piątek, 23 stycznia 2015

33. Cisza wypływająca przez szczeliny chodnika

Dzisiejszy rozdział jest dość długi, ponieważ za tydzień nie będę mogła wrzucić notki (studniówka ughhhh), więc oczekujcie mnie jakoś w poniedziałek, czy wtorek, kiedy dojdę do siebie!
Miłego weekendu kochani, mam nadzieję, że rozdział się wam spodoba!
I czekam na komentarze.

Ach tak i jeszcze jedna, ważna sprawa… 18 TYSIĘCY, MATKO BOSKO. Kiedy zakładałam tego bloga, przy dziesiątym rozdziale cieszyłam się z 330… Prawie 5 miesięcy późnie jestem tutaj… Naprawdę fajnie jest wiedzieć, że to co robię, komuś się podoba. Dziękuję wam




~.~.~.~




CZWARTEK



            Obudził mnie sygnał SMSa. Podniosłam pękającą z bólu głowę i jęknęłam, na widok obślinionej kartki zeszytu, na którym zasnęłam. Była 10 rano, co oznaczało, że spóźniłam się na zajęcia.
            Pełna nadziei, że wiadomość napisał Dan, sięgnęłam po telefon. Na ekranie pojawił się nieznany numer.

,,Masz występ o 7 wieczorem pisareczko.
Więcej nie udało mi się załatwić.
Do zobaczenia w sobotę.
A może wcześniej...?
~Ian"

            Westchnęłam rozczarowana. Jednocześnie wstąpiła we mnie nowa energia. Pół godziny nie jest wielkim osiągnięciem, ale może będę wstanie wziąć udział w obu występach. Może wszystko jeszcze odkręcę.

