieruchomą klatkę piersiową, przez żyłki na szyj, mocno zarysowaną
szczękę, przyprószoną rudawym zarostem, rozchylone, wąskie usta, odsłaniające
wyszczerbiony ząb, idealnie prosty nos, aż dotarłam do celu. Błękitne,
przekrwione oczy. Wpatrujące się we mnie tak intensywnie, jakby sam wzrok mógł
przebić mnie na wylot. Błękitne, pełne smutku oczy, które bardzo, bardzo kochałam.
Powinnam się teraz odezwać.
Powinnam powiedzieć te wszystkie rzeczy, które jeszcze kilka minut temu
wydawały się być bardzo ważne. Teraz nic nie miało znaczenia. Po prostu
staliśmy i patrzyliśmy na siebie.
Cisza wypłynęła przez pęknięcia
chodnika. Chłodnymi mackami zaczęła oplatać nasze nogi, wspinała się po
nogawkach spodni, przeskoczyła na ramiona i pochłonęła nasze nieruchome ciała,
odcinając cały hałaśliwy świat.
Nie było to milczenie,
zastępujące zwykłą rozmowę.
To był ten rodzaj ciszy, która
jest w stanie rozerwać czaszkę i doprowadzić do szaleństwa. Cisza, która była
potężniejsza niż jakiekolwiek ludzkie słowo lub jakikolwiek zwierzęcy wrzask.
Cisza, która bolała.
- Dan, no chodź!
Hałas świata wreszcie dotarł do
moich uszu. Poczułam się bezpiecznie, mogąc ukryć spojrzenie wśród otaczających
głosach.
Smith również wyglądał na lekko
oszołomionego. Jakby ogłuchł na sekundę razem ze mną, a teraz poznawał dźwięki
na nowo. Jeszcze przez chwilę patrzył na mnie i już myślałam, że coś powie.
Naprawdę w to wierzyłam...
Chłopak ominął mnie i podszedł
do uśmiechniętego przyjaciela.
- Dostałem studio tylko na trzy
godziny, więc musimy się ruszyć - stwierdził Pelleymounter, po czym spojrzał na
mnie, wciąż stojącą przy bramie. - Idziesz z nami?
Zacisnęłam zęby i spuściłam
wzrok.
- Nie - doleciał mnie cichy głos
Dana.
Zaskoczony Ralph tylko wzruszył
ramionami.
Odgarnęłam włosy z twarzy i już
po chwili znalazłam się w swoim samochodzie. Wyciągnęłam zeszyt i zaczęłam
pisać. Otoczona hałaśliwą ciszą.
***
Ralph przyglądał się swojemu
przyjacielowi, gdy szli w stronę uniwerku. Widział jego zmęczenie i to, jak
para zachowywała się zanim nie wkroczył do akcji. Nie trzeb
a być
geniuszem, żeby wiedzieć, co się dzieje. Szatyn wpatrywał się w chodnik i
ignorował wytrwale spojrzenie Pelleymountera.
- Pokłóciliście się? - zagadał
wreszcie chłopak, nie mogąc znieść milczenia.
- Tak jakby... - odpowiedział
Dan z ustami ukrytymi w szaliku, nie podnosząc głowy.
- O co?
Przyjaciele weszli do budynku i
skierowali się w stronę sali nagrań.
- Nieważne - mruknął Smith,
rozpinając kurtkę.
- Jasne, że ważne - prychnął
Raplh. - Jestem twoim najlepszym przyjacielem. Dawaj stary, komuś musisz się
wygadać.
Chłopak z błękitnymi oczami
zacisnął wargi i przeczesał włosy.
- Zrezygnowała dla mnie ze
swoich marzeń - głos szatyna był tak cichy, że jego kumpel musiał się zbliżyć,
żeby dosłyszeć, co mówi. - I okłamała mnie w kilku ważnych sprawach. Ale nie
chodzi o to, że jestem na nią zły... - rozczochraniec wcisnął dłonie do
kieszeni. - Po prostu doszedłem do wniosku, że Alice poświęca mi całą swoją
uwagę, zapominając o sobie. Nie chcę się z nią kłócić, ale ona musi zacząć
troszczyć się także o siebie.
- Czyli pozwalasz jej myśleć, że
jesteś na nią zły i przez to chcesz jej pomóc? - upewnił się piosenkarz.
Dan wzruszył ramionami, kiwając
głową.
- Więc oboje jesteście
nieszczęśliwi jak cholera, tak...? - ciągnął Raplh.
- Nie wiem, czy Alice jest
nieszczęśliwa - zaprotestował Smith. - Może cieszy się, że wreszcie ma czas dla
siebie i... przyjaciół.