            Chwilę później jadłam szybkie śniadanie z turbanem na głowie. George siedział na swojej kanapie i czytał gazetę.
            - Co czytasz? - spytałam ze zdziwieniem, jedząc grzankę.
            Mój przyjaciel nie miał w zwyczaju przeglądać porannych wiadomości.
            - Szukam pracy.
            Przestałam przeżuwać słodki chleb. Zapomniałam nawet o pośpiechu.
            - Hę?
            Chłopak spojrzał na mnie znad lektury.
            - Szukam pracy - powtórzył. - Może jak zarobię trochę na twoje mieszkanie, to pozwolisz mi tu zostać trochę dłużej...
            Uśmiechnęłam się zachwycona. Nie chciałam być niemiła, ale brunet bardzo nadwątlał mój budżet od rodziców. Teraz odetchnęłam z ulgą i w przypływie radości cmoknęłam Haydena w czoło.
            - Jestem z ciebie dumna.
            - Wszystko dla mojej małej, nie? - wyszczerzył się zielonooki.
            W trybie ekspresowym wysuszyłam włosy i nałożyłam makijaż. To znaczy... Mój makijaż składał się z tuszu do rzęs i pudru, przykrywającego sińce pod oczami, więc malowanie się nie zajęło mi tak znowu dużo czasu.
            - Lecę na uczelnię! - krzyknęłam do przyjaciela, wychodząc z mieszkania.
            Wyjątkowo skorzystałam dzisiaj z samochodu, żeby nie ominęło mnie jeszcze więcej zajęć.
            Fakt, że zdążyłam na zajęcia filozofii można uznać za cud.
            Stary Gandalf był już w sali. Przemknęłam ukradkiem po obrzeżach pomieszczenia i zajęłam pierwsze wolne miejsce. Profesor uczący tego przedmiotu miał długą, białą brodę i okulary w kształcie półksiężyców. Właściwie bardziej przypominał Dumbledore'a, ale kiedy "Harry Potter" został wydany, on już dawno pracował na uczeni.
            - Witam panno Killean - drgnęłam, słysząc dobrotliwy głos nauczyciela. - Cieszę się, zachciała pani do nas dołączyć.
            Wyjęłam szybko zeszyt i zagryzłam wargi, czując czerwone policzki. Jak ja nie znosiłam być w centrum uwagi.
            - Może mała zabawa na początek? - zaproponował przyjaźnie filozof.
            Odetchnęłam i skinęłam głową.
            Zabawy z profesorem polegały na wybieraniu pomiędzy dwoma słowami. Czasami twój wybór był pomijany milczeniem. Innym razem przez całe zajęcia trzeba było się z niego tłumaczyć.
            - Ogień czy woda?
            - Woda.
            Zawsze zaczynało się od tych najłatwiejszych.
            - Skała czy piasek?
            - Piasek.
            - Słońce czy ciemność?
            - Słońce.
            - Ptak czy ryba?
            - Ptak.
            - Sen czy jawa?
            Zawahałam się.
            Profesor dostrzegł panikę, która błysnęła w moich oczach i zaatakował jak drapieżnik.
            - Rzeczywistość czy marzenia?
            - Um...
            - Koszmar czy prawda?
            Z moich otwartych ust nie wydostał się żaden dźwięk.
            - Słuchamy - uśmiechnął się dobrotliwie staruszek.
            Jak on to robił? Dlaczego zawsze odkrywał przed uczniami ich największe tajemnice, nawet o nich nie wiedząc? Chyba faktycznie był czarodziejem i grzebał w naszych umysłach.
            Wszyscy przyglądali mi się w milczeniu, kiedy zastanawiałam się nad zadanymi mi pytaniami. Ostatnie dni sprawiły, że rozwiązanie nie było ani trochę oczywiste. Już dawno przestałam dostrzegać różnicę pomiędzy dniem a nocą.
            - Czasami sen zlewa się z jawą - odpowiedziałam wreszcie cicho. - Rzeczywistość jest marzeniem, a koszmar najstraszniejszą prawdą.
            Szare oczy Gandalfa w milczeniu zaakceptowały mój wybór.
            - Serce czy rozum?
            Zacisnęłam dłonie na krawędzi blatu, przy którym siedziałam. Przed oczami stanął mi uśmiechnięty Dan z liśćmi we włosach. Potem pijany chłopak, mówiący o Zapomnieniu. Wściekłe błękitne oczy. I Wilcza Dziewczyna. Ciągle kryła się gdzieś na obrzeżach naszej podświadomości. Towarzyszyła każdej myśli dnia.
            Nie była już po prostu zwykła nieznajomą. Stała się wszystkim tym, czego się baliśmy i czego nienawidziliśmy.
            - Konflikt, prowadzący do szaleństwa - stwierdziłam spokojnie.
            Profesor przechylił głowę z zainteresowaniem.
            - Miłość czy Szaleństwo.
            Nie chciałam już mówić. Byłam wykończona. Jakby ktoś torturował moje zszargane do reszty nerwy i obnażał przemęczone myśli.
            - To jedno i to samo...
            - Dan czy Wilczyca...
            Zmarszczyłam brwi. Czy to pytanie naprawdę padło? Obraz przed oczami zaczął się zamazywać. Chwila. Straciłam przytomność? Czemu światło nagle stało się czerwone? Co?
            Od omdlenia uratowało mnie pukanie do drzwi i student, który wszedł do sali chwilę później. Mogłam skupić się na czymś innym niż odpowiedź.
            - Dzień dobry - odezwał się szatyn. - Przepraszam, że przeszkadzam, ale przysłał mnie profesor Addison z pilną prośbą.
            Gandalf spojrzał na chłopaka pytająco.
            - Mam do niego natychmiast przyprowadzić Alice Killean.
            Znów spojrzenia wszystkich w klasie wbiły mnie w siedzenie. Nie byłam pewna, czy w ogóle będę w stanie wstać.
            - A cóż takiego ważnego się stało? - zainteresował się nauczyciel.
            Zaczęłam dyskretnie zbierać swoje rzeczy.
            - Wspomniał coś o jej wystąpieniu na Variety Street - wytłumaczył szatyn.
            Przeklęty Addison. Myślał, że jeśli wszyscy się dowiedzą, to grupa wywrze na mnie odpowiedni nacisk, żebym wystąpiła. Teraz, kiedy wiedziałam, że wezmę udział w spotkaniu, nie miało to większego znaczenia, ale naprawdę wolałam zachować całe wydarzenie w tajemnicy.
            - No proszę - staruszek obserwował mnie, gdy kierowałam sie w stronę drzwi. - Nie powiesz nam czegoś więcej droga Alice?
            Stałam już przy studencie, który mnie wywołał. Obejrzałam się na nauczyciela.
            - Przykro mi, ale nie mogę. Do widzenia profesorze.
            Nie usłyszałam odpowiedzi. Uciekłam.
            Ruszyłam u boku szatyna przez pusty korytarz.
            - Dobrze się czujesz? - spytał chłopak.
            - Nie - powiedziałam zgodnie z prawdą.
            - Gandalf cię męczył?
            Pokiwałam głową.
            - Zabawa w wybieranki?
            - Jestem tak cholernie zmęczona - wyznałam nagle. - Nie mogę spać, nie mogę znieść rzeczywistości, zaczęłam babrać się w kłamstwach, pokłóciłam się z chłopakiem i jeszcze ten cholerny występ, który wszystko mi zepsuł.
            Nieznajomy przyglądał mi się z uniesionymi brwiami. No tak. Nawet nie wiedziałam, jak się nazywał.
            - Przepraszam - mruknęłam. - Jak mówiłam... Jestem trochę przemęczona.
            - Czaję - odparł student, ale z tonu jego głosu wywnioskowałam, że nie do końca czaił.
            Posłaniec wszedł do sali profesora i zostawił mnie, żeby zająć swoje miejsce. Pan Addison przestał pisać na tablicy i odwrócił się w stronę klasy.
            - Teraz zajrzyjcie na stronę 147 - zakomenderował.
            Uczniowie w milczeniu wykonali zadanie, ale czułam na sobie ciekawskie spojrzenia.
            - Wiem, że wcześniej dałem ci możliwość wyboru - zaczął mężczyzna, nawet się ze mną nie witając. - Ale nie mogę odbierać szansy jakiemuś innemu pisarzowi, który lepiej wykorzysta daną mu szansę. Dlatego dzisiaj muszę spytać cię czy...
            - Wystąpię - przerwałam bezczelnie. - I wiem o zmianie w grafiku. Ale niestety nie będę mogła zostać po wystąpieniu.
            - Masz już pracę do zaprezentowania?
            Przygryzłam wargę.
            - Nie - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Jeszcze nie.
            Ktoś z pierwszego rzędu syknął, gdy doleciały do niego moje słowa. Nawet profesor skrzywił się, jakby coś go zabolało.
            - W takim razie marsz do twojej świątyni natchnienia, czy jak wy młodzi to nazywacie i pracuj nad swoimi pisemnymi cudami, aż będą idealne.
            Przeczesałam włosy palcami.
            - Się robi profesorze - przyłożyłam dwa palce do czoła, jak robią to w wojsku. - Do wiedzenia.
            Wyszłam z sali i w tym momencie rozpoczęła się przerwa.