- Acha, czyli są też
"przyjaciele"? - podchwycił chłopak.
Szatyn westchnął cierpiętniczo.
Nie chciał mówić o głupich myślach, które przychodzą mu do głowy. Czuł się jak
totalny idiota, ale nie mógł przestać zastanawiać się z kim teraz przebywa jego
dziewczyna i co robi.
- Jest George, który zna Alice
od tak dawna, że ona pozwala mu u siebie mieszkać i nie przeszkadza jej
paradowanie w staniku po domu. I jest jeszcze Ian. Jakiś dziwny gość, nie wiem
skąd się w ogóle urwał. Ale on wiedział o rzeczach, o których Alice nie była
łaskawa mnie poinformować. Wygląda na to, że tylko ja w całym tym towarzystwie
nie zasłużyłem sobie na przywilej dbania o Alice...
Chłopaki weszli do sali
muzycznej, gdzie siedział już jeden z członków zespołu Raplha, przygotowując
sprzęt do nagrywania.
- Wiesz, że ona taka nie jest -
zauważył cicho przyjaciel rozczochrańca. - Nie znam jej aż tak dobrze, ale
jestem pewien, że jesteś dla niej naprawdę ważny. Wystarczy spojrzeć, jak na
ciebie patrzyła, kiedy zostawiłeś ją bez słowa.
Dan popatrzył na Pelleymountera.
- Ja chyba nie powinienem z nią
być Ralph - stwierdził Smith. - Nie zasługuję na nią.
Starszy chłopak z oburzeniem
trzepnął brązową fryzurę.
- Przestań pieprzyć głupoty -
warknął piosenkarz. - Najpierw załatwmy te twoje piosenki, a potem będę ci
wybijał z głowy te mole, które zżerają ci mózg.
***
Znów zaczynała boleć nie głowa.
Rzuciłam notatnik na siedzenie pasażera i odpaliłam silnik. Majstrowałam przy
radiu, wyjeżdżając z parkingu. O mało co nie rozjechałam biednej Vanessy.
Brunetka uderzyła oburzona otwartą dłonią w maskę samochodu, gdy zatrzymałam
się kilkanaście centymetrów przed nią. Od razu pożałowała tego impulsowego
czynu, bo na delikatnej dłoni, stworzonej do zawodu lekarza, pojawiły się
brudne paćki. Może faktycznie dawno nie myłam auta...
Dziewczyna pomachała do mnie
brudną dłonią. Uśmiechnęłam się przepraszająco i poczekałam, aż zejdzie z
drogi. Przez chwilę obserwowałam oddalające się plecy w stylowym płaszczu. W
tym momencie zdałam sobie sprawę, że przecież mój występ będzie odbywał się w
eleganckim towarzystwie...
Otworzyłam szybko drzwi i
wyskoczyłam z samochodu.
- Vaness!
Moja znajoma odwróciła się z
pytającym wyrazem twarzy.
- Masz chwilę czasu? - spytałam
niepewnie.
Brunetka podeszła w moją stronę.
- Potrzebuję stroju na ważny
występ - wytłumaczyłam. - Wiesz, że mój wygląd to porażka, powtarzałaś mi to
przez jakiś miesiąc.
Twarz studentki rozjaśnił
uśmiech. Odrzuciła czarne loczki z twarzy i obeszła moje auto,
żeby usiąść na stronie pasażera.
- Jako Matka Boska Modowa jestem
dostępna dla wszystkich biednych duszyczek, próbujących nawrócić się na ścieżkę
uduchowienia ubraniowego - stwierdziła, zamykając za sobą drzwi.
Spojrzałam na swoją trochę już
znoszoną parkę. Moim zdaniem nie było aż tak źle, ale wolałam nie denerwować
dziewczyny...
Pojechałyśmy do centrum
handlowego. Nie obyło się co prawda bez dzwonienia do taty z prośbą o
przysłanie gotówki, ale na szczęście mama, słysząc, że potrzebuję eleganckiego
stroju, natychmiast postarała się o doładowanie mojej karty kredytowej.
Zakup można było uznać za jeden
z niewielu sukcesów tego dnia. Po za tym możliwość odświeżenia znajomości z
Vanessą odrobinę odciągnęła moją uwagę od całego zmieszania.
Kiedy po długim i męczącym dniu,
położyłam się do łóżka. Wszystkie negatywne myśli, które odpychałam do siebie
podczas zakupów wróciły ze zdwojoną siłą, jakby chciały mnie ukarać za
ignorancję. Skuliłam się pod kołdrą i zaczęłam modlić o sen, który mógłby
przynieść mi ulgę.