            Idąc przez korytarz zaczęłam gorączkowo zastanawiać się, co właściwie chcę napisać. Kiedy znalazłam się na zewnątrz, odetchnęłam głęboko. Studenci również wylegli na trawnik, chcąc przewietrzyć parujące mózgi. Wśród rozmów dostrzegłam Wilczą Dziewczynę, przyglądającą mi się z zaciekawieniem.
            Nawet się za bardzo nie zdziwiłam.
            Zaczęłam iść w stronę brunetki zdecydowanym krokiem, ale ktoś wpadł na mnie, prawie przewracając na mokry trawnik.
            Och, no jasne! Przecież los nie da mi wreszcie złapać Wilczycy za te brązowe kudły.
            - Cześć kochana, przemiła, urocza znajoma!
            Spojrzałam na wysokiego chłopaka, który trzymał mnie za ramiona. To ten brunet z sali muzycznej. Jego twarz promieniowała optymizmem i przyjacielskim nastawieniem.
            - Mam do ciebie pytanie!
            - O-okaj... - odparłam niepewnie.
            Brodata twarz zbliżyła się do mojej na odległość jakiś pięciu centymetrów. Brązowe oczy musiały zezować, żeby patrzeć prosto na mnie.
            - Widziałaś może małego kotka?
            Uniosłam brwi.
            - Co?
            Chłopak odsunął się z westchnięciem.
            - Małego kotka - pokazał dłońmi wielkość zwierzaka. - Taka malutka, puszysta kuleczka szarej sierści.
            Nieznajomy przytulił do policzka niewidzialnego kota, a moje brwi uniosły się jeszcze wyżej, chociaż myślałam, że to niemożliwie.
            - To co, widziałaś? - dopytywał brodacz, podtykając mi pod nos złożone dłonie, jakby siedziało na nich zwierzątko.
            - N-nie - odpowiedziałam niepewnie.
            - No jak toooooooooooooo? - jęknął brunet. - Musiałaś w-w-widzieć! T-takiego małego maleństwa n-n-nie da się nie... nie... nie zauważyć!
            - Może nie zauważyłam go, bo jest taki mały? - spytałam, a na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
            Student poważnie zastanowił się nad moimi słowami. Zaczął głaskać zarost, wpatrując się w jakiś niematerialny punkt za mną. Jego zachowanie było tak absurdalne, że ledwo powstrzymywałam śmiech.
            - To całkiem możliwe... - przyznał wreszcie.
            W tym momencie oczy chłopaka znów wykonały tę sztuczkę z powiększeniem. Obróciłam się, żeby zobaczyć, co przykuło jego uwagę. Pod jedną z pustych ławek siedział mały, naburmuszony kotek i lizał z wyniosłą powagą swoją małą łapkę.
            - MOJE MALEŃSTWOOOO          !
            Podskoczyłam, słysząc radosny wrzask brodacza. Kilka osób również spojrzało w naszą stronę z zaskoczeniem. Wysoki brunet pomknął w stronę zwierzaka i zanim biedny futrzak dostrzegł niebezpieczeństwo, nadciągające wielkimi susami... Już było w pułapce zgrabnych palców.
            Zgrabnych palców pokrytych sygnetami... Srebrne ozdoby odbijały światło, migocząc jak choinka.
            - Kyle ty idioto!
            Obróciłam się, widząc nadchodzącą dziewczynę. To ta sama, co leżała na podłodze przy fortepianie.
            - Znalazłem nasze dziecko! - pisnął szczęśliwy muzyk, głaszcząc zjeżonego kotka.
            - Jakie dziecko! - oburzyła się szatynka, machając wielką czupryną. - To obrzydliwy kocur, który roznosi śmierdzącą kupę po całym świecie!
            - Hej! - Kyle cofnął się, zasłaniając sobą zwierzę. - N-n-nie obrażaj naszego dziecią-ciątka!
            - Na pewno nie mojego - dziewczyna trzepnęła chłopaka po ułożonych włosach. - Czemu ja muszę cię znosić idioto?
            Brunet nie słuchał już swojej towarzyski. Całą uwagę poświęcił kociakowi, który wydawał się być nawet zadowolony z miejsca, w którym się znalazł. Zaczął ocierać się pyszczkiem o palce nowego właściciela. Nawet z odległości kilku metrów słyszałam mruczenie futrzaka. A może to ten cały Kyle tak mruczał...?
            - Nieważne - westchnęła szatynka. - Po prostu... Może ja już pójdę do szkoły... Niedługo zaczynają mi się lekcje.
            - Uchym - mruknął chłopak, drapiąc nowego przyjaciela za uchem.
            Dziewczyna przewróciła oczami i ruszyła w kierunku wyjścia z uniwerka.
            - Wpadnę po ciebie po zajęciach licealistko! - krzyknął za nią kociarz.
            "Licealistka" obróciła się powoli, a następnie pokazała zgrabnego, środkowego palca.
            - Dzięki za podkreślenie mojego wieku gówniarza! - odparła zimno.
            Brodacz wysłał jej buziaka, a następnie pomachał łapką kota. Szatynka nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. Ja równie nie potrafiłam powstrzymać chichotu, czym przykułam uwagę bruneta. Wyciągnął w moją stronę dłonie, tym razem z prawdziwym zwierzęciem, nie przejmując się dzielącymi nas metrami.
            - Chcesz pogłaskać?
            - Nie dzięki - uśmiechnęłam się szeroko. - Zostawię go całego tobie.
            - Yay! - chłopak cieszył się jak dziecko. - I kto jest twoim tatusiem? - podniósł kociaka i zetknął swój nos z noskiem czworonoga, marszcząc go śmiesznie.
            Przewróciłam oczami i idąc śladami młodszej dziewczyny, opuściłam teren uniwerku. Przechodziłam właśnie przez bramę i już skręcałam na pobliski parking, żeby znaleźć swój samochód, gdy ktoś przypadkiem zastąpił mi drogę.
            Przez chwilę gapiłam się na wilka, przyglądającemu mi się z koszulki i bałam się podnieść wzrok. Dlaczego on nie reagował? Dlaczego mnie nie ominął?
            Powoli wędrowałam spojrzeniem przez nieruchomą klatkę piersiową, przez żyłki na szyj, mocno zarysowaną szczękę, przyprószoną rudawym zarostem, rozchylone, wąskie usta, odsłaniające wyszczerbiony ząb, idealnie prosty nos, aż dotarłam do celu. Błękitne, przekrwione oczy. Wpatrujące się we mnie tak intensywnie, jakby sam wzrok mógł przebić mnie na wylot. Błękitne, pełne smutku oczy, które bardzo, bardzo kochałam.
            Powinnam się teraz odezwać. Powinnam powiedzieć te wszystkie rzeczy, które jeszcze kilka minut temu wydawały się być bardzo ważne. Teraz nic nie miało znaczenia. Po prostu staliśmy i patrzyliśmy na siebie.
            Cisza wypłynęła przez pęknięcia chodnika. Chłodnymi mackami zaczęła oplatać nasze nogi, wspinała się po nogawkach spodni, przeskoczyła na ramiona i pochłonęła nasze nieruchome ciała, odcinając cały hałaśliwy świat.
            Nie było to milczenie, zastępujące zwykłą rozmowę.
            To był ten rodzaj ciszy, która jest w stanie rozerwać czaszkę i doprowadzić do szaleństwa. Cisza, która była potężniejsza niż jakiekolwiek ludzkie słowo lub jakikolwiek zwierzęcy wrzask.
            Cisza, która bolała.
            - Dan, no chodź!
            Zamrugałam i odwróciłam się, żeby zobaczyć Ralpha, czekającego na drodze do budynku.
            Hałas świata wreszcie dotarł do moich uszu. Poczułam się bezpiecznie, mogąc ukryć spojrzenie wśród otaczających głosach.
            Smith również wyglądał na lekko oszołomionego. Jakby ogłuchł na sekundę razem ze mną, a teraz poznawał dźwięki na nowo. Jeszcze przez chwilę patrzył na mnie i już myślałam, że coś powie. Naprawdę w to wierzyłam...
            Chłopak ominął mnie i podszedł do uśmiechniętego przyjaciela.
            - Dostałem studio tylko na trzy godziny, więc musimy się ruszyć - stwierdził Pelleymounter, po czym spojrzał na mnie, wciąż stojącą przy bramie. - Idziesz z nami?
            Zacisnęłam zęby i spuściłam wzrok.
            - Nie - doleciał mnie cichy głos Dana.
            Zaskoczony Ralph tylko wzruszył ramionami.
            Odgarnęłam włosy z twarzy i już po chwili znalazłam się w swoim samochodzie. Wyciągnęłam zeszyt i zaczęłam pisać. Otoczona hałaśliwą ciszą.

***

            Ralph przyglądał się swojemu przyjacielowi, gdy szli w stronę uniwerku. Widział jego zmęczenie i to, jak para zachowywała się zanim nie wkroczył do akcji. Nie trzeb
a być geniuszem, żeby wiedzieć, co się dzieje. Szatyn wpatrywał się w chodnik i ignorował wytrwale spojrzenie Pelleymountera.
            - Pokłóciliście się? - zagadał wreszcie chłopak, nie mogąc znieść milczenia.
            - Tak jakby... - odpowiedział Dan z ustami ukrytymi w szaliku, nie podnosząc głowy.
            - O co?
            Przyjaciele weszli do budynku i skierowali się w stronę sali nagrań.
            - Nieważne - mruknął Smith, rozpinając kurtkę.
            - Jasne, że ważne - prychnął Raplh. - Jestem twoim najlepszym przyjacielem. Dawaj stary, komuś musisz się wygadać.
            Chłopak z błękitnymi oczami zacisnął wargi i przeczesał włosy.
            - Zrezygnowała dla mnie ze swoich marzeń - głos szatyna był tak cichy, że jego kumpel musiał się zbliżyć, żeby dosłyszeć, co mówi. - I okłamała mnie w kilku ważnych sprawach. Ale nie chodzi o to, że jestem na nią zły... - rozczochraniec wcisnął dłonie do kieszeni. - Po prostu doszedłem do wniosku, że Alice poświęca mi całą swoją uwagę, zapominając o sobie. Nie chcę się z nią kłócić, ale ona musi zacząć troszczyć się także o siebie.
            - Czyli pozwalasz jej myśleć, że jesteś na nią zły i przez to chcesz jej pomóc? - upewnił się piosenkarz.
            Dan wzruszył ramionami, kiwając głową.
            - Więc oboje jesteście nieszczęśliwi jak cholera, tak...? - ciągnął Raplh.
            - Nie wiem, czy Alice jest nieszczęśliwa - zaprotestował Smith. - Może cieszy się, że wreszcie ma czas dla siebie  i... przyjaciół.
            - Acha, czyli są też "przyjaciele"? - podchwycił chłopak.
            Szatyn westchnął cierpiętniczo. Nie chciał mówić o głupich myślach, które przychodzą mu do głowy. Czuł się jak totalny idiota, ale nie mógł przestać zastanawiać się z kim teraz przebywa jego dziewczyna i co robi.
            - Jest George, który zna Alice od tak dawna, że ona pozwala mu u siebie mieszkać i nie przeszkadza jej paradowanie w staniku po domu. I jest jeszcze Ian. Jakiś dziwny gość, nie wiem skąd się w ogóle urwał. Ale on wiedział o rzeczach, o których Alice nie była łaskawa mnie poinformować. Wygląda na to, że tylko ja w całym tym towarzystwie nie zasłużyłem sobie na przywilej dbania o Alice...
            Chłopaki weszli do sali muzycznej, gdzie siedział już jeden z członków zespołu Raplha, przygotowując sprzęt do nagrywania.
            - Wiesz, że ona taka nie jest - zauważył cicho przyjaciel rozczochrańca. - Nie znam jej aż tak dobrze, ale jestem pewien, że jesteś dla niej naprawdę ważny. Wystarczy spojrzeć, jak na ciebie patrzyła, kiedy zostawiłeś ją bez słowa.
            Dan popatrzył na Pelleymountera.
            - Ja chyba nie powinienem z nią być Ralph - stwierdził Smith. - Nie zasługuję na nią.
            Starszy chłopak z oburzeniem trzepnął brązową fryzurę.
            - Przestań pieprzyć głupoty - warknął piosenkarz. - Najpierw załatwmy te twoje piosenki, a potem będę ci wybijał z głowy te mole, które zżerają ci mózg.

***

            Znów zaczynała boleć nie głowa. Rzuciłam notatnik na siedzenie pasażera i odpaliłam silnik. Majstrowałam przy radiu, wyjeżdżając z parkingu. O mało co nie rozjechałam biednej Vanessy. Brunetka uderzyła oburzona otwartą dłonią w maskę samochodu, gdy zatrzymałam się kilkanaście centymetrów przed nią. Od razu pożałowała tego impulsowego czynu, bo na delikatnej dłoni, stworzonej do zawodu lekarza, pojawiły się brudne paćki. Może faktycznie dawno nie myłam auta...
            Dziewczyna pomachała do mnie brudną dłonią. Uśmiechnęłam się przepraszająco i poczekałam, aż zejdzie z drogi. Przez chwilę obserwowałam oddalające się plecy w stylowym płaszczu. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że przecież mój występ będzie odbywał się w eleganckim towarzystwie...
            Otworzyłam szybko drzwi i wyskoczyłam z samochodu.
            - Vaness!
            Moja znajoma odwróciła się z pytającym wyrazem twarzy.
            - Masz chwilę czasu? - spytałam niepewnie.
            Brunetka podeszła w moją stronę.
            - Potrzebuję stroju na ważny występ - wytłumaczyłam. - Wiesz, że mój wygląd to porażka, powtarzałaś mi to przez jakiś miesiąc.
            Twarz studentki rozjaśnił uśmiech. Odrzuciła czarne loczki  z twarzy i obeszła moje auto, żeby usiąść na stronie pasażera.
            - Jako Matka Boska Modowa jestem dostępna dla wszystkich biednych duszyczek, próbujących nawrócić się na ścieżkę uduchowienia ubraniowego - stwierdziła, zamykając za sobą drzwi.
            Spojrzałam na swoją trochę już znoszoną parkę. Moim zdaniem nie było aż tak źle, ale wolałam nie denerwować dziewczyny...

            Pojechałyśmy do centrum handlowego. Nie obyło się co prawda bez dzwonienia do taty z prośbą o przysłanie gotówki, ale na szczęście mama, słysząc, że potrzebuję eleganckiego stroju, natychmiast postarała się o doładowanie mojej karty kredytowej.
            Zakup można było uznać za jeden z niewielu sukcesów tego dnia. Po za tym możliwość odświeżenia znajomości z Vanessą odrobinę odciągnęła moją uwagę od całego zmieszania.

            Kiedy po długim i męczącym dniu, położyłam się do łóżka. Wszystkie negatywne myśli, które odpychałam do siebie podczas zakupów wróciły ze zdwojoną siłą, jakby chciały mnie ukarać za ignorancję. Skuliłam się pod kołdrą i zaczęłam modlić o sen, który mógłby przynieść mi ulgę. 

piątek, 16 stycznia 2015

32. Rezygnujesz?

Kolejny rozdział!
Co mogłabym o nim powiedzieć...? Hmmm...
Sama nie wiem.
Chyba wolałabym usłyszeć wasze opinie, bo naprawdę mam pustkę w głowie, nie spałam od tygodnia, więc po prostu pójdę do łóżka.

Zagubiony Dan na dziś


~.~.~.~


            Dan nie czuł się dobrze. Bolała go głowa i miał mdłości od zbyt długiego wpatrywania się w drobne nuty. Kark zesztywniał boleśnie, a palce zdrętwiały.
            Chłopak odsunął się od keyboardu i przeszedł do kuchni. Pilnie unikał myślenia o kimś średniego wzrostu, z blond włosami i bezbarwnymi oczami, czającym się po kątach. Musiał się skupić na sobotnim występie.
            Na cholernym sobotnim występie.
            Rzucił nożem, którym właśnie chciał pokroić chleb. Na blacie pozostała rysa po uderzeniu ostrza. Szatyn wpatrywał się przez chwilę w zniszczony blat, słuchając chaosu w swojej głowie. Wreszcie zgodził się z krzyczącymi myślami i postanowił wrócić do pokoju, żeby grać do zasranego rana. Jego plan zniszczyła kartka, leżąca pod drzwiami. Ktoś, o kim Smith wcale nie myślał, musiał ją wepchnąć przez szparę, kiedy stał i krzyczał, żeby Dan go wpuścił.
            Alice.
            Niebieskooki podszedł niepewnie do zgniecionego papieru, pokrytego nierównym pismem. Trącił świstek stopą, jakby kartka mogła go boleśnie ugryźć. Ale to nie kartka była niebezpieczna, tylko jej treść.
            Chłopak usiadł naprzeciwko wiadomości i powoli wziął ją do ręki. Nie była długa.

,,Wiem, że mnie słyszałeś.
Nie mam do ciebie żalu za to, że nie otworzyłeś. Rozumiem.
Zrobię wszystko, żeby naprawić błędy.
Zrobię wszystko, żeby być zarówno na twoim jak i moim występie. Przecież obiecałam.
Nie proszę o wybaczenie, ale przepraszam za kłamstwa.
Mam nadzieję, że oboje spełnimy swoje marzenia.

Alice"


            Dan zgniótł papier w kulkę i zamachnął się, żeby rzucić ją w jakimś nie określonym kierunku, byle jak najdalej od siebie. Powstrzymał jednak ruch. Rozprostował list i przeczytał go po raz kolejny.
            Jęknął ze zrezygnowaniem, uderzając czołem o podłogę.
            - Co ty ze mną wyprawiasz dziewczyno?


***


            Znajdował się w Czerwonym Pokoju. Dokładnie takim, jak z jego ukochanego serialu "Twin Peaks". Tylko, że zamiast karła, na fotelu siedziała prześladowczyni. Przyglądała się swoim jaśniejszym włosom, nie zwracając uwagi na Dana.
            Chłopak chciał wykorzystać chwilę nieuwagi dziewczyny i uciec jak najdalej od koszmarów, ale wiedział, że z tego miejsca nie ma wyjścia. Trzeba usiąść grzecznie na fotelu i czekać.
            Tak też zrobił.
            - Jak ci mija życie Danielu Smith? - spytała przyjaźnie Wilczyca, nie odrywając wzroku od końcówek.
            Szatyn otworzył usta, ale nie wydał żadnego dźwięku. Przez chwilę panowała kompletna cisza. Niebieskooki miał wrażenie, że nawet jego oddech stał się bezgłośny.
            Brązowe oczy spiorunowały chłopaka. Dan poczuł, jak wszystkie jego wnętrzności skurczyły się na moment.
            - Nie lubię się powtarzać - warknęła dziewczyna w dziwnie, przerażająco zwierzęcy sposób. - Chcę sobie z tobą miło porozmawiać, więc bądź łaskawy i zachowuj się grzecznie.
            Brunetka wróciła do zabawy swoimi włosami, a Smith rozluźnił boleśnie zaciśnięte pięści. Chyba wolał skorzystać z rady.
            - Ummm... J-jakoś tam mija - wymamrotał, spuszczając wzrok. - Nic ciekawego.
            - Pokłóciłeś się podobno z dziewczyną - stwierdziła Wilczyca.
            Teraz zaczęła badać swoje paznokcie.
            - Zgadza się.
            - Małą Alice opiekuje się w tym momencie dwóch innych chłopaczków.
            - Uchym.
            - Powoli rujnujesz swoje dotychczasowe życie...
            - Tak.
            - Masz zamiar zrezygnować z występu.
            Dan zawahał się.
            - Ja...
            - Hej, hej, hej - dziewczyna zacmokała z niezadowoleniem, znajdując brud pod małym paznokciem lewej dłoni. - Nie psuj mi planu. Rezygnujesz z występu, prawdaaaa?
            Chłopak nie odpowiedział.
            - Rezygnujesz?
            Wciąż milczał.
            - Rezygnujesz.
            Pokręcił niepewnie głową.
            - REZYGNUJESZ!
            Smith podskoczył, gdy twarz brunetki uległa gwałtownej zmianie. Teraz warczała na niego głowa wilka.
            - Nie mów mu co ma robić - odezwał się znajomy głos.
            Na fotelu obok koszmaru szatyna, gdzie w serialu pojawiała się dziewczyna podobna do Laury Palmer, siedziała Alice. Wyglądała na jeszcze drobniejszą niż zwykle.
            - A ty co tu robisz? - prześladowczyni Dana znów stała się człowiekiem.
            Blondynka założyła włosy za ucho i wzruszyła obojętnie ramionami.
            - On mnie tu ściągnął - wskazała na Smitha.
            Wilczyca parsknęła lekceważąco.
            - To mój sen - stwierdziła. - On nie mógł  tak po prostu cię tu ściągnąć.
            - Sama się zdziwiłam - przyznała Alice. - W końcu mnie nienawidzi, nie?
            - Nie praw... - zaczął chłopak, ale brązowe oczy natychmiast go uciszyły.
            Jego dziewczyna zaczęła machać bosymi stopami jak dziecko. Miała na sobie swoją jedynie ulubioną piżamę w postaci wielkiej szarej koszulki z nadrukowaną maską Lorda Vadera i napisem "I AM YOUR FATHER" oraz krótkich spodenek, które znikały pod T-shirtem.
            - Chcę spać - poskarżyła się. - Myślisz, że jestem na każde twoje zawołanie? Nawet w snach nie dasz mi spokoju?
            Bezbarwne spojrzenie przyglądało się Danowi z niezadowoleniem. Czerwone kurtyny odbijały się w tęczówkach Alice, nadając jej oczom dziwnego koloru.
            - Przepraszam - odparł cicho Smith.
            Nie do końca rozumiał co się działo, ale wyglądało na to, że Wilcza Dziewczyna jest zadowolona z takiego obrotu sprawy.
            - Jasne, że przepraszasz - prychnęła blondynka. - Ty zawsze przepraszasz. Tylko, że nigdy nic z twoich przeprosin nie wynika.
            - Dokładnie - przytaknęła Wilczyca.
            - Naprawdę mam cię już dość - ciągnęła Alice. - Muszę się z tobą obchodzić jak z jajkiem. Rezygnuję dla ciebie ze wszystkiego, a ty masz jeszcze o to do mnie pretensje. W dodatku boisz się jakiejś durnej psychopatki, bo nie potrafisz odróżnić snów od życia i doprowadzasz tym wszystkich do szału.
            Brunetka, która do tej pory przytakiwała, teraz spiorunowała drobną dziewczynę wzrokiem.
            - No co? - Alice nawet się nie wzdrygnęła. - Taka jest prawda. Mam dosyć tych waszych ciągłych podchodów.
            Podniosła się z nienaturalną dla siebie gracją i odeszła w stronę kurtyny. Kiedy już rozchylała czerwony materiał, obróciła się, patrząc na Dana.
            - Przestań wreszcie o mnie myśleć - poleciła zimnym tonem. - Nie chcę cię nawet znać. Dopóki nie uporasz się ze swoim idiotycznym koszmarem.
            Odeszła.
            - Idiotycznym koszmarem, tak?
            Smith usłyszał warkot obok ucha. Twarz wściekłej Wilczycy znów zaczęła się wydłużać i po chwili na siedzeniu stało wielkie zwierzę. Wilk zawył i rzucił się w stronę falującej jeszcze zasłony. Dan próbował pobiec za nimi, ale wokół jego nadgarstków pojawiły się klamry, które przytwierdziły chłopaka do fotela. Znów nie mógł uratować Alice. Znów nie mógł nic zrobić.
            Rozległ się wysoki wrzask i nieludzkie wycie. Szatyn zawtórował krzykiem, czując bolesną bezradność. Po chwili na czarno-białą podłogę wypłynęła kręta strużka krwi, wędrująca w stronę szatyna.
            Po drugiej stronie pokoju pojawiło się dwóch chłopaków. George i Ian. Rozmawiając spokojnie w jakimś nieznanym Smithowi języku, przeszli przez pomieszczenie i zniknęli za kurtyną. Po chwili wyłonili się zza niej, ciągnąc zmasakrowane ciało. Położyli je przed Danem i usiedli na dwóch wolnych miejscach. Szatyn musiał powstrzymywać mdłości na widok rozszarpanego mięsa swojej martwej dziewczyny. Oddychał ciężko, odganiając mroczki przed oczami.
            - No i zobacz co narobiłeś - odezwał sie George.
            - Co z ciebie za chłopak? - spytał Ian.
            - To nie ja... - wysapał przykuty chłopak. - To nie ja...
            Przecież to nie mógł być on. To nie on. Na Boga, wszędzie była krew.
            - Oczywiście, że ty - blondyn przewrócił oczami. - To zawsze jesteś ty.
            Tyle krwi.
            - My zaopiekowalibyśmy się nią lepiej - dodał Hayden.
            - Niszczysz wszystko co osiągnęła.
            - Gdyby nie ty, nic by się jej nie stało.
            - Nie zasługujesz na nią.
            Głosy mieszały się z odorem krwi.
            Na kolana chłopaków wskoczyła wilczyca. Zwierzę polizało ich po twarzy, zostawiając na nich krwawe ślady. Znajomi Alice najwyraźniej nie dostrzegli w koszmarze nic strasznego. Głaskali brudną sierść i zachwycali się ślicznym futrzakiem.
            A Dan patrzył na bezkształtną masę, która kiedyś była dziewczyną.

***

            Zerwał się z łóżka zlany potem. Dyszał ciężko jeszcze przez chwilę, próbując otrząsnąć się z koszmaru. W uszach odbijało mu się echo krzyku i warkot wilka. Powietrze było ciężkie i lepkie. Pachniało krwią.
            Smith dobiegł do łazienki w ostatniej chwili, żeby zwymiotować do kibla.
            Zwariował.

            Już całkiem zwariował.